lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
strażak — w remizie strażackiej
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
pan strażak, który zbyt często przynosi do domu te kotki które ściąga z drzew! Teraz zapuścił brodę, a także myśli o zapuszczeniu jakichś korzeni i znalezieniu miłości.
#3

Co jak co, ale Remi zawsze był chętny na spędzanie czas z rodzeństwem i na wycieczki! Zwłaszcza że miał husky’ego, który potrzebował bardzo dużo ruchu. Przez swoją pracę czasem go trochę zaniedbywał i potem musiał mu to jakoś wynagrodzić. Najlepiej w trasie! Dla niego to też było dobre rozwiązanie, bo strażak musi zawsze pozostawać w formie. Sam sprzęt, który zakładał codziennie na akcje do pożarów był bardzo ciężki i uniesienie go nie było aż takie łatwe. Ktoś bez mięśni i bez wytrzymałości to by się z nim zaraz przewrócił! A ty trzeba wejść do budynku, wyciągnąć często kogoś z niego i to jak najszybciej, bo każda sekunda się liczyła w trakcie akcji ratunkowej. I cóż, Remi doskonale wiedział jakie to uczucie, kiedy czasu na wyjście zabraknie i… co to za uczucie jak budynek się na ciebie wali. I naprawdę miał ogromne szczęście, że wtedy z tego wyszedł tylko ze złamaną ręką.
No ale, nie chciał myśleć o wypadku, bo przynosiło mu to tylko zmartwienia, no i oczywiście jego rodzinie. Pewnie dostali zawału te 5 lat temu, jak dostali telefon ze szpitala i cóż, Remi miał wyrzuty sumienia, że tak ich wystraszył. Wolał zarażać ich pozytywną energią, dlatego zabrał Penny Blackwell w to piękne miejsce. Nie ma nic lepszego na złamane serce, niż odrobina natury, pies i piknik po długiej wędrówce.
- Okej, chcesz mieć modela z Bucky’ego? Bo jak pozwolę mu wejść do wody, to z niej nie wyjdzie przez dobrą godzinę - zaproponował z rozbawieniem, przywołując psa do swojej nogi i wskazując lekko głową w stronę rzeki. - Możemy sobie też zrobić tutaj postój, jak już się zmęczyłaś - dodał, bo chociaż sam by się dorwał do tych kanapek i innych zapasów, które chował w plecaku, to musiał zgrywać twardszego zawodnika w tej wędrówce!
towarzyska meduza
-
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
02.


Każdy człowiek miał w swoim życiu znajomości, które ciężko było skategoryzować. I Archer miał podobnie, bo nie potrafił przypisać Audrey do żadnej grupy. Nie przyjaźnili się, ale nie byli też znajomymi ze szkoły, którym rzucało się na ulicy przelotne cześć. Albo i nie, bo wiele takich relacji po prostu nie przetrwało. Po skończeniu szkoły średniej najczęściej drogi się rozchodzą. Jedni skupiają się na zakładaniu rodziny, inni na karierze, a jeśli ktoś postawił na studia, to i tak musiał wyjechać z Lorne, żeby uczęszczać na wyższą uczelnię. Większość kolegów wybierało Sydney lub Melbourne, ale on trochę wrócił do korzeni i wybrał Brisbane, skąd pochodził, gdzie się wychował i gdzie wciąż mieszkał jego dziadek Lind.
Audrey dostała się na uniwerek w Sydney, a jednak i tak potrafiła znaleźć czas i jak tylko pojawiała się w rodzinnym mieście, zawsze odwiedzała Archera w szpitalu, kiedy ten miał semestr w plecy i prawie rok przeleżał przykuty do łóżka. To było... Miłe. Kilkoro bliższych mu osób zajrzało na oddział raz czy dwa, a ona zjawiała się tam regularnie, a to na pewno umocniło ich więzi. Kolegowali się. Tak, to chyba najlepsze określenie.
- Na tym odcinku rzeka nie jest taka rwąca, więc może się nie wypieprzymy - mówiąc do, powolnym krokiem podszedł do miejsca, z którego można było wypożyczyć kajaki. Trochę wyglądali jak siedem nieszczęść - on od lat utykający na lewą nogę, a ona z nogą w gipsie. - Trzeba będzie owinąć ci to jakąś folią. Albo workiem na śmieci - wskazał podbródkiem na usztywnienie, bo przecież nie chcieli, żeby ten gips jej jakoś rozmiękł, prawda? - Właściwie to jak się tak urządziłaś? - dopytał i wyjął drobniaki z kieszeni, żeby zapłacić za kajak, po czym wręczył Audrey kamizelkę ratunkową. Wcześniej jakoś nie złożyło się te pytanie, później zmienili temat, a na końcu zapomniał je ponowić. Wiesz, jak to jest, kiedy z kimś dobrze się gada? Mniej więcej wygląda to tak.
Warto napomknąć, że dzisiejszy spływ kajakowy fundował Archer i nawet nie chciał słyszeć najmniejszego sprzeciwu. Bo ile taka moc atrakcji mogłaby kosztować? Kilkanaście dolarów? Najwyżej Clark kiedyś się odstawi, chociaż i tak już dużo zrobiła dla Brooksa, który najprawdopodobniej na wieki zostanie jej dłużnikiem. Prawda była taka, że wcale nie musiała te trzy lata temu sprawiać mu wizyt w szpitalu, a jednak przychodziła za każdym razem, kiedy zjawiała się w Lorne. Zdaniem Archiego, Audrey, mimo że miała swoje za uszami, była bezinteresowna i czysto dobra, a takim ludziom powinno się stawiać pozłacane pomniki. I to tak całkiem serio, bez żadnej ściemy!

Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark nie mogła doczekać się zaplanowanej wycieczki. Odkąd złamała nogę wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem, nie pozwalając choćby wyjść przed dom by zaczerpnąć świeżego powietrza... A to doprowadzało pannę Clark do szaleństwa, gdyż nie zwykła siedzieć na tyłku w jednym miejscu. Kule również nie ułatwiały poruszania się, gdyż w pierwszym tygodniu nie potrafiła dobrze wyczuć na nich balansu, nie raz lądując na twardej podłodze, co jedynie podsycało jej niezadowolenie. Na szczęście Archer nie należał do tych, którzy odmówiliby jej na błagalną prośbę małej wycieczki, bądź jakiegokolwiek zajęcia które uratowałoby ją od żałości. Uśmiech nie znikał z pełnych ust podczas drogi na miejsce, a ekscytacja rozlewała się po drobnym ciele z każdym kolejnym uderzeniem serca.
- Razem mamy dwie sprawne nogi i cztery ręce, jestem niemal pewna, że nic złego nam nie grozi. - Odpowiedziała z pewnością głosie, w końcu po jej ostatniej dawce pecha już nic złego nie mogło się przydarzyć... A przynajmniej taką miała nadzieję. Ostrożnie, powoli, kuśtykała za nim, opierając się o dwie kule, by finalnie przysiąść na jednej z ławeczek, chcąc poczekać aż Archie załatwi wszystkie formalności, a im przyjdzie ruszyć na podbój rzeki. - Jestem przygotowana! - Obwieściła radośnie, po czym z torby przewieszonej przez ramię wyjęła niewielkie zawiniątko. - Tata mi to sprezentował... - Dodała, po czym rozłożyła przezroczystą folię, z nadrukowanymi na nią w niewielkich odstępach śladami psich łapek oraz ściągaczem u góry, mającym zapewnić ochronę gipsowego opatrunku. Ostrożnie nasunęła folię na gips, by mocno zacisnąć ściągacz, nie chcąc ryzykować kolejną wycieczką do szpitala. - I jak? Nadaję się na bal? - Spytała z rozbawieniem, wstając i próbując wykonać obrót wokół własnej osi, zatrzymała się jednak po kawałku, w obawie, że ponownie straci równowagę i runie na ziemię. - Trafiłam do najdalszych czeluści piekielnych na dwanaście godzin... Albo wieki, nie wiem dokładnie. - Zaczęła słowami wstępu, przyjmując z jego rąk kamizelkę ratunkową. Zwykle zapewne odmówiłaby jej przyjęcia, lecz od kilkunastu dni nie była pewna co do swojej mobilności oraz swoich możliwości. - Chciałam obejrzeć zachód słońca na Gahdun Island, pożyczyłam od wujka łódź i wybrałam się na wycieczkę... - Powoli kierowała się u boku Archera w kierunku kajaka, zastanawiając się, jak powinna najlepiej streścić tragiczny ciąg wydarzeń. - Jakiś parszywiec postanowił ukraść mi łódź, próbowałam go złapać ale upadłam i złamałam kostkę... Telefon mi padł, zrobiło się ciemno, a ja spędziłam urocze pięć godzin sama na bezludnej wyspie, w cienkiej sukience, bez jedzenia czy choćby odrobiny ciepła. Znalazł mnie sąsiad, który magicznie zna mojego dziadka i jeszcze bardziej magicznie wiedział gdzie mnie szukać... Albo wciska mi kit i jest moim stalkerem który potajemnie chce mnie zamordować. - Cień rozbawienia przemknął w dźwiękach jej głosu, nawet jeśli jej samej nie było do końca do śmiechu, bo sprawa wydawała jej się coraz bardziej pokręcona. - Mówiłam mu, że fale są zdradliwe ale mnie nie słuchał i prawie się utopiliśmy, zachowywał się jak dupek, jechał jak kretyn i jeszcze złapał gumę w aucie.... Jeden na dziesięć, nie polecam, Audrey Bree Clark. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy zakończyła opowieść o jakże paskudnej nocy, jaką miała okazję doświadczyć w swoim życiu. I z całych sił chciała zapomnieć tamten wieczór, wymazać go ze swojej pamięci i magicznie złożyć złamaną nogę. Brązowe oczęta panny Clark na chwilę utkwiły w buzi Archera, by chwilę później przenieść się na kajak, do którego jakoś musieli się wpakować. - Użyczysz mi pomocnej dłoni? - Spytała, odkładając jedną z kul i przymierzając się do kajaku, wyszukując wzrokiem najlepszej możliwości, aby wpakować się w niestabilny kajak.

Archer Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak się czuła. Bo, umówmy się, kto lepiej znał się na unieruchomionej kończynie i utrudnieniu w poruszaniu? Teraz to już czilera i utopia, ale początki były cholernie trudne. Audrey i tak znajdowała się w komfortowej sytuacji, w końcu nie miała uszkodzonego kręgosłupa, a złamana kość wkrótce się zrośnie, trzeba było dać jej tylko trochę czasu. Ale oczywiście Archie nie miał zamiaru licytować się z dziewczyną, które z nich miało gorzej (chociaż oczywiste, że on), bo to nie miało najmniejszego sensu i prowadziło donikąd.
Na widok folii z nadrukiem psich łapek, szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Brooksa; całym sercem kochał psy, ale z racji tego, że wciąż mieszkał z rodzicami, posiadanie czworonoga nie wchodziło w grę - mama miała uczulenie na sierść i prychała od razu, kiedy jakiś psiak pojawiał się w odległości dwóch mil. Serio! No dobra, trochę wyolbrzymione te pomiary, ale to nie zmieniało faktu, że pani Brooks w starciu ze zwierzętami prychała przeokrutnie.
- Piękna jest - pokiwał entuzjastycznie głową. - Nadaje się nawet na ślub! - no lepiej nie mógł tego podsumować, chociaż jak to powiadają - do wesela się zagoi i przezroczysta folia nie będzie już potrzebna.
Historia opowiedziana przez Clark brzmiała abstrakcyjnie, jednak Archer nie miał powodów, aby jej nie wierzyć. Ej, jego opowieść o tym, jak spadł ze słupa wysokiego napięcia, bo wdał się w zakład z jedną koleżanką, też z początku nie brzmiała wiarygodnie. On na pewno by sobie nie uwierzył.
- O rany, poważnie? - zapytał rozbawiony i rzucił jej nieco zdumione spojrzenie. - Co ci strzeliło do głowy, żeby w pojedynkę wybierać się na Gahdun Island? Gdybyś była ze mną, nic takiego nie miałoby miejsca - zapewnił, ale znając jego szczęście, to pewnie wyprawa skończyłaby się jeszcze tragiczniej i nikogo nie zdziwiłoby, gdyby Audrey Bree wyszła z tej akcji z obiema złamanymi nogami. Albo co gorsza - bez nóg.
Niczym prawdziwy dżentelmen, zgiął się w pół i wykonując kilka obrotów dłonią, zaprosił dziewczynę w stronę łódki.
- Służę pomocą - podał jej rękę, żeby mogła wsiąść do środka. W pierwszej chwili kajak zaczął się gwałtownie bujać, ale jak Audrey tylko usiadła, wszystko się uspokoiło. - Dobra, teraz ja - zarzucił na plecy kapok i już był jedną nogą w łódce. I tutaj zaczęły się schodki, bo powinien zacząć od tej niesprawnej, a nie sprawnej, bo teraz ciężko było mu się odepchnąć. - Niech to szlag - mruknął pod nosem, ale finalnie zajął miejsce z tyłu, a jeden z organizujących spływ podał im podwójne wiosła i odepchnął. - No i fajnie - Archie zaśmiał się głośno i skinieniem głowy podziękował uprzejmemu mężczyźnie. - To płyniemy. Byle tylko nie wpieprzyć się w jakieś zarośla i będzie dobrze - poklepał Clark po ramieniu i wiosłowaniem wprawił kajak w ruch. Nie raz tak było, że nurt znosił łódkę gdzie do brzegu i trzeba było wskakiwać do wody, żeby wyciągnąć ją z krzaków, a w ich wypadku takie przechadzki po mieliźnie nie były wskazane. - Jak tam z przodu? - dopytał jeszcze, bo jeszcze mieli możliwość, żeby zawrócić i szybko się zmienić, więc niech to będzie szybka decyzja.

Audrey Bree Clark

@audre
mistyczny poszukiwacz
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark nie miała najmniejszego zamiaru, aby wykłócać się o to, kto był w gorszym położeniu. Nie śmiałaby nawet spróbować doskonale wiedząc, iż to Archer był w gorszej pozycji... Nadal jednak jej duma cierpiała z faktu, iż była częściowo uzależniona od innych, a samotny prysznic z przyjemności stawał się sytuacją podwyższonego ryzyka. A ona przywykła do samodzielności oraz pewnej niezależności (mimo iż nadal mieszkała z rodzicami) którą brutalnie zabrał jej jakiś paskudny kamień bądź kawałek śliskiego piasku... O ile ten w ogóle potrafił być śliski.
- No, moja babcia by się ucieszyła... - Zaczęła, rozbawionym spojrzeniem wodząc między folią zdobiącą jej zagipsowaną nogę, a buzią swojego towarzysza. - Według niej jestem o krok od bycia przeterminowaną, cokolwiek to znaczy. - Śmiech wyrwał się z jej piersi. Nadal nie rozumiała, czemu wcześniejszym pokoleniom tak mocno zależała na szybkim zamążpójściu. Jej babcia, będąc w jej wieku, szykowała się już do drugiego porodu, Audrey jednak nie kwapiła się, aby iść w jej ślady i zaraz po ukończeniu liceum pchać się w zakładanie rodziny, o wiele więcej satysfakcji czerpiąc z ukończenia studiów i pracy z chorymi zwierzakami.
W jak najbardziej zwięzłej formie starała się opowiedzieć o wszystkich wydarzeniach, jakie miały miejsce podczas tamtej paskudnej nocy, skutkującej złamaniem oraz okrutnym uziemieniem.
- No, poważnie. Chyba nie mam na tyle bujnej wyobraźni, aby to wymyślić. - I mimo iż rozmawiali o jej wypadku i w jej głosie pojawiło się rozbawienie. Cała sytuacja wydawała jej się być wyjętą wprost z jakiegoś filmu akcji, cholernie abstrakcyjna w swojej realności. Brązowe oczęta uciekły na chwilę na bok, w geście delikatnego zawstydzenia. - Chciałam obejrzeć zachód słońca, ale mam ostatnio małe deficyty w znajomych i nie chcę się narzucać... - Mruknęła ciszej, nadal wpatrzona w trawę gdzieś pod swoimi nogami. Serce panny Clark było wielkie, otwarte na innych, bardzo często jednak okazywało się, iż działało to w jedną stronę, pozostawiając ją samą nie tylko w tak trywialnych kwestiach. - Z Tobą pewnie nawet nie dopłynęłabym do wyspy. - Spojrzenie z rozbawieniem powróciło do twarzy towarzysza, chcąc przekierować temat na trochę inny tor. Delikatnie, w przyjaznym geście szturchnęła go łokciem w ramię, dając znać, że słowa jakie padły z jej ust były tylko żartem... Chociaż połączenie ich dwóch pechów mogło faktycznie być wyzwaniem... Co z resztą mieli zaraz sprawdzić.
Ze słowem podziękowania przyjęła pomocną dłoń, ostrożnie pakując się do chyboczącego się kajaku. Szybko usiadła, by pojazd uspokoił się na tyle, aby Archer mógł do niej dołączyć. - Tylko nas nie zatop, zanim wypłyniemy. - W swoich słowach prosiła, aby był ostrożny wsiadając do kajaku, a gdy już znalazł się za nią, wiosło znalazło się w jej dłoni,a jego dłoń na jej ramieniu, panna Clark uśmiechnęła się pod nosem. - No weź, my nie damy rady z zaroślami? - Z pewnością dadzą! Zapewne lepiej, niż z wysiadaniem z kajaka, o tym jednak przyjdzie im się przekonać później, to też Audrey nie poświęcała temu większej uwagi. - Mam złamaną nogę, nie rękę, potrafię jeszcze kierować, Brooks. - Rzuciła z udawaną urazą w głosie, zatopiając wiosło w wodzie, by w kilku ruchach skierować ich bliżej środka rzeki. Bo i jaką zabawą było pływanie przy brzegu? No właśnie, żadną. Brązowe oczęta przesunęły po otoczeniu, a płuca panny Clark wypełniły się sporą porcją świeżego powietrza. - Nie wiem czy bardziej podobają mi się widoki czy fakt, że w końcu mogłam wyjść z domu. - Wyznała z wyraźnym zadowoleniem w głosie.

Archer Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
Jeśli faktycznie mieliby się zakładać, które z nich miało gorzej, Archer z pewnością wygrałby ten zakład. Oczywiście taka dyskusja i usilne trzymanie się swoich racji nie miało tutaj najmniejszego sensu, ale Brooks nie potrafił odpuścić takich gierek, które były niczym nałóg. Zresztą bardzo niezdrowy i szkodliwy, czym świetnym przykładem był fakt, że o mały włos można przypłacić takie wyzwania zdrowiem, a nawet życiem.
Zawtórował Audrey śmiech, bo on też szczerze nie rozumiał, jak ludzie mogli chcieć żenić się w tak młodym wieku. Jak nie wystarczyła świadomość tego, jak bardzo nie miało się później czasu na własne przyjemności, to Archie nie miał pojęcia, co mogłoby ich odwieść od tego dziwacznego pomysłu. Jakoś do tej pory nie umiał sobie wyobrazić, że w jego wieku jego rodzice byli już małżeństwem i mieli dwóch synów. Czy on teraz wyobrażał się w roli ojca? Nie, potrzebował jeszcze jakieś dziesięć lat, żeby do tego dojrzeć.
- No co ty gadasz - popatrzył na nią z nieukrywanym zdziwieniem. - Cierpisz na deficyt znajomych? Ty? - jakoś nie potrafił tego pojąć, bo Audrey zawsze wydawała mu się super. - A jak nie wiesz, co ze sobą począć, to zawsze możesz ponarzucać się mi. Dobra, wiem, może nie jestem wymarzonym towarzystwem, ale lepsze takie niż żadne, nie? - gdyby nie to, że dziewczyna siedziała do niego odwrócona plecami, puściłby jej oczko.
Archer ręce miał sprawne, więc wiosłowanie szło mu całkiem nieźle, chociaż i z pedałowaniem na rowerku wodnym poradziłoby sobie bez większego problemu. Może i nieco kuśtykał na lewą nogę, ale nie ma co robić z tego sensacji. Tym bardziej, że on sam za nic w świecie nie uważał się za kogoś z niepełnosprawnością. Inni mieli gorzej, a w Bitwie o Australię ludzi żołnierzom urywało kończyny i na pewno nie skarżyli się z tego powodu.
- Dobrze ci idzie, nie jojcz - zażartował, dając Clark pstryczka w ucho. - Napawaj się pięknymi widokami i moją wspaniałą, równie piękną osobą - skromniś, wiadomo. - I to nieprawda, że ze mną nie dopłynęłabyś do wyspy, ok? Zobacz jak świetnie radzę sobie na wodzie. Jak ryba! I to przykre, że we mnie nie wierzysz - Archie pociągnął nosem z udawanym smutkiem i westchnął najciężej na świecie. Zero sprawiedliwości, doprawdy. - Lepiej opowiedz mi o jakichś biednych zwierzętach, które ostatnio trafiły pod twoją opiekę. Miałaś jakieś interesujące przypadki? Tylko jak masz zamiar mówić o koalach z pourywanymi łapkami, to nawet nie chcę tego słuchać - puścił na moment wiosła i zatkał sobie uszy, bo poza psami, koale były najfajniejszymi zwierzakami ever. Przynajmniej w mniemaniu Brooksa, ale on ogólnie kochał wszystkie zwierzęta, bez wyjątku. Chciałby je wszystkie miziać, kiziać i tulić, i najchętniej podarowałby im caaaały świat.

Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy Archer wyraził zdziwienie wypowiedzianymi przez nią słowami. I ona uważała za nienaturalny fakt, iż w ostatnich tygodniach mniej miała do czynienia z innymi ludźmi. Nie wiedziała czym było to spowodowane wcześniej, teraz jednak stanowczo winiła za wszystko nogę w gipsie... I to paskudne poczucie, jakie towarzyszyło jej gdy wszyscy próbowali ją wyręczać z nawet najprostszych czynności.
- Wiesz, droga wojownika nieraz prowadzi samotną ścieżką i takie tam... - Rzuciła z odrobiną rozbawienia w delikatnym głosie, plotąc pierwsze, co ślina przyniosła jej na język. - Mój drogi, właśnie wydałeś na siebie wyrok. Nie dam ci spokoju, zobaczysz... - Obwieściła z uśmiechem, gdy tylko propozycja opuściła jego usta. Teraz już nie będzie mógł się jej wymigać. - I jesteś super towarzystwem, serio. Fakt, że każdy chce mnie ze wszystkiego wyręczać i ciągle mi przypomina, że czegoś nie mogę doprowadza mnie do szału. - Wyznała, posyłając mu delikatny uśmiech, niemal pewna, że doskonale wiedział, o czym mówiła. Audrey wychodziła z założenia, że złamana noga jest niczym wielkim (w końcu kiedyś się zrośnie) a na świecie była cała masa innych ludzi, którym należała się pomoc w codzienności. Ona chciała dawać sobie radę sama.
- Ej! - Pisnęła, gdy ten sprzedał jej pstryczka w ucho... I bardzo chętnie odwróciłaby się teraz i odegrała się, niestety próba ruchu skutkowała nieprzyjemnym poruszeniem kajaka. - Gdybyś siedział przede mną mogłabym podziwiać Twoje piękno, a tak? Zostaje mi trochę pojojczyć. - Rozbawienie ponownie znalazło się w jej głosie, a ramiona poczęły systematyczne wiosłowanie. Nie miała zamiaru narzekać, nazbyt zachwycona rozrywką, świeżym powietrzem i brakiem poczucia bezsilności oraz beznadziei. Świeże powietrze z pewnością było tym, czego panna Clark w ostatnich dniach z pewnością potrzebowała. -b] Nie mówię, że źle pływasz, okej? Ale wiesz ile jest barów po drodze do portu? Jestem niemal pewna, że w którymś w końcu byśmy wylądowali, żeby w połowie drogi zakładać się, kto dopłynie do wyspy wpław.[/b] - Po tych słowach z piersi panny Clark wyrwał się dźwięczny śmiech. Im obu nie potrzeba wiele, aby dać się porwać spontanicznym, nie raz szalonym pomysłom i Audrey była niemal pewna, że podczas wspólnej drogi z pewnością wpadliby na jakiś genialny pomysł.
- Och! - Zwiastowało, że panna Clark rozgada się zaraz na dobre, nie potrafiąc powstrzymać słów powiązanych z jej pracą oraz pasją w jednym. - Mam nowego sąsiada, który ma niezwykle uroczego dobermana! Fiodor ma dwa klapnięte uszka i jest cudowny! Zawsze jak go widzę rozkłada mi się na kolanach żeby go głaskać! - Zachwyt wybrzmiał w jej głosie, gdyż o takim nowym sąsiedzie jak piękny doberman Fiodor warto było wspomnieć. - W Sanktuarium ostatnio przyjęliśmy malutkiego kangurka, jego mama wpadła pod samochód i niestety nie przeżyła, ale mały ma się całkiem dobrze, jeśli się nie podda wyrośnie na silnego chłopca i... O! Pamiętasz, jak powiadałam ci o tym dingo z pogruchotanymi kośćmi? Wszystko powoli się zrasta i jak dobrze pójdzie, będę wnioskować o jego wypuszczenie na wolność za kilka tygodni... - Uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy opowiadała o tych wszystkich zwierzakach, jakim przyszło jej pomagać. Panna Clark była weterynarzem nie tylko z zawodu ale i ze zwykłego, czystego powołania. - A za kilka tygodni na farmie będziemy mieć malutkie kózki. - Oświadczyła niemal oficjalnie, niezwykle zadowolona z faktu kolejnych zwierzaków. - Jeśli chcesz, możesz wpaść je poznać jak już się pojawią. - A zaproszenie jakie padło z jej ust wydawało jej się być jedynie formalnością, niemal pewna, iż prędzej czy później Archera przywiałoby na farm.

Archer Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
Nie przeszkadzałoby mu zupełnie, gdyby Audrey faktycznie zaczęła zasypywać go swoim towarzystwem. Serio. Lubił ludzi, lubił z nimi rozmawiać, gapić się na nich, śmiać się z nimi. Nigdy nie miał większych problemów zawieraniem nowych znajomości i jeśli ktoś chciałby mieć w nim kompana, zawsze ochoczo przystawał na każdą relację. Wypadek sprzed kilku lat wcale go nie zmienił, choć wiele osób myślało, że ta tragedia go zmieni, że przez to zamknie się w sobie i już nigdy nie będzie tak pogodnym chłopakiem. Najbardziej martwiła się o to rodzina, która cały czas trwała przy jego boku i którą Archie mocno zaskoczył swoim pozytywnym nastawieniem. Nawet w momencie, kiedy lekarze uprzedzili go wózku inwalidzkim, na którym finalnie nie skończył, zastrzegł, że musi mieć najlepszą furę w mieście. Właśnie taki był Archer - chodzącą kulką optymizmu i nieudawanej radości.
- Nie śmiałbym cię w czymkolwiek wyręczać - odparł, wiosłując co jakiś czas, bo nurt rzeki i tak niósł ich przed siebie. - Myślisz, że mnie wyręczano? Nie znosiłem, kiedy próbowano na siłę coś za mnie zrobić, a ja na każdym kroku udowadniałem, że umiem to zrobić całkiem sam. Okej, nie raz przydała mi się pomocna dłoń, ale pewnie gdyby tak wszyscy mi naskakiwali, to nie byłbym w miejscu, w którym jestem teraz - mądre słowa, no nie? W dodatku takie prawdziwe.
Zaśmiał się głośno, ale wcale nie żałował, że siedział z tyłu łódki, bo tym sposobem mógł zerkać na smukłą szyję Audrey. No co? Archer był facetem i zarazem wzrokowcem, więc lubił sobie od czasu do czasu popatrzeć tu i tam.
Japa mu się cieszyła, gdy dziewczyna opowiadała o zwierzętach. Bo kto nie lubił zwierząt? Chyba trzeba było być niespełna rozumu, żeby nie słuchać z zainteresowaniem o psach i kangurach. Serio. No dobra, może Brooks nie był największym fanem kotów, za nimi jakoś specjalnie nie przepadał, ale jakby taki przylazł do niego i zaczął się łasić, to na pewno zacząłby go w końcu głaskać i kopsnął jakiś przysmak.
- O kurczę, to super! - podekscytował się na wieść o lepszym stanie zdrowia psa dingo. - Już myślałem, że z tego nie wyjdzie. Myślisz, że ktoś go po prostu potrącił samochodem i zostawił przy drodze, nawet nie racząc poinformować o tym odpowiednich służb? - z ludzi to jednak były świnie. Jak tak można? To przecież sumienia trzeba nie mieć. - O jezu, no pewnie, że chcę poznać małe kózki! - dodał natychmiast, a gdyby Audrey mogła spojrzeć mu w oczy, to dostrzegłaby w nich roztańczone płomyki. I szczerze mówić Archer już nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł wpaść do Sanktuarium, żeby móc karmić koźlęta i wyściskać innych podopiecznych ośrodka. - A co z koalą, która stracił matkę w pożarze? - dopytał jeszcze, bo niestety stające w płomieniach australijskie lasy były smutną codziennością i zdarzały się dosyć często. Na szczęście nie były tak poważne, jak te prawie dwa lata temu, ale wciąż ginęło w nich mnóstwo dzikich stworzeń.

Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Chodząca kulka optymizmu oraz nieudawanej radości była czymś, czego panna Clark w ostatnich tygodniach niezmiernie potrzebowała. Przytłoczona brakiem mobilności, bólem oraz, przede wszystkim, okrutnym pesymizmem rodziny i całą masą awantur jakie wyrządzał jej ojciec na zmianę z dziadkiem tęskniła za osobistościami takimi jak Archer - radosnymi, pełnymi optymizmu oraz nie robiącymi z jej stanu nie wiadomo jakiej tragedii.
- Nie wydaje mi się, abyś komukolwiek na to pozwolił... Jestem jednak pewna, że na początku każdy próbował to robić, czyż nie? - Nie zdziwiłaby się, naprawdę. Uraz Archera był o wiele bardziej poważny niż złamana noga i Audrey podejrzewała, iż wielu spoglądało na niego właśnie przez pryzmat wypadku... W oczach panny Clark wypadek nie zabrał młodemu mężczyźnie nic a nic, a jeszcze pozwolił im nawiązać odrobinę lepszą relację. - Moja wspaniała rodzinka przesadza do tego stopnia, że nie raz mam ochotę zamieszkać w stodole ze zwierzakami... - Dodała z odrobiną rozbawienia, chyba pierwszy raz przyznając się do myśli, powiązanych z opuszczeniem rodzinnego domu. Nie za daleko - nie mogła zostawić sąsiadów bez weterynarza, który był gotów ruszyć na pomoc w każdej chwili... Coraz bardziej jednak uznawała, że mieszkanie z rodzicami było zwyczajnie przytłaczające.
Z wyraźną pasją opowiadała o jej swoich pacjentach oraz najnowszych zwierzęcych znajomościach, jakie przyszło jej nawiązać. Na ten temat panna Clark mogła rozmawiać długimi godzinami, a towarzystwo zwierząt nie raz jawiło jej się jako o wiele bardziej atrakcyjne od towarzystwa innych ludzi. Nic więc też dziwnego, iż w tej kwestii z panem Brooks potrafiła dogadywać się niemal doskonale.
- Też myślałam, że już nic z tego nie będzie, ale to niezwykle uparta sztuka. - Zaśmiała się pod nosem, krótko i dźwięcznie, gdy przypomniała sobie te wszystkie uprzejmości jakie młody dingo serwował pracownikom Sanktuarium. - Nie wydaje mi się, że to był samochód... - Zaczęła, a głos dziewczęcia odrobinę zmarkotniał. Nigdy nie lubiła niepotrzebnej przemocy, zwłaszcza skierowanej przeciwko tym, którzy nie mieli jak się przed nią bronić. - Wydaje mi się, że zaszedł za skórę któremuś z farmerów, który postanowił przemówić mu do rozsądku łopatą. - Dodała z wyraźnym smutkiem w głosie, gdyż nie raz już spotykała się z podobnymi sytuacjami mimo wszelkich prób podejmowanych, aby im zapobiec. - Daję wykłady w szkołach, staram się rozmawiać z sąsiadami kiedy tylko się da, wciskam im swoje wizytówki w dłoń z zaznaczeniem, żeby dzwonili jak znajdą nieproszonego gościa... Ale do niektórych nie dociera. - Dodała ponuro. Niektórym ciężko było przetłumaczyć, że zwierzę nie jest wrogiem bądź szkodnikiem i nad wszystkim da się zapanować, czego przykładem miała być ich farma, z roku na rok coraz bardziej ekologiczna i zmieniana tak, aby zniwelować nieprzyjemne spotkania dzikich zwierząt z tymi hodowlanymi - każdej katastrofy dało się uniknąć.
- Wpadaj kiedy tylko chcesz! Czy na farmę czy do Sanktuarium, możesz być moim pomocnikiem na jeden dzień. - Panna Clark rozchmurzyła się składając propozycję. Z przyjemnością zapoznałaby Archera ze swoimi podopiecznymi w Santuarium oraz zwierzętami, znajdującymi się na farmie Clarków - a te były już przyzwyczajone do wszelkiego rodzaju pieszczot. - Poparzenia ładnie się zagoiły, ale ostatnio nie chce jeść. Podejrzewam, że to przez odstawienie i szukam jakiegoś rozwiązania sprawy, mam nawet niedługo rozmawiać o tym z jednym z profesorów z mojej uczelni. - Dodała, delikatnie uśmiechając się pod nosem. Liczyła, że z pomocą opiekunów koali uda jej się przywrócić zwierzaka do życia. I już miała coś dodać, gdy coś przykuło jej uwagę. Jakaś folia, w krzykliwej barwie pomarańczy, gdzieś przy jednym brzegu rzeki. - Widzisz? Chyba ktoś postanowił wyrzucić śmieci do rzeki... - Rzuciła z odrobiną irytacji w głosie, wskazując towarzyszowi dostrzeżone znalezisko. Audrey Bree Clark nie znosiła bezmyślnego zaśmiecania przyrody, zwłaszcza teraz, gdy o kosz na śmieci nie było trudno.

Archer Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
- Na początku traktowali mnie, jakbym był niedorozwinięty - powiedział urażonym tonem, bo na samo wspomnienie tamtych chwil robiło mu się jakoś tak... Nawet sam nie potrafił tego określić. Dziwnie? Tak, robiło mu się dziwnie. Wtedy każdy koło niego skakał, chciał go wyręczać i oczywiście Archie zdawał sobie sprawę, że wszyscy robili to wyłącznie dla jego dobra, ale mimo wszystko ogarniało go poczucie bezsilności, bo faktycznie potrzebował tej pomocy, ale nie w takim wymiarze i nie aż tak bardzo, jak myśleli jego najbliżsi. Nie miał im tego za złe, choć czasem wściekał się na nich i szybko sprowadzał na ziemię.
Zaśmiał się, kiedy Audrey wspomniała, że najchętniej zamieszkałaby teraz w stodole, jednak na jej miejscu po prostu zacisnąłby zęby - jej chwilowo pogorszony stan zdrowia był tymczasowy i zapewne niedługo będzie hasać jak sarenka.
- Ajajaj - aż syknął pod nosem, bo chyba aż za bardzo wyobraził sobie psa dingo, który najprawdopodobniej został potraktowany łopatą. - Ludzie to bestie - skwitował krótko i chyba oboje musieli się z tym zgodzić. Tutaj zbędne były jakiekolwiek inne komentarze. Archera wcale nie dziwiło, że niekiedy ludzi określano mianem gorszych od zwierząt. I nie mógł się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. - Ale na szczęście wszystko się zrasta, więc teraz już na pewno wszystko będzie dobrze - skinął głową, chcąc umocnić wypowiedziane słowa. Tylko dalej nie mógł zrozumieć, jak można być takim sukinsynem. Owszem, psy dingo bywały niebezpieczne, ale jeśli zagrażały zwierzętom na farmie, na bank można było to załatwić jakoś inaczej.
Oczy mu się zaświeciły na wieść, że mógłby przez jeden calutki dzień być pomocnikiem w Sanktuarium i w duchu nie mógł już doczekać się tego momentu.
- O rany, no jasne! - chyba trochę za bardzo podskoczył w kajaku, którym zabujało do tego stopnia, że Brooksowi wypadło wiosło. - Cholera - mruknął pod nosem, jednocześnie podążając wzrokiem w kierunku, gdzie Clark dostrzegła pomarańczową reklamówkę. - Mówiłem już, że ludzie to bestie? W dodatku straszne świnie. Jak można nie przyjmować do świadomości, że ta folia i wszystko, co się w niej znajduje będzie rozkładać się kilkaset lat? Trzeba być naprawdę ograniczonym - no obruszył się chłopak na poważnie, bo też nie znosił, gdy ktoś zaśmiecał środowisko. Bo jeśli ludzie sami nie zadbają o przyrodę, nikt za nich tego nie zrobi.
W końcu zdołał dosięgnąć wiosło (i to bez niczyjej pomocy!) i jak już znów wprawili kajak w ruch, lekko klepnął Adurey w ramię.
- Podpłyńmy tam - zadecydował, poprawiając się w łódce. - Zabierzemy je i wyrzucimy, kiedy dobijemy do brzegu. Będziemy jeden szczebelek bliżej nieba - zażartował, bo tak nieszczególnie wierzył w te całe zaświaty, ale dobre uczynki były zawsze w cenie, karma wraca, a im z pewnością korony z głów nie pospadają.

Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi panienki Clark.
- Aha, pamiętam. W pewnym momencie nawet obawiałam się, że wejdziesz przez nich w łóżko i już z niego nie wyjdziesz. - Wypowiedziała nieco ciszej, bezwiednie uciekając wzrokiem gdzieś w bok, przyznając się do części myśli, jakie przechodziły przez jej głowę podczas regularnych wizyt. Archer nie był pierwszą osobą którą odwiedzała w szpitalu, lecz jedyną która z tego szpitala wyszła o własnych siłach o mijając szpitalną kostnicę. I do tej pory życzyła mu jak najlepiej, ciesząc się, że jednak się nie poddał i brnął do przodu chyba zaskakując wszystkich wokół.
- Prawda. - Odpowiedziała jedynie, nie widząc powodu aby nie zgodzić się z jego słowami. W swojej pracy miała okazję naoglądać się wielu przypadków ludzkiego okrucieństwa, nie raz zwyczajnie bezpodstawnych oraz wynikających z ich niedopatrzeń - farma Clarków była najlepszym przykładem, że przy odrobinie chęci oraz researchu dało się zapobiec wielu wypadkom oraz niechcianym spotkaniom. Niestety, nie wszyscy chcieli słuchać. - Mam nadzieję, składałam go ponad półtorej godziny. - Zrobiła co mogła, reszta leżała w łapkach zwierzaka - jeśli się nie podda, z pewnością wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Panna Clark zaśmiała się pod nosem, słysząc reakcję swojego towarzysza.
- Tylko nas nie utop, okej? - Rzuciła z rozbawieniem, odruchowo wyjmując wiosło i rozkładając ręce na boki, jakby to miało im pomóc zachować równowagę i nie skończyć w zimnej wodzie. Brrr! Na to tym momencie wyjątkowo nie miała ochoty, choć zwykle do kąpania była pierwsza. - No mówiłeś... Ostatnio czytałam, że ponoć wynaleziono folie produkowane z jakichś związków w roślinach, szybko się rozkładają i są bezpieczne dla środowiska. - Audrey Bree Clark nie byłaby sobą, gdyby nie napomknęła o przypadkowej ciekawostce powiązanej z poruszonym tematem. Zarzucanie nimi nadal miała w krwi, mimo iż teraz robiła to znacznie mniej nachalnie niż za czasów dzieciństwa. - A nie schodek? Wiesz, stairways do heaven... - Odpowiedziała z rozbawieniem, po czym zanurzyła wiosło w wodzie by pomóc Archerowi podpłynąć do brzegu. Kilka machnięć później znaleźli się już niedaleko brzegu, a brązowe oczęta skupiły się na torbie, zawieszonej na jednej z gałęzi. I im bliżej tej torby się znajdowała, tym bardziej miała wrażenie, że coś w tym wszystkim jest nie tak.
- Ugh, chyba nie jest pusta... - Niesmak wybrzmiewał w jej słowach, gdy dzieliła się z nim swoim spostrzeżeniem. Zrozumiałaby zawieruszoną foliówkę, jednak jawne wyrzucanie śmieci do rzeki i to jeszcze takiej, w której ludzie pływają kajakami było zwykłym świństwem. I cała masa innych, wyjątkowo nieeleganckich określeń. Panna Clark niebezpiecznie wychyliła się z kajaku próbując dosięgnąć folii, w tym momencie zupełnie zapominając o możliwości wylądowania w zimnej wodzie. Smukłe palce w końcu spotkały się z folią ściągając ją z gałęzi, gdy ta nagle... poruszyła się? - Co do... - Zaczęła, lecz nie dokończyła, gdyż łapiąc pewniej folię i wracając do poprzedniej pozycji usłyszała ciche skomlenie. Z zaintrygowaniem rozchyliła foliówkę by dostrzec czarną, futrzaną kulkę spoglądającą na nią przerażonym spojrzeniem. Brązowe spojrzenie niemal od razu zaszkliło się, gdy tylko zdawała sobie sprawę z okrucieństwa, jakie miało miejsce. - Mamy pasażera na gapę. - Oznajmiła, przekręcając się odrobinę by chociaż kątem oka dostrzec buzię swojego towarzysza, jednocześnie z ostrożnością przekazując mu torbę.

Archer Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ