szuka ojca — mieszka w hotelu
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedy jestem sama to czuję, że mam taką moc, Którą mogłabym zniszczyć wszystkie moje paranoje. Którą mogłabym uzdrowić cały chory świat.
Jej życie tak gwałtownie się zmieniło, że ledwo nad tym wszystkim nadążała. Miała wrażenie, że odkąd zginął jej mąż problemy tylko zaczynają się piętrzyć, a na jej drodze staje coraz więcej przeszkód, z którymi bardzo trudno było się zmierzyć, a co dopiero je pokonać. Może powinna jednak poszukać jakiegokolwiek wsparcia. Tylko niby kogo? Jej matka nie żyła, rodzeństwa nie posiadała, przyjaciele zostali w Szkocji, chociaż nie była z nikim tak naprawdę blisko, a ojciec.. No właśnie. Ojciec był kolejnym trudnym tematem, z którym musiała się zmierzyć. Wszystko szło nie po jej myśli. Zawsze wyobrażała sobie, że podczas poszukiwań ojca będzie przy niej Keegan - niestety z wiadomych względów nie mogło go tu być i to tylko bardziej ją dobijało.
Jeszcze ten mężczyzna z zakupami, który przystanął przy niej i wpatrywał się w nią, jakby czegoś od niej oczekiwał, co wydało jej się odrobinę podejrzane.
Zamrugała zaskoczona, kiedy powiedział, że to jego samochód. W pierwszej chwili chciała gwałtownie zaprzeczyć i spytać czy robi sobie z niej żarty, nawet zasugerować, że może on jest tym żartownisiem, który włamał się i przemeblował jej auto. Na szczęście zanim to zrobiła, zdała sobie sprawę jakiego by to było głupie. W końcu dużo bardziej prawdopodobnym było, że to faktycznie cudzy pojazd, a jej stoi zaparkowany gdzie indziej. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się, odrobinę bezradnie i w pewnym momencie zauważyła, że piekarnia, w której była, ma chyba dwa wyjścia i mogło zdarzyć się tak, że po prostu wyszła z drugiej strony. To by w sumie wiele wyjaśniało.
Poczuła się głupio, naprawdę niezręcznie i nie była pewna jak wybrnąć z tej paskudnej sytuacji. Nie dość, że miała na głowie tyle koszmarów, to jeszcze robiła z siebie idiotkę.
Odsunęła się powoli, mając nadzieję, że mężczyzna po prostu szybko wsiądzie i pojedzie, a ona będzie mogła zająć się poszukiwaniem swojego bmw.
Złożyło się jednak tak, że on po prostu na nią patrzył. Czy miała coś na twarzy? Czy powinna przeprosić? A może niechcący coś zniszczyła i nawet nie zauważyła? Chyba tylko tego by brakowało.
Wtedy padło pytanie, którego się nie spodziewała. Leonie Turner? Coś jej to mówiło. Poza tym teraz, gdy coś w jej głowie zaskoczyło i jeszcze raz spojrzała na nieznajomego, okazało się że może wcale nie jest taki nieznajomy. — Coś mi to mówi… Mogliśmy się poznać w Szkocji? — spytała odrobinę niepewnie. Westchnęła ciężko, bo to wszystko zaczynało ją po prostu przerastać. Wyciągnęła z torebki mała butelkę wody i pospiesznie się napiła, po czym odchrząknęła. — Czy to modelka? Może projektantka?
Dzwony biły, tylko w którym kościele? Zastanawiała się nad tą towarzyską zagadką, jednocześnie myśląc usilnie nad tym, gdzie mogła zaparkować auto i czemu jej się to wszystko tak pomyliło. Może powinna jednak zwolnić i przespać kilka dni, porządnie odpocząć, złożyć myśli do kupy i ułożyć jakiś plan? To chyba rozsądne. Szkoda, że była z charakteru taka impulsywna. Musi sobie częściej przypominać, aby spokojnie oddychać i robić wszystko wolniej, spokojniej i rozważniej. Oblizała wilgotne od wody wargi i odgarnęła niedbale kilka jasnych kosmyków włosów, które opadły jej na twarz. Chyba w tym wszystkim zapomniała się uśmiechnąć.

Ephraim Burnett
mistyczny poszukiwacz
Zaraza
studentka | kelnerka — JCU | Sparrow Coffee
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
But then I heard you call my name
And it sounded like the sweetest song
2.

Niedziela spędzana w pracy zdecydowanie nie była jej ulubionym typem dnia. W niedzielę klienci zwykle przypominali sobie, że mają rodziny i przyjaciół, przez co w Sparrow Coffee robił się niemały tłok. Nie inaczej było dzisiaj, bo ruch zrobił się już krótko przed południem. Z jednej strony Florence lubiła, kiedy coś się działo: nie myślała wtedy o problemach w związku i kolejnych kilku dniach, które Kaz wolał spędzić u dziadków niż w ich mieszkaniu, o chorobie brata ani o tym, co przyniesie jutro. Była silna i nie rozklejała się, daleko jej też było do zwierzania się wszystkim wokół, ale miewała takie chwile, kiedy po prostu bała się sprawdzić, co przyniesie nowy dzień. I w tym wszystkim była w sumie sama, bo osoba, od której oczekiwała wsparcia, zawsze miała na głowie coś ważniejszego.
Rozejrzała się po kilkorgu klientów. Nikt niczego nie potrzebował, ale bezczynność jej nie służyła, więc zabrała się za wycieranie wolnych stolików. Żałowała, że dzisiaj na zmianie nie było z nią Granta — lubiła jego towarzystwo, a kiedy się zagadali, potrafiła zapomnieć o wszystkim, co ją trapiło. Znała go w sumie od dawna, w końcu był kumplem jej chłopaka, ale dopiero, kiedy zaczęli razem pracować, przekonała się, że mieli wiele wspólnych tematów. Niemniej, czasem było jej przed nim głupio, kiedy, tak jak ostatnio, umówili się we czworo na kręgle, a Kaz po prostu się nie pojawił. Nie trzeba było być tytanem intelektu, żeby zauważyć problemy w ich związku, ale Flo niechętnie o tym mówiła.
Wytarła ostatni wolny stolik i zerknęła w kierunku drzwi, bo do środka wszedł właśnie mężczyzna. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, wracając za ladę, odłożyła rzeczy, umyła ręce i sięgnęła po małe, zgrabne menu. Co prawda wybór nie był jakiś szalony, ale parę kaw, herbat, ciast, lodów i deserów sprawiało, że większość klientów potrzebowała sporo czasu na zastanowienie. Przywołała na twarz uśmiech — był tak wyćwiczony, że nie sprawiał wrażenia przesadnie nieszczerego — i podeszła do stolika Orpheliusa, dopiero teraz zauważając jego hipnotyzujące oczy (jak w Top Model!), przez które na ułamek sekundy zapomniała, co chciała, a właściwie powinna powiedzieć. Zaraz jednak ocknęła się i położyła przed nim menu, odgarniając kosmyk rudych włosów. Tak, w pracy kazali jej je związywać. Nie, nie zawsze to robiła. A że dzisiaj nie było szefowej…
Dzień dobry. Zaraz wracam, chyba że wybierze pan szybciej, to proszę wołać — powiedziała, obracając się i wracając powoli za ladę. Dobra, czasem miała ten problem, że zagadała się z kimś na zapleczu albo utonęła w social mediach i rzeczywiście wracała do klientów później niż powinna. Tak już czasem miała, że żyła w swoim świecie, ale starała się pilnować. Większość klientów nie robiła z tego powodu problemów, jednak zawsze znalazł się ktoś, kto miał na przykład gorszy dzień. Nie była zwolenniczką oceniania po wyglądzie, więc nie miała pojęcia, czego spodziewać po blondynie, ale nie sprawiał wrażenia tak problematycznego człowieka jak siedząca za jego plecami pani, która chwilę wcześniej nawrzeszczała na Flo za to, że barista namalował jej na piance listek, a ona wolała rozetę. A ona nawet nie była tu baristką…

Orphelius Maeve
ambitny krab
scarlett
Study style — Study life
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot be good. I must be perfection.
001
Odnalezienie się w miejscu o którym dotychczas słyszało się tylko na zajęciach z geografii było uciążliwe. Wiedza, którą zdobył, czytając podręczniki dała mu możliwość poznania kraju do którego przyjechał. Ilość niebezpiecznych zwierząt na tym dzikim kontynencie była przerażająca, choć pająki w porównaniu do rekinów pływających w oceanie wydawały mu się niczym. Biologiem, ani przyrodnikiem nie był, najrozsądniej było trzymać się z daleka od niebezpiecznych miejsc, unikania terenów na których grasowały krokodyle i ścisłe trzymanie się centrum miasteczka, które wydawało mu się najbezpieczniejsze. W starciu z człowiekiem miałby jakąkolwiek szansę, z krokodylem? Szczerze, średnio to widział. Odgórnie byłby skazany na porażkę, w najgorszym przypadku przypłaciłby życiem, w najlepszym przeszczepem twarzy. Nie widziała mu się żadna z tych opcji.
Zarówno babcia, jak i dziadek byli dość... Starymi ludźmi, może byli na chodzie, a dziadek wciąż zachowywał się jak kierowca rajdowy, ale nie zamierzał go wykorzystywać, choć jego dobre serce aż korciło, by zostało wykorzystane. Blondyn miał jednak dość dobry nastrój, nie był też na tyle chamski by wyciągać staruszka z domu, by podrzucił go do centrum. Wyszedł z domu na pieszo, nawet nie zdążył zajść zbyt daleko, ponieważ trafił na wyjątkowo sympatyczną kobietę, która jechała do miasteczka. Mieszkała nieopodal, była na tyle uprzejma, by podrzucić chłopaka do miasta. Nie byłby sobą, gdyby nie zaczął jej zagadywać — cisza mu przeszkadzała, a ludzie mieszkający tutaj byli dość interesujący. Na tyle interesujący, by Orphelius w drodze do miasta uciął sobie z kobietą pogawędkę i podpytał o miejsca, które warto poznać, od czego zacząć szukać pracy i gdzie wypić dobrą kawę. Nie przyjechał tutaj na wakacje, lecz po to, by odnaleźć siostrę. Znał cel tej podróży, wysłał jej nawet kilka wiadomości, które zostały zlekceważone, co wyjątkowo go zezłościło, jeśli nawet nie wkurwiło. Obiecał sobie jednak, że nie pozwoli ot tak, by targały nim negatywne emocje. Postanowił się trochę rozerwać, poznać miasto i zwiedzić kilka poleconych przez sąsiadkę miejsc.
Kawiarnia o wdzięcznej nazwie Sparrow Coffee, wydała mu się miejscem idealnym do rozpoczęcia dnia w sposób godny prawdziwego turysty. Kobieta wysadziła go nieopodal kawiarni, właściwie musiał tylko przejść na drugą stronę ulicy. Wewnątrz przywitał go miły zapach palonej kawy, oraz przyjemny dla oka wystrój. Pierwszy epitet, który przyszedł mu do głowy to przytulnie, jakby to powiedzieć, domowa atmosfera wręcz biła z tego miejsca. Przyjemnie. Wróbelek namalowany na ścianie przyciągał uwagę.
Nie stał zbyt długo w progu i nie przyglądał się gościom kawiarni, rzucił tylko okiem na ogólny wystrój i przeszedł przez wnętrze budynku, znajdując wolny stolik. Nie zamierzał przejmować się spojrzeniami mieszkańców miasteczka. Wiedział, że większość tutejszych się znała, a przynajmniej kojarzyła, przez co przyjezdni byli przez pewien czas pod obserwacją mieszkańców. W żaden sposób go to nie krępowało, jeśli chcą — niech patrzą, a on pośle im jeszcze sarkastyczne uśmiechy, by poczuli się choć odrobinę skrępowani swoim wścibstwem.
Podparł dłonią brodę, czekając aż ktoś do niego podejdzie. Zerkał przez okno za którym malowało się kolorowe miasteczko. Przez myśl przeszło mu pytanie co zamierza zrobić dalej? na które odpowiedzi nie uzyskał. Nie wiedział, co zamierza zrobić, gdy odnajdzie siostrę. Ściągać ją do Nowego Jorku, czy powiedzieć co dzieje się w domu, wygarnąć wszystkie żale i wrócić do siebie...? Westchnął cicho, przeczesując palcami złote włosy i przymknął oczy, irytująco rozbity sytuacją, w której się znalazł. Z zamyślenia wyrwał go przyjemny damski głos, który usłyszał zaraz obok. Otworzył oczy, przenosząc na rudowłosą dziewczynę błękitne oczy. Przez krótką chwilę skrzyżował spojrzenie z ciemnymi oczami dziewczyny i delikatnie się uśmiechnął. Na pierwszy rzut oka robiła bardzo wrażenie, a na pewno to wizualne, choć po usłyszeniu tonu jej głosu dochodził do wniosku, że nie tylko wizualne. Przy nim nie musiała udawać, praca z ludźmi była męcząca, mógł się tylko domyślać ile siły musiała w sobie zebrać, by przykleić do ust ten śliczny, acz nie do końca szczery uśmiech. Przywitał się, gdy podała mu kartę, a zarazem dość mocno rozczarował, gdy oznajmiła, że powinien ją zawołać jak się zdecyduje. Zerknął na to menu, które mu podała, lecz za chwilę złożył kartę, wodząc wzrokiem za kelnerką.
— Nie będę wybierać. Chcę to co lubi Pani najbardziej. Pracownicy wiedzą, co jest warte polecenia, więc niech mi Pani coś poleci. — Oznajmił tuż za nią, gdy tylko postanowiła odwrócić się do niego plecami i odejść. Czemu miał marnować swój niesamowicie cenny czas na wybieranie kawy, skoro mógł uciąć sobie pogadankę z miłą, dodatkowo ładną kelnerką?

Florence Langley
ambitny krab
blueberry
studentka | kelnerka — JCU | Sparrow Coffee
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
But then I heard you call my name
And it sounded like the sweetest song
W Lorne Bay nigdy nie brakowało turystów. Niektórzy lubili regularnie tu wracać, inni pojawiali się raz, ale mieli zbyt daleko, by meldować się tu regularnie. Czasem im zazdrościła. Od zawsze marzyła o życiu w wielkim mieście — Sidney, Melbourne albo nawet dalej: Paryż, Mediolan, Nowy Jork. Lorne Bay czy nawet Cairns nie dawały takich możliwości, ale wyjechanie na studia nigdy nie było dla niej poważną opcją. Nie wyobrażała sobie życia tysiące kilometrów od rodziny, przyjaciół i oczywiście od chłopaka. Kiedy stawała przed wyborem uczelni, układało im się jeszcze dobrze, więc porzuciła marzenia o prestiżowej Sorbonie, a namiastką paryskich uliczek i porannego zapachu croissanta z kawą musiała stać się dla niej romanistyka na James Cook University. Nie żałowała swojej decyzji, zwłaszcza teraz, gdy zachorował jej młodszy brat. Oszalałaby na innym kontynencie, nie mogąc go zobaczyć, przytulić czy posiedzieć z nim pod nieobecność rodziców. Zdecydowanie dokonała właściwego wyboru, ale czasem zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby podjęła zupełnie inne decyzje.
Ale nie miała się nad czym zastanawiać, bo była tutaj, spędzała dzisiaj dzień w pracy, a rano zdążyła znowu posprzeczać się ze swoim chłopakiem, którego prawie nie widywała już w domu. Rozumiała, że pomagał swoim dziadkom i pewnie sama postąpiłaby na jego miejscu bardzo podobnie, ale jednak miała dość tego, że wiecznie się mijali. Potrzebowała teraz jego wsparcia, bliskości i dobrego słowa, a dostawała jedynie nieobecność, kłótnie i ciche dni. Wszystko to mocno męczyło ją psychicznie i cieszyła się, że chociaż w pracy nie miała za bardzo czasu, żeby nad tym wszystkim rozmyślać. A później, kiedy wracała do domu, próbowała po prostu jak najszybciej zasnąć.
Sparrow Coffee rzeczywiście miało swój klimat, zupełnie inny niż nawet najładniejsze sieciowe kawiarnie. Klienci czuli się tu dobrze i swobodnie, więc chętnie wracali, czyli dobra opinia o tym miejscu była chyba dość powszechna. Florence też lubiła tu przebywać, dlatego po skończonej zmianie zazwyczaj nie spieszyła się do domu, o ile nie miała żadnych planów.
Często widywała zamyślonych klientów. Albo takich, którzy mieli wymalowane na twarzy różne emocje. Nie chciała i nawet chyba nie mogła wścibska, więc nigdy ich nie rozpytywała, ale często zastanawiała się nad tym, co ich trapi i starała się umilić im dzień uśmiechem czy dobrym słowem. Jednym z takich klientów był Orphelius. Nie wyczytała z jego twarzy żadnych emocji, ale zamyślenie jak najbardziej. Choć wydawał się być mniej więcej w jej wieku, to jego też nie pytała — za takie nagabywanie klientów mogłaby stracić pracę. Podała zatem menu i kiedy już chciała się ulotnić, usłyszała za sobą głos. Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła z powrotem do stolika, kiwając powoli głową w odpowiedzi na jego słowa.
Dobrze, w takim razie… Ja wybrałabym karmelową mrożoną kawę i ciasto marchewkowe. Ale nie każdy lubi karmel, więc może być orzech, wanilia, kokos… — zaczęła wyliczać na palcach, unosząc oczy ku górze, jakby chciała przypomnieć sobie coś trudnego. — Dobra, tych smaków jest naprawdę dużo, więc proszę powiedzieć, czy chociaż częściowo trafiłam w pańskie gusta. — Może i zabrzmiało dwuznacznie, ale akurat Flo miała na myśli trafianie w gusta z propozycjami kawy. Z klientami nigdy nie wiadomo, już kiedyś miała takiego, który powiedział, żeby go zaskoczyła i nie dał żadnych wskazówek, a później zrobił aferę, bo przyniosła mu lemoniadę z cytrusami, na które miał uczulenie. Cóż… Nie mogła tego wiedzieć, bo widziała go na oczy po raz pierwszy. Tak samo, jak dzisiaj Orpheliusa.

Orphelius Maeve
ambitny krab
scarlett
Study style — Study life
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot be good. I must be perfection.
Udało mu się zwiedzić kilka miejsc na ziemi, gdy rodzina funkcjonowała całkiem nieźle, a może dobrze? Szczerze mówiąc, już nie pamiętał, kiedy było dobrze, a kiedy tylko nieźle. Prawdopodobnie nigdy nie było na tyle dobrze, by mógł zapamiętać te dobre chwile. Wraz ze śmiercią matki, życie rodziny Maeve obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Trudno było pogodzić życie z żałobą, a najtrudniej to wszystko znosiło starsze rodzeństwo i ojciec. Phel był małym chłopcem, gdy zdarzył się wypadek, nie miał nawet dziesięciu lat, więc nie pamiętał matki aż tak dobrze, jak starsze rodzeństwo oraz ojciec. W momentach, w których mężczyzna potrzebował odpoczynku, oddawał syna pod opiekę ciotki, która często zabierała go na wycieczki, chcąc pokazać mu choć trochę świata. Lubił te podróże. Zwiedzał i poznawał, choć najbardziej pielęgnował w sobie nienawiść do ludzi, którzy potrafili głęboko ranić. Czasem odnosił wrażenie, że byli w tym najlepsi, w sprawianiu sobie przykrości i wzajemnym krzywdzeniu, zupełnie jakby sprawiało im to przyjemność.
W przyrodzie istniało prawo dżungli, mówiące o tym, że przetrwa najsilniejszy. To prawo działało również u ludzi — osoby słabe psychicznie nie potrafią znieść cierpienia i bólu, który zżera ich od środka. Osoby o mocnym charakterze, takim jakim cechował się Orphelius miały znacznie łatwiej. Potrafił przyjąć na siebie wszystko, nie przyjmując do siebie porażek na tyle mocno, by dać się zniszczyć przez ludzi, którzy tylko czekali żeby wbić mu szpilę. Niektórzy twierdzili, że był chamski, inni powtarzali, że był wiecznie znudzony, a on tak naprawdę przyjmował wszystko ze stoickim spokojem, układając w głowie plan, jak zemścić się na osobie, która uprzykrzyła mu życie. Był trudną personą, doskonale o tym wiedział. Potrafił maskować emocje poprzez tłumienie ich w sobie. Gdyby pozwolił na to, by wydostały się na zewnątrz, skończyłby ze stanem depresyjnym. Wolał tego uniknąć.
Siedział przy stoliku z uśmiechem godnym anioła, gdy dziewczyna wróciła do stolika. Nie obnosił się z satysfakcją, którą poczuł, gdy zawróciła. Dostrzegł w tym momencie szansę na to, by pociągnąć temat i zachęcić dziewczynę do tego, by coś mu sobie powiedziała. Spytanie o kawę było sprytnym zabiegiem, dzięki któremu poznał preferencje dziewczyny. Zanotował w głowie, że dziewczyna lubiła karmel. Pozwolił jej mówić, nie wtrącając się w zdanie.
— W takim razie będzie mrożona kawa karmelowa, ale... Zamiast ciasta marchewkowego, wolałbym sernik. Widziałem tutaj w menu sernik na zimno, chętnie go skosztuje. — Przyznał, gdy przestała mówić, śledząc dyskretnym spojrzeniem każdy ruch i gest rudowłosej dziewczyny. — Orphelius, nie pan. — Wtrącił. Nie był na tyle stary, by zwracano się do niego per par. Zwłaszcza teraz, gdy rozmawiał z dziewczyną, która prawdopodobnie była w podobnym do niego wieku.
Na pytani o guście, posłał jej dwuznaczny uśmiech. Trafiała w jego gusta, zarówno z kawami, jak i samą sobą. Dziewczyna należała do atrakcyjnych kobiet, a przyjemna aparycja od razu rzuciła mu się w oczy.
— W każdym tego słowa znaczeniu. — Przytaknął po krótkiej chwili, wplatając palce w swoje włosy. — Kawiarnia jest czynna do dziewiątej wieczorem, ludzi jest sporo. Podejrzewam że nieczęsto wychodzisz do domu o odpowiedniej godzinie... — Kawiarnie i praca w gastronomii często rządziła się własnymi prawami. Lokal, choć powinien być czynny do dwudziestej pierwszej, często był zamykany znacznie później. Niezbyt uprzejmym zachowaniem ze strony pracowników byłoby ponaglanie gości, dlatego ci biedni ludzie dość często musieli zostawać po godzinach.

Florence Langley
ambitny krab
blueberry
studentka | kelnerka — JCU | Sparrow Coffee
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
But then I heard you call my name
And it sounded like the sweetest song
Relacje rodzinne Florence nie były specjalnie skomplikowane. Miała kochających rodziców i młodszego brata, świetnych dziadków z obu stron i pełno kuzynostwa, które niestety rozjechało się po świecie. Jedynym mankamentem był fakt, iż Langleyowie nigdy nie umieli znaleźć złotego środka między pracą a czasem dla siebie i rodziny. Flo nie miała więc zbyt wielu dziecięcych wspomnień związanych z czasem spędzanym z matką czy ojcem. Później, jako nastolatka, trochę matkowała bratu, aż wreszcie wyrwała się z rodzinnego domu i zamieszkała z chłopakiem. Nie czuła się niekochana przez rodzinę, choć miała kilka zastrzeżeń. Od niedawna natomiast doszukiwała się problemu w sobie, bo Kaz też znajdował dla niej coraz mniej czasu, choć przecież razem mieszkali. Może to z nią było coś nie tak?
Mocnego charakteru mogła Orpheliusowi trochę pozazdrościć, chociaż… Florence przeżywała wszystko wewnętrznie. Nie należała do osób, które łatwo się rozklejały (choć owszem, zdarzało się) i miała opory przed dzieleniem się swoim cierpieniem. Jeśli już okazywała emocje, to prędzej te, które zachęcały do rzucania talerzami niż do wylewania łez. Nie lubiła dawać ludziom satysfakcji, gdy ją krzywdzili i rzadko to robiła.
Nie sądziła, że dowie się o niej wiele, gdy powie mu, jaka kawa była w jej guście. Ludzie, zwłaszcza turyści, dość często prosili o polecenie czegoś dobrego, a Flo zawsze polecała zgodnie ze swoim smakiem. Nie inaczej było i tym razem. Nie dostrzegła w zachowaniu blondyna niczego dziwnego czy zaskakującego, ale jednak jego uśmiech i przeszywający wzrok delikatnie ją rozkojarzały, dlatego odwróciła swoje spojrzenie, szukając skupienia, gdy szukała w głowie wszystkich serników, jakie mógł mieć na myśli.
Sernik na zimno jest z truskawkami, może być? — upewniła się, zapisując obie rzeczy w notesie, bo była dzisiaj zbyt rozkojarzona, żeby zaufać swojej pamięci. — Florence — dodała z uśmiechem, gdy się przedstawił. Jego imię brzmiało poetycko i nietuzinkowo, całkiem jej się podobało. Zdawało się do niego pasować, chociaż mogła oceniać jedynie aspekty wizualne, bo przecież zupełnie go nie znała.
Na jej usiane piegami policzki wkradł się lekki rumieniec, gdy posłał jej dwuznaczny uśmiech i skomentował jej słowa. Z zakłopotaniem wsunęła ołówek do kieszeni i zaraz pokiwała głową w odpowiedzi na zawieszone pytanie.
Zamykamy dopiero, kiedy wyjdzie ostatni klient, no i później trzeba jeszcze posprzątać. No a do domu mam kawałek, nie mieszkam w Port Douglas — przyznała. Lubiła mieć zmiany z Grantem, bo wtedy przez większość drogi wracali razem, ale niestety nie zawsze tak było. Dzisiaj na przykład wracała sama, a ludzi w lokalu rzeczywiście było sporo i ciągle ich przybywało. No ale nie zamierzała narzekać, sama z siebie przyszła do pracy o godzinę wcześniej, bo Kaz znowu wyszedł bez słowa, a siedzenie w pustym mieszkaniu ją dobijało.
Idę po tę kawę — powiedziała, wycofując się z powrotem za ladę, gdzie powiedziała bariście, co ma przygotować, a sama naszykowała ciasto. Kiedy kawa była już gotowa, co nie zajęło długo, ułożyła naczynia na tacy i wraz z nią wróciła do stolika zajmowanego przez Orpheliusa. Postawiła przed nim ciasto oraz kawę i oparła tacę o biodro, omiatając blat stolika wzrokiem, jakby zastanawiała się, czy na pewno o niczym nie zapomniała.
Mogę jeszcze w czymś pomóc? — zapytała, przenosząc pytający wzrok na chłopaka.

Orphelius Maeve
ambitny krab
scarlett
Study style — Study life
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot be good. I must be perfection.
Mógłby jej pozazdrościć w miarę normalnej rodziny, choć definicja tego słowa zależała w głównej mierze od osoby, która do niej należała. Dla każdego normalność oznaczała coś innego. Obrazek idealnej, normalnej rodziny pojawiał mu się przed oczami, gdy wracał myślami do swojej dziewczyny. Ilsa wychowała się w dość dużym domu na przedmieściach Nowego Jorku, mieszkała z rodzicami i siostrą, która aktualnie miała szesnaście lat. Wchodząc do jej domu ta normalność aż raziła w oczy, wydobywała się z każdego zakątka dużego, zadbanego domu w stylu boho — wnętrze miało mnóstwo elementów na które z pewnością zwracały uwagę kobiety. Jasno, dużo roślin, drewniane dodatki, dużo ramek ze zdjęciami i papilotów. Na pierwszy rzut oka mdło, lecz ładnie, później zaczął dochodzić wniosku, że było tam po prostu rodzinnie. Zwracali się do siebie normalnie, choć czasem były kłótnie, to szybko się godzili. Spędzali w swoim gronie wolny czas, a weekendy, gdy pogoda się nie psuła, spędzali poza domem. Czuł się dziwnie wchodząc w tej normalny świat, gdy jadł z nimi obiad przy stole, a ojciec opowiadał żarty, które wcale nie były śmieszne. Blondyn to jednak lubił, czuł się jak u siebie i doświadczał rzeczy, które po wyjeździe siostry, w domu były mu obce. U niego zamiast rodzinnego obiadu była butelka wódki i otwarta puszka po piwie.
Turyści pojawiali się i znikali, temu nie dało się w żaden sposób zaprzeczyć. Różnica między turystami, a Orpheliusem była jednak taka, że on się nigdzie nie wybierał, a od tego momentu... Będzie częstszym gościem w tej kawiarni, bo Florence była dziewczyną w jego guście. Atrakcyjna i miła, nawet rozmowna, a rumieńce które pojawiały się pod piegami, były cholernie urocze. Spodobała mu się na tyle mocno, by pociągnąć temat i dowiedzieć się o niej rzeczy, które będzie mógł później wykorzystać w sensowny sposób — o ile dziewczyna będzie oczywiście chętna do prowadzenia z nim konwersacji. Lubił panować nad sytuacją, w tym momencie czuł, że ma przewagę. Nie wiedział jeszcze jaką, choć coś z tyłu głowy podpowiadało mu, że powinien dalej brnąć w zagadywanie jej. Wiedział, że lubi karmelową mrożoną kawę, ciasto marchewkowe i dodatkowo nie mieszka w Port Douglas, więc będzie musiała wrócić do domu, prawdopodobnie sama.
Przytaknął na pytanie o sernik z truskawkami. Lubił truskawki, zwłaszcza w chłodnym serniku. Aktualnie był sezon na truskawki, więc owoce smakowały nieziemsko dobrze, był z upraw rolnych, nie zapakowane w folie i pudełku, w którym zbierała się para wodna.
— Nie boisz się wracać sama? — Nie od dzisiaj wiadomo, w jaki sposób mężczyźni patrzyli na kobiety, uprzedmiotowali je, patrząc na płeć przeciwną jak na aspekt seksualności.
— Piękne imię, delikatne i dziewczęce zarazem — Stwierdził, powtarzając dwukrotnie imię dziewczyny. Zupełnie jakby próbował wydobyć z niego najładniejszy wydźwięk.
— Pasuje ci — Przyznał z zabijającą szczerością w głosie.
Miała rację, powinna iść po tę kawę, nie chciał żeby miała przez niego kłopoty z szefostwem za ucinanie pogawędek z klientami. W razie gdyby miał wystawić jej ocenę za jakość usług, wystawiłby piękną dziesiątkę, bo dzięki niej pobyt tutaj przebiegał mu milej. Odprowadził ją ponownie spojrzeniem. W oczekiwaniu na kawę wyciągnął telefon, przeglądając social media.
Położył telefon ekranem do dołu, gdy zauważył, że dziewczyna wróciła z kawą i ciastem. Podziękował skinieniem głowy.
— Tak, możesz. Ile razy będę musiał jeszcze tutaj przyjść, żebyś podała mi swój numer? — Zapytał, przyozdabiając twarz szerokim, promiennym uśmiechem, który posłał dziewczynie.

Florence Langley
ambitny krab
blueberry
studentka | kelnerka — JCU | Sparrow Coffee
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
But then I heard you call my name
And it sounded like the sweetest song
Pomijając już fakt, że normalność była mocno względna, to ludzie mieli to do siebie, że zazdrościli różnych rzeczy innym, nie doceniając tego, co mieli sami. W przypadku Orpheliusa było to jak najbardziej uzasadnione, skoro dorastał w problematycznym domu, ale Flo miała koleżanki, które zazdrościły jej na przykład bogatych rodziców. Żadna z nich nie patrzyła jednak na drugą stronę medalu — może i Langleyowie mogli dać swoim dzieciom wszystko, co materialne, ale często zapominali o tym, co najważniejsze. Dzisiaj Florence żyła na własny rachunek, nieco skromniej i wiedziała, że skromniejsze życie wystarczyłoby jej już wtedy, gdyby w zamian otrzymywała więcej uwagi. Ten niedosyt zainteresowania ze strony innych tkwił w niej do dzisiaj i może właśnie dlatego całkiem ochoczo wdała się w rozmowę z Orpheliusem, a jego uwaga jej schlebiała.
Dla niej, póki co, był kolejnym turystą. Nie widziała go w kawiarni wcześniej i wydedukowała, że nie był stąd. To kolejny powód, dla którego nie ucięła chociażby jego dwuznacznego komentarza — owszem, miała chłopaka, ale widziała blondyna na oczy po raz pierwszy i zapewne ostatni. Nie przewidywała, żeby miało się wydarzyć coś złego czy niewłaściwego, a niewinny flirt był przyjemną opozycją do obojętności, jaką obdarowywał ją Kaz. I tyle, nic więcej. Gdyby wiedziała, jaka matematyka działa się teraz w głowie Phela, może zastanowiłaby się nad tą sytuacją nieco głębiej, ale na ten moment nie czuła takiej potrzeby.
Posłała mu zaskoczone spojrzenie, gdy zapytał o samotne powroty do domu. W okolicy nie było nie wiadomo jak niebezpiecznie, nigdy nie miała jakichś nieprzyjemnych incydentów, ale owszem, czasem czuła się niepewnie, szczególnie, gdy szedł za nią jakiś mężczyzna — choć zawsze okazywało się, że miał po prostu podobną trasę, ale nie stanowił dla niej zagrożenia.
Boję się czy nie, nie mam wyjścia. Jakoś muszę dotrzeć do domu. Czasem wracam z kolegą, ale w tym tygodniu nie mieliśmy razem ani jednej zmiany — wzruszyła ramionami. Jeszcze jakiś czas temu parę razy wpadł po nią Kaz, ale szybko się to skończyło. Nie miała mu tego za złe. Nie musiał jej niańczyć i specjalnie jeździć po nią do innego miasteczka. Czasem jednak było jej przykro, bo miała poczucie, że w gruncie rzeczy mało obchodził go jej los. Widziała to chociażby po tym, że kiedy spóźniła się na autobus i wracała do domu jakieś pół godziny później, nawet tego nie zauważał.
Dziękuję — uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego komplement. Jej imię rzeczywiście brzmiało ładnie i dźwięcznie, chociaż gdyby miała nadać je sobie sama, pewnie wybrałaby coś całkiem innego. Niewiele osób zwracało się do niej zresztą pełnym imieniem, bo o wiele łatwiej było nazywać ją Flo.
Pytając o to, czy mogła mu jeszcze w czymś pomóc, spodziewała się raczej prośby o dodatkowy cukier albo wodę mineralną do przepicia zaserwowanych słodkości. Nie spodziewała się jednak słów, które wypłynęły z jego ust, dlatego przez chwilę patrzyła na niego lekko zbita z tropu.
Numer telefonu.
To brzmiało już trochę mniej niewinnie niż pochwała imienia i wyraźnie się zawahała.
Będziesz musiał przyjść jeszcze raz. Zapytam mojego chłopaka, czy nie ma nic przeciwko — powiedziała żartobliwie, uśmiechając się. Nie uważała, że musi pytać Kaza o zgodę na cokolwiek, ale też nie była przekonana, czy dawanie numeru obcemu chłopakowi było w porządku. Z drugiej strony… Czuła, że chce go bliżej poznać. Czysto koleżeńsko, oczywiście.

Orphelius Maeve
ambitny krab
scarlett
Study style — Study life
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot be good. I must be perfection.
Zazdrość.
Paskudne uczucie, niszczące ludzi od środka. Negatywne emocje przewracały trzewia do góry nogami i zżerały ciało o środka, jak rak mnożący się w komórkach organizmu. To sprawiało, że ludzie byli zepsuci. Zazdrość była znana każdemu, pojawiała się wcześniej niż miłość, dręczyła małe dzieci które chciały mieć rodziców tylko dla siebie — nie dla rodzeństwa. Powszechne uczucie, które doprowadzało do zguby. Trudno jest być sobą, gdy pragnie się być kimś innym, mieć to samo co druga osoba, zamienić się choć na jeden dzień, by być kimś więcej niż człowiekiem znanym tylko z miłego uosobienia. Nie wszyscy wiedzą, jak osiągnąć sukces, by w czymś sobie pomóc. Łatwiej było pozazdrościć nowego samochodu sąsiadowi, niż pomyśleć skąd wziąć pieniądze i kupić własny.
Jemu było ciężko odnaleźć się w nowej sytuacji. Przyzwyczajony do luksusu, który zapewniał mu mimo wszystko ojciec, gdy jeszcze pracował, nie potrafił przecierpieć tego, że musiał odmawiać sobie rzeczy, które normalnie zakupiłby bez zawahania. Teraz musiał jednak kalkulować, kombinować i przeliczać, czy aby na pewno ma wystarczająco dużo przy sobie, żeby kupić kolejne markowe buty. Wiedział, że potrzebny był przede wszystkim czas, musiał zobaczyć jak tu się żyje, sprawdzić gdzie powinien poszukać jakiejkolwiek pracy i zostawić za sobą przeszłość, którą żył w Nowym Jorku. Nikt nie musi wiedzieć, że wcale nie jest aż tak chętny do pracy, jak mogłoby się wydawać, a jego myślenie kręci się wokół motta „jak zarobić, żeby się nie narobić” — ułatwianie sobie życia należało do jego ulubionych zajęć.
Orphelius potrafił docenić kobiece wdzięki, dostrzegał je od dawna. Wiedział, jaki typ kobiety był dla niego odpowiedni, a jakiego wolałby unikać. Uwielbiał brunetki i rudowłose dziewczyny, blondynki? Niekoniecznie, być może przez swój własny kolor włosów. Gdyby miał więcej czasu, gdyby nie byli aktualnie w kawiarni, a zarazem miejscu pracy tej dziewczyny, od razu dostrzegłby zgrabną figurę i nieszczególnie duży, acz przyciągający uwagę biust, choć w obecnej sytuacji próbował patrzyć jej w oczy — co najwyżej zsuwając delikatnie spojrzenie na podkreślone, wystające obojczyki. Lubił odznaczające się obojczyki, podobały mu się.
Słowem nie skomentował odpowiedzi dziewczyny, kiwnął tylko głową na znak, że rozumie. Nie widział sensu w drążeniu tematu jej powrotu do domów, choć sam go zaczął. Dostał odpowiedź na pytanie, więcej nie potrzebował. Wolał skupić się na wyciągnięciu od niej numeru.
Uniósł brew ku górze, uśmiechając się do dziewczyny. Nie zaskoczyła go tym wyznaniem, domyślał się, że miała chłopaka. Bardziej byłby zaskoczona, gdyby powiedziała, że jest singielką, choć właśnie na to po cichu liczył. Rozczarował się, choć nie dał tego po sobie poznać. Przyjął te słowa ze stoickim spokojem i skwitował cieniem uśmiechu.
— Cholera... Kiepsko to o mnie świadczy, skoro już na starcie dostaje kosza — Westchnął niby zmartwiony, po czym sięgnął po kawę, której skosztował. Smakowała naprawdę dobrze, musiał przyznać, że uderzyła w jego gust.
— Przyjdę za tydzień, możesz do tego czasu zapytać chłopaka co o tym myśli — Podsunął pomysł. Wydawało mu się, ze nie znał jej chłopaka, więc czuł się dość pewnie i swobodnie. Gdyby w ogóle brał pod uwagę to, że Florence jest dziewczyną Kaza... Mocno by się nad sobą zastanowił, choć z drugiej strony — okazałoby się, że mają podobny gust co do kobiet.

Florence Langley
ambitny krab
blueberry
studentka | kelnerka — JCU | Sparrow Coffee
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
But then I heard you call my name
And it sounded like the sweetest song
Każdy z nas przynajmniej raz w życiu zaznał uczucia zazdrości. Nie zawsze w zły sposób, bo przecież nie za każdym razem złorzeczymy osobie, której czegoś zazdrościmy. Florence na przykład mocno zazdrościła przyjaciółce studiów we Francji, ale jednocześnie bardzo cieszyła się jej szczęściem i chciała, żeby powodziło jej się jak najlepiej. Negatywna zazdrość nie była raczej cechą Langley, bo w sumie nigdy jej niczego nie brakowało. Poza tym, uważała, że mimo wszystko była dość uprzywilejowana, co na pewno ułatwiało jej osiąganie różnych celów. Kto wie, może gdyby nie chciała zostawiać bliskich, właśnie podbijałaby jakiś Mediolan? Rozważała studia w Europie, ale nie wyobrażała sobie życia tak daleko od rodziny czy Kaza.
Podobnie jak Orphelius, wszystkie materialne rzeczy miała zapewniane przez rodziców. Ba, gdyby potrzebowała, miałaby nadal, ale nie chciała tego wykorzystywać. Skoro zdecydowała się na dorosłe życie i mieszkanie z chłopakiem, chciała udowodnić sobie, że da radę. Ambicja nie pozwoliłaby jej nadal żyć na garnuszku rodziców. Nie oceniała ludzi, którzy żyli w ten sposób, po prostu wiedziała, że to nie jest opcja dla niej.
Flo nie miała określonego typu, jeśli chodzi o męską urodę. Jej uwagę zwracali chyba przede wszystkim faceci, którzy mieli w sobie mityczne „to coś”. Wiadomo, że najbardziej podobał jej się Kaz; lubiła tonąć czasem w jego pięknych oczach i zdecydowanie uważała, że był przystojny. A Orphelius… Orphelius miał zupełnie inny typ urody, ale też przyciągał jej wzrok. Budziło to w niej jednak wyrzuty sumienia, dlatego starała się na tym nie koncentrować — przecież to nic takiego.
Nie dałam ci kosza, powiedziałam, że musisz przyjść jeszcze raz — sprostowała z uśmiechem. Dobra, może po prostu odwlekła danie kosza w czasie. Nie mogło z tego wyniknąć nic więcej, ale zwykła znajomość, czemu nie? Miała całkiem sporo kolegów i nie kończyło się to jakimiś dramatami, więc nie spodziewała się, żeby tym razem miało być jakoś inaczej.
Dopiero za tydzień? Czyli nie zależy ci aż tak bardzo — uniosła lekko brwi, drocząc się z nim trochę. I chętnie podroczyłaby się dalej, gdyby nie fakt, że przecież była w pracy, a do kawiarni weszła kolejna grupa klientów, tym razem hałaśliwych nastolatków. Westchnęła z wyraźną niechęcią, po czym uśmiechnęła się przepraszająco do Orpheliusa i odeszła od jego stolika. I tego dnia nie udało im się już porozmawiać.

/ zt. x2

Orphelius Maeve
ambitny krab
scarlett
szefowa kuchni — THE PRAWN STAR
33 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Minęło dziesięć lat od kiedy straciła córeczkę i od kiedy mąż ją zostawił, a ona wciąż tęskni za jej śmiechem. Lawiruje pomiędzy masą zamówień w kuchni, a mężczyznami w Shadow.
un


Wena twórcza nadchodziła falami — wpierw objawiała się wizją, a raczej paletą barw, które wręcz przyciągały ją do siebie, by ich użyła, potem nadchodziła pora na delikatny szkic, lecz ten etap akurat często pomijała. Na koniec przychodziło to, co sprawiało jej najwięcej satysfakcji. Czysta ekspresja tłamszonych emocji, z każdym pociągnięciem pędzla coraz to pełniejsza. Wiele wczesnych poranków spędzała przy sztaludze, popijając na wpół zimną kawę z ulubionej, francuskiej filiżanki i starając się oddychać w rytm machnięć dłoni. Zasługiwała na miano dyrygenta sztuki, bowiem to ona rozkazywała swoim zmysłom tworzyć tak piękne dzieła, jak… 
Jak totalnie nie to. Irytacja sięgnęła zenitu. Z rozmachem odrzuciła pędzel do kubeczka, fukając głośno, tak, że jej roczny owczarek zerwał się na nogi, wystraszony jej nagłym aktem dramatyzmu. Nici z tej formy medytacji, nie potrafiła się skupić, obraz zrodzony w umyśle tracił swą wyrazistość, a ona sama przy tym zapał do pracy.
Zrezygnowana zeszła z krzesła, chwyciła swój napój i udała się do kuchni, by przygotować sobie śniadanie. Wciąż miała wiele czasu do umówionego spotkania z przyjaciółką. Właściwie wypadałoby się porządnie wyspać, złapać trochę ruchu i pójść pobiegać, zamiast tego o godzinie w pół do ósmej rano, wlewała w siebie kolejną, solidną dawkę kofeiny. Nie mogła spać. Nie dzisiaj, nie kiedy zbliżała się rocznica śmierci jej córeczki. Od wielu lat stawała się nerwowa w tym okresie, w tym roku nie było inaczej. Mimo, że na pozór zdawała się być szcześliwą, beztroską trzydziestoletnią kobietą, która nocami hulała w najlepsze na parkietach klubów, a dniami pracowała na renomę najlepszej szefowej kuchni w dziejach, tak nikt nie znał prawdy. Nikt, prócz jej najbliższych, którzy nawet pod zasłoną śmiechu i lekkich żartów, dostrzegali przenikliwy smutek w jej oczach. Dostrzegali prawdziwą Odette Delaney, którą niegdyś była. 
Tamta dziewczyna jednak, była już martwa. Umarła tego samego dnia, kiedy jej dziecko straciło puls w jej ramionach. Od tej pory, nic nie miało większego znaczenia.
Przecierając zmęczone oczy, szybko przyrządziła sobie owsiankę na mleku sojowym z porcją świeżych owoców, a następnie wzięła szybki prysznic, złożyła kilka telefonicznych zamówień do restauracji, informując o brakach na magazynie, nałożyła delikatny makijaż, po czym narzuciła na siebie coś eleganckiego. Godzinę potem zmierzała w stronę samochodu, otwierając bramę wjazdową i żegnając się z ukochanym psiakiem.
Punkt jedenasta parkuje przed lokalem, w którym jak podejrzewała, czekała już na nią Noel. Myliła się jednak — w kawiarni wciąż nie było znajomej jej twarzy, prócz baristy, który jak zwykle, obdarzył ją zbyt przyjaznym uśmiechem. Ech, ta młodzież.
— Dużą americanę, bez cukru. Dzięki. — rzuciła szybko, przykładając telefon do terminala i kiwnęła palcem na stolik przy oknie, gdzie zamierzała usiąść i poczekać na towarzyszkę. Miała nadzieję, że ta pojawi się szybko. Choć akurat dzisiaj miała zastępstwo w kuchni, wciąż z niecierpliwością czekała na wieści od Noel. Dawno się nie widziały, wypadałoby zrobić jakiś update.

Noel B. Rowland
powitalny kokos
naleśnik puchowy
torakochirurg — cairns hospital
34 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Kilka miesięcy temu wzięła rozwód, ale nie wróciła do Melbourne, bo wiąże ją kontrakt, który podpisała ze szpitalem w Cairns. Dlatego ugrzęzła. I zaczęła robić kolejną specjalizację, by zabić czas. Lub siebie.
004.

Ciągnący się w nieskończoność piskliwy dźwięk wydobywający się z maszyny kontrolującej czynności życiowe rozbrzmiewał na bloku operacyjnym numer sześć od przeszło dwudziestu minut. Pochylając się nad pacjentem, który obnażał przed nią wnętrze swojej klatki piersiowej, eksponując zapadnięte płuca i nieruchome serce, Noel wypowiadała ostatnie błagalne życzenia – nie umieraj. Mimo że nie była osobą wierzącą, w takich chwilach sięgała po każdą broń. Bo choć dla niej modlitwa nie miała znaczenia, leżący przed nią pacjent mógł ufać swojemu bogu tak bardzo, że ten zlitowałby się nad jego kruchym ciałem i dał mu drugą szansę na wzięcie oddechu. Dlatego próbowała nawet tego, nim ostatecznie podniosła głowę, odchrząknęła i pewnym, stabilnym tonem ogłosiła zgon o godzinie dziewiątej zero cztery. Ludzie umierali. Chirurdzy – w tym Noel – jedynie próbowali dać im trochę więcej czasu. Niekiedy się udawało, ale zdarzało się, że byli bezsilni. Dzięki doświadczeniu radziła sobie z takim rodzajem śmierci – nie obwiniała się, bo wiedziała, że zrobiła w s z y s t k o (łącznie ze wzniesieniem modłów do pozaziemskich bytów) – aby z czystym sumieniem przekazać wiadomość rodzinie. Gdy pytali, co więcej mogli zrobić, bez wahania odpowiadała: nic. Bo za każdym pieprzonym razem pilnowała, by nic było szczerą odpowiedzią.
Wykąpała się, korzystając ze szpitalnych pryszniców, których nie lubiła. Wiedziała jednak, że przed spotkaniem z przyjaciółką (na które prawdopodobnie i tak dotrze spóźniona) nie zdąży podjechać do domu, by wziąć gorącą kąpiel. W zasadzie nie pamiętała, kiedy ostatnio relaksowała się w ten sposób, kiedy pozwoliła sobie zanurzyć ciało w gorącej wodzie i napawać się tym, jak oddziaływała na spięte mięśnie. Może to dobrze – może dzięki napięciu nie zapominała o tym, że przeżywała koszmarny okres i nie próbowała całkowicie zaszyć się w pracy.
— Przepraszam, przepraszam — zawołała, prawie wbiegając do kawiarni i potrącając przy tym wychodzącą parę. Kochała Odette za to, że miała anielską cierpliwość. — Właśnie dlatego mnie zdradził. Ciągle się spóźniałam. I najwidoczniej niczego mnie to nie nauczyło — dodała, stojąc przy stoliku. Zanim jednak usiadła, podeszła do kelnera i poprosiła o bezkofeinowy napój smakiem prawie nieprzypominający prawdziwej kawy. W tym momencie miała w żyłach zbyt wiele adrenaliny – złość po nieudanej operacji oraz prędkość, z jaką przejechała trasę między Cains a Lorne Bay były wystarczająco pobudzające. — Próbowałam, naprawdę — oznajmiła, z westchnieniem wykradającym się z płuc, siadając na krześle przy niewielkim stoliku. Gdy już złapała oddech, uśmiechnęła się ciepło.
— Wiedziałam, że ta bluzka będzie pasowała do twoich oczu — napomknęła, szczerze zadowolona ze słusznie udzielonej rady. Czasami nawet ona – niezłomna pani chirurg – zamieniała się w kobietę lubiącą modę.

Odette Delaney
ODPOWIEDZ