ARCHITEKTKA / PODCASTERKA TRUE CRIME — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
28 yo — 157 cm



about
Siostra Milo. Całe dzieciństwo i lata nastoletnie mieszkała w Tingaree. Później wyjechała na rok do Hongkongu. Później wróciła studiować na University of Queensland. Następnie mieszkała przez parę lat w Port Douglas, aż wreszcie dwa lata temu zamieszkała znowu w Lorne Bay. Jest architektką, a po pracy prowadzi podcast true crime, więc jeśli wspierasz ją na Patronaite to zapewne jest Ci wdzięczna i dziękuje w każdym odcinku.
13
Nie miała paranoi, jak zarzucił jej całkiem śmiało jeden z funkcjonariuszy przyjmujący jej zeznanie na temat nękania telefonicznego. Nie miała paranoi, jak zarzucano jej w wiadomościach prywatnych na Instagramie, kiedy dość jednoznacznie zaznaczyła na story, że nosi ze sobą gaz łzawiący i przypomniała, że współczynnik napaści na kobiety jest nadal bardzo wysoki. Nie miała paranoi, jak to sama sobie nieustannie powtarzała każdego dnia, by nie dać się przy okazji zwariować. Mabel uważała wręcz, że ma prawo do obaw, skoro jakiś czas temu do Cairns przeprowadził się niedawno osadzony mężczyzna, którego dość niesłusznie – a może i nie? – osądziła w swym podcaście jako winnego. To mógł być tylko niefortunny i nieoczekiwany zbieg okoliczności, ale przy tym wszystkim – przy całym hejcie i krucjacie wymierzonej jej w internecie – Mabel ciężko było uwierzyć w przypadek.
Obecnie wiedziała lepiej, że powinna posługiwać się zwrotami takimi jak „domniemany…”; „oskarżony”; albo „zasiadający na ławie oskarżenia”. Ale wówczas, gdy jej podcast zaledwie raczkował, a ona zbytnio zaangażowała się w sprawę, która niebezpiecznie zbliżała się do miana „sprawy odbieranej zbyt personalnie”, Mabel tak naprawdę zapomniała o tym, że być może powinna wszystkie informacje podawać bardziej na chłodno. Przeprosiła na socialach i w podcaście za swoją postawę. Wydawało jej się, że wystosowała poprawne sprostowanie.
Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Głównie dlatego, że nie spała zbyt dobrze. Początkowo myślała, że ma to związek z tą całą uzgodnioną przerwą z Adamem, ale tak naprawdę wszystko się w niej nasiliło. Adam. Jego jeszcze-nie-była żona. To nękanie telefoniczne i list. Research do nowych spraw. Nagrywanie odcinków po nocach. Nieudana randka z Tindera. Wszystko sprowadzało się do tego, że Mabel czuła się przebodźcowana.
Przede wszystkim jednak z powodu Adama, Mabel nie bawiła się zbyt dobrze na randce z Tindera. Właściwie – początkowo wcale nie zamierzała się na taką wybierać. Odpaliła aplikację, bo chciała z kimś poflirtować bez zobowiązań. I trafił się Wren, który nie tylko był przystojny – kilka razy trochę za długo przyglądała się jego postaci na zdjęciach – ale również zabawny i wydawał się być w porządku gościem. Ba! Mabel podejrzewała, że to wyłącznie z jej winy ta pierwsza randka okazała się takim niewypałem. Przynajmniej w jej odczuciu.
I fakt, że drugie spotkanie nie było takie czysto towarzyskie i ponownie Mabel miała sobie wiele do zarzucenia, ale tym razem przynajmniej postanowiła nie zwiać po dwóch drinkach.
Zwłaszcza, że tym razem umówili się na kawę, którą prawie na siebie wylała, gdy siadała przy stoliku, który zajmował już Wren. — Ekspedientka powiedziała, że to dla ciebie. Na koszt firmy — dorzuciła, stawiając przed nim talerzyk z brownie i dyskretnie wskazując na młodą dziewczynę przy kasie, która wręcz spojrzenia nie mogła oderwać od mężczyzny. Mabel uśmiechnęła się bardzo wymownie, przesuwając talerzyk w jego stronę.
Wren Rhodes
Nie miała paranoi, jak zarzucił jej całkiem śmiało jeden z funkcjonariuszy przyjmujący jej zeznanie na temat nękania telefonicznego. Nie miała paranoi, jak zarzucano jej w wiadomościach prywatnych na Instagramie, kiedy dość jednoznacznie zaznaczyła na story, że nosi ze sobą gaz łzawiący i przypomniała, że współczynnik napaści na kobiety jest nadal bardzo wysoki. Nie miała paranoi, jak to sama sobie nieustannie powtarzała każdego dnia, by nie dać się przy okazji zwariować. Mabel uważała wręcz, że ma prawo do obaw, skoro jakiś czas temu do Cairns przeprowadził się niedawno osadzony mężczyzna, którego dość niesłusznie – a może i nie? – osądziła w swym podcaście jako winnego. To mógł być tylko niefortunny i nieoczekiwany zbieg okoliczności, ale przy tym wszystkim – przy całym hejcie i krucjacie wymierzonej jej w internecie – Mabel ciężko było uwierzyć w przypadek.
Obecnie wiedziała lepiej, że powinna posługiwać się zwrotami takimi jak „domniemany…”; „oskarżony”; albo „zasiadający na ławie oskarżenia”. Ale wówczas, gdy jej podcast zaledwie raczkował, a ona zbytnio zaangażowała się w sprawę, która niebezpiecznie zbliżała się do miana „sprawy odbieranej zbyt personalnie”, Mabel tak naprawdę zapomniała o tym, że być może powinna wszystkie informacje podawać bardziej na chłodno. Przeprosiła na socialach i w podcaście za swoją postawę. Wydawało jej się, że wystosowała poprawne sprostowanie.
Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Głównie dlatego, że nie spała zbyt dobrze. Początkowo myślała, że ma to związek z tą całą uzgodnioną przerwą z Adamem, ale tak naprawdę wszystko się w niej nasiliło. Adam. Jego jeszcze-nie-była żona. To nękanie telefoniczne i list. Research do nowych spraw. Nagrywanie odcinków po nocach. Nieudana randka z Tindera. Wszystko sprowadzało się do tego, że Mabel czuła się przebodźcowana.
Przede wszystkim jednak z powodu Adama, Mabel nie bawiła się zbyt dobrze na randce z Tindera. Właściwie – początkowo wcale nie zamierzała się na taką wybierać. Odpaliła aplikację, bo chciała z kimś poflirtować bez zobowiązań. I trafił się Wren, który nie tylko był przystojny – kilka razy trochę za długo przyglądała się jego postaci na zdjęciach – ale również zabawny i wydawał się być w porządku gościem. Ba! Mabel podejrzewała, że to wyłącznie z jej winy ta pierwsza randka okazała się takim niewypałem. Przynajmniej w jej odczuciu.
I fakt, że drugie spotkanie nie było takie czysto towarzyskie i ponownie Mabel miała sobie wiele do zarzucenia, ale tym razem przynajmniej postanowiła nie zwiać po dwóch drinkach.
Zwłaszcza, że tym razem umówili się na kawę, którą prawie na siebie wylała, gdy siadała przy stoliku, który zajmował już Wren. — Ekspedientka powiedziała, że to dla ciebie. Na koszt firmy — dorzuciła, stawiając przed nim talerzyk z brownie i dyskretnie wskazując na młodą dziewczynę przy kasie, która wręcz spojrzenia nie mogła oderwać od mężczyzny. Mabel uśmiechnęła się bardzo wymownie, przesuwając talerzyk w jego stronę.
Wren Rhodes


about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#14
Każda osoba ma sprawy sobie szczególnie bliskie, z różnych powodów w swojej pracy. Nie zawsze musi się to wiązać z byciem podcasterem, on również spotykał takie osoby na swojej drodze. Czasem ciężej było mu czytać akta swojego klienta, czasem to rozmowa robiła na nim większe wrażenie. A był tylko facetem, prawnikiem który tak naprawdę krzywdę oglądał, lub słyszał o niej zdecydowanie za często. A jednak czasem go ruszało. Tłumaczył to sobie tak, że jest człowiekiem i ma emocje. Może nie tak dobrze rozwinięte jak kobiety, bo one wiadomo, są o wiele bardziej emocjonalne, co nie koniecznie było ujmą, ale ma. Może w związku z tym, tak często słyszał o różnych sprawach sądowych, nie tylko kryminalnych, wcale nie interesował go temat true crime. Może nie słuchał za wiele podcastów i audiobooków, zdecydowanie bardziej wolał oglądać Masterchefa, tłumacząc się tym, że uczy się gotować. Czy tak faktycznie było? No raczej wątpliwe, ale przynajmniej wymyślał, na jakie przepisy może zerknąć w przypadku głodu. Choć dalej uważał, że dla jednej osoby to szkoda gotować.
No bo był jedną osobą. Nie narzekał na brak znajomych - w pracy miał zawsze do kogo otworzyć usta i nawet umówić się na piwo po pracy, tam też przebywał non stop w towarzystwie ludzi, jednak to nie było to. Nie były to przyjaźnie, nie były to osoby, z kim można rozwalić się na kanapie po ciężkim dniu i obejrzeć głupi film. Znajomych spoza pracy miał, ale jak każdy w okolicach trzydziestki na nadmiar wolnego czasu nie narzekali. To było dla niego problemem, ostatnio czuł się samotny. Więc gdy już jego sąsiadka dla żartu założyła mu tindera, wcale nie odinstalował go z prędkością światła. Przeprowadził tam parę ciekawych rozmów, nawet spotkał się z kilkoma dziewczynami, ale zdecydowanie z żadną nie zaiskrzyło. Nawet na tyle, aby potraktować ją jako dobrą kumpelę, bo wiadomo, z miłością to tak łatwo nie jest.
Nie inaczej było, gdy już w końcu namówił Mabel na spotkanie. Nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Po prostu nie kliknęło, jego żarty nie były dobrze odebrane, a brakowało im tematów do rozmów. Nie, żeby się bardzo do niej zraził, nawet odezwał się do niej po spotkaniu, lecz znów, nie było chemii.
Dlatego bardzo się zdziwił, gdy ta mu zaproponowała spotkanie. Jednak brunetka nie podpadła mu na tyle, aby odmówić. Coś tam wspomniała, że ma do niego sprawę, ale nie oszukujmy się, nie odmówiłby jej. Może raz, czy dwa by jej coś wypomniał, oczywiście w żartach, lecz mógłby być niezrozumiany i pierwsze spotkanie skończyłoby się gorzej niż pierwsze.
-Od niej? Czy od Ciebie?-zapytał, obracając się na swoim fotelu, by spojrzeć na rzeczoną ekspedientkę, która sprezentowała mu pyszne ciasto. Lubił czekoladę, więc taki wybór nie był zły. -Nieważne. Chcesz sprawić, że będzie nieco zazdrosna od Ciebie?-zapytał, choć sprawianie ludziom przykrości nie do końca było tym, co było jego wielkim hobby. Jednak albo Mabel zapewniła ją, że nie są z Wrenem na randce, albo na odległość było widać, że pasują do siebie jak pięść do nosa. Nie czekając na odpowiedź młodej kobiety, ukroił kawałek ciasta widelczykiem i zbliżył go do ust Fairweather. On totalnie nie miał nic przeciwko temu, aby się dzielić jedzeniem, daniem, próbować czegoś z cudzego talerza, dlatego nawet nie pomyślał, że Mabel mogłaby się tym brzydzić.
-No dobrze, żarty na bok. Mówiłaś coś, że masz do mnie sprawę?-powiedział, siadając wygodniej na fotelu. Szczerze? Ciekawość go zżerała od środka. Nie był aż tak próżny, aby sądzić, że to jego urok osobisty, albo typowa australijska fotka z dużą, złowioną rybą, która skłoniła Mabel, aby się do niego odezwać.
mabel fairweather
Każda osoba ma sprawy sobie szczególnie bliskie, z różnych powodów w swojej pracy. Nie zawsze musi się to wiązać z byciem podcasterem, on również spotykał takie osoby na swojej drodze. Czasem ciężej było mu czytać akta swojego klienta, czasem to rozmowa robiła na nim większe wrażenie. A był tylko facetem, prawnikiem który tak naprawdę krzywdę oglądał, lub słyszał o niej zdecydowanie za często. A jednak czasem go ruszało. Tłumaczył to sobie tak, że jest człowiekiem i ma emocje. Może nie tak dobrze rozwinięte jak kobiety, bo one wiadomo, są o wiele bardziej emocjonalne, co nie koniecznie było ujmą, ale ma. Może w związku z tym, tak często słyszał o różnych sprawach sądowych, nie tylko kryminalnych, wcale nie interesował go temat true crime. Może nie słuchał za wiele podcastów i audiobooków, zdecydowanie bardziej wolał oglądać Masterchefa, tłumacząc się tym, że uczy się gotować. Czy tak faktycznie było? No raczej wątpliwe, ale przynajmniej wymyślał, na jakie przepisy może zerknąć w przypadku głodu. Choć dalej uważał, że dla jednej osoby to szkoda gotować.
No bo był jedną osobą. Nie narzekał na brak znajomych - w pracy miał zawsze do kogo otworzyć usta i nawet umówić się na piwo po pracy, tam też przebywał non stop w towarzystwie ludzi, jednak to nie było to. Nie były to przyjaźnie, nie były to osoby, z kim można rozwalić się na kanapie po ciężkim dniu i obejrzeć głupi film. Znajomych spoza pracy miał, ale jak każdy w okolicach trzydziestki na nadmiar wolnego czasu nie narzekali. To było dla niego problemem, ostatnio czuł się samotny. Więc gdy już jego sąsiadka dla żartu założyła mu tindera, wcale nie odinstalował go z prędkością światła. Przeprowadził tam parę ciekawych rozmów, nawet spotkał się z kilkoma dziewczynami, ale zdecydowanie z żadną nie zaiskrzyło. Nawet na tyle, aby potraktować ją jako dobrą kumpelę, bo wiadomo, z miłością to tak łatwo nie jest.
Nie inaczej było, gdy już w końcu namówił Mabel na spotkanie. Nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Po prostu nie kliknęło, jego żarty nie były dobrze odebrane, a brakowało im tematów do rozmów. Nie, żeby się bardzo do niej zraził, nawet odezwał się do niej po spotkaniu, lecz znów, nie było chemii.
Dlatego bardzo się zdziwił, gdy ta mu zaproponowała spotkanie. Jednak brunetka nie podpadła mu na tyle, aby odmówić. Coś tam wspomniała, że ma do niego sprawę, ale nie oszukujmy się, nie odmówiłby jej. Może raz, czy dwa by jej coś wypomniał, oczywiście w żartach, lecz mógłby być niezrozumiany i pierwsze spotkanie skończyłoby się gorzej niż pierwsze.
-Od niej? Czy od Ciebie?-zapytał, obracając się na swoim fotelu, by spojrzeć na rzeczoną ekspedientkę, która sprezentowała mu pyszne ciasto. Lubił czekoladę, więc taki wybór nie był zły. -Nieważne. Chcesz sprawić, że będzie nieco zazdrosna od Ciebie?-zapytał, choć sprawianie ludziom przykrości nie do końca było tym, co było jego wielkim hobby. Jednak albo Mabel zapewniła ją, że nie są z Wrenem na randce, albo na odległość było widać, że pasują do siebie jak pięść do nosa. Nie czekając na odpowiedź młodej kobiety, ukroił kawałek ciasta widelczykiem i zbliżył go do ust Fairweather. On totalnie nie miał nic przeciwko temu, aby się dzielić jedzeniem, daniem, próbować czegoś z cudzego talerza, dlatego nawet nie pomyślał, że Mabel mogłaby się tym brzydzić.
-No dobrze, żarty na bok. Mówiłaś coś, że masz do mnie sprawę?-powiedział, siadając wygodniej na fotelu. Szczerze? Ciekawość go zżerała od środka. Nie był aż tak próżny, aby sądzić, że to jego urok osobisty, albo typowa australijska fotka z dużą, złowioną rybą, która skłoniła Mabel, aby się do niego odezwać.
mabel fairweather
ARCHITEKTKA / PODCASTERKA TRUE CRIME — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
28 yo — 157 cm



about
Siostra Milo. Całe dzieciństwo i lata nastoletnie mieszkała w Tingaree. Później wyjechała na rok do Hongkongu. Później wróciła studiować na University of Queensland. Następnie mieszkała przez parę lat w Port Douglas, aż wreszcie dwa lata temu zamieszkała znowu w Lorne Bay. Jest architektką, a po pracy prowadzi podcast true crime, więc jeśli wspierasz ją na Patronaite to zapewne jest Ci wdzięczna i dziękuje w każdym odcinku.
Nie była pewna czy to w porządku, by – umówmy się – na całkiem obcą osobę rzucać taki kaliber. Ale profesja Wrena jednak przemawiała za tym, by Mabel nieco optymistycznej podeszła do swojego pierwotnego pomysłu. Mężczyzna przecież – nawet jeśli nie mógłby jej pomóc – to mógłby jej coś doradzić, a nawet tyle w obecnej sytuacji wystarczyło. Bo Mabel nie czuła się zbyt dobrze w ostatnim czasie i nie chodziło tylko o Adama i ten jego rozwód, który nie mógł dojść do skutku.
Właściwie nie powinna się bać. Mieszkała w rzekomo bezpiecznej dzielnicy. Poza tym facet, o którym mówiła przed laty w podcaście był niewinny, więc chyba nie posunąłby się do zastraszania jej czy zrobienia krzywdy. Mimo to… Mabel zbyt wiele razy wystawiała się na krzywdę, by w końcu się nie nauczyć, że trzeba być przezornym i ostrożnym. Poza tym potrzebowała tylko porady. I to wszystko. A Wren wydawał się ku temu być obecnie najlepszą osobą.
— Od niej — oznajmiła z rozbawieniem i przewróciła oczyma. Tak jakby Wren nie był świadomy jakie robił wrażenie na kobietach… — Gdyby to było ode mnie to tak bym też powiedziała — przyznała szczerze, bo bynajmniej nie miała problemu z przyznawaniem się do otwartego flirtu. — Wydaje mi się, że już jest zazdrosna — mruknęła wymownie, bo pani ekspedientka przyglądała jej się z ciekawością i niechęcią zarazem, ale Mabel uśmiechnęła się, gdy poczęstował ją kawałkiem ciasta i w bardzo zmysłowy sposób (dla zabawy oczywiście) zgarnęła jedzenie z widelczyka.
Zaraz jednak zrobiło się nieco poważniej, a Mabel momentalnie zmieszała się na to pytanie. — Tak… To znaczy, oczywiście chciałam się też z tobą ponownie zobaczyć. Zwłaszcza, że czuję, że pierwsza randka mogła pójść znacznie lepiej, gdyby nie moje nastawienie, ale… Mam też pewną sprawę. Pomyślałam, że może będziesz w stanie mi z czymś pomóc — oznajmiła i sięgnęła po kawę, by upić z niej sporego łyka, podczas gdy Wren miał okazję na przetrawienie jej słów.
Wren Rhodes
Właściwie nie powinna się bać. Mieszkała w rzekomo bezpiecznej dzielnicy. Poza tym facet, o którym mówiła przed laty w podcaście był niewinny, więc chyba nie posunąłby się do zastraszania jej czy zrobienia krzywdy. Mimo to… Mabel zbyt wiele razy wystawiała się na krzywdę, by w końcu się nie nauczyć, że trzeba być przezornym i ostrożnym. Poza tym potrzebowała tylko porady. I to wszystko. A Wren wydawał się ku temu być obecnie najlepszą osobą.
— Od niej — oznajmiła z rozbawieniem i przewróciła oczyma. Tak jakby Wren nie był świadomy jakie robił wrażenie na kobietach… — Gdyby to było ode mnie to tak bym też powiedziała — przyznała szczerze, bo bynajmniej nie miała problemu z przyznawaniem się do otwartego flirtu. — Wydaje mi się, że już jest zazdrosna — mruknęła wymownie, bo pani ekspedientka przyglądała jej się z ciekawością i niechęcią zarazem, ale Mabel uśmiechnęła się, gdy poczęstował ją kawałkiem ciasta i w bardzo zmysłowy sposób (dla zabawy oczywiście) zgarnęła jedzenie z widelczyka.
Zaraz jednak zrobiło się nieco poważniej, a Mabel momentalnie zmieszała się na to pytanie. — Tak… To znaczy, oczywiście chciałam się też z tobą ponownie zobaczyć. Zwłaszcza, że czuję, że pierwsza randka mogła pójść znacznie lepiej, gdyby nie moje nastawienie, ale… Mam też pewną sprawę. Pomyślałam, że może będziesz w stanie mi z czymś pomóc — oznajmiła i sięgnęła po kawę, by upić z niej sporego łyka, podczas gdy Wren miał okazję na przetrawienie jej słów.
Wren Rhodes


about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Okej, trochę dziwnie było pisać do osoby, z którą się nie miało najlepszych relacji, żeby nie powiedzieć, że nie miało się żadnych relacji, by wykorzystać do bezpłatnej pomocy prawnej. Na pewno jeśli znaliby się lepiej i lubili bardziej, byłoby to bardziej wytłumaczalne. Jednak z drugiej strony, sytuacja, w której znalazła się Mabel, wymagała niekonwencjonalnych środków. Nawet nie po to, aby faktycznie coś zrobić i wciąć sprawy w swoje ręce bo nie zawsze najlepszą obroną był atak (to nie był sport, gdzie chodzi o zdobywanie punktów!). Jednak życie w sytuacji, kiedy nie wiadomo co może się stać, czego się spodziewać i jak się przed tym bronić, może być męczące psychicznie. Wren może nie miał zbyt wysublimowanego poczucia humoru, może nie był najmądrzejszy, jednak starał się być dobrym kumplem, przyjacielem, sąsiadem i tak dalej. Jeśli ktoś go prosi o pomoc, to nie odmawia. Nie mówimy tutaj, że zawsze pomaga, ale stara się, przynajmniej coś.
Wren był dość świadomy tego, jak działał na kobiety, ale Mabel również była kobietą, więc skoro ekspedientka była gotowa posłać mu ciastko, to czemu architektka miałaby tego nie zrobić? -Okej, wierzę-zaśmiał się. No cóż, Rhodes i Fairweather nie byli do siebie podobni, więc z miejsca można było porzucić myśl, że są rodzeństwem. Choć znajomości damsko-męskie istniały i w tym momencie można było uznać, że to nie była randka między tą dwójką.
Wren aż się uśmiechnął, słysząc jak dziewczyna go bajeruje, że chciała się z nim znowu spotkac.-Mabel, Mabel... Wiem, że to... randka? Nazywasz nasze pierwsze spotkanie randką?-trochę się zdziwił. Dla niego to było po prostu spotkanie, zapoznawcze, gdzie nic nie zakładali, ani niczego sobie nie obiecywali. -Nieważne, no nie powiem, coś nie zaskoczyło między nami. I nie będę zwalać tego na Ciebie, bo to bez sensu-przyznał. Uważał, że czasem tak po prostu bywa. Choć fakt, że szatynka nie była jakoś szczególnie dobrze nastawiona, pomimo tego, że dobrze im się pisało na aplikacji, na pewno nie pomagał.-Zapomnijmy o tym, nic się nie stało-zadecydował. Mogło sięwiele wydarzyć, mogła mieć zły dzień, głowa ją boleć, czy coś, a on tak samo padnięty po ciężkim dniu w sądzie, nie był sobą. Nie było to aż tak traumatyczne, aby nie chcieć się z nią jeszcze raz spotkać. -Tylko błagam, nie pytaj co za perfum używam, bo chciałabyś kupić takie same swojemu ojcu na prezent urodzinowy-no cóż, kiedy nie trzeba było, to Wren nie był poważnym i statecznym gościem, nie dało się tego ukryć. Lubił sobie pośmieszkować.
mabel fairweather
Wren był dość świadomy tego, jak działał na kobiety, ale Mabel również była kobietą, więc skoro ekspedientka była gotowa posłać mu ciastko, to czemu architektka miałaby tego nie zrobić? -Okej, wierzę-zaśmiał się. No cóż, Rhodes i Fairweather nie byli do siebie podobni, więc z miejsca można było porzucić myśl, że są rodzeństwem. Choć znajomości damsko-męskie istniały i w tym momencie można było uznać, że to nie była randka między tą dwójką.
Wren aż się uśmiechnął, słysząc jak dziewczyna go bajeruje, że chciała się z nim znowu spotkac.-Mabel, Mabel... Wiem, że to... randka? Nazywasz nasze pierwsze spotkanie randką?-trochę się zdziwił. Dla niego to było po prostu spotkanie, zapoznawcze, gdzie nic nie zakładali, ani niczego sobie nie obiecywali. -Nieważne, no nie powiem, coś nie zaskoczyło między nami. I nie będę zwalać tego na Ciebie, bo to bez sensu-przyznał. Uważał, że czasem tak po prostu bywa. Choć fakt, że szatynka nie była jakoś szczególnie dobrze nastawiona, pomimo tego, że dobrze im się pisało na aplikacji, na pewno nie pomagał.-Zapomnijmy o tym, nic się nie stało-zadecydował. Mogło sięwiele wydarzyć, mogła mieć zły dzień, głowa ją boleć, czy coś, a on tak samo padnięty po ciężkim dniu w sądzie, nie był sobą. Nie było to aż tak traumatyczne, aby nie chcieć się z nią jeszcze raz spotkać. -Tylko błagam, nie pytaj co za perfum używam, bo chciałabyś kupić takie same swojemu ojcu na prezent urodzinowy-no cóż, kiedy nie trzeba było, to Wren nie był poważnym i statecznym gościem, nie dało się tego ukryć. Lubił sobie pośmieszkować.
mabel fairweather

about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zbliżał się już wieczór. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając po sobie bladą łunę, która z każdą, kolejną minutą ginęła, wchłaniana przez granat nadchodzącego wieczoru. Gdzieniegdzie tliły się dogasające ogniska, pozostałości po wycieczkowiczach, chwytających się ostatniego, umiarkowanie ciepłego dnia. Gdzieś tam, wśród niedobitków szykujących się do powrotu była Liv. Naciągnęła kaptur bluzy po łuki brwi, a suwak zapięła pod samą brodę.
Błądziła wśród ulic. Bez celu, idąc drogą znaną tylko swoim stopom, które nadawały kierunek. Zbierała myśli, ale bezskutecznie, bo te lawirowały i wymykały się gdy tylko próbowała je nieśmiało pochwycić. Żadna głębsza analiza nie wchodziła w grę. Zostawało tylko błądzenie, ale nie bez celu. Choć wśród gąszczu sznurków w głowie, nie potrafiła się przedrzeć, to miejsce napawało ją spokojem. Grzechem byłoby nie pozwolić wiedzionym ciekawością nogom obrać nowego kierunku. Odwrócić się i ot tak, zajrzeć do kawiarni, by zbliżający się zmrok nie otumanił zmysłów.
Zajęła miejsce w kącie, z daleka od niepożądanych spojrzeń, a na krześle ułożyła starannie bluzę (na którą było zdecydowanie za gorąco) i torebkę.
Wbrew zdrowym nawykom żywieniowym, jakie próbowała jej wpoić niejedna osoba, zdecydowała się na bombę cukrową, w postaci mrożonej kawy z mieszanką syropów, bliskich przyprawienia o zawał serca. Jej ciało zniosło już pierwszorzędną terapię szokową, którą zafundowała mu w ostatnim czasie, więc wierzyła, że taki mały grzeszek nie zatrzyma nagle akcji jej serca na środku kawiarni. Sęk w tym, że była tak zapatrzona we własny kubek, że nie zauważyła serwetki, którą ktoś zrzucił ze stolika, a gdy jej stopa tylko się z nią zetknęła, nadała jej całej filigranowej postaci takiego pędu, który mogłaby zatrzymać jedynie inna osoba, bądź jej stolik. Huk, który się rozległ kilka sekund później zwiastował wygraną stolika, z którego spadł kubek jego właściciela, a po którym rozlała się ciemna, lepka od cukru maź, którą z namaszczeniem niosła od lady.
- Przepraszam - bąknęła pod nosem, siląc żeby zabrzmieć jak osoba, która rzeczywiście prosiła o wybaczenie, a mnie wkurwiony emeryta, który w przerwie między narzekaniem na śmieci i dzieci, postanowił sprawdzić stan kawiarnianej podłogi. - Ja, eee, odkupię tą kawę. Jak trzeba to i za pralnię zapłacę - i już wzrok zaczęła unosić, by oszacować ewentualne straty (wszak plama pod stolikiem rosła z sekundy na sekundę), ale zamarła, albo to jej serce stanęło i do gardła się poderwało, bo w gruncie rzeczy nie tego spodziewała się.
Błądziła wśród ulic. Bez celu, idąc drogą znaną tylko swoim stopom, które nadawały kierunek. Zbierała myśli, ale bezskutecznie, bo te lawirowały i wymykały się gdy tylko próbowała je nieśmiało pochwycić. Żadna głębsza analiza nie wchodziła w grę. Zostawało tylko błądzenie, ale nie bez celu. Choć wśród gąszczu sznurków w głowie, nie potrafiła się przedrzeć, to miejsce napawało ją spokojem. Grzechem byłoby nie pozwolić wiedzionym ciekawością nogom obrać nowego kierunku. Odwrócić się i ot tak, zajrzeć do kawiarni, by zbliżający się zmrok nie otumanił zmysłów.
Zajęła miejsce w kącie, z daleka od niepożądanych spojrzeń, a na krześle ułożyła starannie bluzę (na którą było zdecydowanie za gorąco) i torebkę.
Wbrew zdrowym nawykom żywieniowym, jakie próbowała jej wpoić niejedna osoba, zdecydowała się na bombę cukrową, w postaci mrożonej kawy z mieszanką syropów, bliskich przyprawienia o zawał serca. Jej ciało zniosło już pierwszorzędną terapię szokową, którą zafundowała mu w ostatnim czasie, więc wierzyła, że taki mały grzeszek nie zatrzyma nagle akcji jej serca na środku kawiarni. Sęk w tym, że była tak zapatrzona we własny kubek, że nie zauważyła serwetki, którą ktoś zrzucił ze stolika, a gdy jej stopa tylko się z nią zetknęła, nadała jej całej filigranowej postaci takiego pędu, który mogłaby zatrzymać jedynie inna osoba, bądź jej stolik. Huk, który się rozległ kilka sekund później zwiastował wygraną stolika, z którego spadł kubek jego właściciela, a po którym rozlała się ciemna, lepka od cukru maź, którą z namaszczeniem niosła od lady.
- Przepraszam - bąknęła pod nosem, siląc żeby zabrzmieć jak osoba, która rzeczywiście prosiła o wybaczenie, a mnie wkurwiony emeryta, który w przerwie między narzekaniem na śmieci i dzieci, postanowił sprawdzić stan kawiarnianej podłogi. - Ja, eee, odkupię tą kawę. Jak trzeba to i za pralnię zapłacę - i już wzrok zaczęła unosić, by oszacować ewentualne straty (wszak plama pod stolikiem rosła z sekundy na sekundę), ale zamarła, albo to jej serce stanęło i do gardła się poderwało, bo w gruncie rzeczy nie tego spodziewała się.