lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
  • 5
Kochała Lorne Bay za to, jak wiele miejsc tutaj było, którymi potrafiła się zachwycać. Na każdym kroku widziała coś, co sprawiało, że jej serce zatrzymywało się na moment. Zawsze wyjmowała wtedy aparat i fotografowała z każdej możliwej perspektywy. Swoje zdjęcia przechowywała, czekając na jakiś lepszy moment. Wydawało jej się, że nigdy nie nadejdzie, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Stadnina była dla niej najważniejsza. Bo wbrew wszystkiemu, całemu żalowi, który czuła, że musiała tutaj przyjechać, obietnice i zobowiązania stawiała na pierwszym miejscu. Tak naprawdę kochała swoich rodziców, była im wdzięczna za szczęśliwe dzieciństwo, za miłość, za dobroć, za to, że zawsze mogła na nich liczyć i uzyskiwała wsparcie w każdym momencie. Dlatego, chociaż złościła się, że musiała zostawić swoją karierę za sobą, to była im wdzięczna za wszystko na tyle, by nie zostawić ich na lodzie. Nie zmieniało to faktu, że nadal nosiła swój aparat i robiąc sobie wycieczkę, trafiła do miejsca, które pokochała całym sercem. Była to niewielka sadzawka i wodospad, który sprawiał, że wzruszała się na jego widok. Od tamtej pory bywała tam często, zwłaszcza w chwilach, kiedy potrzebowała się wyciszyć. Zabierała tam przyjaciół, choć bardzo rzadko. To było wyłącznie jej miejsce. Potrzebowała tam dziś pojechać i, o dziwo, poczuła, że nie chce robić tego sama. Zadzwoniła do Yary, obiecując jej widoki, które zaprą jej dech w piersi. Kazała przyjaciółce zabrać kostium kąpielowy i jakiś prowiant. Sama również spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i, rzecz jasna, jej aparat fotograficzny. Pierwsze zdjęcie zrobiła, kiedy podjechała swoim pick-upem pod miejsce zamieszkania Vanderberg. Kiedy ujrzała ją wychodzącą z domu, zrobiła jej jedno zdjęcie. - Podwieźć cię? - zawołała przez szybę, szczerząc zęby w uśmiechu.

Yara Vanderberg
ambitny krab
martyna
Tancerka — Shadow
26 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej tańczyła balet, dziś tańczy w Shadow, uznaje tylko płynną dietę wysokoalkoholową i bije wszelkie rekordy w podejmowaniu złych decyzji!
six
girls just wanna have sun

Bywały dni, że nie wyobrażała sobie żyć w jakimkolwiek innym miejscu niż to, które znała od dziecka. Lorne było niepowtarzalne, dla niej, ktoś inny z łatwością wskazałby palcem dziesięć innych, podobnych miejsc na mapie. To nie miało znaczenia, w żadnym nie czułaby się jak w domu, wiedziała to, choć w życiu nigdzie indziej go nie szukała.
Bywały dni, gdy wspomnienia wracały jak fale, uderzały w nią raz za razem z taką siłą, że traciła grunt pod nogami. Przypominała sobie o marzeniach, które nosiła w sobie już będąc dzieckiem, o szkole tańca w Sydney, o wielkiej scenie, o tym, że dawniej nie wyobrażała sobie spędzić reszty życia w miejscu takim jaki Lorne... Jej brat, Finn, jako jedyny wspierał ją w tych marzeniach, powtarzał, że nikt, absolutnie nikt, nawet ich szalona matka, nie może jej powstrzymać. Ich. Gdy ostatni raz to od niego słyszała, mówił w liczbie mnogiej, wspominał stypendium sportowe... Gdy go zabrakło, myśl o wyjedzie była niemal tak samo bolesna jak ta, o pozostaniu w domu, do którego nigdy miał nie wrócić.
Minęło siedem lat. I nawet jeśli upłynęłoby jeszcze drugie tyle, nie sądziła, że kiedykolwiek zmieni zdanie.
Dziś Lorne kochała, wszystko za sprawą Melis, która oznajmiła, że znalazła magiczne miejsce, gdzieś tutaj za rogiem! Nie mogła odmówić! Zresztą, pierwszy raz od dawna miała kilka dni wolnego, spędzenie ich inaczej byłoby grzechem. Prowiant. Cóż, bardzo prawdopodobne, że dziewczyny mają odmienne zdanie na temat tego, co kryje się za tym słowem, bo Yara spakowała do ogromnej płóciennej torby butelkę soku pomarańczowego, butelkę wódki, którą oczywiście wyniosła z pracy, paczkę precli, na wpół zjedzone opakowanie miętusów, i ogromne plastikowe pudło domowych brownies, które znalazła w lodówce razem z kartą „ANI SIĘ WAŻ, YARA!” Torba była tak wypchana, że znajdzie się tam jeszcze więcej!
Gdy tylko spostrzegła wycelowany w siebie aparat, wyrzuciła rękę w górę, a drugą oparła na biodrze, przyjmując pozę. W tym kapeluszu mogłaby ujść jako niskobudżetowa modelka.
Nie wiem czy cię stać... — powiedziała, opierając się łokciami o drzwi, dość sugestywnie, a wprost mówiąc, jak prostytutka negocjująca cenę swoich usług, ale o to chodziło! W końcu roześmiała się, otworzyła drzwi, wrzuciła swoją opasłą torbę na tylne siedzenie i usadowiła się w fotelu pasażera. — To gdzie zamierzasz mnie wywieźć? Na wypadek gdybym zginęła, ubrałam się w najlepsze ciuchy — powiedziała, wskazując na siebie i jeszcze poprawiła kapelusz, który chyba nie był jej. Znalazła go na dnie szafy.
ambitny krab
m.
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
Miały podobne doświadczenia. Również straciły bliską osobę i może właśnie dlatego z taką łatwością przyszło im się zaprzyjaźnić, bo przecież znajomość dziewczyn nie polegała wyłącznie na wycieczkach i piciu alkoholu. Nie tylko bawiły się ze sobą dobrze, ale mogły również poważnie porozmawiać. Dzisiejszy dzień miał być, jednak wolny od wszelkich zmartwień. Melis zamierzała odrzucić na bok wszystkie myśli związane z Anderem, ze śmiercią Julii i listami, które trzymała w czerwonej skrzynce pod łóżkiem, o Lenie i o wypadku. Mimo że minęło już kilka lat, nadal o wszystko się obwiniała. Stało się to już tak męczące, że czasami po prostu odpuszczała, czasami po prostu zastanawiała się czy właśnie nie tak miało być? Tyle, że później miała jeszcze większe wyrzuty sumienia, które nie dawały jej żyć, jasno myśleć. Miała wiele chwil zawahania, które starała się ignorować. Wiele razy myślała o wizycie u terapeuty, ale zamiast tego, wolała spotykać się z przyjaciółmi, próbować jakkolwiek istnieć.Chyba właśnie jej się to udawało. Sam fakt, że opuściła farmę dawał jej pewną nadzieję, to, że zadzwoniła do swojej przyjaciółki z prośbą o towarzystwo też był znaczący, bo dotychczas z obawy przed utratą bliskich, izolowała się najbardziej jak się dało. Nie mogła się nadziwić, że na jej ustach tkwił szeroki uśmiech, ale właśnie tak było, kiedy robiła zdjęcie Yarze. - Myślę, że tak - odkrzyknęła po zrobieniu kilku zdjęciu i podniosła do góry papierową torebkę z logo Hungry Jack’s. W środku znajdowały się pyszne burgery wegetariańskie. - Ze mną nigdy nie zginiesz - odpowiedziała, śmiejąc się cicho, a chwilę później uśmiech zniknął z jej twarzy. Tylko na moment, bo przypomniała sobie wypadek. Cholera jasna, jak długo będzie to jeszcze wspominać?

Yara Vanderberg
ambitny krab
martyna
Tancerka — Shadow
26 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej tańczyła balet, dziś tańczy w Shadow, uznaje tylko płynną dietę wysokoalkoholową i bije wszelkie rekordy w podejmowaniu złych decyzji!
Yara doskonale pamiętała, ale właśnie dlatego, że obie doświadczyły tak ogromnej straty, przez większość czasu robiła co tylko mogła, by o tym nie myśleć. Upchnęła wszystkie myśli, które nawet w najmniejszym sposób wiązały się z wypadkiem, daleko na skraju swojej świadomości, wcześniej upchnęła je w pudłach, obkleiła z każdej strony i podpisała „nie otwierać”. Mówi się, misery loves company, ale naprawdę nie chciała, by była to jedna z rzeczy, które je łączyła... Nie to. Rzeczywistości nie mogła zmienić. Minęło wiele lat, lecz nie wystarczająco, by mogła wspominać to co się wydarzyło i nie musiała powstrzymywać napływających do oczu łez, bo w tym przypadku — a pewnie nie była w tym odosobniona — czas nie leczył ran, wręcz przeciwnie, boleśnie rozrywał je z każdym mijającym rokiem, przypominając o tym, że ich bliscy go nie mieli…
Dosłownie kilka dni temu minęła kolejna rocznica śmierci jej brata [jakoś to układam chronologicznie w głowie], przygotowała się na najgorsze, jak co roku, lecz nie na to, że spotka na cmentarzu Milesa, tego właśnie dnia, gdy był o s t a t n i ą osobą, którą chciała oglądać! To co wydarzyło się później… też nie jest warte wspomnienia, najchętniej wymazałaby tamten dzień z pamięci.
No i guess what… właśnie to robiła! To jej jedyny sposób na radzenie sobie z problemami — udawania, że ich nie ma! Poza tym, dobrze znała Mels. Gdy jeszcze ona, Yara znaczy się — w przenośni mówiąc — zatrzasnęła jej drzwi przed nosem, brunetka nie prędko by się do niej odezwała, i bynajmniej nie ze złości, wiedziała o tym!
O rany — jęknęła na widok papierowej torby z logo Hungry Jack’s. — Wege burgery, wege burgery — powtórzyła pod nosem z przymkniętymi oczami, unosząc skrzyżowane palce, jakby myślała o życzeniu przed zdmuchnięciem świeczek z tortu. Roześmiała się razem z nią, a gdy ucichła, dostrzegła jej wyraz twarzy i prędko dotarł do niej sens tego, co powiedziała. Cholera. — Wiem — odpowiedziała z pewnością w głosie, łapiąc przyjaciółkę za rękę, by ścisnąć krzepiąco jej dłoń. Nie ma co kryć, nie była zbyt… wylewna, a okazywanie uczyć, nawet względem przyjaciół, przychodziło jej z trudem, ale zawsze się starała. I miała nadzieję, że brunetka o tym wiedziała! — Nic złego się nie stanie, bo to będzie dobry dzień, bo długo na niego czekałam! — roześmiała się, próbując nadać swoim słowom weselszy ton, lecz po chwili spojrzała na przyjaciółkę uważniej. — Chcesz żebym prowadziła?

melis huntington
ambitny krab
m.
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
To wcale nie było takie proste. Nie dało się tak po prostu nie myśleć, zapomnieć, odrzucić w kąt, zamknąć szuflady. Zwyczajnie nie było to możliwe. Melis wiele razy próbowała, ale wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą, jakby chciały udowodnić jej, że jest słaba. Była, wiedziała to i nikt nie musiał jej tego udowadniać. Ale przytłoczyło ją tyle spraw, że czasami pozwalała sobie na słabości. Na płacz, na żałobę, na tęsknotę, na ból, ba! na wielkie pudło lodów chałwowych, na dalekie wycieczki z Tear, gdzie wiatr rozwiewał jej włosy, a myśli wyparowywały. Czasami, jednak miała dość swoich słabości. Czasami chciała udawać, że nic złego się nie wydarzyło, że jej istnienie jest pozbawione wszelkich strat, że może być normalną dwudziestosześciolatką, która żyje pełnią, całą sobą, wypełnia się wyłącznie pozytywnymi uczuciami - miłością, radością, spełnieniem, pasją. I tak miało być dzisiaj. Dzisiaj nie chciała się smucić. Nie chciała swoimi rozterkami przypominać Yarze o jej rozterkach. Chciała wyłącznie szczęścia. - Dokładnie tak, nasze ulubione - wyszczerzyła się od ucha do ucha, bo uwielbiała te rytuały, które miały. Wycieczki, dobre jedzenie, dobre wino, dobre żarty, a później cała masa dobrych wspomnień. Kochała też chwile smutku, kochała z nią płakać, rozbijać wszystkie szklane naczynia i rzucać przekleństwami. Dobrze było mieć taką przyjaciółkę. Naprawdę wspaniale. - Masz rację - odpowiedziała po prostu, nie zagłębiając się dalej w temat. Na moment przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła, jej twarz znów wykrzywiał uśmiech. Jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. - Nie, ty dzisiaj pijesz i opowiadasz. Gadaj, dużo gadaj, dobrze? - poprosiła, ruszając w końcu z miejsca. Włączyła też radio, bo wakacyjne melodie nie pozwalały dopuszczać do mózgu negatywnych myśli.

Yara Vanderberg
ambitny krab
martyna
Tancerka — Shadow
26 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej tańczyła balet, dziś tańczy w Shadow, uznaje tylko płynną dietę wysokoalkoholową i bije wszelkie rekordy w podejmowaniu złych decyzji!
Wręcz przeciwnie, Yarze udawało się to bez większego problemu! Zawdzięczała to pracy, litrom alkoholu i innym sposobom na chwilowe zapomnienie, jak seks na tylnym siedzeniu służbowego auta pewnego gliniarza. Ach, no tak, nie był gliniarzem, ale wciąż go tak nazywała, w myślach, na złość, jakby spodziewała się, że będzie wiedział! albo czytał Fakt, że przychodziło jej to z taką łatwością, nie zmienia faktu, że prędzej czy później obrywała rykoszetem, co momentami było o wiele bardziej bolesne, niż jak gdyby pozwoliła sobie czuć to wszystko po trochu, każdego dnia…
Może właśnie dlatego nikomu nie poradziłaby, by zachował się podobnie, ale z drugiej strony, tak długo zaprzeczała, że sama nie była świadoma tego, ile wysiłku rzeczywiście wkładała w udawanie, że jej problemy nie istnieją, albo problemami nie są. Może dlatego wolała dni wypełnione słońcem, wycieczki w nieznane z torbą pełną pyszności, by przez chwilę nie pamiętać, zamiast uporczywie starać się nie pamiętać. Huge difference.
Oczywiście, że mam rację! — odparła, jak zresztą w zwyczaju miała mówić, nim dobrze zastanowiła się, czy rzeczywiście racja leży po jej stronie, nie żeby przyznała, gdyby było inaczej. Przez chwilę przyglądała się przyjaciółce odrobinę zmartwiona, jakby chciała się upewnić, że wszystko w porządku — wiedziała, że nie, choć jej twarz rozjaśnił uśmiech — czasem jedno kłamstwo jest bliższe prawdy niż drugie i w ten sposób pozwala ocenić, czy można uznać je za prawie-prawdę, o.
Gadanie to moja specjalność — roześmiała się, po czym założyła na nos okulary przeciwsłoneczne, zerkając ukradkiem na przyjaciółkę, jakby chciała oznajmić, że jest gotowa do drogi! — O czym chcesz usłyszeć? Że podłoga w Shadow wciąż się lepi? Że niebawem zwolnią mnie za całą tę wódkę, którą ukradłam? Albo o tym, że znowu jestem singielką? — Powiedziała to z zadziwiającą lekkością, zresztą, nie inaczej niż zwykle. Powoli zaczynało ją to bawić, choć niewykluczone, że tylko ją!

melis huntington
ambitny krab
m.
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
Melis raczej nie stosowała takich metod. Była romantyczką, chciała się zakochać i wtedy dawać ponieść w ten sposób. Teraz jedynie stadnina pomagała jej skupić się na czym innym, mimo że paradoksalnie ją również uważała za swój problem. Dopiero od niedawna zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie powinna jej tak nazywać, bo przecież nie wyobrażała sobie stracić tego miejsca. Konie i pozostałe zwierzęta na farmie były dla niej szczególnie ważne. Jej klacz - Tear również. Była jej terapeutką, sprawiała, że Melis czuła się lepiej, a temat dziecka, które poroniła, rozstania i śmierci przyjaciółki, a raczej dwóch przyjaciółek schodził na dalszy plan. Nie było to przepracowane tak, jakby tego chciała, ale chociaż w niewielkim stopniu było lepiej.
Entuzjazm Yary sprawił, że Melis poczuła się znacznie lepiej. Policzyła jeszcze do dziesięciu w myślach i była już gotowa na dalszą przygodę. O dziwo, nie kłamała. A nawet, jeśli to bardzo, bardzo chciała, by to kłamstwo stało się prawdą. Zaśmiała się cicho, ale poczuła ogromną ulgę. - Doskonale to wiem. Jak przesadzisz, to zatkam cię burgerem - przyrzekła, ale póki co, potrzebowała, by Yara mówiła. Naprawdę dużo. - Przysięgam, że moja noga w Shadow nigdy nie postanie - powiedziała, bo im więcej historii o tym miejscu słyszała z ust Vanderberg, tym bardziej ją odstraszała. Nawet, jeśli darmowa wódka mogła być jakimś motywatorem do pójścia tam. Zdecydowanie kradzioną wódkę, Melis wolała pić w zaciszu farmy bądź mieszkania Yary. - I jak się z tym czujesz? - zapytała po prostu. Jeśli dobrze, to… fantastycznie. A jeśli nie, to cóż… Melis była tutaj, żeby wspierać swoją przyjaciółkę w każdej niedoli.

Yara Vanderberg
ambitny krab
martyna
fotoreporter — cały świat
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
naprawdę sporo podróżuje, zwiedził świat wzdłuż i wszerz, więc mogliście się gdzieś poznać, gdziekolwiek... ale nie w Lorne, bo tu jest pierwszy raz, jest fotoreporterem z nagrodą Pulitzera na koncie, kocha dobre jedzenie, ciekawe opowieści i ludzi
#3

Musisz zwiedzić Kurandę, jest tam taka malownicza sadzawka, chłopie możesz tam zrobić masę zdjęć, pójdziesz tędy i tamtędy i będziesz na miejscu, na pewno nie pożałujesz! Verniego nie trzeba było długo zachęcać do zwiedzania, zresztą on w pensjonacie tylko sypiał, a całe dnie spędzał wędrując po okolicy, jeszcze trochę, a będzie się tutaj czuł jak w domu. Już znalazł magiczną, leśną chatkę, wiedział, gdzie jest budka z mrożonymi ananasami, i w którym miejscu plaży lepiej się nie kąpać, bo można trafić na meduzę. Dzisiaj wyruszył na wycieczkę do Kurnady, miał zamiar znaleźć tę magiczną sadzawkę. Nie tylko dlatego, że polecili mu to miejsce w pensjonacie, po prostu w nim siedziała nie tylko dusza podróżnika i artysty, ale i odkrywcy. Trochę mu zajęło wędrowanie po buszu zanim znalazł to miejsce. Od razu podniósł aparat chcąc uchwycić to co widzi na zdjęciu, ale...
Vernie naprawdę myślał, że nic go tu już nie zdziwi, od samego początku generował jakieś dziwne sytuacje, nic nie szło po jego myśli, więc miał nadzieję, że już wykorzystał te dziwne zbiegi okoliczności na jakiś czas. Nic jednak bardziej mylnego. Zadarł do góry głowę, a tam na klifie jakaś kobieta, poznał, że to kobieta po blond włosach, które targał jej wiatr. Czyżby ona szykowała się do skoku? Do tej kałuży? Zwariowała? Najwidoczniej. Zdążył tylko krzyknąć.
- Hej! - ale chyba nawet go nie słyszała, on przez ten szum wodospadu ledwo siebie słyszał, ledwo mógł zebrać myśli. Przecież się nie wespnie na ten klif w dwie minuty, żeby ją powstrzymać. Pomachał rękami aparat układając uprzednio w bezpiecznym miejscu. Ale go nie widziała, postąpiła za to krok do przodu. Może się zawahała, a może nadepnęła na coś. A może chciała żyć, tylko w tej jednej chwili nie widziała w tym sensu? Może Vernon McClain powinien być też poetą, albo jakimś pisarzem, skoro umiał sobie do tej tajemniczej kobiecej postaci tam w górze ułożyć już całą bajkę? Bajkę o jasnowłosej samobójczyni z Kurandy.
Zdążył zdjąć buty, jakby przeczuwał, co się zaraz stanie. On wiedział co się stanie, bo dziewczyna nawet nie patrząc w dół, ruszyła przed siebie i skoczyła. Tylko skąd Vernie mógł wiedzieć, że to nie jest żadna skała samobójców, że miejscowi wiedzą, w którym miejscu skoczyć, a z góry to wcale nie wygląda tak strasznie jak z tych zarośli, w których zostawił swój plecak. Zostawił, bo on już był do pasa w wodzie, by po chwili zanurzyć się i ruszyć wpław w kierunku, w którym zanurkowała dziewczyna. Rozejrzał się dookoła, coś długo nie wypływała. Może coś było nie tak, albo po prostu było tu tak głęboko? Vernie nie chciał tego sprawdzać. Kiedyś pływakiem był całkiem niezłym, ale od czasu wypadku wolał czuć grunt pod stopami, w tym momencie jednak go nie czuł. W końcu ujrzał nieopodal blond główkę na powierzchni wody.
- Hej! - spróbował znowu się z nią skontaktować.

Lia Hargreeves
powitalny kokos
z.
najlepsza barmanka w — MOONLIGHT BAR
23 yo — 150 cm
Awatar użytkownika
about
najlepsza barmanka i stała bywalczyni wszelkich imprez, która dorobiła się uroczego stalkera, który z dnia na dzień coraz bardziej ją osacza i lada moment doprowadzi do choroby psychicznej albo samobójstwa
#policzę
To, ze Lia uwielbiała zakładać się niemal o wszystko wiedziało naprawdę wiele osób. Z resztą uwielbiała czuć w swoich żyłach adrenalinę i to całe podniecenie, tym razem chciała jednak utrzeć nosa jednemu dupkowi, którego wyśmiała za to, że boi się skoczyć z góry wodospadu. Swoją drogą wysokość nie była wcale tak wielka, bardziej zastanawiające było jednak to czy głębokość jest na tyle duża aby nikt się nie zabił. Bo istnieje możliwość, że woda sięga do kolan, a niżej są już tylko kamienie. Blondynka jednak się tym nie przejmowała, naprawdę. Obecnie w swoim życiu miała tyle kłopotów, że skok mógłby się okazać dobrym rozwiązaniem. Bo ile się będzie męczyć? Ile jeszcze wytrzyma jej psychika? Istniały tylko dwa wyjścia z bagna, w którym była - psychiatryk albo samobójstwo. Na obecny moment ani jedno ani drugie jej się nie widziało.
- Patrz jak to się robi, dupku. - rzuciła przez zaciśnięte zęby poprawiając kosmyk włosów za ucho. Wyminęła całe zabrane towarzystwo, a kolesia, który zalazł jej za skórę traciła ramieniem, ale raczej tego nie poczuł bo był dwa razy większy od niej.
Natalie stanęła tuż przy krawędzi i delikatnie wychyliła się do przodu, łudziła się, że będzie mogła dojrzeć co jest pod nią, ale myliła się. Za plecami usłyszała śmiechy, westchnęła ciężko i odwróciła się jeszcze na chwilę w ich stronę, uśmiechnęła się słodko i na pożegnanie pokazała im środkowy palec. Wróciła do poprzedniej pozycji i niewiele myśląc zrobiła krok do przodu, wprost w przepaść. Nie było czasu na krzyczenie bo droga w dół zajęła jej tylko kilka sekund. Oczywiście jak to ona zapomniała złapać oddechu, pod wodą chwilę się szarpała sama ze sobą i bólem głowy, który zaatakował ją w momencie zderzenia się z taflą wody.
Kiedy powróciło jej trzeźwe myślenie postanowiła wypłynąć do góry, była coraz bliżej światła, ale coś ją zatrzymało. Okazało się, że sznurówka od rozwiązanych trampek zaczepiła się o coś. Na czubku swojej głowy poczuła powiew wiatru, ale nie była w stanie dosięgnąć ustami do jej powierzchni aby złapać oddech.
Z każdą kolejną sekundą czuła coraz większą panikę i coraz bardziej się szarpała chcąc uwolnić tą cholerną sznurówkę. Kilka chwil przed całkowitym odcięciem od świata żywych wpadła na pomysł aby ściągnąć buta, co uczyniła. W końcu wypłynęła na powierzchnię gdzie kilka sekund wcześniej słyszała czyjś krzyk.
- Hej? - wydarła się wypluwając z ust wodę, którą zdążyła zabrać ze sobą na powierzchnie. Wzrokiem odnalazła źródło dźwięku.
- Zgubiłam buta. - wymamrotała licząc, że może akurat trafiła na dżentelmena i pomoże jej go wyciągnąć. Bo co jak co, ale z kamieniem pod wodą szans nie miała, a pomoc zawsze się przyda, o.
Vernie McClain
sumienny żółwik
rorka
fotoreporter — cały świat
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
naprawdę sporo podróżuje, zwiedził świat wzdłuż i wszerz, więc mogliście się gdzieś poznać, gdziekolwiek... ale nie w Lorne, bo tu jest pierwszy raz, jest fotoreporterem z nagrodą Pulitzera na koncie, kocha dobre jedzenie, ciekawe opowieści i ludzi
Vernie nie zauważył reszty towarzystwa, bo może nawet nie zdejmowałby butów? Kiedy miał dwadzieścia lat nawet nie obejrzałby się za siebie, tylko skoczył, ba, gdyby to był zakład to pewnie jeszcze zdjął by gacie, żeby pokazać, gdzie to ma. Teraz, kiedy na karku miał już te trzydzieści plus chyba by się nie odważył, nie dla radochy reszty. Po trzydziestce człowiek jakoś tak magicznie zmienia myślenie, zaczyna się zastanawiać. Bo może trafiłby na jakiś kamień i złamał sobie kręgosłup i co wtedy? Zresztą nie ma mu się co dziwić, już raz otarł się o śmierć.
Miał nadzieję, że blondynka nic sobie nie złamała. Minęło kilka kolejnych sekund, a Vernon naprawdę się martwił, bo może to za długo? Z tego wszystkiego chyba nie usłyszał tych gwizdów nad ich głowami, a może to wodospad je zagłuszał? Możliwe.
W końcu pojawiła się na powierzchni i jeszcze odpowiedziała na jego wołanie. Jest dobrze.
- Żyjesz - stwierdził fakt i podpłynął do niej, już chciał dać jej jakąś reprymendę, bo to przecież taka dziewuszka, ile mogła mieć lat? Na pewno była młodsza od niego.
- Zwariowałaś? Co ty chciałaś zrobić? - raczej nie powie mu, że się chciała zabić i jej nie wyszło. Może się rozmyśliła?
- Co? - zapytał, kiedy powiedziała o tym bucie, no bo on się tu przejmuje, że jakaś niedoszła i nieletnia może, samobójczyni mu się trafiła, a ona martwi się o buta. No ale Vernon też nie chciał zgubić tu butów, dlatego je zdjął.
- Zaczekaj tu - rzucił, ciekawe gdzie miałaby iść? Chociaż jeśli rzeczywiście chciała ze sobą skończyć to mogła się tu gdzieś podtapiać, czy coś, ale z drugiej strony po co byłby jej ten but? Chciała umrzeć w butach?
Zanurkował, bo o ile Vernonowi wiele można było zarzucić, to miał w sobie coś z dżentelmena, taki typ, rycerza na białym koniu, szkoda tylko, że teraz księżniczki były takie wybredne.
Znalazł tego buta, chwilę siłował się z kamieniem, pod którym zaklinowała się sznurówka, ale w końcu mu się udało. Wyłonił się z wody jak jakiś zwycięzca unosząc nad głową tego buta jak puchar. W zasadzie to by była nawet ładna scena, jak z jakiegoś kopciuszka, gdyby nie to, że za tą uroczą blondynką coś się poruszyło. W pierwszej chwili Vernie nie dostrzegł co to jest, no bo szczerze to się wpatrywał w dziewczynę, ale kształt wił się w wyraźne...
- Wąż? Nie-ru-szaj-sie - wymamrotał przez zaciśnięte zęby. No cóż, byli w Australii, nie ma się co dziwić, że jakiś wąż rzeczny się tu czaił. Może miał gniazdo pod tym kamieniem? Żeby tylko nie było ich więcej. Jak w tym filmie z Samuelem L. Jacksonem, tylko tam chyba te węże były w samolocie, nie wiadomo co gorsze węże w samolocie, czy wąż w wodzie. Szkoda tylko, że to nie był żaden film, tylko prawdziwe życie.

Lia Hargreeves
powitalny kokos
z.
kucharz — beach restaurant lorne bay
30 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
marzycielka, właścicielka najpiękniejszego kundelka na świecie o imieniu pistachio, kucharka
  • 003.
Obietnic trzeba dotrzymywać. Nic dziwnego, że Care zaparkowała swoim fordem pod blokiem Caspera wcześnie rano. Właściwie nie zaparkowała, bo był już zaparkowany (tak, świetnie było mieszkać w bliskiej okolicy swojego przyjaciela), po prostu kazała mu przyjść o dziewiątej w nocy, zająć miejsce pasażera i odsypiać schadzkę (mimo że tak naprawdę nie wiedziała czy na jakiejś był). Czasami po prostu lubiła się z niego pośmiać, ale nie uważała go za żadnego alkoholika czy faceta, który potrafił omamić każdą kobietę. Nie chciała skupiać się wyłącznie na swoich niespełnionych względem Caspera uczuciach. Chciała być najlepszą przyjaciółką ze wszystkich przyjaciół jakich miał i chyba właśnie dlatego, że darzyła go miłością, postawiła sobie za cel, by być w jego towarzystwie kimś najlepszym. Chciała być zabawna (być może zdarzało się, że bywała aż za bardzo), a innym razem wspierająca, współczująca albo po prostu być. Dzisiaj marzyła o tym, żeby było najzwyczajniej w świecie fajnie. Wybierali się do Kurandy. Care zapakowała koszyk pełen jedzenia, Pistachio okupował tylne siedzenie, w bagażniku upchnęła skrzynki, które miały później przydać się do zebrania chlebowców, ale co najważniejsze, mimo zimy i tych zaledwie dwudziestu sześciu stopni na zewnątrz, miała ze sobą kostium kąpielowy. A właściwie na sobie, pod kwiecistą, bardzo nie zimową sukienką. Uwielbiała tę pogodę i fakt, że zawsze mogła wykąpać się w okolicznych jeziorkach, basenach przyjaciół i innych miejscach, z których nie mogłaby skorzystać w październiku, w Szkocji. Podróż mijała im przyjemnie na pogawędce o wszystkim i o niczym. Care wspomniała, że była na profilaktycznych badaniach, co było pewnie szokujące, ale czasami po prostu robiła to ze względu na swoją pracę. Nie dlatego, że wymagał tego od niej szef, ale sama chciała być odpowiedzialnym człowiekiem, skoro przygotowywała dla zupełnie obcych ludzi jedzenie. Po chlebowce mieli podjechać później. Najpierw chciała pokazać mu ten wspaniały wodospad i sadzawkę. Liczyła, że nikogo tam nie będzie. Kuranda miewała sporo turystów, ale takie hałaśliwie zbiegowiska powinny być zakazane w tak wyjątkowych miejscach. Musieli przedrzeć się przez kawałek lasu, ale w końcu dotarli na miejsce. Care rozłożyła koc na skałce, postawiła koszyk i szybkim ruchem zdjęła sukienkę przez głowę. Wahała się zaledwie chwilę, a sekundę później już wskakiwała do wody. Szczęśliwy Pistachio również do niej dołączył. – Chooodź, chcę zobaczyć tę klatę, rozbieraj się – popędziła swojego przyjaciela bardzo niecierpliwie.

Casper Brooks
balon
martyna
ODPOWIEDZ