lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
37.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio wszystko układało się aż tak nie po jej myśli, oczywiście z pominięciem spraw typowo zdrowotnych. Jeśli o jej serce chodziło, to już od dawna wszystko było nie tak, ale życie prywatne... życie prywatne miała naprawdę cudowne, a teraz to stało pod znakiem zapytania i nawet z jej niezwykle beztroskim podejściem, coraz trudniej było jej utrzymywać na twarzy szczery uśmiech. Wszystko za sprawą nieplanowanej ciąży, w której ona, w swój dość głupi i ograniczony sposób, nie dostrzegała śmiertelnego zagrożenia.
Miała wrażenie, że w biurze zarówno Benjamin, jak i Gwen co jakiś czas posyłają jej spojrzenia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. O przebojach, jakie miała za sobą, nieco więcej wiedział jej szef, o ucieczce z domu tylko po to, by na święta do niego ponownie wrócić, dać sobie szansę na poradzenie z tą sytuacją, ale wciąż nie cieszyć się z perspektywy posiadania potomka... gubiła się w tym, jak dziecko i dlatego tego dnia musiała pojechać do kancelarii, by się czymś zająć, a potem, kiedy już tam była, zgłosiła się na ochotnika, by pojechać z jakimiś dokumentami do biura policji federalnej. Umówiła się tak z jedną, z sekretarek, w obawie, że szefostwo miałoby pewne obiekcje do jej samotnej podróży taksówką. W zasadzie całkiem słusznie, bo płacąc za przejazd, uświadomiła sobie, że w portfelu nie ma za wiele gotówki, a jej karta płatnicza została w domu, po tym, jak wczoraj włożyła ją do kieszeni jeansów, gdy wychodziła do sklepu po butelkę wody. Zaklęła pod nosem, ale uznała, że zacznie się tym martwić dopiero po tym, jak już zaniesie dokumenty. Przynajmniej to przeszło względnie pomyślnie i już wyciągała telefon, by zadzwonić do Jonathana i narazić się na kolejny wykład o tym, jaka jest nieodpowiedzialna, kiedy na schodach, patrząc jedynie w ekran urządzenia, o kogoś zahaczyła. Niby nic wielkiego, ale wystarczyło, by komórka wyleciała jej z dłoni, odbiła się od pierwszego stopnia, drugiego...
- Najmocniej przepraszam! - rzuciła pospiesznie, ale jej wzrok bardziej, niż do twarzy nieznajomego mężczyzny, potoczył się w kierunku telefonu, który na jednym stopniu rozbił się na kilka części, w tym fragment obudowy, kartę. Zaklęła pod nosem, zestresowana tą sytuacją. Nieco bardziej, niż ta tego w zasadzie wymagała, ale jej serce każdą zmianę pulsu przeżywało o wiele intensywniej, niż w przypadku zdrowych osób. Podleciała więc po stopniach w dół, a ten nagły wysiłek również odbił się na niej bardziej, niż powinien i uklękła nad rozbitym urządzeniem, otwierając szeroko oczy. - Niech to szlag - jęknęła, nie wiedząc nawet za co złapać. Hormony zmuszały ją do przeżywania tej sceny dość intensywnie, ale jak to w jej przypadku bywa, nie było za wiele przestrzeni na smutek, raczej na złość i rozdrażnienie. Utknęła bez pieniędzy, telefonu i transportu w Cairns i kolejny raz miała udowodnić, że chcąc żyć normalnie - chodząc do pracy, podejmując wyzwania - jednak sprawia jedynie problemy. - Mam już serdecznie dość - dodała do siebie, jeszcze nie podnosząc się z kolan, bo w zasadzie nie było w niej jak na razie siły, aby wykonać ten manewr. Poza tym... nie rozumiała nawet po co miałaby to zrobić, skoro nie opracowała żadnego planu działania, po prostu gapiła się na rozbity telefon, jakby ten pod naporem jej spojrzenia miał się magicznie scalić i naprawić. Nawet ona nie wierzyła, że było to możliwe.

August A. Hemingway
Agent Federalny — Australian Federal Police
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Znudzony praworządnością agent federalny, który dał się przekupić.
002.

Dziesięć dni – dokładnie tyle minęło, od kiedy w jego życiu nastąpiły zmiany, których się nie spodziewał. Co więcej, nastąpiły one mimo wyraźnej niechęci z jego strony. Był w stanie przełknąć łatkę ochroniarza przypiętą przez zwierzchników, a nawet to, że do jego posiadłości wprowadziła się kobieta, której nie widział od ponad czterech lat. Nie mógł jednak zrozumieć powodów, którymi kierowały się decydujące o tym osoby. Dołożył wszelkich starań, by zapoznać się z argumentacją, ale wszelkie udzielone mu informacje były – w jego opinii – niejasne. W związku z tym budziła się w nim i r y t a c j a wysokiego poziomu. Im dłużej pracował jako agent federalny, tym więcej systemowych wad dostrzegał. Nie one były jednak najgorsze, lecz nim nie zdobędzie dowodów potwierdzających szaloną teorię, która spędzała mu sen z powiek, wolał milczeć.
Opuszczając biuro bezpośredniego przełożonego, zaklął siarczyście. Jeszcze kilka lat temu w podobnej sytuacji zwróciłby się o pomoc do starszego brata lub ojca, jednak obecnie wolał radzić sobie samodzielnie. Wynikało to głownie z nie całkiem l e g a l n y c h współprac, których wolałby nie ujawniać nawet członkom rodziny. Im mniej osób wiedziało, tym wszyscy byli bezpieczniejsi – a przynajmniej tak sobie wmówił.
Szybkim krokiem skierował się ku schodom, licząc na to, że żaden z pracowników nie stanie mu na drodze – nie miał najmniejszej ochoty na pogaduszki, kiedy w jego głowie wirowało mnóstwo myśli wymagających poukładania.
Na kobietę, która wypuściła telefon z ręki, nie zwrócił uwagi, póki się nie odezwała. Odruchowo przystanął, jednak nie zdążył się odezwać, a nieznajoma ruszyła w dół schodów, by zebrać to, co zostało z komórki. Zszedł do niej i przystanął obok. — Moje ramię nie ucierpiało, w przeciwieństwie do pani telefonu — stwierdził, przyglądając się kobiecie, która z wyraźną bezradnością uklęknęła nad rozsypanymi elementami technologicznej układanki. Miał ochotę odejść i nie zawracać sobie głowy problemami innych – nawet jeśli pod tym słowem kryła się dziewczyna, na której przyjemnie było zawiesić oko – ale nie pozwoliła mu na to wyuczona kultura. Nie mógł więc wyminąć jej bez słowa i zająć się własnymi sprawami. Nie mógł. — To tylko telefon. Ważne, że pani nie sturlała się po tych schodach — dodał, wyciągając ku niej dłoń. — Proszę uwierzyć, widziałem takich, którzy mieli okazje przetestować je w ten sposób. Nic przyjemnego — mówił, oczekując na decyzję kobiety. W końcu mogła odtrącić jego rękę i w dalszym ciągu złorzeczyć na nieszczęśliwy wypadek.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
też ubiorę w coś Mari

Nigdy szczególnie nie przejmowała się tym, gdzie się znajdowała i jakimi niepisanymi zasadami rządziło się dane miejsce. Dla niej sztywne normy zachowania były po prostu absurdalnym wymysłem osób zbyt zmanierowanych, by pozwolić sobie na swobodę. Towarzystwo niejednokrotnie wymagało na kimś zmianę temperamentu, ale Marienne zdawała się dość dobrze omijać ten system, co po równo dodawało jej i wrogów, i zwolenników. Teraz też kompletnie nie zaprzątała sobie głowy tym, że jest w biurze federalnej policji, że w zasadzie znajduje się tu, jako reprezentanta cenionej kancelarii i być może klęczenie na ziemi i rozpacznie nad rozbitym telefonem nie było odpowiednie... Nie umiałaby tak po prostu wzruszyć ramionami i udawać, że jej to nie boli. Smartphone był z nią przez wiele lat, nie był pierwszej nowości, nie należał do najnowszych modeli, ale pamiętała doskonale dzień, kiedy na niego uzbierała, sama i czuła się - jeszcze mieszkając z rodzicami na wsi - jakby zrobiła jeden gigantyczny krok w kierunku marzeń o wielkim świecie, mieście, cywilizacji. Teraz natomiast ten swoisty symbol jej postępów leżał przed nią w kawałkach. Mogłaby trwać nad nim pochylona jeszcze długo, gdyby jej uwagi nie przykuł męski głos. Dopiero po dwóch, może trzech mrugnięciach zrozumiała, że stojący nad nią nieznajomy, jest tym samym, o którego zaczepiła chwilę temu.
- Wolałabym się sturlać... byłoby to mniejszym wydatkiem - mruknęła w typowy dla siebie sposób. Marienne należała do osób wybitnie oszczędnych, bo w takich warunkach ją wychowano, mieszkanie w sporym apartamencie, w którym niczego jej nie brakowało, nie zmieniało tego, że nigdy nie kupiła sobie niczego, co nie było opatrzone promocyjną plakietką. Taka już była i co ważniejsze, nigdy tego nie ukrywała, nawet przed nieznajomymi, chociaż mogłaby się pokusić, że przed kimś o takiej prezencji chciałaby zrobić dobre wrażenie. Tak po prostu. Poza tym jej słowa uświadomiły jej pewną lukę w rozumowaniu... dłoń jakoś tak naturalnie przesunęła się po brzuchu. Miał rację... to jednak lepiej, że się nie sturlała. Wciąż przyłapywała siebie na tym, że zapominała o ciąży, co było z jednej strony absurdalne, a z drugiej całkiem zrozumiałe... wiedziała o niej od niedawna i nigdy jej nie planowała. Ocknęła się natychmiast, widząc dłoń skierowaną ku niej, a chwilę później podniosła fragmenty telefonu i drugą ręką skorzystała z pomocy mężczyzny. - Może jakieś fatum wisi na tych schodach, polecałabym to sprawdzić, ale wy, osoby pracujące w miejscach takich jak to, nie należycie do szczególnie przesądnych, prawda? - rzuciła jakoś tak odruchowo, poprawiając materiał na swojej spódnicy, chociaż ta na szczęście nie pobrudziła się i nie pogniotła, po prostu w ten sposób zamarkowała lekkie zawroty głowy, które nastąpiły po sprawnej zmianie pozycji. Nigdy nie miała problemu z prowadzeniem rozmowy, niezależnie od tego, czy dyskutowała z kimś, kogo znała, czy kogo widziała po raz pierwszy na oczy, dlatego też pozwoliła sobie na pytanie, a w zasadzie nawet dwa. - Bo pracuje tu pan, tak? - przechyliła delikatnie głowę do boku, a krótkie rude fale opadły jej na połowę twarzy, wciąż nie przywykła do tego, jak pod wpływem ruchów zachowywała się jej nowa fryzura, chociaż w zasadzie miała już ją jakiś czas. - Skoro widział pan już niejeden wypadek na tych schodach... musi bywać tu pan całkiem często - wyjaśniła skąd jej wniosek, delikatnie wzruszając przy tym ramionami. Wszystko, byleby nie myśleć o nawarstwiających się problemach... braku pieniędzy, telefonu, sposobu na znalezienie się w domu, a to tylko sprawy bieżące.

August A. Hemingway
Agent Federalny — Australian Federal Police
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Znudzony praworządnością agent federalny, który dał się przekupić.
Osobiście nie przepadał za tym budynkiem. Przyzwyczajony do pracy poza biurem, przeklinał każdą wizytę w centrali, której nie mógł odwołać. Może gdyby miał większą w ł a d z ę oraz mniejszą liczbę przełożonych, czułby się swobodniej, zasiadając w gabinecie z własnym nazwiskiem na drzwiach, mogąc zajmować się tylko tym, na co miałby w danym momencie ochotę. Niestety wyższa pozycja zawsze wiązała się z większą odpowiedzialnością i choć widział siebie w roli osoby przydzielającej zadania i udzielającej reprymendy za ich złe wykonanie, nie miał ochoty odpowiadać za poczynania innych agentów. Dlaczego? Bo doskonale wiedział, że nie był jedynym, który miał coś za uszami. Miałby więc dyscyplinować innych za przekręty, w których sam brał udział? Nie uważał siebie za d o b r e g o człowieka, ale nie był aż tak wielkim hipokrytą. Tak sądził. Z drugiej strony, jeszcze cztery lata temu szczycił się sukcesami i działaniem zgodnie z literą prawa. Od tego czasu bardzo się zmienił. Czy powinien więc zakładać, że przyszłość nie zedrze z niego resztek przyzwoitości?
— Jest pani przekonana? — spytał, spoglądając na nią odrobinę zmieszany. Wiedział, że dla niektórych ludzi gadżety technologiczne były bardzo ważne, ale żeby ryzykować poobijaniem lub połamanymi kończynami z powodu zwykłego telefonu? A może kobieta miała w jego pamięci bardzo ważnie informacje, których utrata stanowiła problem? — Musiałbym wezwać pogotowie, wokół ciebie zrobiłoby się ogromne zamieszanie, następnie ktoś musiałby odebrać cię ze szpitala, a jeśli nie masz wystarczającego ubezpieczenia, pewnie musiałabyś zapłacić niemałą kwotę za tomografię czy inne badania — stwierdził. — Teraz nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi. Może poza portierem, on widzi wszystko, co dzieje się na korytarzach — dodał, odruchowo zerkając w stronę kamer, których czujne obiektywy rejestrowały wszystkie wydarzenia. Jedynie niektóre z pomieszczeń – do których dostępu nie mieli cywile – były ich pozbawione.
Pomógł jej wstać i spojrzał na trzymane przez nią elementy.
— Ja z pewnością — odparł. Puścił jej dłoń, dopiero gdy stanęła stabilnie. — Choć jeśli to fatum miałoby zsyłać na mnie równie piękne kobiety, nie miałbym nic przeciwko — dodał, nie mogąc się powstrzymać przed obrzuceniem jej dokładnym spojrzeniem. Wyglądała na nieco roztargnioną i przejętą utratą telefonu, a mimo to wydawała się urocza i dziewczęca za sprawą krótkich, rozwianych włosów i różowej spódnicy.
— Przede wszystkim jestem August, ale przyjaciele mówią mi Gus. I tak pracuję tutaj, nie mylisz się — mówiąc, uśmiechnął się i wraz z kobietą zszedł z ostatnich stopni, by nie tamować ruchu i nie przeszkadzać pozostałym pracownikom; uniknęli w ten sposób kolejnych wypadków.
— Jeśli potrzebujesz skorzystać z telefonu, nie krępuj się — zaproponował. Sięgnął do kieszeni i skierował w jej stronę własną komórkę, uprzednio odblokowując ekran.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Cztery lata temu Marienne była narzeczoną niejakiego Martina, syna hodowcy koni na jej lokalnej wsi. Wtedy na pewno nie myślała o tym, że któregoś dnia będzie asystentką w kancelarii prawnej, załatwiającą ważne sprawy w biurze federalnej policji. Nie mogłaby też przewidzieć, że ze wszystkich zawodów świata, jej nowy wybranek będzie akurat rzeźnikiem ze szpitala, a ich związek znajdzie się pod znakiem zapytania przez nieplanowaną ciążę. Życie bywało przewrotne, tak jak przewrócony był jej telefon, a raczej upuszczony, ale ten termin nie sprzyjał subtelnej grze słów, która przy okazji odzwierciedla chaos, jaki zwykle panował w głowie Chambers. Nawet teraz nie było inaczej, gdy tak patrzyła na kawałki urządzenia, rozpaczając w myślach do momentu, w którym nieznajomy nie kupił sobie jej uwagi. Aż się skrzywiła na jego słowa.
- Mogłabym po prostu się wywalić i pozbierać... nie bądźmy tacy dramatyczni, nieraz w życiu wyrżnęłam i obeszło się bez szpitala - machnęła swobodnie dłonią. Gdyby podobny scenariusz miał miejsce, prędzej za sprawą adrenaliny uciekłaby z tego miejsca, niż dała się wysłać do szpitala. Już wystarczająco często musiała odwiedzać to okropne miejsce z uwagi na serce, które nie działało jak powinno i miało krótki termin ważności. Teraz... teraz pewnie będzie tylko gorzej... odruchowo przejechała dłonią po brzuchu, łapiąc się na tym, że coraz częściej wykonywała takie gesty, które jeszcze nie tak dawno uważała za dość głupie. - Poza tym wyglądam dla ciebie na kogoś, kto nie ma dobrego ubezpieczenia? - w swojej rodzinie była bez wątpienia pierwszą osobą, która faktycznie takie posiadała. Przez to też jej rodzice byli zadłużeni na niemałą sumkę, a ona próbowała ten ich dług spłacić. Przynajmniej do czasu, gdy ktoś się w to nie zamieszał bez jej wiedzy. Teraz jednak... wypięła dumnie pierś i zawadiacko odrzuciła puszyste pasmo rudych włosów, które drwiąc z niej, wróciło dokładnie na te samo miejsce, co pierwotnie. - Jestem poważnym pracownikiem poważnego miejsca pracy - oznajmiła z dumą, dochodząc do wniosku, że już koniec kompromitowania siebie i tak, owszem... sądziła, że tą wypowiedzią totalnie robi coś przeciwnego. Przy okazji przyjęła jego pomoc i powoli zaczęła akceptować to całe zajście, nawet jeśli serce wciąż jej waliło. Tego nie dało się przeskoczyć w jej stanie. Poza tym... Mari w wielkim mieście była trochę jak licealistka pośród szkolnej drużyny koszykarzy... w jej rodzinnych stronach nie było mowy o szarmanckich dżentelmenach, a uroda lokalnych samców była oceniana wprost proporcjonalnie do ilości posiadanych przez nich zdrowych zębów, więc tak... była podatna na komplementy. Kochała Jonathana z całego serca, ale nawet on o tym wiedział, więc teraz zaśmiała się jak trzpiotka, a nie przyszła matka.
- Dobra, dobra... gdyby nie fakt, że pracuje pan w tym miejscu, przytrzymałabym torebkę, w obawie, że te komplementy mają uśpić moją czujność - zażartowała, uśmiechając się wesoło. Nie była mistrzynią flirtu, a już na pewno nie leżała nawet obok kategorii kobiet ponętnych. Była za to dość bezpośrednia, na pewno beztroska, ale przede wszystkim szczera. Udawanie kogoś, kim nie była... nawet nie próbowała, niezależnie od miejsca. - Będziemy przyjaciółmi? - złapała więc go za słówko, nie tracąc typowego dla siebie spojrzenia, w którym było coś z chochlika i znów spróbowała zadziałać coś na ten upierdliwy kosmyk włosów. - Marienne, ale mówią tak na mnie tylko, gdy coś nabroję, więc Mari - przedstawiła się, próbując ignorować to, że puls pędził jak szalony. Odruchowo sięgnęła też po telefon, dziękując, po czym... - Cholera, nie pamiętam numeru - mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Wybitna pamięć to tylko jedna z wielu pozycji na liście mocnych stron, których nie posiadała. Mogłaby zadzwonić do szpitala... i dostać wykład wszechczasów. Albo do kancelarii... i znów polegać na dobroci Benjamina. Wszystko to było okropnie stresujące i już czuła, jak drętwieją jej stopy i dłonie. - Emmm... w zasadzie to potrzebuję wody - przyznała z rezygnacją, zerkając na niego przepraszająco, bo nie chciała nadużywać jego dobroci, ale też niefortunnie byłoby za parę metrów walnąć głową o chodnik i faktycznie narobić problemów.

August A. Hemingway
Agent Federalny — Australian Federal Police
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Znudzony praworządnością agent federalny, który dał się przekupić.
Zamiast odpowiedzieć, zerknął na nią z przytłumionym uśmieszkiem, wynikającym z rozbawienia, jakie zaserwowała mu swoją wypowiedzią. Dziewczęca uroda i frywolnie układający się materiał różowej spódnicy, nagle skonfrontowały się w jego oczach z niewybrednym językiem. Jego zdanie pozostawało niezmienne; gdyby wypadek zdarzył się na jego oczach, upierałby się przy wezwaniu specjalisty będącego w stanie określić, czy konsekwencje mogły spowodować zagrożenie. Jednocześnie, gdyby sprawa dotyczyła mężczyzny, machnąłby na to ręką, być może w ogóle nie zwracając uwagi na upadek.
— Nie zamierzałem cię urazić — odparł, próbując zwrócić rozmowę na bezpieczniejsze tory. Zauważając, jak dotkliwie przeżyła zniszczenie telefonu oraz łącząc to bezpośrednio z jej słowami, wywnioskował, że to właśnie pieniądze są tutaj największym problemem, a z ich brakiem najczęściej łączyło się właśnie słabej jakości ubezpieczenie. — Jestem zmuszony ci uwierzyć, poważnie — odparł, ukazując dłonie w geście kapitulacji, jednak nie mógł odmówić sobie drobnej uszczypliwości i powtórzenia słowa, które w jej ustach brzmiało dumnie, ale również gniewnie i buntowniczo. Nie miał pojęcia, skąd wynikała potrzeba wyraźnego zaznaczenia, że kobieta nie była byle przypadkową interesantką, a w a ż n ą osobą próbującą załatwić w a ż n e sprawy. Dla niego nie miało to żadnego znaczenia. W zasadzie dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób przychodzących do biura AFP jedynie myślało, że ma w posiadaniu istotne informacje, tak naprawdę nie przekazując pracownikom niczego użytecznego. Każdy, kto wiedział cokolwiek mającego wpływ na przebieg prowadzonych spraw albo trzymał się od agencji z daleka, albo był jej członkiem.
— Sądzisz, że okradłbym cię tutaj? W siedzibie krajowej policji federalnej? — spytał, zerkając na nią spod uniesionej brwi, nie kryjąc przy tym zaskoczenia. Popularne porzekadło mówiło o tym, że najciemniej zawsze pod latarnią, ale wystarczyłoby, żeby zerknęła ku górze, gdzie u szczytu łączeń ścian oraz sufitów zamontowany był monitoring, by zorientować się, że nie byłoby to mądrym posunięciem ze strony żadnego złodziejaszka. — Poza tym kolor twojej torebki gryzłby się z moim strojem — dodał, w formie luźnego żartu. Może nawet próbował uśpić jej czujność? Jednak nie po to, by ją okraść – co mu było po zawartości jej torebki? – ale żeby odsunęła wątpliwości i przestała łypać na niego, jak na potencjalnego zbrodniarza. Nawet jeśli daleko było mu do wzoru cnót, ona nie musiała tego wiedzieć.
Mając za sobą przyjemne zapoznanie, August uśmiechnął się znacząco. — Więc, Marienne, może po prostu zamówię dla ciebie taksówkę? — zaproponował. Wprawdzie nie miał pojęcia, czy kobieta dostała się tutaj własnym samochodem, czy została podrzucona przez osobę trzecią, ale to jako jedyne przyszło mu do głowy.
Gdy poprosiła o wodę, skinął głową. Nie przeszło mu przez myśl, by przyjrzeć się dziewczynie uważniej i poszukać oznak osłabienia. Zamiast tego skupił się na uroczo zmierzwionych włosach i zacięciu w tonie głosu, nie przypuszczając, że miał przed sobą osobę nie tylko z p o w a ż n ą pracą, ale również p o w a ż n y m i problemami zdrowotnymi. — Przyniosę. Zaczekaj tam — wskazał jej krzesła rozstawione wzdłuż ściany. Mało kiedy ktokolwiek z nich korzystał, ale przynajmniej zagracały wolną przestrzeń. W tym czasie skręcił w odnogę korytarza, gdzie stał dystrybutor z wodą. Sięgnął po jeden z kubków i wypełnił go nieco ponad połowę. Przeszło mu przez myśl, że wpakował się w niezłą kabałę. Chciałby znaleźć się we własnym domu, wyciągnąć nogi w basenie, a zamiast tego utknął z kobietą – na pierwszy rzut oka dość nieporadną. Teraz jednak, skoro byli już p r z y j a c i ó ł m i, nie mógł odwrócić się i odejść.
— Proszę — powiedział, przekazując jej kubek. — Powinnaś chyba podjąć jakąś decyzję — zasugerował.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kilka razy poprawiła materiał bluzki czy spódnicy, jakby chciała się upewnić, że ten prezentuje się nie najgorzej. Bo skoro już z taką dumą zaczęła głosić, jaką to nie jest ważną personą, to wypadało się jakoś pokazać. Inna sprawa, że wcale nie miała siebie za nikogo lepszego od innych, wręcz przeciwnie, ale była tutaj w imieniu kancelarii, więc w głowie miała jedną, zapętloną myśl - "nie przynieś wstydu". Przynoszenie wstydu natomiast było jej super mocą i była tego świadoma. Miała nie zwracać na siebie uwagi, ale ten plan już został okrzyknięty mianem porażki, więc teraz należało jeszcze jakoś wyjść z tego z twarzą. Może ktoś bardziej rozgarnięty spieszyłby do zakończenia tej rozmowy, ale towarzyska natura rudzielca nie sprzyjała tego typu decyzją.
- Och spokojnie, nie tak łatwo mnie urazić - wyszczerzyła się wesoło, z rozbrajającą szczerością, która być może pasowała bardziej do dziecka, niż do dorosłej kobiety, jednak tym kompletnie się nie przejmowała. Tym bardziej, że też nie chciała, aby jej - jakby nie patrzeć - wybawca, poczuł się winny. Poza tym jej dobry humor tylko spotęgowała jego kapitulacja, jakby chwila rozmowy miała wymazać wspomnienie rozbitego telefonu. Rozpacz wywołana urządzeniem nadal w niej była, ale z natury emanowała raczej pozytywnym nastawieniem, na te negatywne machając ręką.
- Moja ciotka Aghata mawia, że każdy szarmancki mężczyzna jest złodziejem, a od uroku kobiety zależy, czy okradnie cię z pieniędzy czy z twoich najlepszych lat - podzieliła się z nim bez pardonu anegdotką z rodzinnego zaplecza, nie tracąc pogodnego uśmiechu, który od kilku chwil zdobił jej twarz. Przyjrzała mu się jednak czujniej, bo teraz to ona zaczęła się obawiać, czy może go nie uraziła. Trzeba przyznać, że jego żart zabił w niej ten lęk, to też parsknęła z ulgą. - Ja myślę, że dodałaby ci lekkiego smaczku, ale tak między nami - zniżyła ton do konspiracyjnego szeptu, uprzednio rozglądając się teatralnie na boki. - Nie wiem, czy to miejsce jest na to gotowe - puściła mu oko, wracając do wcześniejszej pozycji. Mimo wszystko i tak nie miała przy sobie pieniędzy, a telefon miała rozwalony, więc nie było co udawać dobrego łupu dla potencjalnych złodziei.
- Taksówka... to skomplikowane - miała wrażenie, że jej zachowanie mogłoby posłużyć w jakimś magazynie jako przykład tego, jak nie być tajemniczą w rozmowie z mężczyznami. Głupio jednak było jej wytłumaczyć, w czym tkwił jej problem i też nie chciała tym swoim niefortunnym zachowaniem obarczać Gusa. Ani przyznawać się do tego Jonathanowi... ani znów polegać na pomocy Benjamina. Powoli zaczynała rozważać wyżebranie od nieznajomych na bilet autobusowy... ale obiecała, że w swoim stanie nie będzie korzystać z komunikacji miejskiej i chociaż tą obietnicę byłaby gotowa złamać, to jednak... naprawdę nie czuła się najlepiej, mimo usilnego ignorowania tego stanu. Skinęła wiec głową i z błogosławieństwem przyjęła propozycję miejsca siedzącego. Przyłożyła też palce do nosa, gdy Gus zniknął i odetchnęła z ulgą, gdy upewniła się, że nie leci z niego krew, co często było powodem do wstydu. Otworzyła też torebkę, w której znalazła pudełeczko z tabletkami opisanymi, jak - nie przebierając w górnolotnych terminach - dla debila i odszukała te, które miały obniżyć puls, kiedy ten sam z siebie był za wysoki.
- Dziękuję - schowała resztę z powrotem do torebki i połknęła tabletkę, popijając wodą, którą przyniósł jej August. - Decyzję? - uniosła brwi, ale zaraz poskładała fakty. - Ach! No tak, odnośnie telefonów i taksówek... nie mieszkam w Cairns i zostawiłam portfel w innej torebce, a wątpię, że ktoś do Lorne Bay zawiezie mnie na piękne oczy, więc... chyba jednak spasuję, ale dziękuję - wyrzuciła z siebie, wzruszając ramionami, po czym dopiła wodę i poprawiła pasek torebki na ramieniu. Może pojedzie na gapę... ale tego planu nie sprzeda komuś kto tutaj pracował, w końcu nie jest w ciemię bita! - W każdym razie już ciebie nie będę zatrzymywać - dodała radośnie, bo nie mogła być pewna, że kończył już pracę, ale nawet jeśli tak nie było, to na pewno nie chciał marnować swojego czasu na cudze kłopoty.

August A. Hemingway
Agent Federalny — Australian Federal Police
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Znudzony praworządnością agent federalny, który dał się przekupić.
— Pieniędzy mam pod dostatkiem, więc skłaniałbym się ku drugiej opcji — odparł, udając chwilowe zawahanie. Zaraz jednak uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony kierunkiem, w który skierowała się rozmowa; wprawdzie nie zamierzał mówić tego głośno, ale ciotka Aghata miała doskonałą intuicję i najwidoczniej bardzo dobrze przygotowała młodą krewniaczkę do u r o k ó w życia. Mimo to August wolałby, żeby jak najmniej kobiet powtarzało sobie taką mantrę – zdecydowanie preferował, gdy nie były świadome czyhających ich niebezpieczeństw tudzież właśnie ich oczekiwały. Wtedy łatwiej było je poderwać, zaliczyć i o nich zapomnieć. Szczególnie zapomnieć.
Miała rację, to miejsce nie było gotowe na taki widok, sam August również. Uchodziło w końcu za poważne biuro, zatrudniające poważnych ludzi. Od dawna wiedział, że takie założenia nijak mają się do rzeczywistości. I chociaż sprawy, nad którymi pracowali, istotnie miały ogromne znaczenie, w dodatku swoimi konsekwencjami najczęściej dotykały wielu niewinnych osób, to pracownicy coraz częściej odznaczali się chłodnym wyrachowaniem i brakiem empatii – sam był tego najlepszym przykładem. Można było pokusić się o stwierdzenie, że brak emocjonalnego zaangażowania pomagał znosić trudy skomplikowanych dochodzeń, ale czy to nie byłoby mydlenie oczu i zasłanianie się trywialnymi frazesami?
— Nie wzięłaś portfela, ale pamiętałaś o zabraniu ze sobą połowy apteczki — zauważył, podając jej plastikowy kubek. Prędko wysnuł kilka podejrzeń – jednym z nich było uzależnienie od leków, które według statystyk częściej dotykało kobiet niż mężczyzn, ale zamilkł, pozostawiając hipotezy wyłącznie do dyspozycji własnych myśli. Stresogenne sytuacje często wymagały specjalnych środków, a pochopne oskarżenia były domeną policyjnych krawężników, nie agentów federalnych mających znacznie więcej o l e j u w głowach. — Zaczynam podejrzewać, że to wcale nie był przypadek, Marienne — zaczepił ją, uśmiechając się sugestywnie. W rzeczywistości nie przypuszczał, by wpadła na niego celowo, wyłącznie odgrywając scenkę z rozbitym telefonem w głównej roli, lecz gdyby okazało się to prawdą, byłby urzeczony poziomem poświęcenia i sposobem, w jaki kobieta podrywała mężczyzn.
— Tak się składa, że jadę w tamtym kierunku. Mogę odwieźć cię do domu — zaproponował, odbierając od niej pusty kubek. Odsunął się o dwa kroki, by wyrzucić go do kosza na śmieci. — Mam jednak warunek. Musisz obiecać, że nie będziesz kręciła nosem na muzykę — dodał bardziej w formie żartu podtrzymującego rozmowę niżeli poważnego wymogu. — Chyba że się boisz wsiąść z obcym mężczyzną do samochodu — dopowiedział, nonszalancko wzruszając ramionami, ale wciąż bacznie obserwując Mari oraz jej reakcje.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Spojrzała na niego lekko niedowierzając, aż ostatecznie parsknęła śmiechem.
- Hoho! Patrzcie, jaki pewny siebie. Rozmawiam z jakimś bogaczem? - zaśmiała się serdecznie, nie chcąc oczywiście w żaden sposób mu zagrać na nosie, nic z tych rzeczy. Jeśli chodzi o pieniądze, Marienne starała się o nich nie myśleć. Sama nie miała ich za wiele i wychowała się w warunkach, w których zawsze było ich mniej, niż więcej, ale mimo to uważała, że miała szczęśliwe dzieciństwo. Nigdy nie głodowała, po prostu nauczyła się wagi każdego grosza i dlatego teraz, irytując tym samym Jonathana, ważyła każdą monetę przed wydaniem i odmawiała kupowania poza wyprzedażami, bo przecież było to głupotą. Jeszcze dużo czasu minie, niż w tej kwestii zmieni swoje nastawienie i dojrzy do myśli, że może sobie pozwolić na więcej.
- Och, zapewniam ciebie, że to nawet nie stanowi jednej trzeciej mojej apteczki - ponownie pozwoliła sobie na żartobliwą nutę, bo tak łatwiej radziła sobie z zażenowaniem wywołanym tym, że zauważył jej leki. Nie robiła z tego żadnej tajemnicy, ale nie chciała też... no nie chciała wprowadzać niezręcznych sytuacji, dlatego teraz pozowała na totalnie rozluźnioną w temacie. - Poza tym mam w zegarku ustawione przypomnienie, żebym ich nie zapomniała. Powinnam chyba dorobić takie względem portfela - zastanowiła się nad tym chwilę. To znaczy poprosić kogoś, by jej dorobił, bo zegarek miał za dużo opcji i Marysia zwyczajnie się w nich gubiła, nie będąc w stanie spamiętać wszystkiego, do czego służyły guziczki i inne ukryte opcje. Kila razy już zdarzyło jej się tych leków ze sobą nie wziąć i potem miała awanturę, jakby co najmniej napadła bank po pijaku. Słowem, nauczyła się, że nie warto o nich zapominać. - Hm? - ponownie skupił a na nim uwagę. - Jak to nie przez przypadek? - dopytała, a kiedy wyjaśnił jej, co miał na myśli, uniosła wyżej brwi, szczerze zaskoczona tym zbiegiem okoliczności. - Naprawdę? - nie była w stanie ukryć nadziei, jaka wybrzmiała w jej tonie, bo oto objawiło się rozwiązanie jej problemów, ale po chwili spojrzała na niego podejrzliwie. - Jesteś pewien, że nie próbujesz mnie oszukać, bo nie wiem, włączył ci się tryb rycerza na białym koniu? Wiesz, doceniam, ale nie wybaczyłabym sobie, gdyby ktoś marnował na mnie tyle czasu i paliwa bez powodu - wolała zażartować, bo jak już było wspomniane, podchodziła do takich kwestii poważnie i nie chciała nikogo naciągać na niepotrzebne koszty ze względu na nią. Mimo to podniosła się z krzesła i nie odeszła jeszcze. - To akurat nie problem, totalnie należę do tych ludzi, którzy do wszystkiego są w stanie potupać nóżką - wyszczerzyła się, bo taki warunek, to nie warunek. Przewróciła też oczami i zmierzyła go spojrzeniem. - Może nie wyglądam, ale tam skąd pochodzę nie rodzą się mięczaki, więc jeszcze mogłabym ciebie zaskoczyć moimi tajnikami przetrwania - zważywszy na to, że w piersi miała tykającą bombę, a nie serce, było to dalece przesadzonym opisem, ale nie przejmowała się tym kompletnie. - Poza tym z moich narządów nic byś nie miał, a z taką twarzą na pewno nie musisz uprowadzać kobiet do lasu, więc... skrupulatna analiza pokazuje, że nie mam się czego bać - wzruszyła ramionami, dając chyba tym samym do zrozumienia, że jeśli to nie problem, to faktycznie, chętnie skorzysta z jego propozycji.

August A. Hemingway
Agent Federalny — Australian Federal Police
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Znudzony praworządnością agent federalny, który dał się przekupić.
Nie zaprzeczył, ale również nie potwierdził założenia, jakie wobec niego wysnuła. Jednocześnie nie poczuł się zawstydzony. Nieprawdą było, że samodzielnie dorobił się wszystkiego, co obecnie posiadał, bo chociaż od wielu lat nie korzystał z rodzinnych pieniędzy, początkowo opierał się na tym, co otrzymywał od rodziców. Kto tak nie robił? Większość jednak – w przeciwieństwie do Augusta – wraz z procesem usamodzielniania się, zaczynała rozumieć wartość zarabianych pieniędzy. Dla niego były wyłącznie c y f r a m i, które uwielbiał kolekcjonować.
— Myślałem, że mój wygląd świadczy o wszystkim — skrzywił się, udając, rozczarowanego pytajnikiem, który postawiła na końcu zdania. Czy to nie było oczywiste? — Mogłem założyć droższy zegarek — zażartował.
— Bardzo roztrzepana z ciebie kobieta, Marienne. Ale pamiętasz domowy adres? — odsunął się od tematu przyjmowanych przez nią leków, nie tylko dlatego, że usłyszał nutę rozdrażniania w jej głosie, ale przede wszystkim dla własnej wygody. Doskonale wiedział, że przesadne interesowanie się cudzym życiem często doprowadza do wtajemniczenia w jego przebieg. August nie był pewien, czy chciałby poznać historię leków, bladej skóry oraz nie najlepszej kondycji, gdyż wskazywały one na c h o r o b ę. Oczywiście mógł się mylić, ale jak świadczyłoby to o nim, skoro nie od dzisiaj pracował pod szyldem agencji federalnej? Powinien radzić sobie z szybkim łączeniem tropów.
— Po co miałbym kłamać? — spytał, nadając wypowiedzi lekceważącego tonu, aczkolwiek miał pewne podejrzenia do obaw, jakie mogły rozpalić się w kobiecie. Wprawdzie prędko wyprowadziła go z błędu, tłumacząc, że nie bała się podróżować w towarzystwie obcego mężczyzny, ale za to skłoniła go do zastanowienia się, czy była odważna, czy naiwna. Jedno wcale nie wykluczało drugiego. — Nie jestem rycerzem, a gdybym miał wybierać konia, postawiłbym na czarnego i zamiast kopyt miałby cztery koła, rozumiesz? — wolał się upewnić, czy zdołała powiązać jego aluzję z motoryzacją, czy może wyobraziła sobie mustanga na swego rodzaju inwalidzkim wózku. — Zawsze jesteś tak przesadnie troskliwa? To trochę irytujące. Jakbym nie chciał ci pomóc, wyminąłbym cię na schodach i pewnie byłbym już w połowie drogi do Lorne. Więc jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to po prostu nie utrudniaj — powiedział i po raz kolejny tego dnia podał jej rękę, by mogła się podeprzeć.
Zlustrował ją od góry do dołu. Różowa spódnica i kręcące się wokół twarzy kosmyki nie sprawiły, że wspomnienie o niesamowitych sposobach na przerwanie zabrzmiało poważanie. — Tak, tak. Jesteś waleczna, to widać — odparł, ale w jego głosie było słychać wyraźną w ą t p l i w o ś ć. — Skąd więc pochodzisz, Marienne? Może powinienem zorganizować tam rekrutację? — zaczął się głośno zastanawiać, co rusz zerkając na kobietę, jakby nie chciał przegapić żadnej reakcji malującej się na jej twarzy. Jedno musiał przyznać, potrafiła go rozbawić.
— Zdradzę ci sekret. Pociągająca twarz to klucz do sukcesu. A porywacze i gwałciciele nie robą tego, bo nie znają lepszych sposób na podryw. Im chodzi o adrenalinę, potrzebę zaspokojenia sadystycznych upodobań. Wiesz, sam ostatnio trochę się nudzę — rzucił i uśmiechnął się prowokacyjnie. — Chodź, godzina drogi przed nami, dużo zdążysz mi o sobie opowiedzieć.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nawet zaraz po przyjeździe do większego miasta, nie czuła się skrępowana, gdy rozmawiała z osobami o wiele bardziej inteligentnymi czy zamożnymi od niej. Dla jednych pewnie była to jej dobra cecha, dla innych gorsza, ale sama Marienne już dawno doszła do wniosku, że całego świata do siebie nie przekona, nawet jakby próbowała ze wszystkich sił. Nigdy nie chciała też udawać kogoś, kim nie była i najwyraźniej się to sprawdziło, bo nie wróciła jeszcze z podkulonym ogonem na rodzinną wieś, jak jej to wcześniej przepowiadano. Nie spędzała też dni samotnie, miała przyjaciół, miała bliskich, których uważała za rodzinę i nadal najwyraźniej miała apetyt na to, by poznawać coraz to więcej osób, nawet w tak niesprzyjających okolicznościach, jak obecne.
- Och zapewniam, że ten który masz, wyglądaj już na jakieś burżujskie cacko, ale nie chciałam wyjść na kobietę, co to wodzi wzrokiem po męskich nadgarstkach - także pozwoliła sobie na żarty. Inna sprawa, że niekoniecznie znała się na markach drogich zegarków i pewnie gdyby wiedziała, jaki ma na sobie August, przeżegnałaby się, na szybko wyliczając, ile byłoby z tego na przykład ciastek z cukierni i to nie jakiejś podrzędnej!
- Ha ha... Lorne nie jest takie duże, więc nawet, gdybym nie pamiętała, to jakoś tam trafię - przewróciła oczami, ale jasnym było, że kompletnie jej nie uraził. W zasadzie Mari należała do kobiet, które naprawdę trudno było urazić, bo większość sytuacji z łatwością potrafiła obrócić w żart. Jej charakter ulegał radykalnej zmianie dopiero w chwili, w której ją ktoś naprawdę zdenerwował. Wówczas po wesołym chochliku nie było już śladu i bliżej jej było do huraganu złożonego z nerwów, żywej gestykulacji i niestety - pewnie było to zasługą miejsca, z jakiego pochodziła - dość niewyszukanych wulgaryzmów.
- No tak, ta współczesność zabija w mężczyznach cały romantyzm - powiedziała rozmarzonym głosem, jakby faktycznie ją to martwiło, wcześniej wzruszając delikatnie ramieniem, w kwestii odpowiedzi na jego pytanie. Mogłaby zacząć tłumaczyć, że ludzie czasem kłamią z grzeczności, licząc, że ktoś mimo wszystko odmówi, albo też niektórzy zgadzają się na coś, czego wcale nie chcą, bo czują, że jest to od nich wymagane. Zdecydowała się jednak na ciszę, bo ta debata pewnie byłaby dość kłopotliwa, gdyby ją przesadnie maglować. - Zawsze - wyszczerzyła się natomiast na jego kolejne pytanie, jakby co najmniej była z tego dumna i nie dostrzegła, że zarzucił jej bycie irytującą. - Można to pokochać, albo znienawidzić. Polecam serdecznie pierwszą opcję, ale dobrze... nie będę już utrudniała. Zwyczajnie lubię być pewna, że się nie narzucam - podsumowała, korzystając z jego dłoni, skoro już jej ją zaoferował. Prawdę mówiąc miała duże szczęście, że w warunkach, których nikt - chyba - nie skrytykuje, wróci z powrotem do domu.
- Z Adavale... to niewielka wieś w Shire of Quilpie - wyjaśniła, bo nawet się nie łudziła, że sama nazwa mu coś powie, z resztą obszar do którego ona należała też nie musiał być mu dobrze znany. - Poza tym słyszę wątpliwości w twoim głosie, Gus... masz szczęście, że nie jesteśmy wrogami, bo wówczas czułabym się zobligowana, żeby udowodnić swoje racje - dodała nieco złowróżbnie, co pewnie w połączeniu z jej aparycją wcale nie reperowało jej wizerunku. Może i nie była żadnym wojownikiem, a aktualnie jej stan był po prostu słaby, ale też wmawianie sobie, że choroba w żaden sposób jej nie wyniszcza, było jej mechanizmem obronnym.
- A może to ja jestem jakąś psychopatką, a ty wpadasz właśnie w moje sidła, jak soczysta mucha w pajęczą sieć? - odbiła piłeczkę, nie zrażając się, po czym wyszła z nim przez drzwi budynku, kierując się najpewniej w stronę parkingu. - Ale dobra... na podstawie mojej wiedzy zaczerpniętej z filmów, faktycznie nadawałbyś się na złoczyńcę, ale - uniosła palec, zatrzymując się przy samochodzie, który najpewniej należał do Augusta. - życie to nie film, a nasze wspólne wyjście zarejestrowało pełno federalnych kamer. Wiesz, mimo wszystko... całkiem bystra jestem - zaśmiała się, ale nie potrzebowała siebie uspokajać. Bo tak, owszem... miała w sobie naprawdę sporo z naiwniaka, więc gdyby rzeczywiście ktoś próbował ją porwać, pewnie sama wsiadłaby do takiego samochodu i jeszcze wesoło dyskutowała z potencjalnym złoczyńcą.

August A. Hemingway
ODPOWIEDZ