lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
#6

Inej Marlowe

Akurat przypadł dzień w którym to Rose odbywała wolontariat w schronisku dla zwierząt. Jako że była weterynarzem, to przy okazji sprawdzała stan zdrowia i uzębienia mieszkańców schroniska, dopilnowując jednocześnie terminów szczepień i wszystkiego, by zapewnić zwierzaki w dobrym zdrowiu i nastroju. W tym celu ważna też była behawiorystyka, którą poznawała z każdym kolejnym dniem panna Hepburn i wykorzystywała ją w kontaktach ze zwierzętami. Akurat wychodziła z jednym z podopiecznych, młodym i rozbrykanym owczarkiem niemieckim, który trafił do schroniska jako szczenię uratowane przed wrzuceniem go w worku do oceanu z łodzi, wtem szatynka ujrzała kobietę z jakimś zwierzątkiem. Z daleka jednak nie była w stanie określić, co niesie kobieta, którą też widziała tutaj pierwszy raz i ewidentnie wyglądała na zagubioną. Ciekawski owczarek od razu chciał się przywitać i obwąchać nową osobę, więc pociągnął Rose w stronę kobiety, lecz ta przywołała psiaka do porządku. Nie chciała przecież spłoszyć zwierzęcia, które miała przy sobie kobieta. A co jeśli było ranne?
- Dzień dobry, Rose Hepburn, jestem wolontariuszką w schronisku, w czym mogę pomóc? - zapytała profesjonalnie, podchodząc wolniejszym krokiem do kobiety, a pies kroczył obok niej noga w nogę, efekt wyszkolenia, które już z nim poczyniła. Gdy panna Hepburn stanęła, pies usiadł i szczeknął na nowych przybyszy.
- A ten tutaj wygadany jegomość to Diego, jest nie groźny, chciał się tylko przywitać. - dodała radośnie wolontariuszka, pilnując jednak by Diego nie skakał na kobietę. Nie wszyscy przecież podchodzą do zwierząt z tak dużym zaufaniem jak Rose, niektórzy zwyczajnie bali się dużych psów, a nie wiedziała przecież jakim typem osoby jest nieznajoma. A może ona też ma swojego dużego psiaka i okaże owczarkowi tyle samo uwagi i miłości, co sama Rose? Najpierw jednak należało wybadać teren i dowiedzieć się co to za nowy zwierzęcy przybysz jest w schronisku i dlaczego tutaj się znalazł.
happy halloween
nick
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
#12

Kolejny dzień, kolejna misja. Krwawa, to oczywiste. Inej nawet z pozornie nudnego zadania potrafiła zrobić istny raj dla seryjnego mordercy, który jednocześnie był małym psychopatą tak jak ona. Czy lubiła męczyć swoje ofiary? Tak, ale też nie zawsze. No i nie zawsze było to męczenie fizyczne, czasem po prosty psychiczne. Co prawda ciągłe proszenie o oszczędzenie życia były męczące, ale czasem trafiały się jakieś oferty pieniężne, albo wyjawianie sekretów, o których w sumie Inej nie pytała, ale skoro już mówili, to niektóre mogły się przydać, szczególnie jeżeli akurat miała zlecenie na gangstera. Tak było w tym przypadku. Musiała zamordować człowieka, który co prawda gangsterem już nie był. ale brał udział w programie ochrony świadków koronnych. Najwyraźniej wyśpiewał policji zbyt wiele cennych informacji i jego były szef musiał sie zdenerwować, że zatrudnił Inej. Odnalezienie go nie było jakieś wybitnie trudne, dostała wszystkie potrzebne wytyczne, bo to, że mafia miała wtyki w policji było bardziej niż jasne. Zadanie poszło dość sprawnie, niestety jak się okazało, facet nie mieszkał sam... miał małego, słodkiego kotka. Inej mogłaby go oczywiście zostawić i mieć w dupie to co się będzie z nim działo. No, ale jakoś serduszko jej podpowiedziało, że nie powinna tego robić. Zabrała więc słodziaka zostawiając otwarte drzwi od mieszkania, żeby policja mogła pomyśleć, że kotek uciekł.
No i tak razem z nim siedziała na chacie, nie mając kompletnie pojęcia jak się takim zwierzakiem zająć. Po drugie, wiedziała też, że niedługo znów będzie musiała wyjechać, a przecież kot potrzebował opieki, której ona nie mogła mu zapewnić. To było mega smutne, a przynajmniej Inej tak uważała. Podjęła więc decyzję o oddaniu kociaka do schroniska. Dlatego pojawiła się na miejscu nie bardzo wiedząc co powinna teraz zrobić i jak wygląda cała procedura oddawania zwierzaka. - Mam do oddania kota, zabłąkał się u mnie na ogrodzie - jakąś bajeczkę musiała wcisnąć. Spojrzała też na tego psa, który wydawał jej się być podejrzany. Podobno psy wyczuwają złe osoby, więc z tym coś musiało być nie tak skoro na nią nie szczekał, ani nie uciekał gdzie popadnie. - Mam coś podpisać? - Zapytała podchodząc bliżej kobiety i podała jej kota, bo chciała się z nim jak najszybciej rozstać, żeby mieć wolną od problemów głowę. Chociaż no jakoś dziwnie się czuła i nie potrafiła tego zidentyfikować.

Rose Hepburn
towarzyska meduza
catlady#7921
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Inej Marlowe

Jak Rose oceniłaby blondynkę, która to pojawiła się w schronisku? Wyglądała na nieszkodliwą, zagubioną. Może przygarnęła tego kotka, ale odpowiedzialność za niego ją przerosła? A może miała niechciany przychód i nie będąc zdolną do zabijania (oj jak bardzo pod tym względem Hepburn się myliła) wolała oddać go do schroniska, by wkrótce znalazł on dom? A może to był kot jej babci, która zmarła, a ona z racji tego że nie lubiła zwierząt postanowiła się nim nie zajmować? Rose nie lubiła ludzi, którzy to nie znoszą zwierząt, bo takim ludziom nie można ufać. A psiak który był obok niej mimo tego, że próbowano go pozbawić życia, wciąż był potwornie ufny wobec ludzi, stąd w ogóle się nie bał tej kobiety, chyba bardziej zainteresowany kotem aniżeli nią samą. Szatynka nie powiedziałaby żeby kobieta wyglądała na taką, co nie lubi zwierząt, ani na taką co by była zdolna zabić, jednak pozory mogą nas mylić. Założyła więc z góry, że odpowiedzialność przerosła blondynkę.
- Rozumiem, czy mogę prosić o informacje gdzie, na jakim osiedlu znalazła pani kotka? Może się okazać że właściciel go szuka, więc możemy na stronie podać ogłoszenie o znalezionym kotku. Jeżeli właściciel się nie znajdzie to w ciągu miesiąca wdrożymy odpowiednie procedury by przygotować zwierzę do adopcji. - odparła służbowo, dopytując też o miejsce znalezienia kotka. Tak bardzo chciałaby by znalazł się właściciel kotka, który wcale to nie wyglądał na zaniedbanego, naprawdę cierpiała z każdym kolejnym zwierzątkiem przybywającym do tego miejsca. Oni, wolontariusze starali się zapewnić im wszystko, ale każde zwierzę było unieszczęśliwione, gdy brakowało mu miłości swojego właściciela. Jednak gdy kobieta wyciągnęła ręce z kotem, Diego przyuważywszy nowego kolegę skoczył na blondynkę, tak że Rose musiała mocniej szarpnąć smyczą, by przywołać go do porządku.
- Przepraszam za niego, poczeka pani na mnie chwilę? Najlepiej będzie jeśli Diego wróci do swojego pomieszczenia, wtedy dopełnimy wszelkie formalności. - stwierdziła, nie wiedząc skąd nagle takie zachowanie u dość spokojnego, aczkolwiek też rozbrykanego szczeniaka. Wskazała zatem kobiecie jakąś ławkę, a sama zaprowadziła psa do kojca, a trzeba przyznać że Diego nie znosił swojego kojca, płakał tam tak przeraźliwie, w sensie wył jakby pobyt tam był dla niego karą.
happy halloween
nick
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
Blondynka nie miała absolutnie pojęcia jak wyglądają procedury adopcyjne, ani co się robi z takimi zgubionymi zwierzakami. Pewnie gdyby mieszkały w Chinach to nie byłoby żadnych bezdomnych zwierząt. Inej w sumie sama mogłaby zająć się zwierzakiem i albo zostawić go na pastwę losu, albo skrócić jego męki i po prostu skręcić mu kark. No, ale chyba gdzieś jakaś mała nutka empatii wobec zwierząt jeszcze w niej została i tylko dzięki temu kociak jeszcze żył siedząc sobie beztrosko na jej rękach. O dziwo trochę się do niego przywiązała przez ten krótki czas, który ze sobą spędzili. - Pod jakimś krzakiem w Tingaree - wymyśliła pierwsze co jej przyszło do głowy. - Strasznie miauczał, ciężko go było przeoczyć, a pewnie jakieś psy mogłyby go rozszarpać... albo aligatory - nie znała się na tutejszej faunie, bo naprawdę nie za bardzo ją interesowało to miejsce. Coraz częściej zastanawiała się nad tym, czy to nie jest ten moment, w którym powinna wyjechać, wrócić do zimnej Rosji, gdzie przynajmniej było więcej świrów podobnych do niej. No i większość swoich zleceń miała jednak na terenie Europy i Bliskiego Wschodu, z Rosji na bank miałaby po prostu bliżej.
- Miałby tu być przez miesiąc? Biedna kicia - nie żeby oceniała, ale to miejsce nie wydawało jej się być czymś wybitnie przyjemnym, a jednak była seryjnym mordercą więc to wiele mówiło. Nie spodziewała się też, że pies się nagle na nią rzuci, a że nie miała za bardzo odruchów samozachowawczych to nie cofnęła się tylko od razu chwyciła psa za szyję. Już jednego psiaka kiedyś zadusiła, wtedy była jeszcze małym dzieckiem, teraz był to dla niej równie mały problem. Całe szczęście dla zwierzaka, była tu Rose i go w porę zabrała. - Jasne, poczekam - kiwnęła głową, a później rozejrzała się jeszcze dookoła i trochę pogłaskała tego małego kotka, którego dalej trzymała na rękach. - Mam coś wypełnić? - Wolałaby nie, bo biurokracja nie była dla niej, ale jak trzeba było to spoko, chyba jakoś uda jej się skupić, chociaż... no strasznie jej było żal tego kiciusia.

Rose Hepburn
towarzyska meduza
catlady#7921
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Inej Marlowe

Na szczęście nie mieszkały w Chinach, zatem mała była szansa, by w pobliskiej restauracji, do której przychodzi się coś zjeść, gdy nie ma się ochoty gotować, albo nie chce się zwyczajnie jeść samemu, w daniu które by zjadła miała szczątki bezdomnego psa lub kota, a w tamtym kraju mogłoby być z tym o wiele trudniej, bo jednak tam o dziwo bezdomność zwierząt była wręcz niezauważalna. Ciekawe dlaczego... Ten kociak miał silną wolę życia, trzeba było być kompletnym potworem, by skręcić mu kark czy zabić go jeszcze inaczej, by pozbawić go życia, by popełnić morderstwo. Rose nie znosiła tych ludzi zdolnych do zabijania, choć nie ukrywajmy, każdy z nas tę zdolność posiada. W końcu jak tłuczemy tę muchę to też aż do śmierci, czy zabijamy kąsającego nas komara, już nie wspomnę o robakach, które rozdeptujemy bo niszczą nasze roślinki. Czy zatem wszyscy jesteśmy mordercami i potworami? Pewnie tak, mimo że tak o sobie nie myślimy przez wzgląd na to, że uważamy śmierć owada za mniej ważną od śmierci człowieka, podczas gdy śmierć jest śmiercią i koniec kropka.
- Owszem, na takie kocięta czyha wiele niebezpieczeństw, choć najbardziej prawdopodobna śmierć byłaby z głodu, czego nie życzymy nikomu. - może aligatorów to się raczej tam nie spodziewała, ale psów już bardziej, które to z przyjemnością pożarłyby takie kociątko. I gdyby miało się wybrać śmierć to czy nie wolałbyś umrzeć z rąk innego drapieżnika, aniżeli z głodu? Gdy taki pies odpowiednio złapie swoimi silnymi zębami, może roztrzaskać rdzeń kręgowy i śmierć nadejdzie prawie że od razu. A z głodu umieramy z czasem, jest to powolna, bardzo bolesna śmierć. A nie ukrywajmy, każdy z nas wolałby odejść bezboleśnie i bez cierpienia.
- Niestety takie są procedury, trafiają tutaj zwierzęta które były wręcz katowane przez swoich ludzkich oprawców, którzy czerpali radość z zadawania im cierpienia. Niestety zwierzę nikomu się nie poskarży, dopiero inny człowiek musi zainterweniować w jego sprawie. Musimy je zatem podleczyć i pozwolić by nabrały ponownie zaufania do ludzi, a ten proces potrzebuje czasu. - odparła, bo wiadomo było, że najpierw musieli sprawdzić stan zdrowia zwierzęcia, dla pewności go podleczyć, podkarmić, zdobyć jego zaufanie, dopiero wtedy mogli myśleć nad szukaniem dla niego właściwych opiekunów. Niestety wszystko wymagało czasu.
- Oczywiście jeśli zwierzę jest w dobrym stanie zdrowotnym i psychicznym to są ludzie, którzy tworzą dom tymczasowy na czas oczekiwania zwierzęcia na adopcję. - dodała po chwili, choć nie ukrywała że takich osób jest niezwykle mało. Ludzie tworzący dom tymczasowy brali zwykle kilka zwierząt, a niektóre nie lubiły towarzystwa innych zwierząt, a to sprawiało problemy. Dlatego tak wiele zwierzaków było tutaj w mało przyjaznych klatkach. Wracając z papierami Rose przyjrzała się kobiecie z kotem.
- Jest pani pewna, że nie mogłaby stanowić domu tymczasowego dla kici? - zapytała przyjaznym głosikiem, bo może kobieta się zdecyduje pomóc? Potem zabrała ją i zwierzę do odpowiedniego gabinetu, odbierając od kobiety kota i głaskając je.
- Tak, musimy wypełnić formularz dotyczący znalezienia kota, w jakiej to było dzielnicy, by móc łatwiej znaleźć ewentualnego właściciela zagubionej istotki. Jeszcze sprawdzimy czy posiada on wszczepionego chipa, bo obróżki nie widzę na jego ślicznej szyjce. - zawsze wierzyła, że zatroskany właściciel zguby się znajdzie, a gdy się z każdym kolejnym tygodniem nie znajduje to wtedy dopiero traciła nadzieję i przygotowywała zwierzę do nowego życia, może u bardziej kochających ludzi. Kociątko zamruczało czując pieszczotę ze strony pani, która znała się na zwierzętach, a to zawsze wywoływało uśmiech na twarzy szatynki.
happy halloween
nick
studiuje dietetykę i gotuje — dla frogs restaurant
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
people confuse me.
food doesn't.
04
Phoenix Hirsch&Grant Grover
Ze zniecierpliwieniem skubie skórkę przy pomalowanym pistacjowym lakierem paznokciem, stojąc przy recepcji budynku schroniska. Phoenix nie była do końca pewna, co skłoniło ją do tej zwariowanej decyzji, ale wiedziała, że nie ma od niej odwrotu. Posiadanie zwierzaka było odpowiedzialnym zajęciem i musiała być całkowicie gotowa do podjęcia tego obowiązku. To, że psina mogłaby też towarzyszyć jej mamie w momentach, gdy Phoenix sama musiała zająć się restauracją stanowiłoby jedynie dodatkowy plus przygarnięcia pupila. Keira Hirsch miała po prostu we krwi instynkt opiekuńczy, a wieczne zamartwianie się o niezmienny stan śpiączki ojca, nie wpływało dobrze na psychikę matki Phoenix. Potrzebowała kogoś na długie spacery po Tingaree, kogoś, kogo mogłaby tulić do snu podczas samotnych wieczorów, kogoś nad kim mogłaby rozłożyć skrzydła swojej opieki, gdy wszystkie jej pociechy stanęły już na dwóch nogach i rozpoczęły własne życie.
Prezent zatem wybrano po krótkiej naradzie na konwersacji samego rodzeństwa, gdzie zarządzono, że właśnie Phoenix powinna zająć się wyborem nowej pociechy. Cudnie. Kobieta nie miała szczególnie dobrej ręki do zwierząt, nawet mimo tego, że od zawsze parała do nich ciepłymi uczuciami. Z sobie znanych osób, chyba najlepszą dłoń miał Grant, o ile nie myliły ją wspomnienia, ale cóż… Nic jej nie było po takiej informacji.
Nie wiedziała w zasadzie skąd nagle przyszła jej do głowy myśl o nim. Może dlatego, że nieodzownie już kojarzył się jej z pewnego rodzaju przyjacielskością i poczuciem bezpieczeństwa? Zmarszczyła brwi w zastanowieniu, wystukując opuszkami palców rytm sobie tylko znanej piosenki. Wedle instrukcji pani zasiadającej przed komputerem musiała teraz po prostu cierpliwie czekać na swoją kolej, aż wreszcie umówiony wolontariusz przyjdzie odebrać ją z recepcji i oprowadzi po klatkach. Przez telefon rozmawiała z kimś najwyraźniej odpowiedzialnym za grafik wizyt, przekazując mu podstawowe informacje, o jakiego tym psa szukała. Przyjaznego, dużego i takiego, który nie bał by się jazd samochodem, nieuniknionych w przypadku przemieszczania się do Tingaree. Wiek był jej w zasadzie obojętny, nie potrzebowała oszukiwać smutnej, schroniskowej rzeczywistości potrzebą ślicznego szczeniaczka, ale pragnęła też oszczędzić matce widok psa, który odszedłby na jej oczach w równie tragiczny sposób co sam ojciec.
O dzień dobry, to na pana czekam? Phoenix Hirsch rozmawi… — Nie dokończyła zdania, unosząc wreszcie spojrzenie znad ankiety spoczywającej na blacie, o który się opierała. Niemożliwe. Ze wszystkich miejsc, ze wszystkich dni. Niemożliwe, żeby akurat trafiła na niego?
mistyczny poszukiwacz
iza
opiekun dla zwierząt | barista — schronisko dla zwierząt | sparrow coffee
22 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
And if I only could make a deal with God,
And get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building
Grant uwielbiał swoją pracę. Chociaż dla wielu - nieobeznanych z tematem osób - praca w schronisku mogłaby wydawać się przykra czy wręcz dołująca. To pewnie przez to wyobrażenie smutnych, samotnych zwierzaków. Lecz wbrew pozorom było to bardzo błędne założenie. Większość czworonogów bywała przestraszona i nieswoja zaraz po przywiezieniu na miejsce i przez pierwsze dni - w najgorszym przypadku tygodnie - przebywania w tym miejscu. Jednak później większość z nich przyzwyczajała się do nowych warunków oraz swoich opiekunów, których widywała niemal codziennie. Psy nie siedziały cały dzień w kącie, skulone, jakby miały świadomość, że zostały porzucone. Może pojedyncze przypadki, które większość życia spędziły w konkretnym domostwie, by na jego skraj - gdy stały się już problemem - otrzymać swój boks w schronisku. Lecz w ogromnej mierze ta praca wiązała się z ogromem radości, bo mali podopieczni rozpoznawali i pozytywnie reagowali na swoich opiekunów. A jeżeli jakiś psiak zostawał na dłużej, to dzięki nauce podstawowych zachowań i komend, można było zacząć bawić się z nim swobodniej bądź wyprowadzać na wybieg. No i przede wszystkim ta praca wiązała się też z dawaniem nowego, lepszego życia tym istotom. Dla Grovera był to jej najpiękniejszy aspekt, który niezmiennie wywoływał szeroki uśmiech na jego twarzy.
Dlatego też gdy kolega z pracy poprosił go by przyjął dziewczynę, z którą tamten rozmawiał przez telefon, to Grant nie wykazał żadnych obiekcji. Dostał tylko kilka zdawkowych informacji, więcej nie było mu potrzeba, bo najważniejsze kwestie i tak były poruszane w ankiecie. Gdy opuszczał ich pomieszczenie pracy, pojawiając się w poczekalni pożegnał się jeszcze z kolegą, który potrzebował wyjść wcześniej tego dnia z pracy. Skierował się do dziewczyny, oglądając się jeszcze za siebie i już zaczynając mówić standardową regułkę. - Witam, jestem Grant i… - ledwo co zaczął i zatrzymał się przed nią, dopiero słysząc że kobieta także coś mówiła. Wtedy odwrócił twarz w jej stronę i widocznie zawiesił się. Zamrugał kilkukrotnie, jakby nie do końca wierzył. Ale sekundę wcześniej usłyszał jej imię i nazwisko, więc ani mu się nie wydawało ani nie pomylił jej z kimś innym. - Cześć, Phoe - przywitał się ponownie, jakby wypadło mu z głowy, że przed chwilą to już uczynił. Miał świadomość, że wróciła już dawno do miasta, jednak nie miał zamiaru i potrzeby tego jakkolwiek sprawdzać oraz miał to szczęście do tej pory na nią nigdzie nie wpaść. Lecz chyba w końcu musiało do tego dojść. - Więc… rozmawiałaś przez telefon z moim kolegą, ale ja się tobą zajmę. Mogę prosić o ankietę - powiedział, zachowując się profesjonalnie, chociaż ten szeroki uśmiech z którym do niej szedł zniknął, a w jego miejsce pojawiła się widoczne krępacja i dezorientacja. Mimo to wysunął w jej stronę swoją dłoń, a gdy otrzymał już ową ankietę, to zaczął ją na szybko przeglądać. - Okej, więc pójdziemy teraz do gabinetu. Ja będę miał chwilę, by zapoznać się z twoimi odpowiedziami i zadać jakieś dodatkowe pytania. A ty będziesz miała to szczęście, by przetestować naszą nową, elektroniczną bazę, która właśnie zaczęła działać - mówił spokojnym głosem, próbując zachowywać się jak najbardziej naturalnie, gdy jego wzrok przelatywał po losowych pytaniach z ankiety. Czy masz jakieś zwierzęta? Ile osób zamieszkuje domostwo, w którym będzie mieszkał pies? Jak przygotowałeś/łaś się na pojawienie się nowego zwierzaka? Czy wyrażasz zgodę na kontrolną wizytę pracownika schroniska? I tak dalej. - Chcemy odejść od tego chodzenia między boksami, bo to strasznie stresuje psiaki, więc… przejrzysz bazę, tam są zdjęcia i podstawowe informacje. Jak będzie trzeba to odpowiem na twoje pytania. Potem jak już zdecydujesz się na któregoś, to przejdziemy do strefy zapoznawania się, gdzie ja przyprowadzę konkretnego psiaka. Jakbyś miała jakieś pytania to wal śmiało. Zapraszam ze mną - skończył swój przydługi wstęp, po czym skierował się w stronę drzwi z których wyszedł. Otworzył je i obejrzał się na brunetkę, po czym nawet lekko uśmiechnął się, chcąc w ten sposób zachęcić ją do tej współpracy, bo w końcu chodziło o dobro niewinnego zwierzaka, a nie jakąś ich niezbyt kolorową przeszłość.

phoenix hirsch
ambitny krab
wkurwix#7366
studiuje dietetykę i gotuje — dla frogs restaurant
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
people confuse me.
food doesn't.
Nikt nie umiałby się dobrze zachować w tej sytuacji, ale już szczególnie nie umiała ona. Całe ciało stężało w niezręcznej pozie zaskoczenia pomieszanego z zażenowaniem.
Ty… Jak tu ten… Fajnie, że… Hej. — Poddała się z formułowaniem głębszej wypowiedzi, kończąc ją zaledwie jednym słowem, bo tyle aktualnie była z siebie w stanie wydusić i niepewnie uścisnęła jego dłoń. Była ciepła, znajoma w dotyku, którym niegdyś dzielili się z wyjątkową swobodą. Boże, powinna naprawdę już go puścić. Odsunęła się, odrobinę zbyt nagle, by uznać całe zajście za przypadek, ale też nic w tej interakcji nie miało prawa być naturalnego.
O matko. — Wyszeptała Phoenix dopiero wtedy, gdy do jej mózgu dotarło ostatnie zdanie wypowiedziane przez Grovera. Ankieta. — O matko chodziło ci o ankietę, tak, jasne, tu, proszę. Przepraszam.Za chwycenie cię za rękę w środku poczekalni dla schroniska dla zwierząt, chociaż tego na szczęście nie powiedziała już na głos. W tym momencie żałowała, że nie było z niej Harper, czy kogokolwiek innego, kto potrafił zachować rozsądek i brawurę w najgorszych sytuacjach. Zamrugała kilkakrotnie, starając się uwagę skupić na wypowiadanych przez Granta słowach. Gdyby mogła usłyszeć jego myśli, pewnie nawet przyznałaby mu rację. Od czasu feralnego “pożegnania” minęło kilka lat, podczas których zdążyli już ułożyć sobie dorosłe i całkowicie inne od nastoletniego wyobrażenia życie. Grant nie wiedział przecież, jak spędziła te półtora roku w Paryżu, objadając się codziennie innym serem z bagietką, że stan jej ojca wcale się nie polepszył i od kilku miesięcy pojawiają się ostrożne debaty na temat odłączenia respiratora, a jej matka — Keira, która przecież od zawsze Granta uwielbiała i wciskała mu co rusz inne przysmaki, gdy jeszcze był częstym gościem ich domu, teraz była właściwie cieniem niegdysiejszej siebie, zmęczonym od natłoku obowiązków.
Gdyby wiedział to wszystko, zrozumiałby pewnie lepiej, że Hirschowie być może jak nigdy dotąd, potrzebowali jakiegoś promyka nadziei.
Okej. —Szepnęła, posłusznie drepcząc za nim i niezdarnie poprawiając zawieszoną na ramieniu wiklinową torebkę. Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu, najpierw ostrożnie wpuszczając do niego swoją głowę, z chmurą delikatnie skręconych brązowych włosów. Potem, zupełnie jakby ćwiczyła występ w scenie nowego Bonda ostrożnie wstawiła do niego pierwszą stopę ubraną w conversa, a następnie drugą, aż wreszcie całe ciało ubrane w jeansowe ogrodniczki znalazło się w środku. Jeszcze pomyśli, że przez te kilka lat zwariowała. Gdyby była tu Harper, pewnie znowu by upomniała Phoenix, aby nie myślała tak dużo o tym, co myślą inni, ale… Potrząsnęła głową, odrzucając od siebie wszystkie te myśli.
Tutaj? — Wskazała ręką wolne krzesło, by następnie usiąść na jego skrawku, w gotowości do ucieczki w każdej sekundzie. Drzwi zamknęły się za nimi, a Phoenix uświadomiła sobie, że ostatni raz, kiedy byli sami w tak małym pokoju, mieli może po kilkanaście lat i w głowie były im zupełnie inne rzeczy niż baza ze zdjęciami psów. — To dla mamy. — Powiedziała na głos, przerywając niezręczną ciszę. — W sensie, nie tak, że ja się nie będę nim opiekować… Bo będę… Nie brałabym psa i rzuciła go na pastwę Tingaree ha ha. Matko nie dosłownie, nikogo nigdzie nie rzucam… Znaczy, raz. ALE NIE ŻE CIEBIE. W sensie, tak ciebie, ale... — Znowu przerwała w panice, czując, jak do policzków opalonej skóry uderza krew i nadaje im ciemnoczerwonej barwy. — Jezu, przepraszam. — Jęknęła cicho, chowając twarz w dłoniach. Naprawdę nie była dobra w tym całym zachowywaniu zimnej krwi.
mistyczny poszukiwacz
iza
opiekun dla zwierząt | barista — schronisko dla zwierząt | sparrow coffee
22 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
And if I only could make a deal with God,
And get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building
To pochwycenie za dłoń widocznie skołowało go, jednak mimo wszystko nie wycofał się, tylko lekko ją zacisnął. Takie niby nic, mała, nieznacząca wiele drobnostka, lecz nieco dziwnie było ją dotknąć. Jednak nie „dziwnie” w znaczeniu obco czy dyskomfortowo. Trochę tak jakby czuł, że ten gest nie był do końca właściwy, ale z drugiej strony nie mógł zupełnie mu nic zarzucić, gdyż był naturalnym, prawidłowym odruchem. Na szczęście Grant nie miał zbyt wiele czasu, by zacząć analizować tą nietypową mieszankę uczuć, która go ogarnęła bo zaraz skupił się na ankiecie i jego dalszym wprowadzeniu, które miał jej do przedstawienia, po czym zostało im już tylko skierować się do gabinetu.
Blondyn skinął głową, gdy Phoe wskazała krzesło przy komputerze. Była już na nim odpalona ich strona internetowa z - chociaż brzmiało to nienajlepiej - „wyszukiwarką zwierzaków”. Może ten sposób wydawał się nieco chłodny czy niepotrzebnie unowocześniony, jednak to działanie miało na celu dobro, spokój i bezpieczeństwo ich podopiecznych. Wyszukiwarka wyglądała bardzo prosto, można było wpisać wiek psa, zaznaczyć jego wielkość - mały, średni, duży, płeć i zaznaczyć zahaczki przy opcji „nie szukaj w psach wymagających szczególnej opieki” oraz „nie szukaj w psach wymagających tresury”. Po kliknięciu „szukaj” wyskakiwało kilka bądź kilkanaście stron ze zdjęciami zrobionymi głównie zaraz po przyjeździe do schroniska. Grant nawet nie miał zamiaru tłumaczyć obsługi programu, bo był on bardzo intuicyjny, więc skupił się na wczytywaniu się w odpowiedzi w ankiecie, zajmując miejsce przy swoim biurku. Gdy brunetka zaczęła mówić w sposób tak słyszalnie chaotyczny, od razu skupił się całkowicie na jej słowach, mimo iż jego wzrok dalej tkwił w kartkach, aż… auć. Zabolało. Nieznacznie skwasił minę, pozostając dalej lekko pochylonym nad papierami, uniósł jedynie swój wzrok do góry, by wlepić go w jej osóbkę i odchrząknąć. - Spokojnie... jeżeli myślisz, że odmowie ci adopcji, zakładając że skoro zostawiłaś kiedyś mnie to zostawisz też psa, to się mylisz. Wszyscy popełniamy błędy... - zaczął mówić w miarę możliwości, starając się pozostać nieporuszonym tym komentarzem. W końcu patrząc na czas, który minął od tamtych wydarzeń to nie powinien mieć już w sobie żadnych zaszłości. Heh, nie powinien.
- To znaczy, to nie tak że uważam że to był jakiś błąd. Pewnie dla ciebie to miało jakiś sens i... po prostu postaram się być obiektywny - ponownie zakończył swoją wypowiedź z tym niepewnym, nie w pełni szczerym uśmiechem. Nie chciał, żeby Phoenix miała jakiekolwiek obawy, że ich wspólna przeszłość może mieć negatywny wpływ na adopcję. Wcale nie chciał nawet do niej nawiązywać, wyszło to jakoś tak samo z siebie. Na szczęście Grant szybko zorientował się, że popełnił małe faux-pas i prędko wyprostował się, wrócił spojrzeniem do kartki i zaczął mówić dalej. -
Zresztą to jaki ktoś jest wobec ludzi nie oznacza, że będzie taki wobec zwierząt. Zazwyczaj to działa w drugą stronę, bo niewinne istoty jak zwierzęta czy dzieci, wydobywają z ludzi to co najlepsze. Więc ktoś może mieć łatkę gburowatego sąsiada, a będzie najlepszym panciem dla swojego czworonoga. Z kolei jak ktoś odnosi się z pogardą nawet do zwierząt, to można się spodziewać że wprost mówiąc jest chujowym człowiekiem... -
zaczął pleść jak miał w nawyku, by nie skupiać się na tym mało przyjaznym fragmencie swojej poprzedniej wypowiedzi i spróbować go zataić w tym potoku słów. Dopiero po chwili dotarło do niego, co w sumie dziewczyna powiedziała wcześniej i do czego musiał koniecznie odnieść się. - Więc, mówisz że to psiak dla twojej mamy? Ona o tym wie czy to w ramach jakiejś niespodzianki? I też muszę cię uprzedzić, że podpisując papiery oficjalnie ty stajesz się opiekunem psa, więc w razie jakichkolwiek nieprawidłowości które pojawiłyby się na wizycie kontrolnej, to odpowiedzialność spada na twoje ramiona. Oczywiście nie zakładam od razu, że gdy pojawię się na niej to jakiekolwiek będą... - urwał swoją wypowiedź, bo właśnie w niego samego uderzyła świadomość ich nieuniknionego, kolejnego spotkania, co na moment zauważalnie wybiło go z rytmu odgrywania tej dojrzałej, profesjonalnej pozy, którą starał się utrzymywać od początku tego niezamierzonego spotkania.

phoenix hirsch
ambitny krab
wkurwix#7366
studiuje dietetykę i gotuje — dla frogs restaurant
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
people confuse me.
food doesn't.
Od zawsze była po prostu niezręczna. Nie w ten uroczy, fajny sposób, który podobał się chłopakom pływającym na deskach w zatoce. Była niezręczna w niefortunnych warunkach, bez wyjścia z sytuacji i z płonącymi ze wstydu czubkami uszu. Przynajmniej mógł zobaczyć jak fajnie z buraczanym odcieniem kontrastują kompozycje kolczyków w przebitych płatkach. Czekała aż wreszcie Grant się odezwie, a jej oczom nie uszedł szybki grymas przemykający po twarzy chłopaka.
Popełniła błąd. Czy na pewno? Nie miała teraz pojęcia jak określić wszystko to, co zaszło te dobre kilka lat temu. Wiedziała jedynie, że to, co już minęło nie dało się cofnąć, nawet jeśli niektóre wydarzenia wcale nie przywodziły Phoenix na myśl szczęśliwych wspomnień. Gdy ojciec trafił do szpitala, a lokalne brukowce puściły słodkogorzkie plotki o jej przegranej w Masterchefie, naprawdę miała w Grancie swoje wsparcie i ostoję kogoś, kto rozumiał jak myśli. Ale gdy pojawiła się okazja do zmiany czegoś prawdziwie wielkiego w swoim życiu, stanęła przed brutalnym i być może nie do końca odpowiednim dla kogoś wciąż jeszcze niedojrzałego, wyborem. Albo zostanie w Lorne, nawet na zawsze, albo wyjedzie i chociaż na jakiś czas skupi się tylko na sobie. Samolubne. Słuchała dalej, chcąc w pierwszej kolejności zapaść się pod ziemię, w drugiej zaś wstać z krzesła i w akompaniamencie zamaszystych ruchów dłońmi wytłumaczyć mu, że to wcale nie było tak jak wygląda, ani jak on myśli.
Czyli… Jestem niemiłym sąsiadem? — Spytała z rozczarowaniem w głosie, w duchu przyznając rację rozsądnemu toku rozumowania. Nie zrozumiała wprawdzie całości z przemyśleń Grovera, ale najpewniej do takiego wniosku musiał dojść. Phoenix była w jego oczach okropnym człowiekiem i nie dziwiła mu się ani trochę. To nie tak, że ten list, który napisała, niezdarnie, aczkolwiek bardzo szczerze, stanowił jakieś wiekopomne dzieło. Na pewno jednak przynajmniej Hirsch, zapadł w pamięć i jeszcze dobre wiele miesięcy po całej akcji wypominała sobie to, że nie podeszła do sprawy szczególnie wyrozumiale, czy delikatnie.
Tak, wie. I rozumiem też, że na mnie leży odpowiedzialność. Po prostu, za dużo się zamartwia i chcieliśmy z rodzeństwem, żeby miała jakieś odciągnięcie od… Tego wszystkiego. — Dokończyła, a głos stopniowo cichł, aż wreszcie zamilkła zupełnie, odlatując myślami do zmartwień swojej rodzicielki. Nie zamierzała wylewać swoich zagwozdek na Granta, szczególnie po wcześniejszej wpadce z niezaplanowaną wylewnością żenujących uczuć.
Och wizyty kontrolne, no tak. — Nie przeszło Phoenix to przez myśl. Chociaż pewnie nawet przeszło, ale jeszcze zanim okazało się, że wolontariuszem odpowiedzialnym za całą sytuację będzie jej pierwsza miłość. Grover będzie ponownie odwiedzał jej dom, przechadzał się po znanym rozkładzie pomieszczeń, ale tym razem zamiast w drodze do pokoju Phoenix, z teczką i notesem rejestrując, czy są odpowiednią rodziną dla nowego pupila. Właśnie…
Ekhem, okej czyli… Tu zaznaczam? Niby miał być duży, ale dam wszystkie opcje, żeby nikt nie czuł się pominięty. — Wiedziała z jakim zamysłem tu przyszła, jednak powszechnie wiadomo, iż rzeczywistość weryfikuje zamiary, toteż zatrzymała się kursorem na zdjęciu przedstawiającym wyglądającą wyjątkową niefortunnie mieszankę czarnego buldoga z… Czymś jeszcze co na pierwszy rzut oka wygląda jak potomek nietoperza, ale to by nie było fizycznie możliwe. — Ten taki… Specyficzny z urody? — Dokończyła niezdarnie, przybliżając nos do ekranu komputera z zaciekawieniem.

mistyczny poszukiwacz
iza
opiekun dla zwierząt | barista — schronisko dla zwierząt | sparrow coffee
22 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
And if I only could make a deal with God,
And get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building
- Hmm? - wymruczał krótko, widocznie zaczytany w ankiecie. To że znał Phoe wcale nie oznaczało, że mógł wykonać swoje zadanie pobieżniej niż w przypadku jakiejkolwiek innej osoby. Szczególnie, że znał ją jakiś czas temu, więc nie mógł wychodzić z założenia, że to co o niej wiedział kiedyś miało także zastosowanie obecnie. Tak więc musiał przeskoczyć uważnie po każdym kolejnym pytaniu, poszukując ewentualnych niezgodności. Nie dlatego żeby utrudnić jej adopcję, ale by sprawić by nie skończyła się ona fiaskiem. Najgorsze były te przypadki, gdy dochodziło do niej, psiak był zabierany do domu, po czym z różnych powodów po kilku dniach do nich wracał. Było to niesamowicie smutne doświadczenie dla takiego zwierzęcia, które odbijało się także na jego psychice i często pozostawiało w niej już ślad na zawsze. - Nie do końca mi o to chodziło, ale… no nieważne. Raczej wszystko wydaje się być w porządku. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to nie masz w domu żadnych innych zwierząt, prawda? - zapytał, podnosząc się z miejsca i sięgając po teczkę, która znajdowała się na półce za jego plecami. W środku znajdował się pakiet dokumentów, informacji i „umowa” do podpisania. Otworzył ją i wrzucił do środka ankietę, w między czasie nadal słuchając brunetki. Tego wszystkiego zabrzmiało jak ucieczka przed konkretnym określeniem swoich problemów. Lecz z drugiej strony nie było przecież żadnych powodów, by dziewczyna miała je precyzować przy nim skoro wpadli na siebie zupełnie przypadkiem i pozostawali wobec siebie zupełnie nikim. Mimo to Grant zainteresował się bardziej niż powinien. Nie wynikało to ani ze wścibskości ani z ciekawości, tylko z ludzkiej życzliwości. - Jak ogólnie trzyma się twoja mama? - zapytał całkowicie szczerze, zerkając na nią kątem oka. Mógł jedynie domyślać się, że skoro ten pies miał być dla niej, to ich trudna sytuacja życiowa i stan taty nie polepszał się. Jednak nie miał bladego pojęcia, bo żadne informacje o Phoe i jej rodzinie w tym międzyczasie trwającym kilka lat wcale do niego nie dotarły. I zapewne działało to w drugą stronę, więc dziewczyna wcale nie musiała wiedzieć, że jego mama zmarła jakiś czas temu. Oczywiście, jeżeli dziewczyna wcale nie miałaby ochoty odpowiadać czy miałaby zamiar jakoś wymigać się od odpowiedzi, to Grover wcale nie byłby wielce zdziwiony.
Grant zabrał ze sobą teczkę i zbliżył się do stanowiska. Zatrzymał się trochę to za nią, trochę z boku i nachylił do przodu. - Bruno, fajne psisko. Bardzo wesoły, przyjacielski, uwielbia się bawić, potrzebuje nieco ruchu. Toleruje ludzi i inne psy. Ale z tego co pamiętam to… mogę? - zapytał, wyciągając dłoń w stronę myszki od komputera, a gdy już ją zwolniła to przesunął stronę w dół, gdzie widniała krótko opisana historia psa. Kiedy został odłapany, gdzie, ile miał lat i tak dalej. Na samym końcu widniało kilka zdjęć. - Tak, dobrze kojarzę. Jest uczulony na kurczaka, więc musiałabyś kupować mu karmę bez drobiu… więc chcesz sobie poprzeglądać sobie dalej czy idziemy po Bruna? - dopowiedział po chwili i przeniósł na nią swoje wesołe spojrzenie, dopiero w tym momencie orientując się, że prawdopodobnie był trochę za blisko. To znaczy odległość między nimi na pewno nie była niestosowna, jednak fakt iż nie byli dla siebie kompletnie obcy odgrywał tutaj też pewne znaczenie.

phoenix hirsch
ambitny krab
wkurwix#7366
ODPOWIEDZ