lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ostatnie tygodnie w życiu panienki Clark obfitowały w kalejdoskop najróżniejszych wydarzeń, w którym istniała jedna stała - nieprzyjemny ból w boku spowodowany szwami, jakie nadal szpeciły jej bok. Audrey nigdy nie spodziewała się, że kiedykolwiek stanie się ofiarą postrzału z rąk własnego ojca, leki przeciwbólowe pomagały jej przetrwać fizycznie niedogodności, nadal jednak zwyczajnie nie widziała, jak powinna się poruszać. Bo panienka Clark była chodzącą definicją nadpobudliwości, wiecznie gdzieś pędząc i nie potrafiąc usiedzieć w miejscu. Nadpobudliwości, której nie potrafiła wyrzucić z siebie podczas spacerów czy codziennej próby wygłaskania wszystkich alpak jakie posiadał Jeb (co zawsze kończyło się rozpaczą z powodu niewystarczającej ilości rąk). Po za wszelkimi uciążliwościami związanymi z postrzałem, ten cały wypadek przyniósł również coś, niezwykle przyjemnego - jej przeprowadzkę do Jebbediaha. Niezwykle szybko zadomowiła się na farmie, stale pozostając pod czujnym oraz troskliwym okiem ukochanego, stale pilnującego aby nie nadwyrężała się, regularnie przyjmowała leki i przypadkiem nie wpadła na pomysł, aby samej zdjąć paskudne szwy.
W ostatnich dniach czuła się odrobinę lepiej, ból nie dokuczał jej tak często postanowiła więc przyjąć zaproszenie Eve na krótki spacer. Po kilku zapewnieniach, że będzie na siebie uważać i spakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy w postaci kluczy, portfela oraz telefonu do niewielkiego plecaczka ruszyć w drogę. A gdy były już na miejscu, Audrey przeciągnęła się delikatnie, uważając aby nie rozrazić rany na boku.
- Nawet nie wiesz, jak wielką mam ochotę pozbyć się tych szwów. - Przyznała z cichym westchnieniem jakie uciekło z jej ust. Niemożność wykonywania gwałtownych ruchów była niezwykle nieprzyjemną, zwłaszcza w momencie, gdy całe dnie miała przy sobie swojego pana Ashworth. Dopiero po postrzale odkryła, że nie umie nawet dobrze chodzić o czym przypomniała sobie już po kilku krokach, gdy ból rozlał się po jej boku sprawiając, że przyłożyła dłoń do boku, wykrzywiając usta. Zwolniła więc z niezadowoleniem w brązowych oczętach, przez chwilę idąc niczym więzień na ścięcie - przywykła do energicznych kroków, będących niemal półbiegiem.
- Jeb ostatnio przyznał mi się, że pokłóciliście się w szpitalu… - Zaczęła niby od niechcenia, swoją uwagę przenosząc na pannę Paxton. Była pewna ,że Jebbediah nie okłamałby jej w podobnej kwestii, chciała jednak dać Eve szansę na przedstawienie jej swojej wersji wydarzeń z czasu, gdy ona sama pozostawała na chirurgicznym stole.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Chciałaby móc powiedzieć, że ostatnio los był łaskawy. Marzyła jej się wizja pełnego spokoju trwającego przynajmniej przez jedno popołudnie. Chwila bez trosk, obowiązków, smutków, żali i zastanawiania się nad własnym istnieniem. Tego ostatniego nienawidziła najbardziej, bo kiedy już zaczynała myśleć w kategoriach umiejscowienia się w świecie widziała tylko nastolatkę, której nie chciało się wyjść z samochodu w deszcz, żeby zaprowadzić młodszą siostrę do łazienki w przydrożnym barze. Całe jej życie oparło się na tamtym konkretnym momencie, którego nie potrafiła opuścić. Nie umiała opuścić samochodu, z którego lata temu nie chciała wyjść pochłonięta lekturą.
Sprawa Clark nie była prosta z wielu powodów. Po pierwsze i najważniejsze, rozchodziło się o Audrey. Po drugie, z jakiegoś powodu rodzice panienki uznali Eve za dziwny katalizator mogący cokolwiek zdziałać albo pomóc w kontaktach z córką albo całej tej sprawie. Po trzecie, we wszystkim na przeszkodzie stał Jeb, a raczej ta cała poraniona dyskusja, którą sobie urządzili w szpitalu. Wszystko stało się skomplikowane, nad czym dzisiaj nie chciała się głowić. Cieszyła się tylko, że mogła zobaczyć Audrey i na spokojnie z nią porozmawiać, dowiedzieć się co u niej słychać, jak się czuła i jak się miała sprawa z ojcem (bo po wymianie sms’ów z Audrey postanowiła nie odbierać telefonów of Clarków).
- Śmiem stwierdzić, że wiem. – Posłała dziewczynie delikatny uśmiech niekoniecznie chcąc teraz poruszać temat służby w armii oraz ostatniej misji, na której straciła cały oddział. Miała pecha, że przeżywała to wszystko. Że jeszcze mogła chodzić i oddychać, kiedy tak naprawdę już dawno powinna zginąć.
Szła obok, a jednak pół kroku za Audrey tak, żeby mieć ją na oku. Zatrzymała się, kiedy ta zrobiła to samo i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Przejdziemy jeszcze kawałek i usiądziemy. – Nie zamierzała zamęczać Clark i choć ta mogła mieć dość siedzenia w miejscu, to niestety wciąż musiała się oszczędzać.
Wskazała dłonią, dokąd dokładnie szły i trzymała się blisko dziewczyny wciąż uważnie ją obserwując. Była gotowa ją złapać albo wziąć pod ramię i zapewne by to zrobiła, gdyby nie temat, którego poruszenie było nieuniknione.
- Tak, to prawda. – Nie zamierzała kłamać. – Powiedzieliśmy sobie pewne rzeczy i nie będę ukrywać, że nie było to nic przyjemnego. – Nie będzie się wykręcać ani wybielać swego udziału w zażyłej dyskusji, którą przeprowadzili z facetem. – Zdenerwowałam się – wyznała uprzednio wskazując Audrey miejsce, na którym mogła usiąść. Sama zaś zajęła to nieco oddalone od dziewczyny tym samym dając jej przestrzeń do przetrawienia dalszej rozmowy. – Byłam na niego zła, że nie pomyślał o twoim ojcu pomimo tego, że ciągle nawijałaś o jego broni i możliwości jej użycia. – Uniosła dłoń na znak ‘stopu’ w razie gdyby Audrey chciała się wtrącić. Eve najpierw chciała dokończyć swą myśl. – Skoro istnieje zagrożenie, to starasz się go unikać prawda? Jeb jest dorosły, powinien to wiedzieć tak samo, jak ty. – Nie krzyczała. Mówiła spokojne i rzeczowo, chociaż nie potrafiła zapanować nad krzywieniem się, kiedy wspominała imię starego pana bimber na maxa. – Więc Audrey, byłam na niego zła. Na Jeba, na ciebie, na twojego ojca i na siebie, bo w porę nie zabrałam tej pieprzonej broni, chociaż mnie o to prosiłaś. – Pozwoliła tej złości się wydobyć i wyrzuciła ją na Jeba, czego ani trochę nie żałowała. Nie zamierzała też przepraszać za swoje postępowanie i za to cokolwiek Ashworth sugerował, że powiedziała.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc pierwsze stwierdzenie swojej towarzyszki. Eve znała ją niezwykle dobrze i z pewnością miała świadomość jej wrodzonej nadpobudliwości sprawiającej, że niezwykle ciężko było jej usiedzieć w miejscu. Ciągle ją gdzieś gnało, ciągle coś robiła i teraz, w momencie gdy nie mogła nawet wnieść sama zakupów do domu niezwykle cierpiała z powodu ograniczonej mobilności… Jak i tego, że zwyczajnie bardzo często zapominała o urazie wywołując gwałtownymi ruchami. A to sprawiało, że odliczała już godziny do dnia, gdy w końcu pozbędzie się tych paskudnych szwów i zapomni o tych wszystkich niedogodnościach.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi.
- Nie chcę siadać. - Zaprotestowała, zwyczajnie będąc pewną, że nie będzie umiała wysiedzieć w miejscu. Nie teraz, gdy rozsadzała ją energia i nie w momencie, gdy do poruszenia miały niezwykle delikatny temat. Audrey Bree Clark była niezwykle wyczulona na słowa, dotyczące jej partnera a cała sytuacja jaka miała miejsce w czasie, gdy ją składał chirurg niezwykle się jej nie podobała. Ze spojrzeniem wbitym w ziemię szła więc do miejsca wybranego przez pannę Paxton, starając się uspokoić krok który co chwila przyspieszał. Nie usiadła we wskazanym miejscu, zwyczajnie zmęczona ciągłym sadzaniem jej w momentach, w których jeszcze nie czuła się bardzo zmęczona. Z dłońmi założonymi na piersi wsłuchiwała się w jej słowa i już, już chciała coś powiedzieć otwierając nawet usta, lecz gest dłoni Eve ją powstrzymał. Powoli nabrała powietrza do ust, aby zapanować nad emocjami napływającymi do jej ciała. Począwszy od strachu na wspomnienie tamtego wieczoru, przez złość oraz zwykłe, proste zmęczenie. Miała dość konfliktów, głównie dzięki batalii z jej ojcem, do którego nadal nie odezwała się słowem po tym wszystkim, co zrobił podczas tamtego wieczoru.
- Eve, nie powinnaś go obwiniać, nie mając pojęcia jak dokładnie to wszystko wyglądało… - Zaczęła więc od tej, najistotniejszej kwestii. Była pewna, że ojciec (bo nie miała wątpliwości, że to właśnie on ją poinformował) przedstawił wszystko pobieżnie, samemu nawet nie wiedząc wszystkiego. Westchnęła, nawet nie zauważając jak zaczęła nerwowo przebierać nogami, chcącymi zwyczajnie rozchodzić te wszystkie emocje. Potrzebowała chwili, aby ułożyć sobie w głowie to, co chciała powiedzieć, jednocześnie próbując zapanować nad wzbierającą w niej złością. Rozumiała, że przyjaciółka się o nią martwiła, sama zapewne na jej miejscu ochodziłaby od zmysłów… To jednak nie było dla niej wytłumaczeniem. - Jestem zawiedziona, Eve. Rozumiem, że okoliczności były ciężkie, ale to nie był powód do urządzania kłótni pod salą, w której łatał mnie chirurg. Cholera, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, do jakiej tragedii mogłaś doprowadzić? Jeb jest po zawale, a ty zaczęłaś się z nim kłócić tuż po tym, jak przez bóg wie ile walczył o moje życie! Gdyby go nagle zabrakło… - Przerwała, aby przejść kilka kroków i wziąć głęboki wdech. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić swojej rzeczywistości pozbawionej obecności pana Ashworth. Nie wspominała przy tym o tym, jak dręczyły go wyrzuty sumienia, które doprowadziły do ich pierwszej sprzeczki, która mało co a zakończyłaby się jej wycofaniem. - Wiem, że za nim nie przepadasz i że nie akceptujesz mojego wyboru, ale obwiniając go o to wszystko i skacząc mu do gardła ranisz również mnie. - Nie chciała sprzeczać się z Eve, nie chciała jednak również aby kiedykolwiek w przyszłości sytuacja powtórzyła się, nawet jeśli nie planowała w najbliższym czasie ponownie trafiać do szpitala. Ostrożnie przysiadła na miejscu, które wcześniej wskazała jej przyjaciółka, wbijając w nią spojrzenie brązowych ocząt.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Jestem zawiedziona; już to kiedyś usłyszała. Miała wrażenie, że nie tylko raz i jeszcze więcej powtarzała to sobie w głowie. To nie było coś, co ją specjalnie zaskoczyło, a jednak nie uważała się za złą osobę. Zawodziła, jasne. Nie była doskonała. Była sobą i nie mogła tego zmienić. Audrey mogła nie podobać się jej reakcja, ale nic na to nie poradzi. Paxton nie była skłonna przeprosić. Nie za coś, czego nie uważała za wielką kłótnię. Nazwałaby to raczej żywą dyskusją wywołaną przez bezmyślność kochanków oraz kulę przebijająca chude ciało panny Clark.
Mimo wszystko nie powiedziała tego na głos. Stała twardo na nogach w milczeniu obserwując dziewczynę i zastanawiając się, czy ich relacja miała sens. Eve wiedziała, że była bardzo uparta. Jak cholerny osioł, którego nie przekonał nawet wbicie gwoździa w dupę. Wiedziała też, jak silna potrafiła być miłość i jak wiele można było dla niej poświęcić. Zrobiła to samo. Zostawiła dom i brata, żeby pojechać za chłopakiem do armii. Nie na wakacje na Kubie a do pieprzonego wojska bez choćby wcześniejszego pomyślunku, czy w ogóle chciałaby trzymać broń i walczyć w imię Królowej.
Dłonią przetarła czoło mając wrażenie, że słyszy zaciętą płytę. Jeb również mówił coś o braku akceptacji wyboru Audrey, ale prawda była taka, że Eve nie przepadałaby za żadnym chłopakiem, który kręciłby się wokół dziewczyny. Ograniczone zaufanie to jeszcze nie zbrodnia. Ktoś powinien takie mieć, więc nie. Nie rozchodziło się o wybór jakiego Clark dokonała, bo nie ważne jaki on by był – Eve zareagowałaby podobnie.
Wsunęła ręce do kieszeni spodni.
- Przepraszam, że cię zraniłam. – Za to mogła przeprosić, ale nie za rozmowę z Jebem. Za to ani trochę nie było jej wstyd.
Jak powiedziałam.. – Odchrząknęła. Bardzo miała ochotę odpowiedzieć na wszystkie zarzuty Clark. Tak łatwo mogłaby zapytać, czy Jeb wspomniał o mini rozejmie, który mu zaproponowała, a jaki olał ciepłym moczem. Mogłaby się wydrzeć i uznać, że pieprzy to wszystko. Mogłaby po prostu sobie pójść, ale tego nie zrobiła.
Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, chociaż bardzo chciała, bo tak po prostu byłoby łatwiej. Odciąć się, przy okazji namieszać i sobie pójść.
- ..jestem zła na całą tą sytuację. – Nie chciała się powtarzać, że była zła na Jeba, Audrey, pana Clarka i na siebie. Pierwsza dwójka nie pomyślała o zagrożeniu, siebie za to, że nie zabrała broni a Clarka, że w ogóle jej użył. Więc tak, najpierw obwiniała Jeba, ale czy teraz nie dała do zrozumienia, że wie iż czynników wpływających na ów sytuację było więcej niż tylko jeden?
- Musisz też zrozumieć, że nie chodzi tylko o Jeba. Nie ufałabym żadnemu facetowi, którego byś przyprowadziła i przez cały czas miałabym na niego oko. Nie ważne jak święty by był. Ktoś musi mieć ograniczone zaufanie. – To nie tak, że w takim wypadku planowała wydzierać się na Jeba na każdym kroku. Znaczy, teraz sama nie wiedziała jak będzie się zachowywać. Jeb nie chciał pójść na ugodę a tylko ta jako tako sprawiłaby, że Eve zaciskałaby zęby. Skoro jednak odrzucił jej propozycję, to czy miała jakiś inny wybór? Poza powiedzieć o tym Audrey, ale zaraz by wyszło, że się miesza do ich związku i znów wina leżałaby po jej stronie. Popieprzone. – Jeżeli to ci nie pasuje. Jeżeli uważasz, że tego nie chcesz, to może po prostu zostawię was oboje w spokoju? – Miała dość bycia tą pomiędzy do kopana. Jeb się na nią złościł. Audrey się złościła. A przecież miała multum swoich własnych problemów i nie potrzebowała na dokładkę być czyjąś piniatą.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust brunetki na brzmienie przeprosin. Panienka Clark nie zwykła żywić długo urazy względem swoich przyjaciół, nie potrafiła jednak przemilczeć tej jednej, jedynej kwestii która nieprzyjemnie ją uwierała. Głównie przez fakt, że wpłynęła na Jebbediaha, wkładając mu do głowy zwyczajne głupoty, przez które doszło do ich kłótni… O tym jednak wolała nie wspominać Eve, będąc niemal pewną, że przyjaciółka odbierze podobne słowa w negatywny sposób, a panienka Clark chyba zwyczajnie nie miała sił na kolejne sprzeczki. Chyba gdyż coraz mocniej odczuwała zwykłe zmęczenie tym całym wypadkiem; faktem, że przy każdym swoim ruchu musiała uważać, a nieprzyjemny ból regularnie rozlewał się po jej boku i nawet świadomość, że szwy niedługo zabiorą ze sobą ból nie poprawiał jej w tym momencie nastroju.
- Też chcesz mnie zostawić? - Spytała więc na jej słowa z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Też, gdyż po tej całej sytuacji z jej ojcem była niemal pewna, że ich relacja już nigdy nie ulegnie poprawie, gdyż zwyczajnie dziewczyna nie była w stanie zapomnieć tego jaką bezmyślnością się wykazał. I przez chwilę poczuła, że zwyczajnie znalazła się w dziwnym impasie. Nie chciała stracić przyjaciółki jednocześnie jednak nie potrafiła zaakceptować podobnych sytuacji w momencie, w którym cokolwiek złego się z nią działo. Siedziała tak przez chwilę w milczeniu, składając w głowie te wszystkie myśli w jedno, nie wiedząc od czego powinna zacząć.
- Nie chcę cię stracić, Eve ale nie mogę też trzymać cię na siłę… - Zaczęła więc, nadal nie będąc pewną, do czego zmierza. Paxton była jej bliską osobą, Audrey jednak wychodziła z założenia, że nie można nikogo przywiązać do siebie łańcuchem. - Po prostu to nie może się powtórzyć. Nie może tak być, że gdy coś się ze mną dzieje jedyne o czym będę myśleć to to czy przypadkiem nie wydrapiecie sobie oczu na korytarzu. - Bo nie mogło, niezależnie jak bardzo jej zależało zarówno na jednym jak i na drugim, nie mogła pozwolić aby kiedykolwiek, cokolwiek takiego by się powtórzyło, głównie ze względu na jej ukochanego, który i tak przeszedł przez nią przez piekło podczas tamtego paskudnego wieczoru. - Ja sama się między nich wpakowałam, wiesz? Ojciec miał być sześćset kilometrów dalej przez dobre trzy dni, nie wiem czemu wrócił po kilku godzinach… Szarpał mną, Jeb stanął w mojej obronie, zaczęli się kłócić… Chcieli, żebym wyszła, ale nie mogłam tego zrobić, głupia sądziłam, że mi ojciec nic nie zrobi. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust na wspomnienie tamtego paskudnego wieczoru. Musiała jednak wyjaśnić sytuację, aby Eve nie uważała, że jej słowa biorą się z powietrza a ona zwyczajnie chce na kimś się wyżyć - tak z pewnością nie było. - Nie chcę, żeby czuł się za to winny. Nie powinien… Twoje słowa przysporzyły mi trochę kłopotu i wiem, że tego nie chciałaś, ale… - ale mleko się rozlało chciała dodać, nie będąc pewną czy aby przypadkiem nie rozmawiały przypadkiem po raz ostatni. I już chciała coś dodać, jednak rana przypomniała o sobie bólem, który Clark skomentowała cichym pomrukiem niezadowolenia, przykładając dłoń do boku. Audrey wygrzebała z torebki niewielką butelkę wody oraz blister z lekami przeciwbólowymi, które za chwilę popiła kilkoma, niewielkimi łykami.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Nie chce.ale ktoś musi się wycofać. Po tylu razach, kiedy słyszała o swoim negatywnym podejściu do Jeba, które to niby wpływało na ich relacje, miała po prostu dość. Nie zmieni tego. Nie przestanie patrzeć mężczyźnie na ręce ani być na niego zła, kiedy Clark stanie się krzywda. Mogłaby ugryźć się w język i przemilczeć niektóre komentarze, ale nie mogła być jedyną, która wyciągnie rękę. Nie będzie się kajać ani kulić pod czyimiś nogami. Zrobiła swoje. Zaproponowała układ. To, że został on odrzucony, to już nie jej wina.
Zacisnęła szczękę tak mocno, że zabolały ją zęby.
Przeprosiła. Co innego miała powiedzieć? Jeżeli Audrey oczekiwała od niej, że pójdzie do Jeba i go także przeprosi, a potem będzie przekonywać co do jego niewinności, to grubo się myliła. Nie zrobi tego. Nie zmieni też swoich słów ani ich nie wycofa. Powiedziała, co na tamten czas uważała i wiedziała, że Jeb zrobiłby tak samo gdyby sytuacja była odwrotna (tylko bez całowania między kobietami).
Odwróciła wzrok, ale słysząc syknięcie szybko spojrzała na pannę Clark. Jej skrzywiona z bólu twarz, a potem połykane tabletki mówiły same za siebie. Audrey się męczyła. Męczyła się będąc tutaj, rozmawiają z Paxton i przeżywając kłótnię, o której wcale nie musiała się dowiedzieć. Bo i po co? Po co ją tym zadręczać, skoro do niczego wielkiego nie doszło? Przynajmniej nie do rękoczynów, ale najwyraźniej cios słowny wystarczył, żeby nieco wzbudzić w Jebie poczucie winy.
Naprawdę musiał iść z tym do Audrey? Nie mógł przegadać tego z butelką bourbonu, ze swymi kumplami albo rodziną?
- Przykro mi, że ojciec ci to zrobił - stwierdziła przypominając sobie, jak jej własny ojczulek pozwolił, żeby znalazła go w pokoju z rozerwaną od kuli szczęką i kawałkiem mózgu na wierzchu. Nim jednak dziewczyna się odezwała Eve od razu dodała: - Lepiej odwiozę cię na farmę. – Nie powiedziała dom. Być może Clark tak teraz traktowała farmę Ashwortha, ale w ustach Paxton domem wciąż było poprzednie miejsce. Chata, w której obie wcześniej skręcały meble. – Idziesz? – zapytała świadoma, że to nie była łatwa decyzja. Cała ta sytuacja zwiastowała koniec znajomości, bo Paxton uparła się, że już nie będzie wtrącać nosa w relacje panny Clark. Przecież o to ją poproszono tak? Żeby nie rozpoczynała wojny, więc tego nie robiła. – Aud – Westchnęła ciężko widząc u dziewczyny pewien opór. – Przeprosiłam. Nie wiem, co chcesz żebym jeszcze zrobiła. - Była bezradna, bo wyczerpały się jej opcje.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- Ale to robisz. - Stwierdzenie samo uciekło z jej ust, bo nie dało się zaprzeczyć, że w tym momencie Paxton ją zostawiała… Choć Audrey nie była jeszcze w stanie w pełni zrozumieć, dlaczego postanawia z niej zrezygnować. I jak podczas ich ostatniego spotkania jedynie starała się jej wytłumaczyć, że wie co robi jeśli chodzi o pakowanie się w związek z panem Ashworth. Dopiero teraz, po tym paskudnym wypadku zwróciła jej uwagę, że taka sytuacja zwyczajnie nie mogła się powtórzyć by ona była w stanie jakoś przebrnąć przez kolejny wypadek, chociaż miała niezwykle wielką nadzieję, że wyczerpała już zapas wypadkowego pecha na kilka kolejnych lat. Nie oczekiwała nagłego zakopania wojennego toporu między nimi bądź przeprosin kierowanych w stronę jej chłopaka, jedynie potwierdzenia, że postara się nie skakać mu do gardła gdy Audrey ponownie coś się wydarzy. I nie sądziła, aby było to tak wiele, w tej chwili jednak, gdy ból przypominał o niedawnym urazie odrobinę poddawała wątpliwości swoje obecne myśli, chyba zwyczajnie nie chcąc kontynuować tej rozmowy - bo wiedziała, do czego prowadziła i wcale jej się to nie podobało.
- Jasne. - Skwitowała więc kolejne słowa Paxton z mieszaniną goryczy w delikatnym głosie w tym momencie zwyczajnie poddając w wątpliwość każde słowo Eve. Wiedziała, że do pewnego momentu mogła na nią liczyć a sama Paxton nie życzyła jej źle, teraz jednak takie myśli wywoływały nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku i zwyczajnie wolała je od siebie odsunąć. Strata przyjaciela zawsze wywoływała w niej smutek, a w tym wypadku właśnie do tego prowadziła rozmowa - do utraty przyjaciela z powodu, który Audrey uważała za odrobinę przykry gdyż zahaczał o mężczyznę, przy którym zwyczajnie była szczęśliwa.
Pokręciła głową przecząco na jej kolejne słowa.
- Nie musisz się kłopotać, ja… Nie chcę z Tobą wracać, Eve. - Przyznała, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok chcąc ukryć zaszklenie brązowych ocząt, zwyczajnie nie wyobrażając sobie drogi powrotnej z wiszącym nad nimi rozpadem przyjaźni. - Nie chcesz się już ze mną przyjaźnić, okej. Do niczego ci nie zmuszę chociaż uważam, że to nie musi się tak kończyć… Ale nie każ mi po tym siedzieć z tobą w jednym aucie przez prawie pół godziny. To dla mnie zbyt wiele. - Pełne wargi wygięły się w grymasie będącym hybrydą niezadowolenia oraz smutku. Audrey nigdy dobrze nie znosiła podobnych sytuacji i teraz, gdy była zmęczona wypadkiem oraz szwami zwyczajnie nie była w stanie się z tym zmierzyć. Była dorosła i nawet jeśli szwy zdobiły jej bok była w stanie wrócić do domu na własną rękę. Domu bo po tym, co zrobił jej ojciec zwyczajnie nie była w stanie już myśleć tak o rodzinnej farmie i niewielki domek Jeba stał się jedynym miejscem, o którym mogła tak myśleć.
- Po prostu chciałam być pewna, że więcej tak się nie stanie tylko i wyłącznie dla własnego spokoju… - Nie oczekiwała niczego więcej, nie miała również zamiaru zmuszać Eve do żadnych działań bądź gestów jedynie chcąc na przyszłość nie zamartwiać się gdy przyjdzie jej w jakikolwiek sposób ucierpieć… A to było w jej życiu realnym zagrożeniem, biorąc pod uwagę z jak groźnymi zwierzętami miała do czynienia. - Mówiłaś, że mogę na ciebie liczyć i nie powinnam być z tą całą sytuacją sama i chyba liczyłam, że mimo twojej niechęci znajdę cień wsparcia… - Dodała jeszcze, nadal nie przenosząc brązowych oczu w kierunku buzi Paxton nie posiadając ku temu odwagi, nadal będąc zwyczajnie zmęczoną tym całym wypadkiem i powiązanymi z nim niedogodnościami. - Mniejsza. Mam wrażenie, że już mnie skreśliłaś… Idź, ja dam sobie radę. - Dodała jeszcze, bezradnie wzruszając wątłym ramieniem. Nie chciała, aby ich znajomość zakończyła się w taki sposób. Nie chciała rezygnować ani z Eve ani z Jebbediaha, nie mogła jednak na siłę trzymać przy sobie Paxton i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Słowa Audrey ani trochę jej nie zaskoczyły. Nie czuła się też urażona, bo na miejscu dziewczyny również nie chciałaby ze sobą wracać. Właściwie spodziewała się tego i jedyne co mogła zrobić to zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Nie spodziewała się, że będzie to aż tak cholernie trudne. Słowa Audrey wcale w tym nie pomagały, acz próbowała przekonać samą siebie, że dobrze robiła. Że nawet jeśli miałaby stracić przyjaciółkę, to przynajmniej nie będzie wtrącać się do jej związku, co sama Clark stwierdziła – było dla niej raniące.
Głośni wypuściła powietrze przez nos, zrobiła dwa kroki w bok i dłonią przeczesała włosy do tyłu. Wiele kosztowało ją, żeby nie włożyć kija w mrowisko. Dławiła się tym. Nie chciała stracić Clark, ale nie widziała dla siebie żadnego innego rozwiązania. Uznała, że tak będzie łatwiej. Wziąć na siebie wszystkie winy i usunąć się w cień.
Zacisnęła dłonie w pięści i cała się spięła, bo nie lubiła być gołosłowna. Zawsze dotrzymywała danego słowa, a jednak teraz Clark wypominała jej coś przeciwnego. Coś, co nigdy nie miałoby miejsca, gdyby nie dopuściła do siebie dziewczyny. Mogła potraktować ją jak zwykłą pracownice/pomocnie przy psach i nic więcej. Przecież wiedziała, jak źle radziła sobie z relacjami z innymi. Że prędzej czy później wszystko rujnowała, bo dławiło ją zamartwianie się o innych. Że każda zła myśl przypominała jej o tym, co stało się Isabelle i że to mogło przydarzyć się każdemu na kim jej zależało.
- Nie zostawię cię tutaj – stwierdziła, bo pomimo zaistniałej sytuacji nie zamierzała pozwolić Audrey wracać do domu na własną rękę. – Cholera, Audrey. Przywiozłam cię, więc odwiozę – warknęła, bo wciąż czuła wściekłość wywołaną słowami panny Clark; a raczej przekuła ból na tę złość, nad którą teraz starała się zapanować. – Przestań się wzbraniać! Po prostu.. przestań.. – Od napinania aż rozbolały ją mięśnie. – Chciałam to zrobić, ok?! Chciałam zacisnąć zęby i jakoś znieść fakt istnienia Jeba w twoim życiu, ale..Nie mów tego. Nie mów, bo jedno z nich uzna to za wtrącanie się do ich związku i znów będziesz musiała użerać się z ich złością. Po chuj ci to?Kurwa! – warknęła bardziej do siebie. – Zaproponowałam mu rozejm – Wspomniał o tym, kiedy żalił się, że Eve pod wpływem emocji go obwiniała? – Chciałam, żebyśmy się wzajemnie jakoś tolerowali – Ona by zaciskała zęby. On zapewne też. Przy czym mogliby rzucać na siebie gromy w spojrzeniach, które nie dosięgłyby Audrey. – ale on wywalił na to jaja. Oszczał ciepłym moczem, więc wybacz, że nie zamierzam być jedyną, która podkuli ogon. – Nie będzie. Za żadne skarby. – I nie chciałam ci o tym mówić, bo wiem, że zaraz pójdziesz z tym do Jeba, który się wścieknie i będzie zły na mnie, że się wtrącam do waszego związku albo coś, a ja mam dość bycia waszą personalną piniatą. – Albo jedno się na nią złościło albo drugie. Miała tego po dziurki w nosie, bo przytłaczały ją własne problemy i nie było tam miejsca na jakieś związkowe dramy. Po prostu tego byłoby za dużo.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
przepraszam za obsuwę </3

W tym momencie słynny upór oraz równie słynna nieustępliwość Clarków odzywały się w Audrey, nie mającej zamiaru ustąpić w kwestii powrotu na Carnelian Land. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie, siedzącej przez ponad trzydzieści minut w jednym wozie z Eve która jeszcze chwilę wcześniej przyznała, że nie chce już więcej się z nią przyjaźnić. Ta myśl wywoływała nie przyjemny ból gdzieś w piersi i zwyczajnie panienka Clark nie potrafiła ugiąć się pod żądaniami Paxton, chyba ze powodu prostego strachu przed tą okrutną ciszą, jaka mogłaby między nimi zapanować. Póki kłóciły się, wyrzucały z siebie kolejne słowa nadal trwał między nimi jakiś dialog, jakaś interakcja… Cisza będzie potwierdzeniem, że oto cała ich relacja dobiegła końca.
- Bo co, Eve? - Odparowała, czując jak i w niej poczyna narastać na irracjonalna złość spowodowana tą całą sytuacją. I nie miała zamiaru odpuszczać pewna, że ciszą oraz napięciem w aucie przyjdzie jej się zadusić nim przekroczą granice Carnelian Land. - Nie możesz po prostu odwrócić się na pięcie i sobie pójść? Sama mówiłaś, że nie chcesz mnie już znać, nie zmuszaj mnie więc do zrywania tego plastra w nieskończoność. Uduszę w tym aucie! - Dodała, zakładając ręce na piersi i nie mając najmniejszej ochoty aby w jakikolwiek sposób współpracować. Eve chyba musiałaby przerzucić ją przez ramię i siłą wsadzić do samochodu, aby Clark zgodziła się z nią jechać… A to nie było takie proste, zwłaszcza biorąc pod uwagę szwy nadal zdobiące jej bok.
Wsłuchiwała się uważnie w jej kolejne słowa, co chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś na bok, a gdy powiedziała jej o proponowanym rozejmie ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi.
- Tak, najlepiej wiesz co z tym zrobię… - Mruknęła, wywracając brązowymi oczami. To, że spotykała się z Jebem czy obecnie mieszkała z nim na jego farmie nie oznaczało, że musiała mówić mu o każdej kłótni przez jaką przechodziła. Wiedziała, że ten miał teraz wiele na głowie łącznie z jej stanem zdrowia i nie chciała mu dorzucać kolejnych zmartwień. - Naprawdę sądzisz, że teraz pobiegnę do niego na skargę? Serio? - Prychnęła, zwyczajnie uważając podobne rozwiązanie za… dziecinne. A Audrey mimo swojej radości życia i miłości do zwierzaków dzieckiem z pewnością już nie była. - Czy Ty w ogóle się słyszysz? Naszą piniatą? Przecież ja nigdy cię tak nie traktowałam! Nie oczekuję również, że przeprosisz go za to wszystko i magicznie nagle zaczniecie się tolerować! Po prostu chciałam, żebyś mi powiedziała, że gdy następnym razem wyląduję w szpitalu nie będę musiała się martwić czy przypadkiem nie dołączycie do mnie na sali operacyjnej. Nie dla niego, a dla m n i e ! - Nakręcała się, wzięła więc głęboki oddech aby odrobinę się uspokoić, w czym nie pomagał stale przypominający o jej istnieniu, ból w ranie postrzałowej. - Ścieliście się, okej rozumiem, to był paskudny dzień i ciężka sytuacja… Ale kurcze, Jeb nie chciał mi nic powiedzieć, sama to z niego wyciągnęłam i jakoś mimo to wszystko nie miał nic przeciwko, żebyśmy się spotkały czy żebyś mnie odwiedziła. Po prostu… chciałam, żebyś widziała jak to wygląda z mojej strony, żebyś zrozumiała m n i e. - Bo Audrey nie potrafiła odnaleźć słów, które byłyby w stanie odpowiednio to wszystko opisać, zwyczajnie zmęczona rekonwalescencją oraz samym wypadkiem. - Nie chcę się z Tobą kłócić, uważam jednak, że odrobinę przesadzasz. Nigdy nie traktowałam cię jak piniatę… - Dodała, bo przecież nie była nigdy osobą która wyskakiwałaby z pretensjami. W większości przypadków rozmawiała, aby wyjaśnić sytuację. Sama z resztą nie widziała problemu w tym, aby mieć ich oboje w swoim życiu, bo przecież Jeb nie był tyranem i nie zabraniał jej żadnych znajomości.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Kiedy miał czternaście, piętnaście lat, wymykał się często z domu i zakradając między drzewami, wkraczał na tereny Tingaree. Dawało mu to jakąś namiastkę Afryki, do której dziadkowie zabierali go coraz rzadziej; odkąd przejęli opiekę nad Judy, częściej przesiadywali w domu i przemieniali swoje ekscytujące przygody w monotonne życie. Nikt co prawda nie miał Benowi za złe tego, że popołudniami wymyka się z tego obrazu nędzy (masz prawo mieć przyjaciół, Benny, powtarzała jego babcia. Nie musisz się nią o p i e k o w a ć), ale nawet jeśli tylko on nazywał to ucieczką, potrzebował ów wypadów w takiej właśnie formie. Początkowo przesiadywał w lesie, naturalnie nigdy nie będąc przy tym w pojedynkę (osoby jego pokroju nie są w stanie odczuć samotności), lecz z czasem, w jakiś magiczny sposób, przeniknęli do skrawków zachowanego tu aborygeńskiego życia. Uwielbiał wieczorne spotkania w Allawah. Nikt nie zamierzał przeganiać stamtąd bandy dzieciaków z miasta; wskazano im miejsca przy ognisku, pośród rezydentów Tingaree, i zezwolono na wsłuchiwanie się w magię legend o Tęczowym Wężu, Yowie czy Oolanie. Zastanawiał się, czy gdyby nie tamte przepełnione szczęściem dni, i tak zainteresowała by go sprawa Yarrana. Czy w równym stopniu jego sercem zawładnąłby ból, gdy ogłaszano jego przegraną; wystosowana została naturalnie u g o d a, ale dla Benjamina równoznaczne to było z porażką — tym bardziej, że w tym konkretnym przypadku, niewysoka kwota uciszyć miała aborygeńską społeczność. Hargrove udawał, że nie podłamało go to w żaden sposób. Udawał, że dodało mu wyłącznie sił do działania, bo od razu podjął się pro-bono kilku innych spraw przyjaciół Yarrana, ale prawda była taka, że ciężko było mu przełknąć pierwszą tak poważną klęskę.
Praca miała być jedynym słusznym lekarstwem. Kiedy więc odebrał telefon od kobiety imieniem Keira i wysłuchał jej prośby, zdecydował się (w nieco bezmyślny sposób) umówić z nią na spotkanie. Opuszczając przedwcześnie kancelarię, wysłał kilka wiadomości do Zacka (naciskając w tak irytujący sposób, że nikt nie śmiałby mu odmówić) i zaproponował, by spotkali się koło szesnastej na parkingu przed Tingaree. Czy zamierzał go wykorzystać? Naturalnie. Nie chodziło jednak wyłącznie o to, bo po prostu w towarzystwie przyjaciela czuł się ostatnio najswobodniej. W wiadomościach nie wyjaśnił jednak, dlaczego muszą wybrać się do Allawah; wstępnie zaproponował mu jedynie pieszą wędrówkę, dzięki której obaj mogli odegnać od siebie kłębiące się nad nimi czarne chmury.

zack henderson
detektyw, ochroniarz — w stoczni
28 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
detektyw zawieszony bezterminowo, chwilowo dorabia jako ochroniarz i udaje, że wcale nic nie schrzanił
#2

Zack nie należał do rodu aborygenów… a przynajmniej nic o tym nie wiedział. A może po prostu się tym nie interesował, ale w jego rodzinie płynął jakiś niewielki procent tej krwi? Jest takie pradopodobieństwo, w końcu świat jest szeroki i głęboki, różnie ludzkie losy się plączą ze sobą i nigdy nie wiadomo. No ale na pewno sam Zack tego po prostu nie wiedział, bo nigdy się tym nie interesował. Znał historię aborygenów, była dla niego trochę surrealistyczna, jak każda zbrodnia białej rasy ever, bo tylko rasiści mogą sobie takie rzeczy wyobrażać jako coś realnego i superowego, dla reszty świata jakakolwiek czystka etniczna i sam rasizm powinien być niemożliwą koncepcją. No i dobra, był trochę egoistą, okej, w swoim charakterze. Interesowało go w życiu to co ciekawe i co go dotyczyło, a akurat to… no nie był jego problem. Nie dokładał sam do tego problemu, ale zdecydowanie nie robił nic, żeby jakoś problem zmniejszyć. I oczywiście najpierw zdobyć ich zaufanie. To zdecydowanie wykraczało poza granice rzeczy, które mu się chciały… ale ostatecznie nie miał takiego podejścia, jak administracja Lorne Bay, jemu nie przeszkadzała odrębność tego rejonu. I uważał swoją drogą tingaree za lepszą nazwę, niż emerald park. Głównie dlatego, że park było dość głupią nazwą zawsze. I dopóki jako policjant nie widział tu wzmożonej ilości zbrodni, mogli robić co chcieli w świecie bez samochodów i internetu. Jak w dzikich rejonach innych krajów, na odludziach górskich lub pustyniach... albo na bagnach, gdzie odludkowie często okazują się seryjnymi mordercami, bo dzicz sprzyja mordowaniu bez konsekwencji, mogli robić co chcieli w świecie bez samochodów i internetu. I serio, większość seryjnych morderców pochodzi z USA, a niemożliwie duża ich ilość właśnie z tych trzech rejonów Można to sprawdzić w internecie lub w dowolnym tiktoku o true crime.
- No dobra Ben, co to za schadzka? Chyba nie chcesz mnie poderwać, co? Bo żeby mnie wyrwać w ten sposób, potrzebuję kilku drinków i to dobrych drinków. I możliwe, że ci się uda - rzucił z lekkim rozbawieniem, ale no chociaż Ben był pięknym chłopcem, Zack niestety wolał same dziewczyny. - Ale na pocieszenie łap, niech to będzie walentynka ode mnie dla Ciebie - dodał i rzucił mu paczkę gum, którą miał w kieszeni. A potem założył ręce na pieris, uniósł brwi i czekał na jakieś wyjaśnienie, bo przecież był bardzo dobrym policjantem! benjamin hargrove nic przed nim nie ukryje, heh.
australia
-
remi, cami, nico
ODPOWIEDZ