lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
lorne bay — lorne bay
31 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Miała być malarką, ale z racji niepowodzeń, zdecydowała się zostać pielęgniarką w tutejszym szpitalu.
W sieci wciąż krąży filmik, na którym ucieka sprzed ołtarza, a jej wszystkie dotychczasowe związki... No cóż, nie udały się.
Niesamowita z niej niezdara, ale za to z wielkim sercem.
Rozdział 1

Żołądek burczał głośno, domagając się kolejnej dawki cukru i węglowodanów, których mu tak okrutnie zaczęła odmawiać. Ciężkie torby z organicznej bawełny, boleśnie stukały o jej biodra, a kilka samotnych, wystających marchewek raz na jakiś czas wbijało się jej pod żebra, kiedy szła z zacięciem wąskim chodnikiem. Pełnym wyrw i krzywych kostek, o które co rusz się potykała. Do tej pory nie była fanką zdrowego jedzenia, a w ciągu ostatnich trzech miesięcy dała ku temu stanowczy manifest, upychając w drobnym ciele dania błyskawiczne, zalewane zatrważającą ilością coca-coli. Dopiero kiedy po raz pierwszy wychynęła z mieszkania, ubrana w ogrodniczki zamiast workowatego dresu, jakiś trybik w jej głowie się przekręcił, oznajmiając, że teraz ona, właśnie ta Effie spod dziewiątki, nazywana pieszczotliwie przez sąsiadów dziwaczką (ci bardziej złośliwi mówili o niej "niespełna rozumu"), stawia pierwszy krok ku odnowie. A nie ma przecież nic lepszego i nic bardziej znaczącego jak zadbanie o swoje ciało. Osobistą świątynię, którą do tej pory zdążyła doszczętnie zbezcześcić, zajmując się również wątrobą, która (cud!) jeszcze domagała po taki imponującej ilości rozlanego wina.
Nie zastanawiała się jeszcze co zrobi z tak dużą ilością selera naciowego, ani do czego jej aż tuzin papryczek chilli, zważywszy na to, że za zbyt ostrymi potrawami wcale nie przepadała. Podpatrzyła te artefakty w kuchni starszego brata, a skoro on nimi operował, zdawałoby się, że da się z nich wyczarować wszystko. Wreszcie jej myśli nie krążyły niczym błędny rycerz wokół listopadowego wydarzenia, którym do tej pory żyła większa część mieszkańców jej piętra. I może tak by było przez resztę drogi do domu, a nawet i resztę dnia, który spędziłaby na nieudolnej próbie połączenia ze sobą zakupionych warzyw, ale pech chciał, że tuż przed nią zamajaczył znajomy kształt. Wysoka postać z burzą ciemnych loków, których nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie przeoczyć. Zainteresowany był akurat witryną, co z ulgą przyjęła, znajdując w tym sposobność ucieczki. Taktyczny manewr jaki wykorzystała do odwrotu spalił na panewce, gdy jej but zahaczył o tą nieszczęsną, krzywą kostkę, a tylna noga splątała się z tą tkwiącą w chodniku, skazując całą akcję na niepowodzenie.
Głośny jazgot upadających toreb był zaledwie początkiem, nadciągającej apokalipsy, gdy dwie główki kapusty, w towarzystwie kilku cebul potoczyły się w stronę mężczyzny, zatrzymując u jego stop. Chwilę później runęła tam Effie z wyrazem prawdziwego nieszczęścia na twarzy i zbolałym jękiem jaki wydobył się z jej ust zanim zakryła je fala włosów.
- Nic mi nie jest! - rzuciła naprędce, pilnując aby poskręcane we wszystkie strony, ciemnobrązowe fale, nie opuściły jej twarzy, służąc za prowizoryczną maskę. Może jej nie rozpozna, może sobie pójdzie i zostawi to dziewczę w spokoju, skazane na niełaskę krzywego chodnika.
- Poradzę sobie - dodała jeszcze na wszelki wypadek, ani myśląc żeby przepraszać za zuchwały atak warzyw, które wysypały się z jej toreb.
ambitny krab
nick
szef kuchni — Frogs Restaurant
30 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
And if I'm dead to you, why are you at the wake?
Cursing my name, wishing I stayed
Look at how my tears ricochet
Tańczące w słońcu iskierki porannej rosy, spoczywające niedbale na każdym źdźble okolicznej trawy. Owoce prężyły się w słońcu w oczekiwaniu na zachwyconego nimi kupca. Wyborna mieszanka barw i zapachów połączona z radosnym gwarem były tym, co bezsprzecznie zachwycało Lyalla, utwierdzając go w przekonaniu, że wyższość targowisk na marketami jest praktycznie niepodważalna. Uwielbiał spędzać tu czas, przechadzać się między straganami, rozmawiać z wystawcami i relaksować się każda kolejną minutą w tym otoczeniu. Być może jego zamiłowanie do tego typu miejsc podyktowane było zamiłowaniem do natury i kulinarną pasją. Uwielbiał wiedzieć, skąd pochodzą produkty, które w pierwszej kolejności lądują na jego garnku a później na stole. Zdawał sobie sprawę, ile okoliczni rolnicy wkładają pracy, by ich wyroby były pierwszorzędne, bez zbędnej chemii i ulepszaczy. Jakość, której mógł być pewny serwując ją zarówno gościom restauracji jak i najbliższym stołującym się w jego kuchni. Takiej pewności nie miał natomiast, kupując zafoliowane, niemalże nawoskowane jabłka w jednym z większych superkarketów centrum Lorne Bay. Oczywiście i tam od czasu do czasu przychodziło mu zapatrywać się w najpotrzebniejsze produkty, ale zdecydowanie preferował te weekendowe, leniwe spacery po lokalnym targowisku.
Obracając w dłoni jedną z pomarańczy na najbliższym stosiku, o mały włos nie dostrzegłby dawnej znajomej. Rozmowa ze sprzedawcą zaabsorbowała go do tego stopnia, że potrzebował dłuższej chwili, by skojarzyć wpatrujące się w niego tęczówki z imieniem Melis. Uśmiechnął się serdecznie, kończąc transakcję z zaprzyjaźnionym sprzedawcą. Nieśpiesznie załadował tuzin pomarańczy do płóciennej Eco torby, którą zarzucił sobie na ramię. Kolejny punkt z pokaźniej listy odhaczony.
-Na stoisku obok mają najlepsze winogrona.- zagaił na powitanie, odwracając się w kierunku brunetki. Wpadali na siebie w zasadzie dość często, ale nie zawsze potrafili znaleźć te kilka krótkich chwil na rozmowę. Nawet w miejscu tak spokojnym jak Carnelian Land, czas był na wagę złota. Znalezienie, choć kwadransa wolnego niekiedy graniczyło wręcz z cudem. Może, więc tego dnia dopisało im ogromne szczęście? Kto, wie.

melis huntington
ambitny krab
e.
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
005.
In every heart that you get to know
It leaves a mark when they come And a scar when they go
{outfit}
Było to idealne miejsce dla fotografa. Wszystkie barwy przyciągały chętnie oko obiektywu, a Melis nie mogła napatrzeć się na zrobione zdjęcia. To była codzienność, zwykłe rzeczy, a jednak szalenie kierowały na siebie uwagę każdego. Sprzedawcy wiedzieli jak zachwycić przechodniów idealnie poukładanymi owocami, kolorystycznie i skrupulatnie. Melis uwielbiała tu przebywać. Nie tylko z powodu zakupów, choć oprócz aparatu powieszonego na szyi, miała również wiklinowy kosz, do którego wkładała zakupione produkty. Wędrowała alejkami, uśmiechając się do napotkanych ludzi. Mieszkała tu już tyle lat, że znała doskonale wszystkie twarze. Turyści raczej tutaj nie przychodzili, mieszkańcy farm – tak. Przywitała się z sąsiadami, z kilkoma z nich zamieniła parę słów, a jeszcze innym zrobiła kilka zdjęć. Chyba przyzwyczaili się już do tej młodej Huntington, która nigdy nie rozstawała się ze swoim aparatem, nawet na zakupach na targu. Może to nie było życie, jakie sobie wyobrażała i jakiego, wydawało jej się, że nie chciała. Ale tak naprawdę, kiedy głębiej się w tym zanurzała, to nie było do końca tak. Może jej kariera nie rozwinęła się tak, jak tego pragnęła, ale wiedziała, że ma jeszcze na to czas, a jeśli teraz nie da rady uratować stadniny, to może ją stracić, tak jak wiele innych rzeczy w swoim życiu. Teraz miała swój moment, mogła dojść do siebie po minionych zdarzeniach, mogła spróbować zacząć od początku i spróbować cieszyć się wszystkim. Nie mogła wiecznie zakopywać się w swoim smutku. Nie mogła też czekać do poniedziałku, do pierwszego dnia miesiąca albo do nowego roku, musiała zacząć teraz. I mogłaby przysiąc, że szło jej całkiem nieźle. – Już mam – odpowiedziała, pokazując swój wypchany koszyk, kiedy podeszła do stoiska, przy którym stał Lyall. Znali się od dawna i chociaż na początku niezbyt za sobą przepadali, to ostatecznie Buchanan okazał się sympatycznym facetem. Postawiła koszyk na ziemi, ponieważ był ciężki, a ona nadal dochodziła do siebie po wypadku. – Mogę pomóc ci szukać, ponieważ ja już swoje zakupy skończyłam, ale karta pamięci w aparacie nie jest jeszcze pełna – powiedziała, zdejmując sprzęt z szyi, by zrobić jedno zdjęcie swojemu koledze.
szef kuchni — Frogs Restaurant
30 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
And if I'm dead to you, why are you at the wake?
Cursing my name, wishing I stayed
Look at how my tears ricochet
Barwy, zapachy, kształty. Targowisko na obrzeżach Carnelian Land to bez dwóch zdań miejsce niegasnących na sile inspiracji. Coś, co albo się kochało, albo nienawidziło. Ciągły chaos i zamieszanie, ustępujące dopiero o zmroku. To właśnie tutaj Lyall najczęściej i najchętniej oddawał się długim nic niewnoszącym w jego życie pogawędkom o pogodzie i kolorze polnej trawy. Nic, więc dziwnego, że dawno niewidzianą znajomą przyszło mu spotkać właśnie tutaj. Aparat zdobił jej szyję, z miejsca zdradzając cel wizyty na targu. On nigdy nie miał smykałki do fotografii. Uwielbiał zdjęcia prawie tak bardzo jak cenił sobie obrazy. Jednak w obydwu kwestiach wykazywał nikłe talenty, aby nie powiedzieć, że żadne.
-Och, faktycznie.- odparł, uważniej przyglądając się koszykowi Melis. Cóż, najwyraźniej nie tylko on miał oko do najlepszych produktów, jakie oferowali lokalni rolnicy. Może to coś, co zasadniczo łączył wszystkich mieszkańców okolicznych farm i posiadłości? Uwrażliwienie na otaczającą ich naturę? Tak z pewnością chciałby myśleć Lyall gdyby wszyscy jego najbliżsi żyli w idealnej nieistniejącej przecież rzeczywistości. Tak, więc nie posądzając Melis o tego typu zapędy, doszedł do wniosku, że lista jej zakupów miała charakter czysto pragmatyczny. -Doskonale, bo ja potrzebuję jeszcze kilku drobiazgów.- ucieszył się, kiwając głową. To była miła propozycja, toteż ani myślał ją odrzucać. Drobne życzliwe gesty były czymś, co doświadczał coraz rzadziej, nawet w mieścinie tak małej, w której najpewniej znał się z większością sąsiadów. Doceniał, więc drobne gesty, serdeczne uśmiechy i towarzystwo znajomych, których to nie miał wcale na pęczki. -Potrzebuję jeszcze kiwi i w sumie tak pół kilo migdałów.- stwierdził po chwili namysłu. Te składniki z pewnością ubarwią, któreś z jego dań, a i brunetka z pewnością skorzysta na sfotografowaniu ich wiszącym na szyi aparatem. Układ wręcz doskonały!
melis huntington
ambitny krab
e.
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Mieszkanie w Carnelian Land wiązało się z oglądaniem wielu pięknych miejsc. Prócz targu, na którym Melis bywała najczęściej jak się dało, uwielbiała zwiedzać pieszo lub konno okolice. Piękne sady, winnice, pola ananasów i innych dobroci, które Australia dawała swoim mieszkańcom. Oprócz tego jeziorko, do którego można było wskoczyć w tak upalny dzień jak ten i, nieskromnie chwaląc się, stadnina, którą Melis opiekowała się od kiedy tata miał wylew. Była naprawdę urokliwym miejscem. Oprócz stada pięknych koni, można było po prostu wpaść na ognisko w towarzystwie przyjaciół albo odwiedzić mamę Huntington, która z przyjemnością gotowała dla okolicznych mieszkańców. Dawało jej to dużo wytchnienia, a Melis uwielbiała oglądać ją szczęśliwą, dlatego chętnie zapraszała wszystkich, którzy mieli na to ochotę. Pomimo sporych odległości między farmami, sąsiedzi mieli ze sobą dobry kontakt i Melis wiedziała, że może liczyć tutaj na każdego. – Czego potrzebujesz? – zapytała, sięgając po jabłko z najbliższego stoiska, chciała zapłacić, ale sprzedawca machnął ręką, więc wgryzła się w nie, czując jak sok przyjemnie strzelił jej w ustach. Kiwnęła głową, dziękując właścicielowi sadu. Czuła się jak mała dziewczynka. Zawsze miewała tutaj takie wrażenie, bo ludzie pracujący tutaj właśnie taką ją znali, dziewięcioletnią Melis, która przyjeżdżała na targ z ojcem, skacząc obok niego. Pamiętała, jak bardzo irytowała go, kiedy podkradała z każdego stoiska jakiś owoc, a on biegał za nią i wciskał każdemu pieniądze. W końcu stało się to chlebem powszednim. Tym bardziej, że Melis nie zawsze była małym złodziejaszkiem, czasami pomagała przenieść skrzynki, a innym razem układała owoce w równych rządkach. Pomagała z przyjemnością, bo dawniej Carnelian Land było jej życiem. Kiedy fotografia się nim stała, odsunęła się od tego miejsca znacząco, podróże pochłaniały cały jej czas, ale wylew taty zatrzymał ją i teraz nie sądziła, żeby szybki powrót do tego co było, był możliwy. Zresztą, w takich chwilach jak te była szczęśliwa i wydawało jej się, że tego nie potrzebuje. – W porządku, Jane Codringher ma ładne kiwi i chyba jej się podobasz – powiedziała, śmiejąc się cicho. Jane była koleżanką Melis ze szkoły i mieszkanką Carnelian Land. Tak jak Melis, poświęciła się pomocy rodzicom i Huntington czasami zazdrościła Jane tego jak ogromną radość je to sprawia.
spotkamy się — w innym świecie
38 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Can you help the hopeless? Well, I'm begging on my knees
Can you save my bastard soul? Will you wait for me?
Z jakiegoś powodu uznał, że to dobry dzień, aby udać się na targ. Nie wymagało to podróży do innej dzielnicy miasteczka, bo do targu miał stosunkowo blisko. Chciał dostać kilka świeżych produktów, bo lubił starannie przygotowane posiłki, z resztą sam wcale nie tak źle gotował i nawet to lubił. Gotowanie go odprężało. Nie przepadał za to za sprzątaniem bałaganu, jaki zostawiał po sobie w kuchni, więc dobrze gdy wokół był ktoś, kto w ramach podziękowania za dobre żarcie, oferował się że posprząta za niego.
Zanim wyszedł, stanął jeszcze przed lustrem i przyjrzał się swojemu odbiciu. Miał na sobie jeansy, dosyć eleganckie buty i czarną koszulę z długim rękawem. Uznał, że chyba jest w porządku, chociaż prawda była taka, że ubrał się zbyt elegancko na zwykłą wyprawę po zakupy. Szczerze powiedziawszy nie umiał się jeszcze odnaleźć na wsi, skoro w stolicy nawet do kiosku po papierosy chodził w garniturze.
Nie był pewien ile towarów kupi, więc pożyczył od Sole jej pickupa. Jechał dosyć powoli, przyglądając się mijanym gospodarstwom i zwierzętom hodowlanym, które pasły się przy drodze. Życie tutaj leciało leniwie, spokojnie i dosyć przyjemnie, jak na jego gust. Miał wrażenie, że znalazł się w zupełnie innym świecie i w końcu mógł odetchnąć świeżym, nieskażonym kłamstwem i brutalnością, powietrzem. Zaparkował niedaleko wejścia na targ, wyjął z przyczepy duży wiklinowy koszyk, po czym wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary i ruszył w kierunku pierwszego ze straganów. Warzywa były świeże i kolorem zachęcały do tego, aby je kupić, a potem zjeść. W stolicy kupował głównie w supermarketach, bo było szybko i po drodze, ale tam produkty spożywcze były dużo smutniejsze, niż te tutaj, być może tak jak i ludzie.
Miał też nadzieję na dobry miód i świeże mięso, ewentualnie ryby. Niewielki, drewniany domek z szyldami, przedstawiającymi słoiki z miodem i pszczoły, przyciągnął jego uwagę. Nie tylko dlatego, że chciał kupić miód, ale i dlatego, że z dachu unosiła się ciemna smuga dymu. Komina tam nie było, z resztą kto miałby się niby ogrzewać? Może upałów nie było, ale mrozów też nie.
Przed domkiem zgromadziło się kilka osób, chcąc zobaczyć co się stało. Gdy Wilder podszedł bliżej, coś huknęło i wnętrze zajął ogień. Kątem oka zobaczył, że ktoś chyba leży na ziemi.
Proszę się odsunąć, tu jest niebezpiecznie — powiedział, chociaż sam nie skorzystał ze swojej rady. Robił w życiu wiele złego, ale taką miał pracę. Nie był jednak potworem i w zwyczajnych sytuacjach nie umiałby patrzeć na śmierć niewinnych osób. Wpadł do środku, ale dym był tak gęsty, że zaczął kaszleć, a oczy zaszły łzami. Osłonił się jednym z drewnianych szyldów reklamowych, co odrobinę pomogło. Przynajmniej cokolwiek widział. Na ziemi leżał niski mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie biały fartuch. Być może był to sprzedawca? Levine złapał go pod ramię, po czym zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Z oddali słyszał syreny alarmowe, więc na szczęście ktoś już wezwał straż pożarną. Gdy był już na zewnątrz część dachu zawaliła się, a jedna z desek uderzyła go w głowę. Nie był pewien co działo się później.

autumn goldsworthy
powitalny kokos
Wilder
strażaczka wkrótce na wolnym — LORNE BAY FIRE STATION
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Thought I'd end up with Dale
But he wasn't a match
Wrote some songs about Luke
Now I listen and laugh
Even almost got married
And for Colton, I'm so thankful
[numerek]

Jesień w Australii na pierwszy rzut oka nie była aż tak bardzo zróżnicowana od pozostałych pór roku, ale dla Autumn była to jednak ulubiona pora roku. Wreszcie temperatura była nieco niższa niż latem i choć wciąż było ciepło i deszczowo, to jednak w końcu mieszkańcy Australii mieli szansę na wzięcie pełnego, rześkiego oddechu. Znacznie przyjemniejszego niż płytki oddech latem. Taka temperatura rzutowała na jej dobry humor, nawet pomimo wszystkich niefortunnych wydarzeń w jej życiu, które bynajmniej nie prowokowały uśmiechu na jej twarzy. Nie narzekała jednak – poza tym nawet w jej pracy w ostatnim czasie było dosyć spokojnie.
I jakby na zaprzeczenie tym słowom i myślom, rozległ się alarm w całej remizie. Syrena rozbrzmiała głośno i w ułamku sekundy wszyscy porzucili swoje dotychczasowe czynności i pobiegli się przebierać w mundury strażackie. Autumn wskoczyła do wozu z Blake, siedzącą za kierownicą i natychmiast zaczęła ją instruować, gdzie mają jechać. Wozy strażackie na targ dojechały w zaledwie kilka minut, wymijając wszelkie samochody uprzywilejowanym pasem. Już z odległości Autumn zobaczyła smugę dymu przecinającą jasne niebo. Skrzywiła się. Już od jakiegoś czasu nie mieli pożaru i trochę żałowała, że ta szczęśliwa passa mieszkańców Lorne Bay dobiegła końca. Ktoś z zespołu zaczął rozpraszać tłum gapiów, a pozostali w niezwykłej synchronizacji zajęli się każdy kolejnymi krokami postępowania w sytuacji pożaru. Jej i Remiemu, i jeszcze jednemu strażakowi przypadło sprawdzenie czy nikt nie został w środku. Autumn sprawdziła przymocowanie maski pozwalającej jej na miarowe oddychanie i zaczęła iść w kierunku budynku. Przed samym wyjściem dostrzegła częściowo zawaloną konstrukcję. – Tam ktoś leży – powiedziała do Remiego i po uprzedniej wymianie porozumiewawczych spojrzeń, zgodnie na trzy podnieśli pozostałość desek, która odpadła z dachu. Gdy w końcu im się to udało przesunąć gruzy, Autumn ze zgrozą rozpoznała mężczyznę, którego poznała przed paroma miesiącami w szpitalu. Również w nieciekawych okolicznościach jak te. Na szczęście to Remi zajął się odciąganiem go jak najdalej od wejścia. Staruszkiem, którego Wilder musiał heroicznie wyprowadzić ze sklepiku, już zajmowali się sanitariusze.
W tym czasie Autumn i jej partner rozbili szyby w budynku i weszli do środka, by szybko sprawdzić czy nikt nie pozostał w sklepiku. Ale poza sprzedawcą i Wilderem wyglądało na to, że sklepik był pusty. – Sprawdźmy jeszcze tyły! – zawołała Autumn, odgradzając sobie drogę do drzwi. Dopiero na zapleczu odnaleźli jeszcze przerażoną kobietę, którą czym prędzej odprowadzili do wyjścia i oddali ją w ręce sanitariuszy. Na rozkaz komendanta nie wchodzili po raz kolejny do budynku, widząc jak piętro zawala się, podczas gdy pozostali członkowie zespołu gaszą już pożar.
Autumn zdjęła maska i odkaszlnęła kilkukrotnie, a po tym ciężko zaczerpnęła powietrza w płuca.
Wilder Levine
farmerka/kelnerka — farma Whitehouse'ów/Hungry Hearts
29 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyna z farmy, która marzyła o wielkiej karierze artystki. Uwielbia słoneczniki, kocha malować obrazy, lecz została na farmie po wypadku ojca i próbuje związać koniec z końcem, zajmując się farmą i pracując w kawiarni, łapiąc się również różnych prac i zbierając na rehabilitację oraz leczenie ojca. Obiecała przyjaciółce przed jej śmiercią że zaopiekuje się jej mężem, więc obecnie jest aniołem stróżem Aarona.
#11

jaxon kennedy

Ludzie mieszkający w centrum robili zwykle zakupy w supermarketach, a ich dzieci nie miały zielonego pojęcia o tym, że mleko wcale nie pochodzi z kartonu ze sklepu tylko od krowy, zaś ludzie mieszkający, czy nawet uwięzieni na farmie wcale nie z wyboru, ci korzystali głównie z okolicznego targu, by wesprzeć sąsiadów sprzedających swoje produkty i również szukali tam zarobku na swoich produktach. Zatem ci miastowi, którzy to byli świadomi tego, że większość tego co jedzą jest produkowane na farmie, specjalnie przyjeżdżali tam by kupić jajka od kur z wolnego wybiegu, a nie z klatek, czy zaopatrzyć się w owoce i warzywa, które to nie były faszerowane chemikaliami dla szybszego wzrostu, a jedynie rosnących we właściwym dla nich tempie. Mówiło się w tamtych okolicach że najlepsze jabłko to te, do którego zajrzy nawet robak, a nie plastikowe, które możesz postawić jedynie na stole dla dekoracji i jeszcze nie zepsuje się przez najbliższe pół roku! Zatem Cherry była na lokalnym targu po świeże warzywa dla mamy, która chciała przygotować swoją popisową zupę warzywną z dodatkiem australijskiego szczawiu lub jego odpowiednika w tamtej szerokości geograficznej. Typowo ubrana po farmersku, w ogrodniczkach wytartych na kolanach, a pod spodem w koszuli w kratę, która była wygodna, ale wcale nie pociągająca wizualnie, a także mając na głowie nałożony kapelusz słomiany, chodziła z wiklinowym koszykiem, szukając właściwych warzyw. W końcu jej mama powiedziała żeby w życiu nie brała buraków od tamtej Hemsworth, bo ona sprzedaje wszystkim same najgorsze warzywa w całej okolicy, ale najlepiej jakby znalazła tę Pinkle, bo ona zawsze ma wszystko co najlepsze i to w taniej cenie, a jak w zamian zaproponuje się jej sweterek z owczej wełny to jeszcze bardziej obniży cenę. Interesy z tą kobietą to była istna łatwizna, a przynajmniej tak mówiła pani Whitehouse swojej córce, bo trzeba było przyznać, że matka Cherry miała głowę do interesów. Co prawda teraz ostatnio podupadła nieco na zdrowiu, ale córka chciała korzystać z tego, że jej mama miała lepszy dzień. Na pierwszy rzut oka ktoś kto znał ją z przeszłości, zapewne by nie rozpoznał szatynki. Nie miała w sobie już nic z tej artystki, goniącej za marzeniami i w każdej wolnej chwili malującej obrazy i szkice przyrody bądź ludzi. Wtem zawiał mocniejszy wiatr, a jej kapelusz uciekł z głowy szatynki, wpadając na jakiegoś mężczyznę kręcącego się kilka stoisk dalej. Ciekawe co przyniesie ta historia.
happy halloween
nick
flight lieutenant — royal australian air force
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Problemem przeciętnego konsumenta nigdy nie była niewiedza, że żywność z marketu to gorszy sort, ale nie każdy mógł sobie pozwolić na tak kosztowny zakup. Być może wpływ miała też zwyczajna ignorancja, wynikła z przyzwyczajeń i pokus telewizyjnych reklam, które wzbudzają podświadome zaufanie, a może fakt, że sami farmerzy często zobowiązani byli umowami z supermarketami, co ograniczało dostępność produktów dla świadomych klientów w danym regionie. Na szczęście Lorne Bay było bogatą rolniczo miejscowością, więc dla chętnych nie brakowało świeżych produktów prosto z ogrodów, plantacji i farm. Nie były to tanie artykuły spożywcze, ale rodzina Kennedych wyznawała zasadę ,,jesteś tym, co jesz" - a że wśród nich wychowały się całe pokolenia żołnierzy i stróżów prawa, dla których dobre odżywianie pomagało zachować odpowiednią sylwetkę, zdrowie i życiową energię, nie mogli sobie pozwolić na przeciętny, sklepowy syf. Przeważnie zamówień dokonywano jednak hurtowo, by zaoszczędzić czasu i pieniędzy, jednak z ostatnim zamówieniem brakowało towaru i Jax zaoferował rodzinie pomoc, jako że wrócił z dwuletniej misji i chciał nieco zbliżyć się do ciepła domowego ogniska. To swoją drogą było bardzo trudne, bo z chwalebnym awansem przyszło jeszcze więcej presji ze strony najbliższych, więc Kennedy szukał w takich drobnych gestach, jak zrobienie zakupów, odrobiny normalności.
- To będzie wszystko, dzięki Jerome. - odpowiedział do faceta, który jeszcze chwilę temu pomagał mu przetransportować zamówienie do bagażnika osobówki. Kilka kilogramów świeżych warzyw i owoców, dodatkowy baniak mleka i oprawiona dziczyzna, którą przyniósł gdzieś z pobliskiej hali.
Wtedy też poczuł na sobie uderzenie lekkiego przedmiotu. Jax obrócił się w stronę, z której nadleciał przedmiot i spostrzegł kobietę, której z początku nie rozpoznał.
- To pani kapelusz? - wręczył go z nieco wymuszonym uśmiechem. Dopiero wtedy, chyba po oczach, rozpoznał tę sylwetkę. Mimika twarzy zdradziła, że zorientował się, do kogo mówi, a wyraz twarzy był już zupełnie szczery. - Jak dobrze Cię widzieć, Cherry! - poznać go było nietrudno, choć minęły przynajmniej dwa, a może i więcej lat od ich ostatniego spotkania.

Cherry Whitehouse
powitalny kokos
spacer
farmerka/kelnerka — farma Whitehouse'ów/Hungry Hearts
29 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyna z farmy, która marzyła o wielkiej karierze artystki. Uwielbia słoneczniki, kocha malować obrazy, lecz została na farmie po wypadku ojca i próbuje związać koniec z końcem, zajmując się farmą i pracując w kawiarni, łapiąc się również różnych prac i zbierając na rehabilitację oraz leczenie ojca. Obiecała przyjaciółce przed jej śmiercią że zaopiekuje się jej mężem, więc obecnie jest aniołem stróżem Aarona.
jaxon kennedy

Trochę też było tak, że ludzie decydowali się na kupowanie produktów ze sklepu, bo tak było wygodniej. W końcu targi ze zdrową żywnością z farm nie znajdowały się w centrum miasta czy w dowolnym miejscu i można było kupić tam jedzenie w przeciągu 23 godzin, jak w niektórych sklepach, na cały dzień, tylko trzeba było wiedzieć którego dnia i w jakich godzinach będzie otwarte stoisko z danym produktem, co było też zależne od plonów i zbiorów. Ogółem sieci handlowe skupowały produkty od farmerów za centy, dlatego ci chcieli się trochę odbić, podwyższając cenę na targu, by naprawdę trochę zarobić, a nie jedynie wydać mnóstwo na produkcję swoich upraw. Zawsze liczył się zysk, czyż nie? Początkowo szatynka nie zorientowała się, że zniknął jej kapelusz z głowy, że odleciał gdzieś, zaczepiając przy tym jej znajomego sprzed lat. Ale gdy usłyszała męski, do tego znajomy głos, odwróciła się, bo skąd go znała? Złapała się również za głowę, czując pod opuszkami palców swoje miękkie w dotyku włosy. Zatem tak, ten kapelusz to był jej zgubą, ale nie pomyliłaby go z żadnym innym, w końcu był wyjątkowy.
- Tak, to mój, dziękuję. - powiedziała uprzejmie i wtedy dopiero bardziej się przyjrzała nieznajomemu, a jednak jak najbardziej znajomemu jej mężczyźnie.
- Jaxon? Kiedy wróciłeś do Lorne? - zapytała jakby nie mogła uwierzyć w to, że to jego właśnie spotyka i w tej chwili widzi. Niewiele się zmienił odkąd się widzieli ostatni raz, pamiętała go podobnie, a nawet by powiedziała że ten wyjazd mu przysłużył. Ona również wyglądała nieco lepiej po Aspen, ale kiedy to było? Już zdołała o tym wszystkim zapomnieć. I nie dowierzała wciąż w to, że to jego widzi, a to dlatego bo zawsze powtarzała że jak już wyjedzie z tego małego miasteczka to już nigdy tutaj nie wróci, jedynie będzie wspierała finansowo rodzinę. Jednak te marzenia pofrunęły niczym uciekający balon w przestworzach.
happy halloween
nick
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Temat zarezerwowany przez Mistrza Gry na rzecz zabawy fabularnej Spacer Po Mieście do 30 kwietnia 2023 r. <3
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
ODPOWIEDZ