lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Ciepłe podmuchy wiatru nasączały jego ciało bólem; za każdym razem, kiedy ołowiana chmura przesuwała się leniwie o kilka cali w bok, odsłaniając jasne, migoczące słońce, Dante krzywił się, wzdychał, klął cicho pod nosem i strząsał wypływające spod ciemnych okularów łzy; taksówkarz zapytał, czy ma wstąpić do apteki, a potem pomógł mu wybrać tabletki przeciwbólowe. Nie śmiał zapytać go o to, jak wygląda; czuł lekko napuchniętą skórę nasady nosa, jak i czerwieniące się siniaki przy oku — dopóki mógł ukrywać to wszystko pod achillesowymi okularami, nie zamierzał przejmować się skutkami domniemanego pobicia. Wiedział, że najlepiej byłoby się skryć w mroku mieszkania, uciec na dzień lub dwa przed całym światem — siedziałby w łazience, gdzie bywało najchłodniej, unikając spotkań, wyjaśnień, litościwego współczucia; potem mógłby twierdzić, że się przewrócił, potknął, źle wymierzył ilość kroków i nikt nie zachowałby się tak, jak Achilles.
Kierowca taksówki musiał zatrzymać się pod baldachimem potężnego drzewa; dalej nie mogę, powiedział z tak wielkim przejęciem, jakby w bezpośredni sposób odpowiadał za katastrofalny wydźwięk tego dnia. Dante podziękował, krótko i prawdopodobnie zbyt niesympatycznie.
Myślał o Achillesie.
Czuł się idiotycznie, zmuszony do stania pod drzewem, mijany przez stukot czyichś kroków, pęd wprawionych w ruch kół rowerów; nieopodal co jakiś czas zatrzymywały się bądź odjeżdżały jakieś samochody, a dwukrotnie ktoś życzliwie spytał, czy potrzebuje pomocy. Kiedy przed godziną zadzwonił do Terry’ego, powiedział, że przyjdzie sam, jakoś sobie poradzi, ale obaj wiedzieli, że łatwiej będzie potraktować to jako wspólny spacer. Dante nie wspomniał ani o incydencie, ani o Achillesie; powiedział, że c h c e spędzić z nim ten dzień, że go potrzebuje, i nie skryło się w tym kłamstwo. Po raz pierwszy od czasu wypadku (a może po prostu: po raz pierwszy) zezwolił sobie na tak wielką śmiałość, na szczerą potrzebę czyjejś obecności. Troski. Zainteresowania. Bo chociaż nie chciał Burkharta tym wszystkim martwić, wiedział, że nie potrafiłby wytrzymać tych kilku dni spędzonych w kłamstwie, odgradzając się i przekonując własne sumienie, że tak miało być lepiej.
Ale może nie chodziło tylko o tę ich zażyłość, o budowanie czegoś na kształt związku; Dante panikował na myśl o doznanej tego dnia stracie. O samotności, którą miał odczuwać przez najbliższe miesiące. O tym, że bez Achillesa miało być dziwnie, nieprzyjemnie i pusto, i może też o tym, że jego okulary były jedynym, co pozostało mu po tej przyjaźni. Nie bał się, że nie uda się im jej naprawić; Dante po prostu nie chciał już do niej wracać.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Zawsze miały kojarzyć mu się z przekrojami najrozmaitszych drzew — to nie linie papilarne, a słoje roczne rysowały się na jego bladych, doświadczonych nie tylko niezliczonymi godzinami fizycznej pracy, a także niemal już ś r e d n i m wiekiem dłoniach. Palce posiadały pęknięcia: na koniuszkach liczniejsze (zadane nie tylko ostrym dłutem, ale też odważnymi pociągnięciami skóry po jeszcze surowej, nieoszlifowanej powierzchni), na pełnych długościach z kolei pasmowe i nieraz głębsze rany, gojące się w końcu wypukłe, białe blizny. Terence — podobnie jak reszta bardziej ambitnych, a mniej wyrachowanych stolarzy — nie znosił rękawic ochronnych. Musiał p o c z u ć materiał swojej pracy; ta inaczej wydawała się bezcelowa. Obnażone zapałem opuszki miały napotkać na każdą wypukłość i wklęsłość, każdą wadę, rysę i wszystko pomiędzy — być może to podobało mu się w nich najbardziej; ta surowa, rzeczywista niedoskonałość, której ostatnimi czasy (a nade wszystko: w ciągu kilku minionych miesięcy) aż w nadmiarze doszukiwał się u samego siebie.
Przecięcie skóry, pnące się ciekawsko od zgięcia palca aż pod krawędź paznokcia, zabawnie piekło, kiedy przyspieszając kroku, wprawił w ruch także zwisające wzdłuż ciała ręce, poruszające się teraz w zwartym rytmie — rana nie była na tyle głęboka, by przejąć się nią jeszcze w zakładzie stolarskim, opóźniając tym samym etap wpadnięcia na ainsworthową sylwetkę, ale też nie na tyle błaha, by pozwoliła o sobie zapomnieć.
Był p o d e n e r w o w a n y — nie tylko postawionymi sztywno terminami, dobiegającymi końca (choć projekty, wręcz przeciwnie, do finiszu bynajmniej się nie zbliżały), nie tylko alarmującym cieniem skrywanym pod tęczówkami oczu Leandra i nieraz nawet Oakley, ale przede wszystkim był zaniepokojony M i c h a e l e m. Michaelem i Dante; razem, osobno, w drobnych połączeniach, w krótkich nawiązaniach — każdej konstrukcji. A teraz, dodatkowo — otrzymanym telefonem.
Nazwałby to paranoją (on i zapewne niejeden psychiatra, choć wolał nie zagłębiać się w rozważania o treści “co pomyślałby o mnie specjalista”) — to, że za każdym razem, kiedy tylko Dante odzywał się niespodziewanie (czy to telefonicznie, czy w trakcie niegroźnych chwil milczenia; przebywając w jednym pomieszczeniu, lub w jednym łóżku, zaraz przed snem lub tuż po nim), Terence wszystkie swoje podejrzenia kierował niezwłocznie na wyklętego, upchniętego w zakamarkach zapomnienia brata, którego mimo najstaranniejszych chęci, nie dało wymazać się z drzewa genealogicznego zwykłą zmianą nazwiska.
I teraz także: och, dowiedziałeś się, o tym chcesz porozmawiać?
Choć wątpił, by rozmowa ta miała zająć im więcej czasu, niż zabierało wypowiedzenie dwóch (jakże należących mu się!) słów: pierdol się.
Tym razem jednak nie beztroska, udekorowana w uśmiech twarz bruneta (jak bywało to zwykle) odwiodła go od ów podejrzeń. Zrobiła to widziana jeszcze z pewnej odległości nieprawidłowość doczepiona do jego fizjonomii.
Dante? — nie pytał dlatego, że nie rozpoznał w nim poszukiwanej przez siebie osoby; pytał, bo zwykle kojąca nerwy i rozczulająca aparycja mężczyzny teraz wzbudzała jego niepokój, wzniecała strach. Pytał, bo przez moment nie potrafił odnaleźć w umyśle ani jednego słowa, które nie ograniczałoby się właśnie do jego imienia, do jego osoby.
Chcesz o tym porozmawiać? — zdążył się już bowiem nauczyć, że Dante nie zawsze odnajdywał na to chęć; nie, kiedy po raz kolejny wsuwał zaczerwienione poparzeniem palce pod chłodny strumień wody, nie kiedy swobodna, leniwa rozmowa nieoczekiwanie zahaczała o temat jego wypadku.
Sam tymczasem wpatrywał się (stojąc ledwie dwa kroki od bruneta) w wadę rozkwitającą pod przeciwsłonecznymi okularami (takimi, których jeszcze na trzydziestolatku nie widział), w odkrytych przestrzeniach pod łącznikiem szkieł, tuż przy nasadzie nosa, która znów przywiodła na myśl tę jego cudaczną, rzeźbioną w drewnie analogię o niedoskonałościach.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zmienił się. Wydawało się mu, że powodem był wypadek, trauma, utrata tego, o czym przed niecałą godziną mówił (nie, nie mówił, a wydrapywał te wszystkie słowa na jego i swojej skórze) Achilles, ale dopiero potem, kiedy za późno było już na obronę, sprzeciw i wypowiedzenie czegokolwiek, pojął, że te zmiany zaczęły zniekształcać jego życie już wcześniej. Ich znamiona były niewielkie, ciche, niewyraźne; miał prawo ich nie dostrzegać. Ale jednak tam były. Przed. Co oznaczało, że Achilles się mylił — nie chodziło o kryzys tożsamości, a prawdziwe i naturalne uczucia, które może jednak podważył, zastanawiając się (nawet jeśli tylko przez chwilę), czy Cosgrove mógł mieć rację.
Zmienił się, bo wcześniej nie myślałby o nikim z tak oszałamiającą intensywnością; nie wściekałby się, kiedy odmówiono by mu jednego z rytuałów intymności, zastępując go niejasnym, krótkim pytaniem. Poczekał jeszcze kilka sekund, nim w końcu wyciągnął przed siebie rękę, choć jego ciało jeszcze drżało ze złości i niezrozumienia wobec wszystkiego, co było nie takie, jakim chciał, by było — ale być może dla niego wszystko miało być zawsze złe, inne od wymyślonych scenariuszy, nieidealne. Zawsze niedopasowane.
Czy chciał o tym porozmawiać?
W zasadzie nie było o czym. Ale przez chwilę poczuł się tak, jakby Terence i tak już wszystko wiedział, jakby przyglądał się w ciszy próbie kradzieży, jakby odprowadzał go wzrokiem na posterunek i potem siedział, w tym samym nieznośnym milczeniu obok, kiedy Achilles nazwał ich czymś obrzydliwym. — Musimy porozmawiać — odparł mimo wszystko, dziwnie poważny, jeszcze zły; ale przecież nie na niego, nie przez jego obecność, pytanie, niepewność. Uśmiechnął się więc, a kiedy słoneczny obłok wyswobodził się spod uścisku chmury i przeplatając się pomiędzy gałęziami drzew spoczął na jego twarzy, pozwolił na to, by odcień bólu w delikatnym stopniu wykrzywił jego twarz. — Zabierzesz mnie gdzieś, gdzie nie ma słońca? — bo przecież na to czekał, z dłonią wyciągniętą niepewnie i jakąś obawą, że Terence odejdzie zaraz tak, jak odszedł Achilles. Od czasu ich wspólnego pobytu w Alice Springs czuł się tak, jakby miał zaraz go utracić, jakby wystarczyła chwila nieuwagi i nieodpowiednich czynów, by Terry stracił nim zainteresowanie; rozstanie z Achillesem tylko te obawy spotęgowało. — Ktoś ukradł mi portfel. I to moja wina, że tak się stało; mogłem na to po prostu pozwolić, i tak nie miałem tam niczego ważnego — wyjaśnił krótko, niemal przepraszająco. Może przybycie tutaj nie było dobrym pomysłem, może popełnił błąd zakładając, że ma do tego prawo.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Już na wstępie pragnął podkreślić artykułowane litery jakimś melodyjnym ekwiwalentem grubej linii, chciał zapewnić: to nigdy nie miało zabrnąć tak daleko, później dodać z żalem, że dla niego zupełnie niczego to nie zmienia, bo Michael przestał dla niego istnieć wieki temu, a potem nieśmiałością wpisaną w ściszony ton dopytać: od kogo się dowiedziałeś? Bo Dante m u s i a ł z nim porozmawiać, a Terence nie przechowywał w myślach ani jednego dokończenia, w którym na pierwszy plan nie wybijałby się, przysłaniając cały świat wokół, jego wyklęty i znienawidzony brat. — Okej, porozmawiamy — obiecał mimo blokującego się wewnątrz przełyku głosu, który boleśnie przecisnął się między zalegającą tam ością zwątpienia. Z rezonu odzierało go niemalże wszystko: intensywnie leśna sceneria chaosu, w której nie sposób było natknąć się na gładkie kostki wygodnego dla kroków trotuaru, ani na przejrzystość bezpieczeństwa: wszędzie tylko pourywane, truchlejące gałązki drzew, wystające konary i surowy zapach wilgotnej gleby, pochłaniającej małe listki i skrawki kory drzewnej. To nie była sceneria, w jakiej zwykł widzieć ainsworthową sylwetkę. Wyraz jego twarzy — spięty powagą, stężały puchnącymi w myślach słowami, czekającymi na ich uwolnienie, również nie był czymś, co zwykł widywać w ich krótkiej, ale angażującej znajomości.
W takim razie zabiorę cię na Islandię, ewentualnie Tasmanię, jeśli ma być bliżej. Nigdy nie byłem jeszcze podczas nocy polarnej — zaryzykował ostrożnym rozbawieniem, oddychając nieco swobodniej i głębiej; bo Dante się uśmiechnął, wyciągnął ku niemu rękę, a Terry bez wahania ją pochwycił, prowadząc ich w stronę zakładu stolarskiego. — Za niecałą godzinę mam ważne spotkanie; jest za późno, żebym teraz je odwołał. Ale nie potrwa długo. Po prostu na moment muszę zajrzeć jeszcze do pracy — wytłumaczył między dźwiękami odciskanych na ziemi kroków; bo przecież musiał usprawiedliwić kakofonię huków, piłowań, łoskotów i głośnych rozmów, mających wkrótce natrzeć na ich uszy; tuż po przekroczeniu granic zakładu. — Och, przykro mi. Ludzie są naprawdę okropni. Ale ktoś ci pomógł, więc chyba nie wszyscy — spostrzegł z prawie niedostrzegalne postawionym na końcu pytajnikiem; na moment zwolnił kroku, aż wreszcie całkiem się zatrzymał. Wzburzenie zabulgotało już pod rozpalającymi się gniewem skroniami, ale nie zamierzał dawać złości upustu; nawet mimo przemożnej, nigdy nieustępującej chęci rozprawienia się ze wszystkimi osobami pokroju Michaela i tej, która okradła przed kilkoma — kwadransami? godzinami? — Ainswortha, wiedział, że mężczyzna wolał już zostawić to za sobą. — Chcesz, żebym przedstawił cię kilku osobom, czy wolisz przejść niezauważony? — zapytał po długo upływającej chwili, kiedy nogi powiodły ich pod gwarny, pachnący opalanym drewnem i trocinami warsztat.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Jeśli prawda wypłynęłaby tego dnia, kierowana podmuchem fałszywego zobligowania do złożenia pewnych wyjaśnień, prawdopodobnym byłoby zignorowanie swego rodzaju grozy, kryjącej się w zdaniu: jestem bratem mężczyzny, który usiłował odebrać ci życie. Nie; tego dnia nie był gotowy na kolejną klęskę w przyjaźni, tym bardziej podsycanej uczuciami bardziej romantycznymi i angażującymi nie tylko ciało, ale i (przede wszystkim) serce. Powiedziałby, że to nic i może nawet by w to uwierzył; na pewno wtedy, kiedy Terence zadeklarowałby brak jakichkolwiek powiązań z mężczyzną, który niefortunnie był dla nich obu kiedyś istotny. Liczyłoby się wyłącznie to, że dla niego samego oznaczało to brak konieczności zmian — jeśli mógł go kochać, choćby szczątkowo, Dante gotów był ów miłość przyjąć.
I już tylko zaciskająca się w gardle tajemnica nakazała się mu martwić, jakby zgadując, że Burkhart także — chciał o czymś porozmawiać, co naturalne przepłynęło przez ainsworthowe ciało podmuchem chłodu i licznych obaw. Bo co, jeśli on — zamierzał poprosić mężczyznę o deklaracje, a tymczasem Terry — wykluczyć możliwość kontynuowania tej znajomości w tej ich dotychczasowej formie (z powodu, powiedzmy, znudzenia bądź lepszych opcji).
Obie opcje brzmią dobrze — tym bardziej dzisiaj, kiedy chęć ucieczki była wzmożona bardziej niż dotychczas. Denerwował się tym, co miało i mogło stać się później; nie wiedział, czy bardziej rozczarowałby się brakiem odwiedzin ze strony Achillesa, czy jednak tym, że faktycznie pojawiłby się w progu jego drzwi. — Nigdy nie odwiedziłem Tasmanii; w zasadzie, byłem tylko we Włoszech — uśmiechnął się lekko, zaplątując palce dłoni (a może całą rękę) na ramieniu Terry’ego. Zastanawiał się, jak bardzo jest to dla innych widoczne, nawet w tej przyjacielskiej postawie: że ze sobą sypiają, że obdarzają się uczuciami zarezerwowanymi tylko dla ich dwójki. — Może wolisz, żebym poczekał w innym miejscu? Nie chciałem ci przeszkadzać, przepraszam — nie były to, mimo wszystko, szczere przeprosiny; nie posiadając innego miejsca, do którego mógłby się udać, przyszedłby zapewne nawet wtedy, gdyby wiedział, że Terence nie znajdzie dla niego czasu, że denerwować się będzie z powodu pracowniczych obowiązków i świadomości czekającego na niego mężczyzny. Żałował jednak, że nie jest w stanie mu pomóc; wyobrażał sobie osobę, którą Terence mógłby zabrać do zakładu zamiast Dantego, kogoś, kto zdołałby docenić szlif drewnianych tworów, poczuć pod palcami ich szlif, ze śmiechem (lecz bez powodzenia) pomóc mu wykonać kolejne nacięcia i cyzelunki. — Niedaleko przechodziła akurat jakaś kobieta, Grace; wezwała policję i zabrali mnie do komisariatu, próbowali nakłonić do złożenia zeznania, ale Grace opowiedziała wszystko za mnie, bo widzisz, Terry, ja wcale nie chciałem tam być. Nie chciałem mówić im o czymkolwiek, boże, chciałem po prostu wyjść, chciałem udawać, że to się w ogóle nie wydarzyło. Ale jeden z policjantów stwierdził, że nie pozwolą mi wyjść samemu i poprosiłem wtedy Achillesa, żeby mnie odebrał. I wtedy wszystko się… — mówił, kiedy ich stopy się zatrzymały, niemal jak w synchronizowanym tańcu; nauczył się stawiać kroki tylko wtedy, kiedy stawiał je Terry, a także przewidywać tempo każdego z nich. — Złożyłem zeznania. Achilles mnie przekonał, zmusił, to tak zawsze działało — mówił mi, co mam robić, co powinienem zrobić. No więc odpowiadałem na te ich pytania i to chyba przez to, że… Chciałem z tobą o tym porozmawiać, już wcześniej. O tym, co się stało w Sydney, o tym, dlaczego t a k i jestem. Ale nie jestem w stanie tego znieść, boże, Terence, nie jestem w stanie nawet przyznać, że ktoś mnie skrzywdził — zacisnął mocniej palce na jego ramieniu, a jego twarz przeciął wyraz wstrętu, którym zwykł się obdarzać za każdym razem, kiedy myślał o własnej miałkości. Ukojenie odnalazł w powrocie do marszu, w każdym kolejno stawianym kroku, dzięki którym mógł się okłamywać, że oddalają się od tego wszystkiego, co potęgowało jego udręczenie. — Chyba nie — nie wiedział tego na pewno; chciał, by Terry się nim, w pewien sposób, chwalił, by każdy wiedział, że w jakimś momencie zaczęli do siebie należeć, ale rozchwiane tego dnia myśli nie pozwoliłby mu na posłanie szczerych i przyjaznych uśmiechów ludziom, dla których Terence był, choćby w tym miejscu, bliski. — Nie dzisiaj — w jego głosie rozbrzmiała skrucha, jakby naprawdę musiał tłumaczyć się mu ze swojej decyzji, jakby mógł go nią rozczarować. Bardziej niż zwykle pragnął jednak być tego dnia niezauważony.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Nie tylko odkładała się między płucami a żołądkiem; ta ssąca, nieustępliwa obawa o rozpracowanie tajemnicy, której nigdy nie oczekiwał i nigdy nie zamierzał trzymać; ale ostatnio zaczęła ranić wszystkie organy dookoła, przeciskać się przez trzewia kłującym bólem malutkich, ale przy tym piekielnie szpiczastych ostrzy (inaczej: podejrzeń), mogących przecież wyrządzić krzywdę poważniejszą od jednego precyzyjnego pchnięcia większym rozmiarem (w końcu: potwierdzeniem odkrycia prawdy). — Hm, w takim razie kiedyś rzeczywiście możemy się wybrać; zawsze to lepsze od Alice Springs. Oczywiście jeśli do tego czasu nie stwierdzisz jeszcze, że masz mnie dość — rzekomo zaznaczył ów zdanie rozbawieniem; w rzeczywistości to jednak własne sumienie (owszem, podobno je posiadał — tak m i m o w s z y s t k o) zakazało mu przypieczętowanie tak okrutnie przyjemnych planów — wiedział bowiem, że rozstaną się w ciągu kilku najbliższych dni; nie na żadnej wyspie, nie spontanicznie: Terence wiedział, że nie wytrzyma z prawdą haratającą jego organizm od środka ani tygodnia dłużej; po prostu w końcu mu p o w i e. — Nigdy nie przeszkadzasz. Ewentualnie czasem mogę z nieuwagi uciąć sobie palce, dodać sól zamiast cukru, albo zrobić coś równie idiotycznego, ale to naprawdę nic. Lubię, kiedy jesteś obok — podenerwowanie objawiało się u niego w osobliwy sposób: ten gorzko-słodki amalgamat pełen sprzeczności, jednocześnie wyjątkowo ckliwy i spowalniający ekscytację widocznymi znamionami żartu.
Wyznania aż nazbyt surowe i nieubarwione humorem i mu kazały wreszcie spoważnieć, tak bez dalszego udziału mechanizmów obronnych, starających się jakoś przetrawić ten dzień. Słuchał więc o Grace i o naprzykrzających się zeznaniach, o bezwzględnych zasadach policyjnych i ostatecznej potrzebie wezwania nie jego (powinno go to martwić?), a Achillesa. I wreszcie usłyszał o Michaelu. Choć w nieco inny sposób, niż od dawna zakładał. — J-jeśli nie potrafisz, to znaczy, myślę, że na dzisiaj mogłeś mieć… Chcesz o tym porozmawiać, czy czujesz, że musisz? — zapytał nieskładnie i ku własnemu zaskoczeniu: początkowo dziwnie drżąco. Jak czasem, kiedy australijskie słońce przygrzewało za długo i za mocno, a on zapominał o zwilżaniu gardła; nagle mięśnie odłączały się od reszty ciała, kołatały rytmicznie i szybko, całkiem bez kontroli umysłu, ślepe na wszelkie starania. Tylko że teraz to sam dźwięk głosu zdawał się dygotać mimo całego absurdu. Nie wiedział, czy jest gotowy usłyszeć o tym, co zrobił mu Michael.
A Achilles, on, wiesz, odpowiada ci to? Ten wasz układ. To, w jaki sposób z tobą postępuje — zaczął przede wszystkim dla zmiany tematu, odsunięcia się od tych więziennych krat, za którymi od czasu do czasu, przez krótki moment, jakby znajdował się wraz z Michaelem. Nie potrafił okazać mu ciepłego, swobodnego i prawdziwie kojącego wsparcia; musnąć koniuszkiem palca zarys jego ust, przyciągnąć ku sobie jego sylwetkę w uścisku, tak długim, że odbierającym aż oddech i wszystkie troski, skończonym śmiechem i wskazaniem, że zdążyli wrosnąć już w ten kawał wilgotnej, pachnącej lasem gleby. Po prostu ruszył dalej; wraz z Dante, a jakby jednak osobno. — Okej, no to nie. Tylko musimy skręcić… Tu jest taka dróżka — mamrotał jak najbardziej zrozumiale, ale wciąż dość niewyraźnie; pokierował ich w odpowiednią stronę, wyprzedził go o jeden krok, a potem prowadził za sobą w wąskości dzikiej drogi. A kiedy weszli do środka, a drzwi domknęły się w głuchym pyk, Terry upuścił ainsworthową dłoń i tymi własnymi skrył na moment twarz. — Cholera, przepraszam, jeśli jestem… Jeśli zachowuję się dziwnie. Zaskoczyłeś mnie, nie spodziewałem się, że… W każdym razie, możesz opowiedzieć mi o czym tylko chcesz — zapewnił, wracając pamięcią do tamtego dnia, jednego z ich pierwszych; wspólnych, kiedy obiecali sobie, że wyrzucą ciążącą na ich barkach przeszłość, że do niej nie wrócą, że przy sobie obedrą ją z ciężkości. A teraz Dante jednak, podobnie jak Terry, jednak nie potrafił żyć z tą kłamliwą lekkością.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Nie przepadał za rozmowami uwzględniającymi przyszłość. Nawet jeśli sam czasem wykraczał poza ramy danego miesiąca, jeśli zdarzało się mu mówić, że wystarczy poczekać kolejny rok na sfinalizowanie jakichś przedsięwzięć, łajał się i natychmiastowo odejmował wagę ów planom, skupiając się już tylko na kolejnych dniach, których przewidywalność była spokojniejsza i łaskawsza. Przyszłość widziana jeszcze kiedyś — oczyma — nie przebiegła przecież tak, jak powinna; nie przewidziała Micheala i tych wszystkich spraw pomniejszych; nie wiedziała, że nadejdzie dzień utraty Achillesa, choć przywykł do nazywania ich przyjaźni jedynym stałym elementem życia.
Kiedyś miało nadejść coś więcej, niż wyjazd do Alice Springs; w tej śmiałej wizji życia, którego pragnął, zawierał się przynajmniej jeden niegroźny wypadek, całe rzesze filiżanek słonej kawy i talerze przesadnie słodkich potraw, a Dante chciał wierzyć, że naprawdę przeżyją to wszystko, że wypracują jakoś sposób, by być razem. Nie chciał go tracić, ale nie potrafił jeszcze z powagą mówić o tym wszystkim, co mogli napotkać w przyszłości; powiedział więc, że nigdy nie zmęczy go jego towarzystwo, że chętnie pojedzie, że tym bardziej radośnie zakłócać będzie mu spokój swoim towarzystwem — były to jednak obietnice bez pokrycia, a Dante przez chwilę czuł się tak, jakby i Terence był tego w pełni świadom.
Chcę. Terence, to nie jest… Zależy mi na tobie; to nie tak, że po prostu dobrze się bawię. Chciałbym, żeby to wszystko miało sens, żeby było prawdziwe i dlatego m u s z ę ci o tym opowiedzieć. Ale może nie tutaj, nie teraz; to trochę potrwa — zwlekał z tym długo, we wzajemnym porozumieniu, i nie przeszkadzałoby mu, gdyby odłożyć mógł w czasie te wszystkie wyznania; mimo to wiedział, że tak będzie lepiej, że łatwiej będzie im budować cokolwiek — zakładając, że Terence chciałby go nadal, w świetle całej nieprzyjemnej prawdy. — Nie; to znaczy: już nie. Achilles jest dupkiem; nie zamierzam już nigdy z nim rozmawiać — nienawidził go, nienawidził w sposób przesadny i niesprawiedliwy; najbardziej złościła go jego nikczemność, własne przyzwolenie na zakończenie ich przyjaźni. Obwiniał go za wszystko, wciąż czując obrzydzenie wywołane wypowiadanymi przez niego słowami. Milczał więc potem, nie tłumacząc i nie podając Burkhartowi ani powodów, ani choćby fragmentów tej ich scysji; nie z powodu braku zaufania, a niechęci przeżycia kłótni na nowo.
Hej, Terry? Nie umawialiśmy się, zmusiłem cię do tego spotkania, zacząłem mówić o tym wszystkim i… Wiem, że to za dużo. I nie chcę przeszkadzać ci w pracy; możemy zmienić temat, możemy wrócić do tego potem, kiedy będziemy sami — mówił szeptem, niemal z tym samym przejęciem, ale przynajmniej oddalony już od możliwego smutku; w warsztacie unosił się zapach, który kojarzył mu się już tylko z nim, który poznał dzięki niemu, więc miejsce to otuliło go w dziwny sposób bezpieczeństwem i zrozumieniem. — Zależy mi teraz wyłącznie na dwóch kwestiach — uśmiechnął się lekko, wykonując krok do przodu. — Mógłbym zatrzymać się u ciebie na kilka dni? — przysunął się do niego szeptem, wprosił ponownie do jego życia, tym razem odważniej, szczerzej, prawdziwie.

stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Wolałby upleść ich komitywę z cienkich i podatnych na rozerwanie nici; sprawić, że kiedy przepołowiłaby się na dwie nieco poszarpane, ale przy tym prawie niewidoczne elementy, nikt by afektowanie się nie zdziwił i nie obruszył zarzutem, że zapowiedź nie zamajaczyła odpowiednio wcześniej. Och tak, te są bardzo nietrwałe; od razu przecież widać, że nie wytrzymają długo, mówiono by jedynie i ujmowano im złamanego serca, tragedii i łez: bo przecież tylko dobrze się bawili, od samego początku.
Czasem ta zabawa owocowała w czułość większą, niż zaopatrywał się w nią przy innych, nawet przy własnym rodzeństwie — kiedy niezależnie od godziny i zawodowego galimatiasu głos Dantego przebijał się ponad każdy tumult; nigdy nie było: to zła pora, nigdy: może za kilka godzin, nigdy: jestem teraz bardzo zajęty. Albo kiedy tracił niepostrzeżenie umiejętność myślenia o sobie i wolał myśleć o nim; ustępując mu niemal w każdym aspekcie, każdym zapowiadanym sporze, który jednak nie dochodził do skutku.
Chciał, żeby ich pocałunki, sporadycznie splecione dłonie i ciała wijące się w znanym tylko im obu rytmie, synchronicznie i gładko, nad ranem, nocami albo jeszcze w trakcie spokojnego dnia, opięły się rangą właśnie owej zabawy — nie związku i nie powadze wspólnej, stabilnej przyszłości. Przecież nie było na to miejsca, nie kiedy wokół nich rozłożyły się kłamstwa Terence’a, jego niedawny i intensywny wieczór z Benjaminem, kiedy tygrysi cień rzucały kraty więzienne Michaela i kiedy postawienie każdego kolejnego kroku uniemożliwiał tnący ból pod sklepieniem potylicy, wywołany rozkrzyczanym histerycznie poczuciem winy.
Porozmawiamy o tym później — zapowiedział, jak potwierdzenie ainsworthowej decyzji; a jednak ukrył w nim — trochę rozmyślnie, a trochę przypadkowo — wróżbę nadciągającej z silnym wiatrem i błyskawicą prawdy, ukrył w nim to całe: porozmawiamy później o tym, że to przecież jest zabawa i że nie może być niczym więcej.
Tak, brzmiał mi na dupka od samego początku — mruknął w porozumieniu i delikatnej zazdrości, jako że nigdy nie był spokojny podczas chwil, które Ainsworth spędzał ze swoim przyjacielem; ten niepokój był specyficzny, nie zaborczy i apodyktyczny w sposób typowy dla niektórych zazdrości, a taki drapiący i roztrajający, obawiający się nieokreślonych problemów i przeszkód.
Tylko blade drzwi i cienka ściana oddzielały ich od szmeru szlifierek, rumoru frezarki i dudnienia innych mechanizmów skrytych w pękatym brzuchu stolarni; Terence potrafił jednak odnaleźć ciszę nawet pośród rwetesu biegnącego za ich ramionami życia, potrafił się też uśmiechnąć, spokojnie i bezwiednie, nawet mimo kołtunów obaw i wątpliwości plączących się między myślami. — Nie przejmuj się — uspokoił nieścisłość jego przekonań: tego, że z m u s i ł go do spotkania i że było to dla niego z a d u ż o. Bo przecież nie było, nie tak do końca.
Odjął dłonie z powierzchni umęczonej twarzy i zawahał się przez moment. Gdyby zaproponował mu hotel, musieliby opuścić granice Lorne Bay; dotarcie do pracy na czas byłoby uwłaczające i mijało się z zamysłem nadzorowania warsztatu, który mieścił się tuż za rogiem. — Wiesz, że mam tam naprawdę niewiele miejsca. Coś się stało z twoim mieszkaniem? — ewentualne reperkusje przysłoniły mu słuch; z początku nie usłyszał, jak źle to zabrzmiało. Myślał tylko o niezapowiedzianej wizycie Oakley i nieprzyzwoitym humorze Leandra, zbyt często brzmiącym pośrodku wąskich ścian klaustrofobicznej chatki. Dopiero po chwili się zreflektował. — To znaczy tak; oczywiście, że możesz się u mnie zatrzymać. Tylko że to będzie pewnie niewygodne, możesz żałować — po raz kolejny — nie potrafił mu odmówić.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Bez względu na powolne drgania przyszłości, Dante nie wyobrażał sobie większych zmian (jeśli uwzględnić w nich ciąg rozstań, przeprowadzek bądź kwestii na tyle wyraźnych, by przesłonić nimi wszystko inne). Był w gruncie rzeczy zadowolony, nawet po trudach minionych godzin; stabilność codzienności, sekwencja pogłębiającej się relacji, jej ogólny wydźwięk — brnęli przecież naprzód, wykonywali każdą z tych rzeczy, które napotyka się wylącznie na początku czegoś, co w przyszłości mogłoby przemienić się w związek. Zdawało się mu, że obaj przypatrują się temu z podobną nadzieją; czy gdyby po prostu się b a w i l i, nie zakończyliby tego po kilku wspólnych nocach? Czy utrzymywaliby płynność kontaktu, przedłużające się nocne rozmowy i troskę wtrącaną do każdego muśnięcia przypadkowymi, a jednak umiejętnie skonstruowanymi słowami? Być może nie wieczność, ale coś jej bliskiego wyrażało się w ainsworthowym postępowaniu; nie sądził, że obraz ten może być jednostronny, że podchwytywanie niewielkich fragmentów, w których doszukać można by się jakiejś równoległej fascynacji, to tylko gra uczuć, zabawna tkanina nieważkich spekulacji.
Później, kiedy po Burkharcie miały pozostać mu tylko wspomnienia, miał pojąć, że ta pierwsza ich próba była nieudana, że zabrakło w niej miejsca na sukces; później, kiedy ugodzony prawdą, miał marzyć o powrocie do dni nieświadomości.
Do tego dnia; zwłaszcza do niego.
Achilles j e s t dupkiem, ale jest moim… Był, w zasadzie… Masz pewnie taką osobę, do której wracasz zawsze, nawet po kilku latach, do której chcesz wracać? Nie wiem, czy poza nim miałem kiedyś kogoś takiego; kłóciliśmy się, w niczym się nie zgadzaliśmy, ale jakimś cudem wkradło się w to porozumienie. No ale powiedziałem mu o tobie. O mnie — miał na wydechu to tylko podkreślić, kolejny raz przyznać parszywość charakteru Achillesa, bez zdradzania mu tych wszystkich szczegółów, ale nie potrafił powstrzymać słów, goryczy skrytej w niesprawiedliwości osądów tego dnia. — A on stwierdził, że to obrzydliwe — mruknął, choć nie został o to zapytany; może dopiero teraz zaczął przeżywać te wszystkie chwile z cieniem dystansu, wciśnięty w szczeliny niepewności: Achilles powiedział, że go k o c h a, a potem wyparł się jego istnienia. Poczuł szum serca w uszach, dudnienie czegoś, co miało być dla niego niejasne jeszcze przez długi czas. — Mogę leżeć w łóżku; nie zajmę ci dużo miejsca — obiecał z uśmiechem zaprawionym najpierw niepewnością, a potem wyrzutem; nie wiedział, czy Terence nie chce go z powodu obaw o własną prywatność, czy z powodu dodatkowych zmartwień, jakie wywołałaby niepełnosprawność Dantego, ale nie śmiał o to zapytać. — Boję się, że Achilles przyjdzie. Wątpię, że mógłby to zrobić, ale nie chcę wracać do tej znajomości. Nie chcę, żeby próbował mnie przekonywać — tak naprawdę bał się ich możliwego pojednania, bał się wybaczenia, w które musiałby włożyć własne przeprosiny; bał się tego, że to on pierwszy zadzwoniłby do Achillesa i poprosił go o spotkanie. — Nikogo poza tobą nie mam, Terry. Chcę być z tobą. Chcę żebyśmy… Chciałbym, żebyś przestał spotykać się z innymi; nie wiem, czy poza mną jest ktoś jeszcze, ale chciałbym, żebyś w y b r a ł mnie — poprosił, może zażądał, i chociaż zabrakło w tym choćby cienia strachu, Dante wiedział, że może napotkać na odmowę i że wówczas naprawdę zostanie sam. Bo wszystkich przekreślił, od każdego się odsunął; w Lorne Bay, w Sydney, w każdym z odwiedzanych miast.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Jako pierwszy w pamięci przywołał się Vincent, choć nie był pewien dlaczego; nie utrzymywali kontaktu, nie powracali do siebie w zaufaniu po latach i nie byli pewni — wedle schematu przedstawianego przez Dantego — że zawsze będą mogli na sobie polegać, że jeden zawsze będzie dla tego drugiego. — Chyba nie. To znaczy mam swoje rodzeństwo; siostrę i brata, na których zawsze mogę liczyć. Poza nimi chyba już nikogo. Kiedyś miałem, ale to był związek, nie przyjaźń; nie tak jak u was — oznajmił ostrożnie, nie będąc pewien, czy z Achillesem rzeczywiście tylko to mieli: przyjaźń. Albo czy mieli c h o c i a ż tyle. — Och. Obrzydliwe. Dość specyficzny sposób reakcji na takie wyznanie; wiesz, skoro jesteś dla niego ważny. Tak się raczej… Chyba nie mówi się tak bez ukrytego powodu. Przemyśli to. Na pewno będzie żałował — odrzekł spokojnie i uśmiechnął się nawet; delikatnie i pokrzepiająco, bezwartościowo; bo przecież grymas ten nie miał zostać pochwycony.
Śmiech przepędził na moment posępny humor. — Cały czas chcesz leżeć w łóżku? I myślisz, że ja w tym czasie co będę robił? — spytał z rozbawieniem, przyglądając mu się z przedłużającą się czułością; taką niesplamioną obawami o ryzyko wpisane we wspólne mieszkanie i w nacierającą na nich, mającą rozerwać ich bliskość kłótnię. — Rozumiem. Mój dom rzeczywiście jest achillesoodporny — dodał ciepło, sądząc, że to tyle z ainsworthowych zwierzeń, że nic więcej na dzisiaj dla niego nie przygotował. Ale potem pojawił się temat w y ł ą c z n o ś c i, a Terence poczuł się, jakby Benjamin Hargrove znalazł się w niewielkim biurze razem z nimi. — Och. Nikogo poza tobą nie mam — niezupełnie skłamał; noc dzielona z benjaminową bliskością była wyjątkiem, odległym już i na co dzień zapomnianym, pojawiającym się w myślach tylko w rzadkich, niedługich momentach. Poza tym nie mógł powiedzieć nic innego, nie kiedy Dante niemal wybłagał u niego tę odpowiedź, nie kiedy mówił tak, jakby Terry był w jego życiu najważniejszą, a może i jedyną osobą. Pocałował go później; czule i miękko, w sposób umacniający jego obietnicę: wybieram ciebie; na ten moment ja też chcę być z tobą, choć tych słów nie mógł wypowiedzieć na głos.

koniec
ODPOWIEDZ