lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
01.

Rozkoszował się ciszą, w skupieniu przerzucając palcami kolejne tekturowe rękawy z winylowymi płytami. Specyfiką muzycznych sklepów w dużych miastach jest umiarkowany gwar - ktoś wystukuje podeszwą w podłogę jakiś rytm, ktoś odsłuchuje demo na rozstrojonych słuchawkach, ktoś trzaska plastikowymi pudełkami kaset, a na dodatek w tle rzęzi jeszcze leniwie jakiś wystawowy Miles Davis albo inny Marvin Gaye. W Lost in the Vibes panowała za to cisza. Cisza, bo było jeszcze wcześnie i DeAngelo mógł być pierwszym klientem, a jeszcze bardziej, bo urok to Lorne, że na próżno szukać tu zgiełku, kiedy zupełnie go nie potrzeba.
Mijał mu właśnie czwarty dzień wakacji. Jeden przespał właściwie w całości, bo podróż była męcząca i z przesiadką, a przez kolejne dwa właściwie nie wyściubił nosa za próg rodzinnego domu, więc to była pierwsza okazja, żeby tak po prostu i w spokoju poszwendać się po miasteczku, śladem miejscówek starych oraz dobrze znanych, jak i tych zupełnie nowych, które pod jego nieobecność zdążyły wyrosnąć (albo od zera i spod ziemi, albo tylko jego w świadomości, tak jak ten sklep, do którego za dzieciaka nigdy nie zajrzał). Planu nie miał zatem absolutnie żadnego - chciał tylko garściami czerpać sielankowość znajomej okolicy i być absolutnie anonimowym - to znaczy chłopakiem, który z dziesięć lat temu rozwoził gazety, blisko siedem - pizzę, a tak z pięć - łomot; z boiska na boisko i od parkietu do parkietu, dumnie reprezentując barwy miejscowej szkoły. Chciał być sobą.
Przerzucał więc okładki w pełnym skupieniu. Nie szukał niczego konkretnego, wszak nie o to chodzi w kopaniu po kartonach, ale co jakiś czas coś przykuwało jego uwagę na tyle, że nie tylko zatrzymywał się na dłużej, ale i odkładał kopertę na bok, jako zdobycz. Kieszeń trochę zaboli, a potem okaże się, że ta czy inna sztuka już dawno czeka na niego w domu, ale na tym polega cała zabawa - że nad niektórymi pozycjami nie można przejść obojętnie i zostawić ich komuś innemu. A nuż trafi się biały kruk albo jakieś muzyczne odkrycie i potem będzie pluł sobie w brodę, że ten czy tamten unikat zostawił w Lorne Bay, zamiast przywieźć go ze sobą i szpanować przed... właściwie to przed nikim, bo nie znał zbyt wielu ludzi wkręconych w winylowe płyty, chociaż w Bostonie to nie znał zbyt wielu ludzi w ogóle.
Zdobyczny stosik liczył już kilka pozycji, ale trudno było ustalić jeden, pasujący klucz, którym DeAngelo mógłby się kierować w wyborze. Raz spodobała mu się okładka, innym razem kojarzył nazwisko wokalistki albo nazwę zespołu, a jeszcze następnym oklejony folią rękaw wyglądał na zupełnie nowy i dotąd nierozpakowany. W normalnych warunkach pewnie nie szczędziłby sobie czasu i grzebał dalej, ale już od dłuższej chwili czuł na sobie wzrok będącego w średnim wieku sprzedawcy, więc zorientował się, że jako obcy był na kontrolowanym i że wielkimi krokami zbliżała się chwila, w której zaufanie będzie musiał sobie kupić opłaceniem rachunku za płyty. Sięgnął zatem w końcu po swoje wynalazki, ale ku swojemu zdziwieniu - wzrokiem napotkał kobiecą dłoń podejmującą jedną z płyt. – Hej, nie chcę Ci psuć dnia, ale kupuję ją i właśnie miałem zamiar za nią zapłacić – zakomunikował grzecznie, zbierając swoje zabawki i chociaż mimowolnie się uśmiechnął, to jeszcze nie podniósł spojrzenia na właścicielkę dłoni. W nieświadomości jakoś było mu wygodniej, ot co.
ambitny krab
brzydko
brak multikont
21 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowa surferka z wiatrem we włosach i sercem na dłoni, która dorabia w surf shopie, godząc studia z opieką nad wyjątkowo wrednym żółwiem
Właściwie nie bardzo potrafiła powiedzieć co ją skusiło do zaglądnięcia do sklepu. Za bardzo kojarzył się z nim i tego porównania nie potrafiła wyrzucić z tyłu głowy, nawet jeśli z czasem cichy głos pytający co u niego, znacznie osłabł. Nie znała się na “dobrej” muzyce jak określiłby to Okey, zawsze słuchając tego co akurat wpadnie w ucho, lub na playlistę spotify, a już kompletnie nie miała pojęcia o tych wszystkich winylach, na których cenę Deangelo narzekał kiedy tylko znów kupił kolejny fant do swojej kolekcji.
Kluczyła między obszernymi koszami z orzeźwiającą lemoniadą w dłoni, na którą uprzednio właściciel rzucał swoje niezadowolone spojrzenie. Chyba niekoniecznie widział Sunny jako amatorkę kolekcjonerstwa i martwił się o przypadkowe rozlanie cieczy na jego życiowy dorobek. Cóż, lata pracy w Surf Shopie nauczyły ją prostego stwierdzenia, iż “klient nasz pan”, toteż rzuciła mężczyźnie zniewalający uśmiech i ruszyła dalej, uprzednio upewniając się że wieczko opakowania jest szczelnie zamknięte. Przyjemny chłód jaki dawała podkręcona klimatyzacja i charakterystyczny zapach papierowych okładek sprowadzał na dziewczynę falę wspomnień wymieszanych z atmosferą niemego spokoju. Ostatnio w jej głowie tłoczyło się wiele zmartwień, na czele z fiaskiem jakim był ten cholerny ślub z Jebem. Na całe szczęście w nieszczęściu wizyta w szpitalu wydawała się wystarczająco dosadnym końcem ich relacji i chociaż gniew wraz z dezorientacją wciąż co jakiś czas podnosiły Harding ciśnienie, rozsądek podpowiadał, że oto los wyświadczył jej przysługę i uratował przed zmarnowaniem reszty swojego życia jako żony wytwórcy trumien. Marianne pewnie powiedziałaby, że wina nie leżała całkowicie po jego stronie, a Okey jak zwykle dudniłby o tym jak to żaden facet nie jest godny jego najmłodszej siostry, ale Sunny jak wiele osób w jej wieku, bywała najzwyczajniej w świecie samotna. Dodać należało do tego wciąż niemijające opory przed surfowaniem, lęk wejścia na deskę i koszmary w jakich tonęła pośród morza własnej krwi, nie było chyba wielkim zdziwieniem, że czasami potrzebowałaby ramienia do oparcia, które nie należało do rodziny lub przyjaciółek.
Bransoletki na przegubie zadygotały lekko, kiedy w zamyśleniu przesunęła się o kilka kroków, by wreszcie trafić wzrokiem na znajomą okładkę. No dobra, może nie znajomą, ale wyglądała całkiem ciekawie ze swoją jasną grafiką i przyciągającymi kolorami. Może sprawiłaby prezent Kasowi? W końcu nałogowo słuchał hitów lat 70, a taki przedział na pierwszy rzut oka przywodził Sunny tytuł.
Uśmiechnęła się do siebie niczym drapieżny kot i bez słowa przesunęła o kilka kroków, obok innego klienta, nawiasem mówiąc dryblasa jakich mało, by sięgnąć po zdobycz. Tamten wydawał się mało zainteresowany kupką pakunków, zamiast tego dalej przeglądając inny kosz, toteż po twarzy Sunny przemknął wyraz zdziwienia, gdy ich dłonie niespodziewanie się zetknęły. Hej, nie chce ci psuć dnia?
Podniosła spojrzenie brązowych oczu natychmiastowo, bowiem chociaż minęło wiele miesięcy, bez trudu rozpoznała ten głos, rozpoznałaby go w nocy o północy.
- Co ty tu? - Zaczęła głupio, prosto, bo i co innego miała powiedzieć na tę rewelację? Kiedy wrócił z Bostonu? Czy wiedzieli o tym wszyscy ich wspólni znajomi prócz niej i nie omieszkali się tego przekazać, chociażby w wiadomości? Wreszcie, chociaż stosunki między nimi bywały dziwne i nieokreślone, wiadomości wysyłane do siebie czasami zbyt uprzejme i niezręczne, to nie przypuszczała, że najzwyczajniej w świecie nie powie jej o swoim przyjeździe. Przecież się przyjaźnili prawda? Kiedyś.
Fala zirytowania dotarła wreszcie do brzegu emocji, czego konsekwencją było załączenie instynktu niedorzecznej rywalizacji.
- Dobrymi chęciami piekło wybrukowane, a ja już chciałam ją brać do kasy. Ty przeglądałeś coś innego. - Sarknęła, ponownie chwytając brzeg płyty. Tak naprawdę jej nie potrzebowała, istniała nawet szansa, że nie znała żadnego utworu biednego wykonawcy, którego popularność w Lorne Bay nagle wzrosła do dwóch zagorzałych fanów, ale nie o to tu chodziło. Chodziło o zasady, oraz uparty charakter i chociaż tych pierwszych Sunny nie miała za wiele, drugimi nadrabiała ponad miarę. Bring it on Frazier.
ambitny krab
sunny
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
Kiedyś byli przyjaciółmi i to był dobry czas. Beztroski. Ze szkołą, plażą i lazurem oceanu. Z imprezami i głupimi pomysłami. Z tęgimi rozkminami, planami na przyszłość, marzeniami i nutką niepewności. Z problemami, ale i bez nich jednocześnie, bo błahe są problemy nastolatków przecież, tak jak błahe są ich obowiązki zresztą i kompleksy, z których tak trudno było się wyleczyć.
To był dobry czas i DeAngelo po cichu za nim tęsknił. Dobrze wiedział, na co się pisał, pakując torby przed odlotem do Stanów i nigdy nie chciał niczego tak bardzo, jak spełnić marzenia, ale tak zupełnie po ludzku to wielu rzeczy mu brakowało. Zwłaszcza odkąd zamieszkał w Bostonie. W Berkeley jeszcze nie było tak źle - zatoka San Francisco proponowała nieco chłodniejszy i mniej utopijny klimat, niż ten panujący w okolicy Lorne Bay, ale była całkiem znośnym zamiennikiem i sprawiała, że dom wcale nie wydawał się być tak daleko. Sęk jednak w tym, że był daleko i nawet kalifornijskie słońce nie dało rady wypalić pustki, a przeprowadzka na wschód tylko zasypywała rany solą, boleśnie uświadamiając, że to nie piasku brakowało, a ludzi. Boston był wielki, szary i smutny, ale pusty i zabrał mu nawet akademik, do którego w końcu się przyzwyczaił, z którym się zżył i w którym twarze przynajmniej wydawały się znajome. I chociaż ogólnie rzecz biorąc czuł się spełniony, to jednak na tym swoim małym, prywatnym szczycie był wyjątkowo samotny.
Dlaczego zatem nie napisał? To... złożone. Z jednej strony - zwyczajnie z tego nie słynął, ale nie dlatego, że miał ją gdzieś albo jeszcze gorzej - że zapomniał, tylko bo od zawsze zdecydowanie bardziej cenił sobie bezpośredni kontakt, ten twarzą w twarz. Z drugiej strony - nawet jeśli, to po tak długiej rozłące wypadałoby się jakoś zapowiedzieć, zwłaszcza jeśli nie zamierzał po prostu na chybił-trafił pojawić się tam gdzie zawsze, o tej samej co zawsze, bo przecież chciał spędzić z nią trochę czasu i dla niej też przyjechał do domu. Problem polegał jednak na tym, że jeszcze bardziej od pisania nie lubił atencji i stawiania się w centrum zainteresowania, a właśnie w takich kategoriach myślał o pierwszej od dłuższego czasu wiadomości w stylu "no siema, będę w lorne bay przez jakiś czas i chciałbym się spotkać". Zwłaszcza, jeśli sądząc po dacie wysłania ostatniej, czat już dawno się przeterminował.
I dlatego karma ukarała ten brak decyzyjności oraz przesadzone rozterki wepchnięciem pod pędzącego po muzycznym sklepie tira. DeAngelo grzebał w tych koszach, jakby gdzieś między płytami miał znaleźć skarb i prawdę mówiąc nawet nie zwrócił uwagi, że nagle z jedynego klienta, stał się wyłącznie jednym z dwóch i to w dodatku tym, którego trzeba było pilnować jakby bardziej. Gdyby zorientował się od razu, pewnie nie dałby się zaskoczyć - pewnie nie złapałaby go na wykroku i pewnie nawet nie sięgnęłaby po płytę, którą sobie upatrzył, ale przecież wtedy zabawa nie byłaby tak interesująca.
Głos Sunny szybko pokrzyżował mu plan na zagranie nonszalanckiego kolekcjonera winyli i zmusił do szybszego podniesienia wzroku, chociaż i bez tego dobrze wiedział, kto próbował mu buchnąć płytę. - Hej Sunny! Ja też się cieszę, że Cię widzę! - po chwili zawahania odparł trochę złośliwie, a trochę wesoło, posyłając jej porozumiewawczy uśmiech. Minęło naprawdę dużo czasu - ten wniosek przyniosło przelotne spojrzenie, którym przeczesał jej twarz i chyba jednak powinien był się zapowiedzieć, choćby po to, żeby uniknąć właśnie takiego spotkania - spotkania nieoczekiwanego, a może nawet i niechcianego, jeśli ton głosu dziewczyny mówił wszystko o jej nastawieniu.
- Przecież nie będę się godzinami gapić na jedną płytę, nie? Już dawno ją zaklepałem, a teraz szukam dalej - odparł z kronikarskiego obowiązku, bardzo grzecznie i uprzejmie, przyglądając się z najbliższej odległości, jak Sunny uzbrajała się na jego oczach w ten swój uparty charakter, gotowa za ten winyl zginąć. -A Ty tak bardzo chciałaś wziąć ją do kasy, że nadal tu stoisz, hm? - odbił piłeczkę, unosząc zaczepnie brew i złapał za przeciwny brzeg kwadratowej koperty, żeby pod palcami poczuć, gdyby zacisnęła dłoń mocniej albo zdecydowała się w końcu szarpnąć. - Zresztą, nie ma takiej siły, która by mnie przekonała, że jesteś teraz największą fanką tego... No, jak mu tam... Tego... - zaplątał się DeAngelo, starając się odnaleźć na okładce nazwę zespołu albo nazwisko wykonawcy, ale wyjątkowo pechowo Sunny upatrzyła sobie taką, na której nie było śladu po napisach, a jedyną wskazówką było koślawo wyrysowane logo, nie przypominające zupełnie niczego. Umoczył się nieco Frazier, co tu dużo mówić, ale nie istniała również i siła, która pozwoliłaby mu ustąpić. To byłoby urocze, ale niekoniecznie w jego stylu.

sunny harding
ambitny krab
brzydko
brak multikont
21 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowa surferka z wiatrem we włosach i sercem na dłoni, która dorabia w surf shopie, godząc studia z opieką nad wyjątkowo wrednym żółwiem
Niewiele rzeczy szczerze ją przejmowało. Sunshine częściej żyła bieżącymi sprawami, pędząc przed siebie z prędkością światła i popychając do przodu wszystkich tych, którzy wytrzymywali jej uparty charakter. Może naprawdę skrajności się przyciągały i dlatego tak wielu z jej bliskich reprezentowało całkowicie inne podejście do życia? Marianne, która była jej najbliższą siostrą zawsze miała łagodniejszy temperament i jaśniejsze cele w życiu, Raja, Kasper, a nawet Colin, o którym myślenie wciąż sprawiało wiele przykrości, wszyscy oni mieli tak różne postrzeganie priorytetów od Sunny. DeAngelo rozumiał, co znaczy pokochać sport całym sercem, z zamiarem oddania mu całego swojego życia i może właśnie dlatego, kiedy ich kontakt stopniowo się rozmył, utrata przyjaciela zabolała mocniej, niż przypuszczała. Czuła brak obecności, wsparcia, motywacji do robienia tego, co kocha, ale z rozwagą.
Jak to bywa we współczesnych czasach, na samym początku wspólne rozmowy ciągnęły się po kilkadziesiąt minut. Potem przekształciły w długie konwersacje pisemne, a następnie w mgnieniu oka zastąpić się zdawkowymi zapytaniami “co u ciebie”, aż w końcu ktoś kliknął przycisk wyślij, ktoś inny nie odpisał. Życie toczyło się dalej, trochę inne od tej wersji, w której był w nim obecny codziennie, ale niewiele miała w tej kwestii do powiedzenia. Lorne Bay stanowiło surferską mekkę i chociaż w skrytości marzyła o wyjeździe na olimpiadę, czy zakwalifikowanie się do narodowej kadry, to finalnie mogła oddawać się swojej pasji w rodzinnym mieście. Frazier musiał podjąć trudny wybór, a ona sama nie miała prawa w żaden sposób go komentować, bo pewnie zrobiłaby to samo. Chyba. Przyznawała to niechętnie, ale daleko jej było jeszcze do zupełnej samodzielności. Z pewną dozą ulgi i sztucznego narzekania przyjmowała obecność swojej rodziny w okolicy, to samo zresztą z jej ukochanymi współlokatorami. Może odrobinę bała się samotności?
- Kiedy wróciłeś? - Spytała od razu, nawet nie zastanawiając się, czy jest zbyt bezpośrednia. Dyskrecja nigdy nie należała do mocnych stron Harding i nie zamierzała tego zmienić szybko, zwłaszcza w momencie początkowego zdziwienia. - Stoję tak długo, bo nie mogłam przejść obok dwumetrowej masy zajmującej całą alejkę. Sam się przesuń to i ja się przesunę. - Musieli wyglądać komicznie dla kogoś obserwującego starcie z boku, oboje uczepieni jednej marnej płyty, jak swego rodzaju ostatniej deski ratunku… Albo brzytwy tonącego, co kto woli. Starała się kontynuować rozmowę, co jakiś czas zerkając w panice na okładkę, mając nadzieję, że cokolwiek z bazgrołów naprowadzi ją na nazwę, albo chociaż gatunek muzyczny wykonawcy. Ktokolwiek wymyślił tę całą sztukę abstrakcyjną, powinien spłonąć w kwadratowym piekle. - A żebyś wiedział, że jestem mój ulubiony piose… Właściciel instru… No, wykonawca o karierze solowo… Zespołowej. - Bardzo dobrze Sunny, świetnie ci idzie. Niezwykle wiarygodnie. Tak czy siak, wygodniej było kłócić się o tę przypadkową płytę, niż zastanawiać nad dalszym biegiem tej konwersacji. Czy naprawdę zamierzała mu powiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło podczas nieobecności przyjaciela? A może powinna udawać, że prawie nic się nie zmieniło?
- Zostajesz na długo? - Ciekawe co powie na fakt, że Harding mieszka teraz w jednym domu z ich licealną przyjaciółką, czy w ogóle ma jeszcze kontakt z Gemmą? Tak wiele niewiadomych, a na czele ich wszystkich przeklęte zaciekawienie, które płynęło w żyłach Sunshine równie żywo, co przejęcie z widoku DeAngelo po raz pierwsze od tak długiego czasu. Przynajmniej ją poznał, więc może nie zmieniła się aż tak bardzo z zewnątrz. Od środka? Czasami miała wrażenie, że ma do czynienia z zupełnie inną osobą niż ta, która zerkała na nią z lustra kilka lat temu.
DeAngelo Frazier
ambitny krab
sunny
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
I raczej nietrudno się domyślić, że ta ostatnia wiadomość była prędzej od Sunny, niż od DeAngelo. Najłatwiej byłoby założyć, że po prostu porwał go wielki świat, a Lorne Bay znudziło, ale te najprostsze rozwiązania w życiu sprawdzają się bardzo rzadko i tym razem wcale nie było inaczej. Kontakt z rzeczywistością bowiem stracił - i owszem, ale to nie była świadomie podjęta decyzja, tylko raczej skutek; efekt uboczny trudnej dla młodego chłopaka gwałtownej zmiany tempa i intensywności życia. Wszak zdecydowanie bardziej dostępny był, kiedy jeszcze studiował - wówczas paradoksalnie łatwiej było mu wykroić porcyjkę życia, którą mógłby się z kimś podzielić, natomiast odkąd wszedł do ligi, czas przyśpieszył i czasami naprawdę brakowało mu w dobie kilku godzin, żeby zadbać o wszystkie potrzeby.
Kiepska to jednak wymówka, kiedy na boczny tor odstawiasz kogoś, kogo nazywasz przyjacielem i bez kogo nie wyobrażasz sobie życia. Niestety - DeAngelo miał całkiem imponujące doświadczenie w tej kwestii, to znaczy w kwestii wypuszczania z rąk ważnych mu relacji i w końcu sam z siebie wyprał pokorę oraz zdolność do wzięcia na siebie odpowiedzialności za zaniedbania. Czasami patrzył po prostu na ostatnią wiadomość w okienku messengera i nie potrafił sklecić odpowiedzi, która po paru miesiącach pasowałaby do sytuacji; która wpuściłaby trochę świeżego powietrza i dała tej czy innej relacji wreszcie odetchnąć. Bo że tęsknił - to nie ulegało nawet najmniejszej wątpliwości.
Parę dni temu, detektyw Harding – stwierdził, siląc się na szalenie poważny i pełen kindersztuby ton głosu, ale umówmy się, że bezpośredniość Sunny go rozbawiła i raczej średnio sobie radził z ukrywaniem tego. W końcu co do zasady kiepsko kłamał. – Chociaż tak naprawdę dziś jest pierwszy dzień, kiedy nie jestem przywiązany do starych albo ciotek – podrzucił obojętnie barkami i nie pohamował cichego westchnięcia. Bycie zamkniętym na te dwa czy trzy dni to dużo, nawet dla najbardziej rodzinnych typów, a przecież udało się już ustalić, że z dojrzałością emocjonalną wcale nie było u niego do końca w porządku. – Masę liczy się w kilogramach. I te dwa metry ważą teraz sto-jeden kilogramów, także uważaj, zanim zranisz moje uczucia – rzucił lekko i wyszczerzył ładnie zęby w rozbrajającym uśmiechu, którym - ze zmiennym szczęściem - bajerował od jakiegoś czasu modelki na instagramie. – Wygląda na to, że oboje jesteśmy w dupie – podsumował groteskową potyczkę o winyl. Spróbował nawet na moment ją obrócić, ale po pierwsze Sunny na pewno była czujna i tak do końca mu nie ufała, że jej nie rąbnie dla siebie, a po drugie to toczyli walkę o płytę zupełnie bezimienną, przynajmniej jeśli brać pod uwagę okładkę. Być może czas zdrapał naklejkę albo wszystkie informacje były w środku, ale póki co nie byli w stanie ustalić, o co się spierali.
Najpóźniej w pierwszym tygodniu października muszę zrobić badania wydolnościowe w Bostonie, ale wcześniej planujemy jeszcze małe zgrupowanie, żeby się rozruszać, więc myślę, że połowa września brzmi jak realistyczne założenie – to zabawne, że jeszcze przez jakiś czas będzie musiał to powtarzać przy każdym spotkaniu, bo Sunny nie była przecież jedyną zaskoczoną jego przyjazdem duszyczką. Niemniej - był z nią szczery i niczego nie ukrywał, także od Gemmy również nie usłyszałaby niczego na jego temat. – Właściwie to powinienem się odezwać, ale potem się okazało, że ostatni raz gadaliśmy jakieś siedemdziesiąt lat temu i wolałem nie ryzykować, że mnie weźmiesz za jakiegoś obcego creepa. Albo ewentualnie za scam na nigeryjskiego księcia – przyznał trochę ciszej, tak jak zawsze, gdy musiał wziąć winę na klatę albo było mu czegoś wstyd i bladym uśmiechem starał się wkupić w łaski przyjaciółki. Nadal-przyjaciółki, tak mu się wydawało.

Sunny Harding

//well, zt jednak
ambitny krab
brzydko
brak multikont
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1.

Miała wrażenie, że do Lorne Bay nie przywyknie nigdy. Brakowało jej zgiełku samochodów, kałuży w których odbijały się wysokie budynki, swobody, jaką dawał tłum obcych ludzi, w jakim z taką łatwością dało się zgubić. Tutaj zdawało się jej, że każdy już wiedział, że ludzi na ulicy patrzyli na nią, jak na tę dziewczynę, która nie robiła nic poza sprawianiem problemów. Pewnie wiele sobie dorabiała do tej teorii, ale nie potrafiła nic na to poradzić, więc zamiast jakoś z tym walczyć, chodziła uliczkami, unosząc dumnie głowę, jakby chciała krzyczeć dookoła, że i owszem, jest właśnie taka, jak o niej mówią, a może i nawet gorsza. W rzeczywistości jednak wyglądało to całkiem inaczej. Zamiast myśleć o niecnych sprawunkach, odwiedzała wszystkie te miejsca, które tylko była w stanie rozpoznać, na zdjęciach jej ojca z młodości. Teraz szukała sklepiku muzycznego, w którym kiedyś była z tatą, podczas jednej z niewielu podróży do Australii, w jego rodzinne strony. To tutaj kupił jej pasek do gitary, bo ten, którego sam używał był dla niej za duży. Przechadzała się po niewielkim pomieszczeniu, gdzie zewsząd napływały do niej wspomnienia, których działanie było tak silne, jak silne mogły być środki odurzające. Dłonią prześlizgiwała się po mijanych półkach, by zatrzymać się na kilka chwil obok stojaków z gitarami. Jej własny instrument był stary i wysłużony, w końcu odziedziczyła go po ojcu i chociaż czasem myślała o kupnie nowego, to ostatecznie nigdy nie miała serca na podobne wymiany. Nie umiała sobie tego wszystkiego poukładać, pozamykać pewnych rozdziałów i pójść na przód. Nawet teraz gdy sięgała po jedną z gitar, wiedziała, że zaraz ją odłoży, bo po prostu dnie da rady. Póki co jednak chciała się odwrócić i odejść z nią kawałek, ale być może zrobiła zbyt zamaszysty ruch, bo o mało co nie uderzyła instrumentem jakiegoś mężczyzny.
- Jeju, przepraszam - mruknęła w efekcie niespodziewanego spotkania, marszcząc przy tym nos. - Chociaż pan też nie powinien tak zachodzić, uszkodzilibyśmy gitarę i trzeba byłoby płacić - dodała, chociaż o te słowa komentarza nikt jej nie prosił, ale chyba nie byłaby sobą, gdyby podobne nie padły. Miała tą tendencję, że raczej nie trzymała języka za zębami, a raczej lubiła sprawiać wrażenie pewnej siebie, by ukryć, że jest to jedynie grą pozorów.

Hunter Williams
ambitny krab
Lilka
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
#4

Nie sposób było policzyć ile godzin spędził w tym miejscu jako dzieciak czy nastolatek. Jeszcze kiedy nie było go stać na własną gitarę i odkładał każdego dolara, lubił tu przychodzić, by pobyć w pobliży instrumentów. Ta pierwsza gitara, kupiona za ciężko zarobione pieniądze, nadal wisiała w jego apartamencie w LA, na specjalnym miejscu, otoczona niemalże nabożną czcią. Na niej napisał pierwszą piosenkę, na niej grał na pierwszych występach. Tyle wspomnień...
Zawsze gdy przyjeżdżał do Lorne, pojawiał się w Lost in the Vibes co najmniej raz. Znał właściciela, znał pracowników i każdy kąt. Czuł się tu tak swobodnie, że czasami zapominał, że to sklep, a nie jakieś jego prywatne sanktuarium i krążył między regałami z płytami, stojakami z instrumentami nieco otumaniony, nieobecny myślami, pochłonięty przez sobie tylko znany świat.
Czasem ktoś zabrzdękał na gitarze, ktoś zadał pytanie o jakąś konkretną płytę, czasem ktoś go rozpoznał i prosił o autograf. W takim miejscu na szczęście nie bywali napastliwi fani, tylko ludzie o większej wrażliwości muzycznej, dlatego raczej nie zdarzały się sytuacje by ktoś był wobec niego nachalny. To nie Target czy inna sieciówka, gdy nagle wyrasta przed tobą tłum małolatów, bo ktoś wskazał na ciebie palcem i powiedział "czy to nie ten?" A jednak Hunter starał się być cierpliwy wobec fanów wiedząc, że to z ich pieniędzy mógł sobie pozwolić na luksusowy apartament i drogi samochód.
- Zerknij na gitary, mamy nowego Fendera. - Hunter podążył w stronę wskazaną przez kierownika sklepu. Byli na "Ty", jak starzy kumple których łączy muzyka. Czasami Hunter nawet dawał w sklepie mini koncerty i to za darmo, albo rozdawał autografy. Dla sklepu to była dobra reklama, a Hunter w Lorne i tak nie miał zbyt wielu zajęć. Z nudów mógł więc trochę się poudzielać.
Przyglądał się więc gitarom, pogrążony w swoich myślach, bo właśnie wpadł mu do głowy jakiś rytm i zaczął nabierać kształtu czegoś, co mogło za jakiś czas zostać piosenką. Zupełnie zapomniał, że jest w sklepie i, że mogą być tu inni ludzie. W efekcie omal nie oberwał gitarą od jakiejś dziewczyny. Bardzo ładnej i stanowczo zbyt młodej dla niego dziewczyny.
- Nie takie gitary się niszczyło. - zaśmiał się. Choć zdarzyło mu się rozwalić gitarę, to jednak nigdy nie jakąś wartościową i raczej na potrzeby marketingowe czy teledysku. Za bardzo szanował ten instrument, by rzucać nim przy każdym koncercie. Dobre gitary tanie poza tym nie były, a on aż tak bogaty nie był. Ale i tak lubił czasem podtrzymywać ten mit nieokiełznanego rockmana, który na koncercie rozwala gitary, skacze do tłumu, a potem idzie na szybki numerek z jakąś groupies. Istniały jeszcze groupies? Czy już tylko "zwykłe" fanki.
- Jeśli chcesz kupić gitarę, to lepiej weź tamtą. - wskazał na inny model, stojący nieco bardziej z boku - Ta może być dla ciebie za ciężka. Na dodatek ten model ma tendencję do rozstrajania się. Jest ładny, to fakt, ale nie o to w gitarze chodzi. - ściszył głos, żeby mu się nie oberwało od pracowników, za zniechęcanie klientów do zakupu.

Desideria Wakefield
christmas time
nick
brak multikont
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Poczuła się trochę tak, jakby została przyłapana na gorącym uczynku, chociaż w rzeczywistości nic złego nie robiła. Może to dlatego, że w miejscach takich, jak to, w których wspomnienia były żywe, opuszczała gardę, którą zwykła utrzymywać przez większość czasu? Tyle starań, by prezentować światu niewzruszoną postawę dziewczyny, z którą wszystko gra, a tutaj zdawało jej się, że jakoś tak malała, przytłoczona melancholią, zagubieniem i tęsknotą za kimś, kogo już nie było, a kogo usilnie starała się wypatrzyć między kolejnymi regałami.
Stojącego przed sobą mężczyznę zmierzyła wzrokiem, zatrzymując się na jego twarzy, w której było coś intrygującego, może nawet znajomego, ale przecież nie wpadłaby na to, że w tym małym miasteczku powinna doszukiwać się ludzi z wielkiego świata. Poczucie, które mówiło jej, że gdzieś już go widziała, stłamsiła więc w zarodku, dochodząc do wniosku, że to pewnie te niebieskie oczy wpłynęły mylnie na jej ocenę sytuacji. Poza tym też nie chciała wyjść na taką, która przesadnie mu się przegląda, bo tym samym czuła, że jeszcze bardziej gubi się w tej sytuacji, a na to pozwolić sobie nie mogła.
- Trafiłam na niszczącego gitary wandala? Jeśli tak to się odsunę, bo nie szukam problemów - mruknęła pod nosem z wyczuwalnym sarkazmem. Zawsze mówiła, że nie szuka problemów, ale koniec końców zdawało się ją do nich ciągnąć, jak do niczego innego. Poza tym nawet nie pomyślała, że może stać przed nią prawdziwy muzyk, który miał na myśli rozwalanie gitar podczas koncertów, więc pewnie przez swoje słowa nieco się skompromitowała i nawet nie była tego świadoma. Inna sprawa, że sama nie miała nawet kasy na nowy instrument, ale tym chwalić się nie zamierzała, a już na pewno nie przed nieznajomym. Nie chciała wychodzić na dzieciaka, który przychodził do sklepu muzycznego by sobie pomarzyć i popatrzeć, chociaż w rzeczywistości tak właśnie było. Cóż, chyba lubiła zgrywać kogoś, kim wcale nie była.
- Ach no tak - mruknęła unosząc jedną brew do góry. - Bo jak jestem blondynką, to pewnie wybieram gitary przez wzgląd na to, czy są ładne czy brzydkie - pokiwała głową, uśmiechając się przy tym pięknie, chociaż gest ten nie dosięgał jej oczu. To nie tak, że była niemiła, po prostu... chyba przerażało ją to, że faktycznie mogłaby wypaść przed kimś, jak jakaś zagubiona w świecie idiotka. W zasadzie za każdym razem gdy coś mówiła, tak szybko, jak słowa te opuszczały jej usta, już żałowała, że nie rozegrała tego inaczej. Sama dawno pogubiła się w tym, co robi ze swoim życiem i w jakim kierunku je prowadzi. - Poza tym jestem całkiem silna - dodała jeszcze pod nosem, jakby chciała zrobić na nim wrażenie, chociaż pewnie on sam niekoniecznie był tym zainteresowany. Bo i dlaczego? Była jedynie obcą dziewczyną, która prawie uderzyła go gitarą. - Potrafię grać - inna sprawa, że nie robiła tego przed ludźmi, bo zwyczajnie się wstydziła. - No, ale widzę, że pan jest prawdziwym znawcą. Jest pan jakimś nauczycielem? - zagadnęła, bo chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, dość mocno w Lorne Bay doskwierała jej samotność i żyła w tym przekonaniu, że tutejsi mieszkańcy jej unikają. Dlatego też, gdy teraz nadarzyła się okazja by wymienić z kimś kilka słów, wcale nie chciała tak szybko jej zaprzepaszczać, chociaż wątpiła, by ktoś inny miał ochotę kontynuować rozmowę z kimś takim, jak ona.

Hunter Williams
ambitny krab
Lilka
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
Był przyzwyczajony do tego, że ludzie mu się przyglądają. Czasem słyszał jak szepczą "to on?" albo próbują mu zrobić z ukrycia zdjęcie. Bawiło go to, a przecież nie był aż tak znany. Podejrzewał, że gwiazdy wielkiego formatu to dopiero muszą wiedzieć jak to jest, kiedy cały czas ktoś się na ciebie gapi. On miewał takie dni, że nikt go nie rozpoznawał. A w Lorne to już w ogóle przez większość czasu miał spokój, bo był stąd i stali mieszkańcy znali go jeszcze sprzed czasów sławy, a przejezdni albo go nie kojarzyli, albo nie wierzyli, że to może być on. Czasem trafiał się ktoś odważniejszy, ktoś kto zagadywał o autograf lub zdjęcie i wtedy niemal nigdy nie odmawiał.
Spojrzenie dziewczyny sugerowało, że raczej albo go nie rozpoznała, albo wcale nie znała. I nie miał nic przeciwko. Nie miał o sobie tak wielkiego mniemania by sądzić, że każdy na świecie wie kim jest.
- Nazywano mnie gorzej, ale wandalem na pewno nie jestem. - rzucił z uśmiechem. - Jesteś blondynką? Nie zauważyłem. - skłamał, bo oczywiście, że zauważył. Jak również fakt, że była bardzo ładna i miała pełne usta i, że pewnie w okolicznościach Los Angeles i na przykład koncertu, to pewnie by sobie z nią chętnie poflirtował, może postawił drinka, gdyby się okazało, że ma dość lat. Był ostrożny w tych kwestiach, bo niektóre dziewczyny wyglądały na starsze niż były i można było potem mieć kłopoty. A on nie widział siebie w więzieniu.
- Prawda jest taka, że kupujemy oczami. Na dodatek ta gitara jest postawiona na wysokości wzroku, na środku, ładnie oświetlona. Po to, żeby przykuć wzrok. - wyjaśnił. Bawiło go, jak dziewczyna uniosła się honorem i próbowała mu coś udowodnić. - W to nie wątpię. Ale zrób mi tą przyjemność i weź do ręki tamtą. - uśmiechnął się uroczo. Zdarzało mu się łamać serca niewieście tym uśmiechem. Albo rozbrajać jakieś reporterki. Jak chciał, potrafił być uroczy.
- Nauczycielem? Boże broń. Można powiedzieć, że siedzę w branży muzycznej. - rzucił wymijająco. Nie chciał wyjść na takiego co się przechwala, że jest muzykiem i to takim nawet znanym. Bo teraz to był już zupełnie pewny, że ona nie wiedziała kim on jest. - A szukasz nauczyciela gry? - zapytał. Bo w sumie jemu trochę też się nudziło w oczekiwaniu na decyzję Leonie. Z dala od przyjaciół i zespołu, z dala od domu i samochodu i ulubionych rozrywek. Wszystko zostało w Stanach. Więc może udzielanie lekcji gry ślicznej dziewczynie byłoby miłą odmianą dla codziennego zastanawiania się nad sensem siedzenia w Lorne.

Desideria Wakefield
christmas time
nick
brak multikont
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zdecydowanie należała do grupy tych osób, które po prostu nie wierzyły, że mogły w Lorne Bay spotkać kogoś słownego, dlatego mimo wyraźnego zaintrygowania aparycją mężczyzny, Desideria wolała z miejsca założyć, że coś sobie wmawia. W końcu sama też była z USA, więc już w ogóle nie spodziewała się, że spotka tu kogoś z tego samego kontynentu.
- Ale za to tajemniczym gościem z muzycznego sklepu już tak - podsumowała, bo nie ma co ukrywać, w sposobie w jaki się wypowiadał było coś, co wzbudzało zainteresowanie. Niby mogła powiedzieć, że i ją znacznie gorzej nazywano, ale jednak zaniechała takiego pomysłu, przyglądając mu się w dalszym ciągu uważnie, chociaż za wszelką cenę chciała to baczne spojrzenie ukryć pod panierą jakiejś obojętności. Cmoknęła też zaraz, gdy wspomniał o jej włosach i machnęła przy tym delikatnie dłonią, jakby tymi gestami chciała przekazać coś na kształt tu mnie masz. - Nie wandal, ale typ cwaniaka... to by też pasowało do tego, że nazywano ciebie gorzej, niż wandalem. Ludzie mają problem z cwaniakami - pozwoliła sobie na wygłoszenie własnej analizy, o którą nikt nie prosił, kiwając przy tym głową, jakby rzeczywiście się nad tym wszystkim głęboko zastanawiała. Zerknęła też zaraz w stronę gitar, słuchając jego słów, z którymi cóż... nie sposób było się nie zgodzić. Wszystko co mówił miało wiele sensu i normalna osoba po prostu przyznałaby mu rację, ale w Desiderii była ta chorobliwa wręcz potrzeba przekory, nie ułatwiania nikomu niczego. Jakby za punk honoru obrała wieczne stawanie okoniem i teraz, przez to jaka była, miała wewnętrzny dylemat, który objawił się delikatnym zmarszczeniem nosa i przygryzieniem wargi.
- Do cwaniactwa trzeba dopisać przesadną pewność siebie... czemu miałabym spełniać prośby nieznajomego? - zapytała zerkając do niego na boku, ale wbrew tym swoim buńczucznym słowom, po prostu sięgnęła po gitarę i to wcale nie tak, że była tylko człowiekiem i faktycznie niełatwo przychodziło jej pozostawanie obojętną na czarujące uśmiechy atrakcyjnych mężczyzn. Oczywiście prędzej oplotłaby sobie strunę dookoła szyi, niż się do tego przyznała na głos, ale zgubnie wierzyła, że o ile stojący obok niej człowiek nie czytał w myślach, to raczej jest bezpieczna. Inna sprawa, że samo to, jak sięgnęła po gitarę, już wiele zdradzało. Ta rzeczywiście zdawała się być lżejsza i lepiej leżała w dłoni.
Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy oznajmił, a raczej nieco naprowadził ją na to, kim jest. Znów poczuła się zaintrygowana, a jednocześnie duma nie pozwalała jej zapytać wprost, jak ma to rozumieć. Poza tym jego kolejne pytanie sprawiło, że uniosła kącik ust w nieco cwaniackim uśmiechu.
- Przecież nie jesteś nauczycielem - wypomniała mu, nie kryjąc, że ta uwaga napawała ją jakimś zadowoleniem, jakby w grze, której zasady znała tylko ona, nagle zdobyła kilka punktów. Zaraz jednak wzruszyła delikatnie ramieniem. - Dobrze byłoby się podszkolić, aczkolwiek nieszczególnie swobodnie się czuję grając przy ludziach - pozwoliła sobie na więcej szczerości, niż mogła przewidzieć, na moment nawet tracąc te wszystkie swoje maski, napompowaną pewność siebie i zmanierowanie. Może to te miejsce i te wspomnienia tak na nią podziałały? A może po prostu rzeczywiście perspektywa rozmowy z kimś, kto nie osądzał ją z góry była przyjemniejsza, niż mogłaby przypuszczać.

Hunter Williams
ambitny krab
Lilka
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
Nie był jedyną mniej czy bardziej sławną osobą pochodzącą z Lorne. Czasami łatwo było zapomnieć, że celebryci nie rodzą się tylko w wielkich miastach. To, że potem zwykle tam się przeprowadzają to inna sprawa. Hunter był stąd, ale Des o tym mnie wiedziała, bo i skąd.
- Trochę długa ksywka, ale podoba mi się. Tajemniczy gość ze sklepu muzycznego. - powtórzył i jego umysł już nawet zaczął z tego robić piosenkę, choć na razie kołatała się bardziej w jego podświadomości, gdzieś na obrzeżach mózgu, w części nad którą nie panował.
- Ludzie mają problem z wieloma rzeczami. - wzruszył ramionami. Sam siebie za cwaniaka nie uważał, ale fakt, miał gadane jak miał dobry dzień. I potrafił lawirować w rozmowie tak, by nie podać żadnych konkretnych informacji. Talent przydatny przy wywiadach. A może nawet nie talent, a wyćwiczona umiejętność.
- A z pewnością siebie to się zgodzę. Choć to chyba nie jest wada. - dodał - Wiesz, nie musisz spełniać tej prośby, to twoja wola. Ale czasem warto posłuchać kogoś, kto wie co mówi. - kolejne wzruszenie ramionami. Czasami nadal zachowywał się jak dzieciak, którym już dawno nie był. Ale rockmani to chyba były takie duże dzieci, może nawet wszyscy sławni ludzie tak mieli. Dziewczyna jednak zdecydowała się go posłuchać, na co zareagował tylko lekkim uśmiechem. Miał dar przekonywania, czy to urok osobisty, gadane czy to, że dziewczyna i tak nie miała nic do stracenia? Trudno było orzec, ale poczuł odrobinę satysfakcji, jakby właśnie odniósł małe zwycięstwo. Tylko jaka była nagroda?
- Nie jestem. - powtórzył - Ale umiem grać i trochę mi się nudzi. - przyznał - Twoja wola, nie znasz mnie, może jestem nie tylko cwaniakiem i tajemniczym gościem ze sklepu muzycznego, ale też psychopatycznym mordercą, który zwabia swoje ofiary na lekcje gry na gitarze. - rzucił od niechcenia - A może jestem muzykiem, który wrócił do rodzinnego miasta i w oczekiwaniu na decyzje ważnych dla niego osób, szuka czegoś, co mu zajmie czas i powstrzyma przed powrotem do Stanów.

Desideria Wakefield
christmas time
nick
brak multikont
ODPOWIEDZ