lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
23 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Nie poszła na studia bo uważa, że szkoda na nie czasu. Biega w mundurku po rodzinnym hotelu sprzątając pokoje, pakuje się w kłopoty, imprezuje i wcale nie odmawia sobie towarzystwa facetów

Na wszelkie smutki i gorzkie żale najlepsze było zawsze spotkanie z przyjaciółkami, które dla Devon są jak siostry, tym bardziej jeśli od dziecka obracała się w towarzystwie samych facetów i poza mamą nie miała siostry, której mogła by się zwierzać ze wszystkiego. Po jej śmierci Dev myślała, że zostanie samotna jak palec ze swoimi narzekaniami o okres czy obgadywaniu przystojniaków, ale u swojego boku miała Sonyę i Florkę, które były dla niej wszystkim, naprawdę. Pewnie sprzedałaby własnych braci i ojca tylko za to aby te zostały z nią na zawsze. Ale dobra koniec tego słodzenia bo dziewczyną aż w tyłku się poprzewraca.
Całe zwariowane trio umówiły się na imprezkę w plenerze, na której miały obgadywać ostatnie tygodnie i wlewać w siebie niepojęte ilości alkoholu aby pobić jakieś rekordy promili we krwi czy coś takiego. I tak mówiły tak zrobiły. To właśnie najmłodsza Flanagan pojawiła się pod starym drzewem jako pierwsza. Zaskoczenie bo droga zajęła jej trochę czasu, z ciężką reklamówką pełną szkła i przekąsek szła dzielnie przez ulice miasta. Rower postanowiła zostawić w domu bo czuła, że dzisiejszego wieczoru albo go zgubi albo zabije się na nim na pierwszym lepszym zakręcie, a jednak nie chciała wylądować w rowie bo ona taka mała i cholera czy ktoś ją wtedy znajdzie jak zarośnie chaszczami.
Kiedy już znalazła się pod tym drzewem usiadła tyłkiem na lekko wysuszonej trawie i plecami oparła się o porośnięty mchem konar. Lewą ręką sięgnęła do magicznej torby i wyciągnęła z niej plastikowe pudełeczko, w którym miała swoją ukochaną paprykę czerwoną.
Doskonale wiedziała, że na przyjaciółki będzie czekać, ale jednak wolała uniknąć śmierci głodowej. Pić alkoholu sama nie zamierzała bo i tak wystarczająco ludzie biorą ją za alkoholiczkę.
Flora Finnigan Sonya Thompson
ambitny krab
głodna
malarka / recepcjonistka — lorne bay gym
21 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
malarka z wykształceniem matematycznym, która uczy się jak żyć wśród ludzi, bo prawie całe życie spędziła w szpitalach!
#6

Elora co prawda wciąż miała złamane jedno z żeber, ale skoro nie było przemieszczenia ani nic, to mogła wrócić do normalnego życia. .To znaczy względnie normalnego, bo najwyraźniej miała dziś zrobić coś zupełnie nowego. Niespodziewanego. I... no krępującego, przynajmniej dla niej. Nigdy nie była częścią tego świata, który od dawna robił sobie selfie i wstawiał je na swoje sociale, bo... no fotki ze szpitala to nie jest nic fajnego, co zbiera wiele lajków. Zbiera trochę hajsów w necie, jeśli jest dołączone do zbiórki, ale tego Elora ani nie potrzebowała, ani nie chciała robić. Więc tak, kwestia robienia zdjęć to była dla niej jedna z tych nowości, a to że jakiś obcy facet, którego niedawno poznała chciał jej robić sesję, było jeszcze bardziej szalone. No ale zgodziła się! Bo w sumie miała próbować nowych rzeczy, więc miała bardzo, bardzo szczerą nadzieję, że Benji nie okaże się jakimś mordercą, ani gwałcicielem. Nie po to dostała nowe serce, żeby teraz w taki sposób zginąć, to byłoby bardzo przykre, smutne i... no byłoby strasznym marnotrawstwem organu. Ktoś musiał umrzeć, żeby dostała nowe serce! I skoro do tej pory go jej ciało nie odrzuciło (swoją drogą druga straszna sprawa z tym odrzucaniem, że ktoś się poświęcił, częściowo lub całościowo, a tu ciało ni z owąd postanawia, że nie, nie chce tego narządu. Co nie dość, że marnuje ten narząd, to często zabija chorego... przekichane), nie mogła go zmarnować przez taką głupią śmierć. Używała go dopiero kilka lat, wciąż się oswajała z myślą, że ma w sobie kawałek kogoś innego. Czasami się zastanawiała kim był dawca bądź dawczyni, ale nie miała odwagi podążać tym tropem. Wolała podążać za obcym facetem w las! - Okej, ale jeśli jesteś seryjnym mordercą i właśnie mnie prowadzisz do jakiejś zbiorowej mogiły Twoich wcześniejszych ofiar, to mi o tym powiesz, nie? - rzuciła, w ramach żarciku, podążając za nim w stronę drzew. I nawet uśmiechnęła się ładnie, jakby wcale-a-wcale nie panikowała! Jakieś 10% Elory panikowało, 90% nie.
niesamowity odkrywca
-
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
- Tak - oznajmił Casper, przecierając pot z czoła po przeprawie. - To jest właśnie to drzewo, co w przewodniku mówią, że trzeba zobaczyć, bo... Ee... Czekaj, bo - zmarszczył brwi, rozwijając zwitek papieru, który chyba kiedyś był jednym z tych darmowych przewodników, które opycha się ludziom na lotniskach. - Bo jest najstarsze. Ale najstarsze od czego. Że najstarsze na świecie? Chyba trochę nie halo.
Cóż, z całą pewnością Audrey mogła już z dzikiej ekscytacji skakać pod samo niebo. Casper nie tylko wyciągnął ją siłą na "podróż życia" jak to reklamował z miną zawodowego telemarketera, który opchnął w życiu niejeden odkurzacz, ale też zmusił do pieszej tułaczki, w czasie której sam miał ze trzy ataki kolki. W po prawdzie chciał dobrze. Nie był może mistrzem dostrzegania cudzych uczuć (empatia? Czy to się je?), ale miewał przelotne zgrzyty w mózgu zwane myśleniem. I pomyślał, że Audrey wyglądała, jakby potrzebowała oderwania. Czegoś innego. Jego towarzystwa, niewątpliwie. Kim zaś był, by jej go odmówić, przecież musiał dzielić siebie na wszystkich, takim był dobrym człowiekiem.
Wracając jednak - zatargał tę nieszczęsną swą ofiarę na jakieś skrajne wypizdziejewo i najwyraźniej sam nie wiedział już, czego po tym miejscu oczekiwał.
- Tu pisali, że to miejsce regeneruje umysł, wiesz? Że niby te badyle przypominają, że trzeba się piąć do góry. Tylko że temu drzewu to jakby wisi. Więc może o to chodzi, że w życiu czasem musi ci wisieć, Audrey - wytłumaczył troskliwie, wpatrując się w drzewo i kiwając głową. Urodzony terapeuta. Marnował się przy tych kangurach, one nie chciały dzielić z nim takich głębokich przeżyć.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Misia
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark zwykła uwielbiać piesze wycieczki. Czy to w liceum czy podczas studiów w dalekim Sydney nie raz wybierała się w dzikie zakamarki Australii aby odkrywać coraz to kolejne szlaki oraz ich tajemnice. Zamiłowanie to zdawało się być przydatnym w jej pracy weterynarza oraz właściciela Sanktuarium, nie raz bowiem wzywano ją do dzikich zwierzaków które zabłądziły w miejsca, w których nie powinno ich być, teraz jednak… Od początku nie była przekonana do tej całej wycieczki. Bo choć powoli dochodziła do zgody z samą sobą i podejmowała działania, aby dokonać w jej życiu zmian jakich chęć poczuła podczas nocnej wizyty w niewielkiej chatce w Sapphire River tak nadal nie ufała swojemu zdrowiu, które mocno podupadło przez tygodnie nadgodzin, niedosypiania oraz zwyczajnego niejedzenia, gdy jej żołądek zwijał się nieprzyjemnie nie chcąc przyjmować pokarmów.
I to, że jej kondycja nie była w najlepszym stanie dało się zauważyć teraz, gdy opierała dłonie o swoje uda próbując złapać choćby odrobinę oddechu. - Z pewnością jest starsze od nas obu razem wziętych. - Stwierdziła gdzieś między kolejnymi oddechami, nim wyprostowała się z czerwonymi od wysiłku policzkami. W przeciwieństwie do swojego towarzysza uznawała, że drzewo, wbrew wszelkim pozorom, jest niezwykle interesujące, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak Audrey - komu łatwiej przychodziło rozmawianie z krokodylami niż z towarzyszącymi jej ludźmi. Starała się jednak, bo przecież doceniała fakt, że Brooks wyciągnął ją na wycieczkę po tych wszystkich tygodniach snucia się niczym własny cień po sanktuarium i spędzania w nim stanowczo zbyt wielu godzin.
- Regeneruje umysł? - Zaciekawiła się, choć drzewo nie wyglądało jak jej terapeuta, próbujący wyjaśnić jej skąd biorą się w niej pewne uczucia i że ma do nich pełne prawo. Przez chwilę brązowe tęczówki wpatrywały się w drzewo o wyjątkowo dziwnej formie. - Albo chodzi o to, aby się powiesić, bo mi te gałęzie przypominają trochę liny… - Zauważyła z cieniem rozbawienia w delikatnym głosie, bo choć to rozwiązanie które często przechodziło jej przez myśl, tak od niedawna przyświecała jej misja, przypominająca odrobinę porywanie się z motyką na słońce tak czuła, że musi choćby spróbować ją wypełnić. - Wiesz, nie zawsze wszystko jest takie proste, czasem sprawy są bardziej skomplikowane i idzie się w nich pogubić, a wtedy… Ciężko jest się piąć gdy nie wiesz gdzie jest góra, a gdzie dół. - Dodała nieco filozoficznie, odsuwając z twarzy krótkie kosmyki niedawno ściętych włosów. Zmiana wizerunku wydawała jej się dość istotną częścią dochodzenia do siebie, choć gdzieś w środku nadal nie była pewna czy obrała odpowiedni kurs.

Casper Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
//przepraszam, że tyle czasu, ubij mnie laczem//

Odpowiedź Audrey nie wydała mu się specjalnie satysfakcjonująca. Pokiwał głową, a potem potarł dłonią niedogolony podbródek,
- Większość drzew jest od nas pewnie starsza, to dalej żaden powód, żeby to kłębowisko gałęzi wrzucać do przewodnika turystycznego - sapnął w końcu tonem podstarzałego Janusza, który po wdrapaniu się w japonkach na najwyższą górę w okolicy odkrył, że w sklepie na szczycie nie sprzedają Łomży. Lubił zwiedzać i chodzić, jasne. Uwielbiał odkrywać nowe miejsca, ciągnęło go w nieznane rewiry. W paszporcie miał już wiele pieczątek, a jednak wciąż uważał, że tego wszystkiego było żałośnie mało, że oklapł i osiadł w Australii jak emeryt. Kiedy ostatnio pozwolił sobie ponieść się w świat? Zdecydowanie zbyt dużo czasu minęło od kiedy przyjął posadę w sanktuarium i ograniczył się do krótkich, intensywnych wyjazdów. Poniekąd zresztą mógł obwiniać o to pannę Clark, co zapewne czynił - gdyby z tym dziwnym błyskiem w oku nie namówiła go do pracy przy kangurach, może w tej chwili znów moczyłby dupę w jakiejś zatoczce meksykańskiej, wspinał po górach w Azji albo dorabiał jako wolontariusz w Afryce. Tymczasem wobec odejścia pierwszej wielkiej miłości i paru dziwnych epizodów rodzinnych, uległ jej namowom. I o, był tutaj. Patrzył z nią na drzewo. Bawił się w psychoanalityka. Psychoteraupetę. Psychopatę. Kogoś.
- Jeżu, ale jesteś czerwona, ja też tak wyglądam? - spytał ze zgrozą, bo przecież słynął z subtelności i wrażliwości. Odnalazł w kieszeni telefon i odpalił przednią kamerę, żeby westchnąć. - No na razie pięknej samojebki nie trzaśniemy, nie z takimi twarzami .
Kiedy tak wyskoczyła ze swoim skojarzeniem dotyczącym drzewa, Brooks jęknął ze zgrozy.
- Tak, Młoda, zabrałem cię tutaj, żebyś mi mówiła o wieszaniu się, taki był cel. Mission completed . - Przewrócił oczami i trącił ją palcem w ramię. Wygrzebał też jakieś dwie puszki napoju izotonicznego i wcisnął jej jeden do rąk. Był przygotowany, miał zamiar odwalić jej wycieczkę niczym rasowy przewodnik po wykupionym all inclusive.
Przytaknął, choć może nie do końca rozumiał. Albo nie chciał do końca rozumieć. Nie lubił komplikacji, nie odnajdywał się w zawiłościach relacji międzyludzkich. Może dlatego był wciąż singlem, może dlatego ciężko mu było czasem nawiązać coś trwalszego aniżeli przyjemna, niezobowiązująca znajomość. Czasem myślał sobie, że powinien dorosnąć, przemyśleć pewne aspekty swojego życia... ale nie potrafił się do tego zebrać.
- w takich chwilach potrzebujesz właśnie kogoś, kto ci pokaże gdzie jest góra. O tam, Audrey. Tam jest góra. - Uniósł palec z miną prawdziwego, chińskiego filozofa. Na pewno pomógł.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Misia
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uniosła delikatnie kąciki ust w cieniu uśmiechu, choć ten nie obejmował w pełni brązowych tęczówek, a smukłe palce odgarnęły z jej czoła krótkie pasma włosów.
- Jeśli coś jest w stanie przeżyć kilkaset lat w Australii zasługuje na wspomnienie w przewodniku, nie sądzisz? Wiesz, susze, deszcze, cała masa zwierząt, jaka przez nie się przewija… No i ludzie, oni bywają najgorsi dla natury. - Stwierdziła odrobinie filozoficznie, doskonale jednak znała paskudne działania ludzi względem otaczającego ich otoczenia. Nie raz widywała zwierzęta z połamanymi kośćmi, ranami postrzałowymi czy poparzeniami będącymi pamiątką po spotkaniach z ludźmi… I choć chciała wierzyć w ludzi, tak nie była pewna czy posiadali więcej litości względem roślin, gdy żyjące istoty traktowali w ten sposób.
- Widywałam cię w gorszym stanie… - Przyznała z lekką dozą zaczepności w głosie, choć to stwierdzenie nie było kłamstwem. Praca ze zwierzakami nie raz wiązała się z pobrudzeniem sobie rączek. - … A jakbyś jeszcze nie zauważył, moja kondycja ostatnio pozostawia wiele do życzenia, to kiepski dzień dla odkrywców. - Dodała z rozbawieniem w głosie, bo przecież w ostatnich tygodniach przyszło jej niezdrowo schudnąć, a zmęczenie aż nazbyt często malowało się na jej twarzy. I choć marzyła, aby zwyczajnie zakopać się w łóżku i z niego nie wychodzić jakimś cudem dała się namówić na tę wycieczkę.
Zapewne było to sprawką optymizmu oraz pozytywnej energii, jaka wręcz emanowała od Brooksa. Rzeczy, których w ostatnich tygodniach bardzo brakowało w jej życiu i gdzieś w środku Audrey nie była pewna czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek się w nim pojawią.
- Przepraszam, po prostu… - Zaczęła, nie potrafiła jednak odnaleźć odpowiednich słów wyjaśniania do swojego pesymistycznego podejścia. A przecież nie taka była, niegdyś jak sam Casper tryskała pozytywną energią, teraz jednak przychodziło jej to z trudem, nawet jeśli w głowie panienki Clark pojawił się plan tymczasowy. - Dzięki. - Przyjęła napój, aby opaść na kawałek przewalonego pnia i wypić kilka zachłannych łyków, nie zważając na to, że kilka kropel skończyło na jej koszulce. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi na słowa, jakie uleciały z jego ust. W teorii wszystko brzmiało pięknie, bardzo sensownie, Audrey jednak doskonale wiedziała, że teoria oraz praktyka nie zawsze idą w parze.
- Wiesz, po prostu… Ktoś złamał mi serce. Bardzo. A później nastąpiło tak wiele dziwnych wydarzeń… I nie wiem jak to wszystko… I jak po tym wszystkim… - Spróbowała wyjaśnić dość chaotycznie, z zawstydzeniem wymalowanym na delikatnej buzi zwyczajnie dziwnie czując się z takim tematem poruszanym z kimś, z kim współpracowała. A jednak sądziła, że powinna wyjaśnić skąd brało się jej pesymistyczne podejście mając wrażenie, że może nim popsuć całą wycieczkę. - Wybacz, nie powinnam o tym mówić. Co jeszcze wyczytałeś w przewodniku? - Klasycznym zagraniem spróbowała zmienić temat, wlepiając brązowe oczy w drzewo które teraz, wydawało się jeszcze ciekawsze.

Casper Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Jej słowa skwitował wpierw krótkim "hm", by popaść w zadumę. Rzeczywiście z punktu widzenia większości świata Australia nie była miejscem specjalnie przyjaznym do życia. Póki pierwszy raz nie opuścił jej granic, nie miał pojęcia, że spora część społeczeństwa nie uczy się rozróżniania węży i bezpiecznego wynoszenia ich z domów, niewielu też Europejczyków rozumiało sens moskitier w każdym możliwym otworze domu. Mieli komary, ale te ichniejsze wydawały się Casperowi wręcz żałosne. Jak można było tak żyć, nie martwiąc się o życie?
- Ludzie to straszne chuje - skwitował, przyznając jej ostatecznie rację i przypatrując się drzewu z nieco większą sympatią. - Mam nadzieję, że ten przerośnięty krzak doczeka jeszcze odwiedzin moich prawnuków - dodał, choć wizja ta nawet dla niego brzmiała dość komicznie. Nie miał nawet z kim sprawić sobie potomka, ale jakoś nie przeszkadzało mu to myśleć o tym, że mógłby być wspaniałym pradziadkiem.
- Niemożliwe, a tak się staram w pracy wyglądać nieskazitelnie - odpowiedział żartem, rozkładając niewinnie ręce. Nie chodziło mu w końcu tylko o to, że bywał usmarany kangurzymi wydalinami, ubabrany w sierści i otoczony liśćmi i trawą. Bywał też skacowany, niewyspany i z odciśniętą na twarzy poduszką, bo choć miał wiedzę i podejście do zwierząt, to wciąż był tylko Casem Brooksem, potrzebującym wyjść, napić się i zaspać.
Machnął ręką.
- Tak to jest, jak je się syf i odmawia porannego joggingu. Co prawda też jem syf i nie biegam, ale ja kondycję buduje bijąc młodszych braci, może też chciałabyś kiedyś spróbować? Wspaniały sport, tylko bywa kontuzyjny - roześmiał się. Rzecz jasna zauważał zły stan szefowej/koleżanki, ale liczył na to, że jednak nie jest to wynik żadnej dziwnej choroby. Leczyć potrafił zwierzęta, nie ludzi. Niby ludzi chyba było trochę łatwiej, ale jednak wolałby nie ryzykować tym, że obliczu dawkę leku jak na kangura i Audrey odleci na haju albo co gorsza na izbę przyjęć.
- Nie przepraszaj mnie - mruknął pod nosem, kręcąc głową z niewyraźną miną. - Nie musisz mi się tłumaczyć, jeśli nie chcesz, ale jak chcesz, to możesz, bo nie mówię za dużo, ale potrafię się też zamknąć kiedy trzeba - zaoferował się troskliwie, posyłając jej ciepły uśmiech.
Kiedy zaś się znów odezwała, tak jak obiecał po prostu słuchał. W końcu trochę rozumiał. No, nie tak dokładnie, że był w stanie wyobrazić sobie co czuje, ale rozumiał kwestie złamanego serca. Wiedział, jak można się po tym czuć, wiedział też jak sam się czuł z myślą, że mógłby stracić kogoś, kto był dla niego szalenie bliski i ważny.
- Na złamane serce niewiele można. - Westchnął. - Ale jak chcesz mogę go obić. Może nie poprawi ci to samopoczucia, a może odkryjesz w sobie dziwną chęć oglądania bitym ludzi i zostaniesz nowym zawodnikiem wrestlingu - zażartował, by trochę rozładować przygasłą atmosferę. Nie był zbyt dobry w rozmowach na ten temat, ale autentycznie zależało mu na tym, by Audrey poczuła się lepiej.
- Wyczytałem, że bardzo łatwo tutaj zginąć. I emu nie potrafi chodzić do tyłu, ale przecież o tym już wiedzieliśmy, w konkursie na sobowtóra Jacksona odpadło bardzo szybko, bo nie zrobi moonwalku.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Misia
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
W zadumie pokiwała głową, zupełnie jakby jej towarzysz właśnie skwitował największą prawdę tego świata. I była pewna, że coś było w tym stwierdzeniu - nie tylko przez fakt, że sama na własne oczy oglądała pokazy ich okrucieństwa. Drugim czynnikiem był fakt, że w ostatnich tygodniach spędzonych na przeżywaniu rozstania, niejednokrotnie czuła się zwyczajnie popsuta oraz winna tylko dlatego, że wiązało się ono z bólem a ona nie potrafiła znienawidzić tego, który złamał jej serce. - Jestem niemal pewna, że ich doczeka. Wygląda na takiego, który się nie poddaje. - Odpowiedziała jedynie z delikatnym uśmiechem, samej obecnie nie potrafiąc myśleć o swojej rodzinnej przyszłości. Jej rodzice odsunęli się od niej po wypadku, do jakiego doszło przez jej ojca, zaś mężczyzna u którego boku widziała jeszcze niedawno swoją przyszłość… Chyba zwyczajnie jej już nie chciał, co komplikowało cały ten uczuciowy galimatias. - Wiesz, chciałabym mieć w sobie tyle siły, co to drzewo… - Przyznała jeszcze w zadumie, brązowym spojrzeniem wodząc po wykrzywionych gałęziach drzewa. A może już była równie silna, tylko potrzebowała impulsu aby to dostrzec? Nie była pewna, a jej uwaga z filozoficznych rozważań szybko przekierowała się na rozmowę. Uśmiechnęła się lekko, choć uśmiech ten nie sięgał jej oczu, na jego słowa dotyczące pracy by przewrócić brązowymi oczami.
- Prawie nie jem i śpię stanowczo za mało. W ciągu ostatniego tygodnia pięć razy musiałam zostać długo po godzinach pracy… - Przyznała, choć fakt, że nie raz przyszło jej spać na kanapie w jej gabinecie wydawał jej się oczywistym wśród pracowników. Pracy było w końcu dużo, dojazd zajmował swój czas… A Audrey nie raz potrzebowała tych dodatkowych godzin spędzonych z podopiecznymi, których towarzystwo działało na nią niezwykle kojąco. - Chcesz pożyczyć mi swoich braci? Musiałbyś nauczyć mnie jak się bije, ja prędzej podrzuciłabym im tajpana niż podniosła rękę. - Mruknęła z rozbawieniem, bo przecież nigdy nie przepadała za przemocą. Ba! Nie miała w ogóle pojęcia jak jej używać, choć nie raz miała okazję oglądania jej pokazów z pierwszego rzędu, na których wspomnienie ciarki przesuwały się gdzieś wzdłuż jej kręgosłupa.
Milczała przez chwilę zastanawiając się czy w ogóle powinna cokolwiek powiedzieć. Czuła, że należą mu się z jej strony wyjaśnienia, czemu nie jest najlepszym towarzystwem z drugiej jednak strony obawiała się tych wszystkich pytań oraz osądów, jakie mogłyby się pojawić w tej kwestii. Wypowiedziała jednak w końcu to, co siedziało w jej głowie, zerkając na niego z zaciekawieniem, gdy jej mięśnie napinały się w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie, proszę… - Zaprotestowała niemal od razu na jego propozycję. - Bo widzisz, to skomplikowane. Skrzywdził mnie, owszem ale jakoś nadal nie potrafię przestać go kochać i… Brzmię żałośnie. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, nie była jednak w stanie nic poradzić na to, że były partner nadal pozostawał właścicielem jej serca, a ostatnie wydarzenia sprawiały, że zjadało ją paskudne poczucie winy.
- Z jakiego powodu łatwo tutaj zginąć? - Spytała, z zaciekawieniem, by parsknąć śmiechem na jego kolejne słowa. - Wydaje mi się, że emu wcale nie było takie załamane z tego powodu, ponoć za nim nie przepadają… Wiesz, że emu to było pierwsze dzikie zwierzę, które sama operowałam? - Tak, temat ukochanych zwierząt zawsze działał na panienkę Clark, pozwalając jej odciągnąć myśli od tych, przykrych spraw jakie poruszyli przed chwilą.

Colton Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
mama jordana i kelnerka — w once upon a tart
32 yo — 152 cm
Awatar użytkownika
about
We know that from time to time there arise among human beings people who seem to exude love as naturally as the sun gives out heat. We would like to be like that, and, by and large, man’s religions are attempts to cultivate that same power in ordinary people.
two
priscilla & grainne
Ostatnia sytuacja z Jordanem wyjątkowo dawała się jej we znaki. Jego niepokorny charakter zderzał się ze spokojnym, spokorniałym podejściem Grainne, gdzie matka nie potrafiła — i nie chciała — walczyć ze swoim synem. Starała się go wychowywać łagodnie, bo nawet gdyby chciała być ostrzejsza, nie umiała. Afery nie były więc częścią domu Bennetów, w przeciwieństwie do dość sporej części budynków w Sapphire River, ale może czasami powinna była na niego nawrzeszczeć? Tak dla efektu potrząśnięcia nim. Próby przemówienia mu do rozsądku. Bo było jej przykro, gdy znów sprawiał kłopoty w szkole. Było jej wstyd, przychodzić do dawnej szkoły i słuchać wykładu o wychowaniu od dziewczyny, którą kojarzyła z korytarza, gdy same były w wieku Jordana. Musiała słuchać, jak nowa nauczycielka mówiła, że matka powinna zapanować nad swoim synem. Nauczycielka, która ewidentnie ją oceniała. Za to, że pozwoliła sobie na bycie brzuchatą. Za to, że nie skończyła nauki. Za to, że była po prostu nieudacznikiem. A Grainne czuła się oceniania tak, jak dawniej. Jak wtedy, gdy szydzono z niej i wytykano powiększający się pod roboczym fartuszkiem brzuch. I chociaż od tych czasów minęło kilkanaście lat, czuła się upokorzona w ten sam sposób. Mogła jedynie siedzieć na krześle z pochyloną głową, słuchać pouczeń i zaciskać dłonie na krańcu bluzki.
Wiedziała, że jej syn był żywiołowy i niekiedy nieposkromiony, ale był dobrym dzieckiem. Ten bunt zdecydowanie nie pasował do jej osoby, dlatego nie potrafiła dokładnie zrozumieć, jak to wszystko działało. Dlaczego nie mógł czasami powiedzieć o jedno słowo mniej? Oczywiście to nie tak, że nie posiadała świadomości burzy hormonów, jaka kotłowała się w ciałach nastolatków. Wszak kiedy tylko dowiedziała się, że zostanie mamą, chciała przygotować się do tej roli jak najlepiej. Siedziała więc w bibliotece z książkami o macierzyństwie, zaczytując się i zasypując kolejnymi tomami. Wraz z kolejnymi stadiami rozwoju Jordana nie przestała się dokształcać, nie chcąc postąpić niewłaściwie. Chciała postępować tak, aby nie skrzywdzić synka... Dlatego umiała zrozumieć frustrację potomka pod niektórymi względami, ale nie potrafiła opanować jego gniewu, gdy takie sytuacje się zdarzały. Wszak Bennet nie posiadała takich doświadczeń. Pomimo trudnego ojca, który nieszczególnie się o nią troszczył, nie miała większych problemów czy nie mogła się skarżyć, że życie potraktowało ją niesprawiedliwie. Prócz tej jednej sytuacji, która po prostu wymknęła się z jej pamięci oraz kontroli, nie miała w swoim życiorysie wielkich emocji. Nie zaznała nienawiści — nawet w stosunku do tego nieznanego (a może znanego?) człowieka, bo obdarzył ją Jordanem. Nie zaznała miłości do drugiego człowieka w tym romantycznym tego słowa znaczeniu. Nigdy także nie kochała się z mężczyzną, prócz oczywistej nocy, podczas której powił się Jordan, jednak nie pamiętała jej. Był to dla niej spory kompleks — bycia wybrakowaną. Nie tylko ze względu na to, że nie miała bladego pojęcia, kto był ojcem jej dziecka, ale także ze względu na to, że nie wiedziała, jak to jest być z kimś w tak intymny sposób. Brzmiało to jak całkowite przeciwieństwo i wykluczające się nawzajem sytuacje, ale w jej przypadku było to naprawdę skomplikowane. Czy miała być więc taka już bez końca? Nieświadoma? Pozostająca w doświadczeniu za swoim synem? Niebędąca w stanie go wspomóc? Doradzić?
Ogromnym wsparciem w tym niezwykle samotnym okresie okazała się Priscilla. Długonoga piękność o niebieskich oczach i blond włosach stanowiła całkowite przeciwieństwo niziutkiej i ciemnowłosej Bennet. Grainne zazdrościła kobiecie pewności siebie, która świeciła i zdobywała w życiu to, czego tylko pragnęła. Rozwijała się, cieszyła dniem i zdawała się zawsze daleko przed swoją młodszą przyjaciółką. Oczywiście, kobieta życzyła drugiej jak najlepiej i niby nie patrzyła na nią z zawiścią — wszak do tej chyba nawet nie była zdolna — jednak od zawsze czuła się gorsza. W kontekście swojej małomiasteczkowości. Nigdy nie skończyła szkoły, nigdy nie poszła na studia. Czuła więc w samej sobie po prostu… Braki. Zdecydowanie nie użalała się nad swoim losem, ale równocześnie dyskomfort wyraźnie dawał o sobie znać. Nigdy nie miała być tą formą kobiety pożądaną przez mężczyzn. Była typem cichej myszki, która żyła w granicach swojego małego miasteczka. Zbyt mała, aby poradzić sobie z ogromem wielkiego świata, który czekał wszędzie indziej.
- Już niedługo - obiecała miękko przyjaciółce, odwracając się na trakcie i patrząc na idącą za nią Priscillę. Chciała, aby kobieta czuła się jak najbardziej swobodnie i spokojnie. Bo może nie była taką fanką dżungli, jaką była Granne, ale obie potrzebowały zdecydowanego odcięcia się od cywilizacji. Nawet jeśli Bennet oddałaby wszystko za swojego syna, potrzebowała niekiedy od niego odpocząć. Zdystansować się. Głowę blondynki zajmowały jej własne zmartwienia i chociaż Pris nie chciała tego po sobie poznać, Grainne dostrzegła te niuanse. Delikatne skrzywienie, zmarszczenie nosa czy uciekanie spojrzeniem przed tym należącym do przyjaciółki. Miał przyjść czas, w którym słowa same miały z niej wypłynąć, ale kelnerka przede wszystkim dawała przestrzeń swojej towarzyszce do podjęcia samej tematu. Jeśli wolała milczeć, zamierzała to zaakceptować.
priscilla mcfarlane
ambitny krab
chubby dumpling
pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
013.

Najbardziej chcemy tego, czego mieć nie możemy.
To stwierdzenie dotyczyło zarówno rzeczy małych; chęci posiadania prostych włosów, kiedy wiecznie w lustrze widzi się burzę loków oraz odwrotnie. Tyczyło się to również rzeczy wielkich. Priscilla teraz - mając wiedzę jaką ma i przechodząc przez piekło dwóch poronień wiedziała, że zamieniłaby w mgnieniu oka swoje wykształcenie, wyjazd do Cairns i całą tę przygodę z oderwaniem się od małomiasteczkowości Lorne Bay. Bo owszem, może w danym czasie twarz rozświetlała się, kiedy świergotała o kolejnych zajęciach, o sztuce, na którą poszła ze współlokatorką z akademika. A później o swojej relacji z Joną. Jednakże z perspektywy czasu to wszystko było jedynie solą w oku, wspomnieniami i niczym więcej.
Nie mówiła o tym - oczywiście, że o tym nie mówiła - wierzyła, że przyjaciółka ma zbyt wiele spraw na głowie, szczególnie teraz z buntowniczym okresem w życiu swojego nastoletniego syna. Dlatego nie wspominała o chwilowym kryzysie, który przechodziła wraz z radosnymi wieściami o ciąży nowej partnerki jej byłego męża. I o zazdrości, jaka pojawiała się czasem w gąszczu myśli, kiedy siedziały w jej sypialni, a w tle Jordan odburknął coś na powitanie, żeby schować się w swoim pokoju. Ostatnie tygodnie sprawiły, że wiele czasu spędzała rozkładając swoje życie na czynniki pierwsze i coraz częściej dochodziła do wniosku, że los zwyczajnie zaśmiał jej się w twarz, dając jej karierę i dom, który powinien spełnić jej oczekiwania, okryć ciepłym kocem satysfakcji. A jednak ona kluczyła po pustych korytarzach, rozdrapując każdą głupotę, której dopuściła się w ostatnim czasie. Noc spędzona z przyjacielem pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu? Trudna do określenia relacja z młodszym od siebie o niemalże dekadę mężczyzną? Przecież to brzmiało nie jak życie, a scenariusz netflixowego serialu komediowego z przerysowaną postacią z kryzysem wieku średniego w roli głównej.
Zamiast więc pomóc samej sobie, koncentrowała się na Grainne - było to znacznie łatwiejsze, udawać, że jej problemy nie istniały i w zamian otoczyć ramieniem przyjaciółkę. Tym bardziej, że Bennet nie mogła narzekać na nadmiar wsparcia. I Prissy naprawdę starała się stanąć na wysokości zadania, wielokrotnie - w granicach rozsądku, biorąc pod uwagę niezwykłą nieśmiałość Nany - pchać ją do przodu. Chociażby w kwestii większej asertywności względem Jordana. Może sama nie była matką, jednakże lata doświadczenia i nauki uzbroiły ją w odpowiednie narzędzia do podsuwania jej rad na to, w jaki sposób mogli wspólnie z synem przejść przez ten ciężki okres możliwie ograniczając serię zadanych ciosów i niechcianego cierpienia po obydwóch stronach.
Na razie najbardziej cierpiała Pris, wspinając się śladem Grainne po szklaku, coraz mocniej czując wysiłek w mięśniach. Chociaż nie należała do osób, które wzgardzały wysiłkiem i często można było ją spotkać szczególnie nad morzem podczas kąpieli bądź surfowania to nigdy nie była wielką amatorką odkrywania górskich, czy trudno dostępnych szlaków. Jednakże czego nie robi się dla przyjaźni, oraz dla przełamania monotonnej rutyny samotnego dnia, prawda?
Przystanęła na chwilę, opierając dłonie o nieco zgięte kolana. Odrzuciła do tyłu włosy związane w kitkę i spojrzała na plecy Grainne. - Jak to jest, że masz krótsze nogi, a nie umiem ci dotrzymać kroku? - stęknęła, prostując się i zmierzając w jej kierunku. Co prawda podstawowe, wymuszone przez kurs lekcje anatomii miała całkiem dawno. O nie, nie miała zamiaru się poddać. Potrzebowała chociaż takiego małego zwycięstwa jak dotarcie do celu bez tracenia przytomności po drodze. - Gdzie my właściwie idziemy? - zagadnęła raz jeszcze, łudząc się, że teraz otrzyma na to pytanie odpowiedź.

Grainne Bennet
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
mama jordana i kelnerka — w once upon a tart
32 yo — 152 cm
Awatar użytkownika
about
We know that from time to time there arise among human beings people who seem to exude love as naturally as the sun gives out heat. We would like to be like that, and, by and large, man’s religions are attempts to cultivate that same power in ordinary people.
Pomimo tego, co przygotował dla niej los, Grainne nie widziała się w innym miejscu. W innym mieście, z innymi ludźmi. Bez względu na zdarzenia z przeszłości, cieszyła się z posiadania Jordana, bo to on właśnie był całym jej światem. To na jego teraźniejszość i przyszłość pracowała, zastanawiając się, jak miał sobie poradzić, gdy osiągnie już odpowiedni wiek. Gdy wyprowadzi się z ich małego domu. Gdy zacznie sam na siebie zarabiać, a może wyjedzie na studia do innego miasta? Jordan był aktualnie w tym samym wieku, w którym Grainne musiała zrezygnować ze szkoły i rozpocząć całkowicie niezależne życie. Bez szans na dalszą edukację, a nie tego chciała dla syna panna Bennet. Nie chciała, aby rezygnował z możliwości, jakie posiadał. I chociaż nie chciała tego przyznać na głos, bała się tego okresu. Bała się, że i Jordan pchany pewnego rodzaju fatum, również nie wytrzyma. Dlatego też każdy, nawet najmniejszy jego problem w szkole urastał w jej oczach do wielkiego zagrożenia. Nie przenosiła presji na syna, bo wszystko to trzymała w sobie i czasami nie umiała zapanować nad szybkim biciem serca, które sprawiało, że nie mogła spać tygodniami.
Zdawała sobie sprawę z faktu, że Priscilla czuła się niejako za nią odpowiedzialna. Nie dało się nie czuć chęci obrony mniejszej kobiety przed całym złem tego świata i zapewne gdyby tego wymagała sytuacja, Mcfarlane zasłoniłaby młodszą koleżankę własną piersią. I tak jak Grainne doceniała to poświęcenie oraz lojalność blondynki, nie chciała, aby w tym wszystkim pani psycholog zapominała o samej sobie. Zawsze to w niej podziwiała — siłę, aby wysłuchiwać, doradzać, prowadzić innych w ich kłopotach, zmartwieniach, nierzadko tragediach. Brać niejako odpowiedzialność za sukcesy, ale także porażki z tym związane. I tak jak równocześnie krył się w szatynce podziw dla przyjaciółki, była tam również obawa i ostrożność. Przecież nikt nie był niezniszczalny, nieważne jak bardzo próbował utrzymywać się na powierzchni. A z uwagi na miłość, którą darzyła blondynkę, Grainne tym bardziej się martwiła. Obserwowała, gdy było trzeba, interweniowała, ale nigdy nie chciała, aby Priscilla się przed nią zamykała. Zamykała, chcąc chronić Bennet przed chaosem własnych myśli. Nonsens. Obie były tam dla siebie nawzajem i chociaż kelnerka może była słabsza, to też posiadała w sobie siłę i chciała, aby jej przyjaciółka to dostrzegła.
Uśmiechnęła się tylko, słysząc komentarz o własnych nogach i obserwując poczynania blondynki. Miała na nią poczekać tyle, ile było trzeba. Gdyby ktokolwiek inny pokusiłby się o uszczypliwość tyczącej się jej kompleksów, na pewno zareagowałaby inaczej, ale Priscilla nie była kimkolwiek. I Bennet wiedziała, że blondynka nie mówiła tego złośliwie lub zgryźliwie. Co ciekawe, przedstawiła wyjątkową niepewność szatynki w postaci komplementu, sprawiając, że niziutka ciemnooka postać poczuła się nieco lepiej sama ze sobą.
- Pamiętasz, jak mówiłam ci o drzewie jak z tej bajki Mój sąsiad Totoro? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Mcfarlane, wiedząc, że miała pamiętać. Grainne uwielbiała japońskie produkcje, bo miały w sobie wiele głębi, a także posiadały poziomy mądrości zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców. Nie obawiała się więc oglądać produkcji Studia Ghilbi z Jordanem, czego nie mogła powiedzieć o bajkach ze Stanów Zjednoczonych czy Europy. Głupi humor, niesmaczne wstawki, idee, które niekoniecznie zgadzały się z jej własnymi, powodowały, że dość szybko odcięła się od podobnych tworów, stawiając na klasyki oraz bardziej wyszukane, niszowe kino dziecięce. Sama czerpała niesamowitą przyjemność z oglądania owych animacji. - Swoją drogą… - zaczęła, robiąc przystanek, by poczekać na przyjaciółkę. - Pewnie słyszałaś, ale ten włamywacz z Pearl Lagune został zatrzymany. - Wiadomość była dość świeża, chociaż Grainne przeczytała tę informację we wczorajszym wydaniu miejscowej gazetki. Priscilla mogła już o tym wiedzieć, chociaż biorąc pod uwagę rozkojarzenie przyjaciółki w ostatnim czasie, Bennet nie mogła być tego całkowicie pewna. Gdy ktoś żył we własnych myślach, często świat wokół zdawał się iluzją. Której zwyczajnie nie warto było poświęcać szczególnej uwagi. A przecież wiadomość o zatrzymaniu przestępcy w ich miasteczku, w dzielnicy jej przyjaciółki naprawdę uspokoiła trwożące się łatwo serce kelnerki.
priscilla mcfarlane
ambitny krab
chubby dumpling
ODPOWIEDZ