lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Maska samochodu wciąż była ciepła — niby droga z miasteczka nie była daleka, ale to nie zmieniało faktu, że teraz pojazd oddawał ciepło.
Hope nie miała problemu z tym, żeby razem z przyjacielem wybrać się za miasto — owszem, zima nie była zwyczajową porą, żeby pić piwo w plenerze, ale jeśli Hope miała być ze sobą tak zupełnie szczera, to zima w Australii była niczym chłodniejsze lato w Stanach. Nie przeszkadzało jej to więc w tym, żeby zaproponować takie, a nie inne miejsce. Do baru zawsze mogli się przenieść, bo przecież korzystając z lekkiej tolerancji na obecność alkoholu we krwi, mogli sobie pozwolić na taki właśnie wieczór.
Wysiadając z samochodu, Hope wzięła ze sobą czteropak, który któreś z nich kupiło. Mieli na szczęście taki system przyjaźni, że nie musieli rozliczać się co do grosza. Raz ktoś kupił alkohol, następnie druga osoba. Sama nie wiedziała, jakim cudem ten policjant zdobył jej zaufanie tak szybko, ale prawda była taka, że brakowało jej takiego kumpla. W Burlington miała Nemo, ale wszystko zepsuło się, gdy wylądowali w łóżku w zupełnie nieodpowiednim momencie, który położył się cieniem na ich znajomości. A teraz jeszcze Nemo był w mieście. Do tej pory Hope udawało się go unikać, ale jak długo? W sumie pomyślała, że nikt inny, jak właśnie Samuel będzie umiał jej coś doradzić. Bądź co bądź wiedzieli o sobie wiele, wliczając w to rosnący flirt między Samuelem a kobietą pracującą w tym samym szpitalu co Hope. Nie trzeba chyba dodawać, że Pelletier nie była zachwycona tym pomysłem — sama doświadczyła, jak to jest być zdradzoną, więc był to dla niej dość trudny temat.
Było w niej jednak również sporo lęku, bo bała się, że jeśli będzie narzekać przyjacielowi, ten ostatecznie odwróci się od niej i lekarka zostanie sama.
Podała mu więc piwo, a potem sama sięgnęła po jedno. Zbliżający się wieczór przerwało syknięcie prosto z puszki.
Hope wsunęła pośladki na auto i spojrzała na słońce, które barwiło niebo i rosnące pod nimi drzewa na czerwony kolor. Zimą słońce zachodziło jakoś inaczej.
- To, co? Za zdrowie i spotkanie? - Spytała, nim pociągnęła pierwszy łyk. Pokręciła przy tym lekko głową, żeby rozluźnić napięte mięśnie karku. Była po dwóch długich operacjach i gdyby nie fakt, że dla Sama zawsze miała czas, to najpewniej już by spała. - Dobrze, że udało nam się złapać. Jeszcze trochę, a bym pomyślała, że teraz nie dla mnie odwiedzasz szpital… - Bystre spojrzenie wbiło się prosto w jego oczy, oczekując odpowiedzi na nie do końca zadane pytanie. Dał sobie spokój z rezydentką, czy nadal mają się ku sobie.

Samuel Callister
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
38 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Glina przed czterdziestą, od zawsze w Lorne Bay, od kilku lat żonaty, niedawno stracił dziecko.
#2 po grze z Charlie

Sam ufał Hope. Było w niej coś takiego, co pozwalało mu myśleć, że jest przy niej bezpieczny i że może jej powiedzieć absolutnie wszystko. Partnerstwo - chyba tak można było to nazwać. Dlatego też wiedział, że może jej wyznać, że Kenzie wpadła mu w oko i dlatego też niespecjalnie się z tym przed nią ukrywał. W pewien sposób darzył ją miłością, nawet jeśli nieco bardziej braterską, niż partnerką - była dla niego jedną z ważniejszych osób w życiu, tuż za żoną i rodzeństwem. Miał też nadzieję, że Hope doskonale wie, że może do niego przyjść z każdym problemem i nawet jeśli mieli mieć luźną pogadankę z piwkiem w jakimś ładnym miejscu, to i tak mogli poruszać różne tematy, nawet bardzo trudne i nieprzyjemne. Z tą właśnie myślą pojechał w wybrane wcześniej miejsce, z duszą na ramieniu, czując się trochę jak nastolatek, który boi się wyjawić jakąś przykrą prawdę rodzicom. Uznając, że jazda dwoma samochodami jest kompletnie bez sensu pojechali jednym wozem, a w końcu dojechali na przepiękny punkt widokowy i mogli choć trochę odpocząć przy zimnym piwku i cudownych widokach.
- Za zdrowie i spotkanie - skinął głową, uśmiechając się pod nosem i również usadził się wygodnie na masce samochodu, spoglądając w przepiękne, wieczorne niebo. Drgnął minimalnie, słysząc słowa Hope, a właściwie to nie do końca zadane pytanie, które mimo wszystko dość łatwo wyłapać spomiędzy wierszy.
- W pewnym sensie nadal dla ciebie - uśmiechnął się niepewnie. - a w pewnym... no, cóż, nie będę kłamał, bo zbyt dobrze mnie znasz i od razu wyczujesz kłamstwo.

Hope Pelletier
powitalny kokos
potworek#6021
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Dobrze było mieć kogoś, komu można było zaufać bezgranicznie. Nie musieli bać się osądów, a raczej rad i wskazówek, gdy mówili sobie wszystko. Hope bardzo uważała na ludzi. Sparzyła się bardzo w swoim życiu. Trzy nieudane związki zostały zwieńczone na dodatek odejściem z jej życia przyjaciela. No, a przynajmniej tak myślała, bo przecież Nemo teraz znów był w mieście. I nie, żeby jej się to bardzo podobało, bo niestety przywoływało całą masę wspomnień. Paradoksalnie nawet gorsze było to, że te wspomnienia były w większości dobre. Właśnie to wywoływało największy ból.
Poczynając od nieporadnych zabaw w wieku dziecięcym, przez studenckie wybryki z piciem na dachu włącznie, a kończąc na jedynej wspólnej nocy w życiu, którą spędzili jako kochankowie, a nie przyjaciele. To właśnie ta noc sprawiło, że wszystko się zepsuło i było bezpośrednim powodem, dlaczego Hope była tutaj, a nie w Stanach. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo właśnie dzięki temu mogła poznać Samuela. Tego, który był jej oparciem, chociaż w zasadzie nie musiał tego dla niej robić. Ale i ona starała się być ważną częścią jego życia.
Nie chciał słyszeć przecież słów pięknych, a prawdziwych. Od kogo więc lepiej miałby je dostać jak nie od niej?
Kochali się miłością platoniczną, zupełnie nie wymagając od siebie niczego więcej jak tylko przyjacielskiego wsparcia.
I wspólnie spędzonego czasu. Dlatego właśnie dzisiaj byli tutaj.
Po wzniesieniu toastu przez chwilę milczeli, zanim przeszli do właściwego tematu. Hope przyjrzała mu się z uwagą, gdy mówił, że jednak nie tylko ona jest powodem jego wizyt w szpitalu.
- Wyczuje… Ale tu nawet nie mam czego czuć… Widzę, gdzie i do kogo ucieka ci wzrok, kiedy niby pijesz ze mną kawę w kafeterii Sam… - Powiedziała, lekko kręcąc głową. - Czy wy już… No nie wiem..., umawiacie się gdzieś poza szpitalem? - Spytała ostrożnie. Bo nie, żeby chciała na niego donosić jego żonie, ale ostatecznie chciała wiedzieć, jak wielkie szkody zostały już uczynione, albo czemu wciąż można zapobiec.

Samuel Callister
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Zawodnik rezerwowy — Brisbane Roar FC
40 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
I wish I could say everything in one word. I hate all the things that can happen between the beginning of a sentence and the end.
7.


Ból. Pierwsze co czuł każdego poranka. Tym razem jednak było inaczej. Ból był. Jak zawsze. Jedyną różnicą było to, że ból był po prostu inny. Nie bolało go kolano czy plecy. Albo inaczej. Plecy i kolano bolały tak jak zawsze. Wręcz nakurwiały. Może nawet bardziej niż zwykle? Niby był przyzwyczajony do życia z bólem, ale tym razem nie był pewien tego co powinien czuć. Wszystko przez to, że bardziej niż plecy i kolano, nakurwiała go głowa. Nie był to ból, który przeszedłby po zażyciu jednej tabletki przeciwbólowej. Nawet dwie by nie pomogły. Był pewien, że nawet paleta tabletek na receptę nie pomogłaby w pozbyciu się tego co czuł. Poza bólem poczuł delikatny powiew wiatru. Dziwne. Raczej nie spał z otwartymi oknami, bo bał się tego, że jakaś tarantula postanowi złożyć mu gniazdo w otwartej gębie. A niestety miał tendencję do spania z otwartymi ustami. Dziwne, człowiek by pomyślał, że ktoś z tak dużym nosem nie ma problemów z przepływem tlenu. Niestety Kirby potrzebował dwóch gigantycznych dziurek w nosie i otwartych ust. Teraz też spał z otwartymi ustami. Czuł przerażającą suszę. Otworzył oczy i zdał sobie sprawę z tego, że nic nie widzi.
-Kurwa. Nie. - Ochrypniętym głosem oznajmił światu, że wstał. Był przerażony. Co się działo? Oślepł? Stracił wzrok? Zaczął panikować i rękoma dotykał łóżka tylko, że... to nie było łóżko. Leżał na ziemi. Podniósł się do pozycji siedzącej i nagle odzyskał wzrok. Okazało się, że nie stracił wzroku. Po prostu miał na twarzy śmiecia. A przynajmniej tak myślał, że to śmieć. Podniósł kartkę i ładnym, zgrabnym, kobiecym pismem zobaczył napisane Musisz naprawdę mocno pocierać lampę, żeby wyszedł z niej dżin., do tego wokół wiadomości było pełno serduszek. -Co? - Zapytał nikogo i naprawdę liczył, że kartka mu odpowie. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Odłożył ją na bok i zaczął się rozglądać po okolicy. Był w środku jakiejś pierdolonej puszczy. Nie rozpoznawał niczego tutaj. Przez chwilę myślał, że tkwił w koszmarze i codziennie będzie się budził w sanktuarium dla ptaków. Zakładał jednak, że był z dala od sanktuarium. Tym bardziej, że z sanktuarium nie było widoku na morze. Zaczął się wolno podnosić i podszedł do występu, z którego był piękny widok na okolicę. Kurwa. Nawet nie widział stąd Lorne. Nie miał zielonego pojęcia gdzie jest i przede wszystkim... jak tu kurwa trafił. Nie pamiętał nawet wczorajszego dnia i wczorajszej nocy. No bo coś musiało się stać w nocy. Zakładał, że jest wczesny poranek. Nagle usłyszał za sobą stęknięcie i szybko się obrócił. To co zobaczył powinno wypalić mu oczy. Niedaleko, na niewielkim wzniesieniu. budził się mężczyzna ubrany w taki strój. Kirby zerknął na kartkę, która leżała niedaleko. Pocieranie lampy dżina. Spojrzał na mężczyznę i zaczął mu się przyglądać kojarzył go skądś.
-John? - Zapytał, bo był pewien, że to jego najlepszy przyjaciel James. Niestety Kirby nie przywiązywał uwagi do imion swoich męskich przyjaciół. Zgadywał jak się nazywali, albo sam im nadawał imiona.

James Diamini
sumienny żółwik
-
już nie
eks żołnierz, artysta i dyrektor galerii sztuki — AUSTRALIAN AND OCEANIC ART GALLERY
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Ulice odbijają szary smutek nieba, w sercu czuję chłód samotnej nocy. Zapach czarnej kawy, filiżanki ciepło jak przystań, gdy wokół burzy się szaleństwo.
#24

James ostatnio miał w chuj dobry humor, ciekawe dlaczego. Może miało to coś wspólnego z tym, że okazało się, że być może jego małżeństwo poszło się jebać, ale jego relacja z Selene nagle była w okresie pewnego pączkowania. Cieszył sie, że nie wszystko jeszcze stracone. Może nie zostanie smutnym 40-latkiem, po rozwodzie, mieszkającym na farmie po środku niczego. Nie chciałby tego, głownie dlatego, że życie na farmie nigdy nie było dla niego. Wolał tą swoją australijską dzicz. Tam czuł się całkiem nieźle, nie spodziewał sie jednak, że kiedykolwiek przyjdzie mu się obudzić pośrodku właśnie takiej dziczy. Przez chwilę myślał, że umarł, bo był w stanie, w którym nie czuł absolutnie niczego. Wiedział, że nie śpi, był dziwnie świadomy, ale jego ciało było chyba odłączone jeszcze od umysłu. Dopiero po jakimś czasie zaczęły do niego docierać jakieś bodźce, a pierwszym z nich był okropny ból głowy. Syknął cicho i wtedy zdał sobie sprawę, że w gardle zrobiła mu się Sahara i nie był pewien, czy nie ma tam małej karawany Beduinów, którzy wiozą ze sobą jakąś europejską turystkę, żeby można było stworzyć w ten sposób fabułę do kolejnej książki z cyklu "Książę Beduinów". Nie mógł tego wykluczyć, dlatego przez chwilę nie zamykał buzi, próbując jakoś sie podnieść.
W końcu mu się to udało i wtedy dopadły go promienie słoneczne, które wywołały kolejną porcję bólu głowy połączoną z chwilowym oślepieniem. Nie wiedział co się dzieje, gdzie jest, jak się nazywa i który mamy rok, ale wiedział, że jeszcze go nigdy tak łeb nie bolał. Dopiero wtedy zobaczył co ma na sobie... i autentycznie nie wiedział co ma na sobie. To było za wiele jak na jego mózg w obecnym stanie. Odwrócił się, bo usłyszał, że ktoś idzie i zobaczył swojego znajomego, który wyglądał bardzo ciekawie. Miał na sobie to i to . - John? Nie. James. - Przypomniał sobie przynajmniej jak się nazywa. - Kirby... - mruknął i zrobił kolejne kilka kroków w stronę kolegi. - Jak? - Zapytał tylko, bo miał nadzieję, że jego przyjaciel zrozumie, że chodzi mu o pytanie "Jak do chuja pana się tu znaleźliśmy, co się z nami działo i gdzie są nasze ciuchy". Okazało się jednak, że stanie nie jest dobrą opcją. Dlatego postanowił sobie jednak znów usiąść na ziemi. - Pamiętam.... piwo - czyli niewiele, bo mógł zakładać, że tak się nie porobili jednym piwerkiem. Nie byli aż takimi pizdami. James, żeby było mu wygodniej to aż musiał ułożyć ręce na tej swojej puszystej lampie.

kirby vandenberg
przyjazna koala
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Bruno - Ella- Eric - Cece
Zawodnik rezerwowy — Brisbane Roar FC
40 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
I wish I could say everything in one word. I hate all the things that can happen between the beginning of a sentence and the end.
-Przecież to powiedziałem! – Zmarszczył brwi. Naprawdę był pewien, że powiedział James. Jego mózg ewidentnie jeszcze leciał na jakiś innych obrotach. Po kilku sekundach miał wrażenie, że rzeczywiście nazwał go inaczej, ale oczywiście nie chciał się przyznać do błędu. Co by z niego był za kumpel czy tam przyjaciel czy nemesis czy kochanek. Sam nie pamiętał jakiej natury jest jego relacja z Jamesem. Wiedział tylko, że czasami się ze sobą spotykali i Kirby nie miał nic przeciwko jego towarzystwu. Podrapał się po brzuchu i dopiero dotarło do niego, że materiał tej koszulki nie przypomina wcale drogich bawełn i kaszmirów, które na co dzień okalały jego sweter. Spuścił wzrok i prawie zwymiotował. Jamie Tartt. Wolałby mieć koszulkę z całującym się Hitlerem i Mussolinim. –Co do… – W pierwszym odruchu chciał to nawet zdjąć i już chwycił koszulkę, żeby z siebie ją zerwać, ale zauważył coś różowego co okrywało jego okolice bikini. Opuścił bezwładnie ramiona. Nie wiedział nawet co na to powiedzieć. Koszulka z Jamiem była w tym przypadku zajebistym strojem. Głównie dlatego, że nieco te gatki przysłaniała. Chyba wolałby nosić czerwone pantalony i jeździć konno po Montanie. Niestety. Miał australijską puszczę i ten właśnie strój.
-Nie mam zielonego pojęcia co się odjebało. – Przyznał i rozejrzał się, bo na tym etapie spodziewał się, że z krzaków wyjdzie syn pani Zimmerman. Poznał go jak pani Zimmerman grała na tej samej imprezie charytatywnej, na której był cały zespół Brisbane Roar FC. Po jednym spotkaniu wiedział, że nie chciałby już chłopaka nigdy w życiu zobaczyć. –Rozpoznajesz to miejsce? – Zapytał Jamesa i ponownie zbliżył się do ustępu, w której znajdował się widok na okolicę. –Nie widać żadnego miasta. – Poklepał się po swojej różowej spódniczce w nadziei, że będzie tam jakaś specjalna kieszonka na telefon. Niestety nic nie było. Wyczuł tylko swoje skarby. Małego Kirby’ego, co nie. –No i miałem przy sobie to. – Powiedział i schylił się po kartkę, która troszkę sobie odfrunęła. Podał ją Jamesowi i odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby Diamini sobie pomyślał, że Kirby będzie naciskał na to, żeby pocierać jego lampę dżina. Jakby miał do wykorzystania ostatnie życzenie to wolałby jednak inne towarzystwo. Bez obrazy dla Jamesa.
-TAK! – Powiedział nieco za głośno, bo rzeczywiście od tego się zaczęło. Zbliżył się nawet do Jamesa. –Spotkaliśmy się przy jakiejś restauracji i pogadaliśmy i uznaliśmy, że możemy kontynuować przy piwie. – Tak, to pamiętał bardzo wyraźnie. –Byliśmy sami. – Powiedział i spuścił wzrok próbując sobie przypomnieć cokolwiek innego. –Prawda? – Potrzebował jednak potwierdzenia od Jamesa. Wydawał się rozważniejszy od Kirby’ego. –Byliśmy w Shadow? – Kirby raczej tam nie chodził, ale w sumie mogli być z Jamesem niedaleko, a nie chcieli spacerować czy jeździć dalej.
sumienny żółwik
-
już nie
ODPOWIEDZ
cron