lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
30 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
This second chance I know won't last, but it's OK, got not regrets
- 2 -

To było jej miejsce. Tak przynajmniej ułożyła to sobie w głowie kilkanaście lat temu. Łączyła ją niepisana umowa z innymi mieszkańcami Lorne Bay, którzy przywykli do tego, że każdego dnia koło południa, oparta plecami o drzewka czytała książki, bądź zapisywała coś skrzętnie w notatniku. Miejsce idealne dla kogoś kto chce się ukryć przed resztą świata, a równocześnie obserwować przechodniów, każdego dnia coraz lepiej poznając ich zachowania i gesty. Zdarzało jej się, że wymyślała własną historię dla najbardziej charakterystycznych osób, które przykuwały jej uwagę. Nie dlatego jednak wybrała to miejsce. Tym razem nie zamierzała nic pisać, ale to była jej bezpieczna przystań. Czuła się w tym miejscu dobrze, jednocześnie wiedząc, że znajdą się poza zasięgiem wścibskich oczu i języków. Zbyt dużo utworzyło się przeróżnych historyjek, które wędrowały z sąsiada na sąsiada, napędzane jej powściągliwością. Nie zdradziła nikomu powodu, dla którego przyszła tutaj dzisiaj akurat kiedy było grubo po południu, ale i nikt jej o to pytać nie zamierzał.
Drgnęła dopiero kiedy zawisł nad nią czyjś cień. Choć spodziewała się go, serce zabiło jej mocniej, jakby to jakaś zjawa była, a nie człowiek z krwi i kości.
- Jesteś- szepnęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Czuła jak to serce wcześniej wspomniane nie tyle co skacze jej do gardła, a próbuje się przezeń wydostać. Wstała z trawy żeby zderzyć się z nim niemal czubkiem czoła w jego nos, bo wyższy był znacznie i na palcach musiałaby stanąć żeby jakkolwiek podjąć się próby spojrzenia mu w oczy.
- Dobrze, że przyszedłeś- stwierdziła krótko i rzeczowo, w myślach odnotowując, że i on był poruszony (tym spotkaniem?).- Wszystko w porządku?- zapytała poniekąd szczerze zainteresowana odpowiedzią.
- Nie wzięłam chloroformu jak coś. Ani innego potencjalnego narzędzia zbrodni- dodała, uśmiechając się, ale kiedy nie zareagował westchnęła ze zniecierpliwieniem. - Bo wiesz, wyglądasz jakbyś tu przyszedł na ścięcie albo co najmniej jakąś rzeź - dodała już bez uśmiechu.
powitalny kokos
sin
spiker radiowy — lorne bay radio
26 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#1

Dni Ever wyglądały ostatnio praktycznie tak samo. Zresztą... chyba całe życie tak wyglądało. Nauczona przez ojca życia pod stałym nadzorem mocno zakorzeniło się w Ever i na wiele rzeczy po prostu sobie nie pozwalała. Teraz mieszkając z bratem i jego rodziną mogła robić co tylko chciała, ale i tak w większości miała stare nawyki. Nawet brat wiecznie się z niej nabijał, że jest zbyt wielkim tchórzem. Była, wiedziała o tym doskonale, ale nie przeszkadzało jej to kompletnie.
Poszła do sadu w jednym konkretnym celu. Wraz z bratową zamierzały sobie zrobić wieczór przy winku i pieczeniu ciast. Bardziej to kobieta będzie piekła a nie Ever, która miała dwie lewe ręce do tego. Jednak zamierzała pomagać. Dzieciaki wysłali do dziadków, a bracia D'Angelo wymyślili sobie, że zrobią sobie nockę tylko dla nich. Wiadomo co to oznaczało, alkohol i gry, więc pewnie nie będą im kompletnie przeszkadzać. Ever dzisiaj miała misję kupienia tony składników i ostatnim na jej liście było przyjechanie po jabłka, bo wiadomo, że te z marketów są faszerowane chemią. Chociaż kto powiedział, że te z sadu nie są, ale Everleigh wolała jednak zawitać tutaj. Wybranie jabłek nie jest przecież takie trudne prawda? A naprawdę mocno chodziło za nią zjedzenie jeszcze ciepłej szarlotki.

Gin Blackwell
powitalny kokos
-
właścicielka sadu i tancerka — sad
27 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
cesarzowa w jabłkowym imperium, ucząca dzieci baletu czekająca na to co jej życie przyniesie
Ginevra cały dzisiejszy ranek leczyła kaca po wczorajszej imprezie. Całe szczęście nie pozwoliła, by William zepsuł jej wieczór swoim negatywnym nastawieniem i skoro nie chciał z nią rozmawiać to miała go w dupie i poszła balować dalej sama. Musiała jednak porządnie się napić, żeby wyzbyć się go z pamięci i właśnie przez to dzisiaj ledwo żyła. Tradycyjnie wszystko było winą Hendersona. Gdy obudziła się koło południa, to głowa zdecydowanie jej ciążyła. Strasznie ciężko było jej przetransportować się z łóżka do kuchni, gdzie chyba na raz wypiła całą butelkę wody, aspirynę i kilka tabletek witaminy c. Miała nadzieję, że jakoś ją to postawi na nogi. Dopiero prysznic jej jako tako pomógł, aczkolwiek dalej nie nadawała się za bardzo do życia. Nie miała jednak wyjścia, bo praca nie mogła dłużej czekać. Ughh nienawidziła obowiązków. O wiele lepiej jej się funkcjonowało, gdy była tylko barmanką i nie musiała się martwić niczym oprócz nalania klientowi odpowiedniego alkoholu do szklanki. Czasem żałowała, że podjęła się tak wymagającego zadania jakim było prowadzenie własnego biznesu. Może jednak powinna posłuchać rady Williama i sprzedać to ustrojstwo, niezależnie od tego czy należało do jej dziadków czy nie. Ruszyła swoje, nie takie grube, dupsko i z duszą na ramieniu wyszła z domu, czego pożałowała gdy tylko przekroczyła próg. Słońce ją prawie oślepiło i po kilku krokach czuła, że już zaczyna się pocić. Lato w pełni, a takie były jego negatywne skutki. Po chwili dotarła do sadu, gdzie zaczęła sprawdzać czy wszystko jest na miejscu. Musiała zrobić mały obchód i gdy wracała to dostrzegła znajomą postać, której już od lat nie miała przyjemności spotkać. No, albo nieprzyjemności, bo to różnie mogło być. – Co tu robisz? – Zapytała blondynki nie witając się z nią nawet. Nie spodziewała się jej tu zobaczyć, była tą sytuacją wyraźnie zaskoczona i nawet nie próbowała tego ukrywać. Brunetka skrzyżowała ręce na wysokości piersi i wpatrywała się w kobietę stojąc w bezpiecznej odległości od D'Angelo.

Everleigh D'Angelo
towarzyska meduza
catlady#7921
spiker radiowy — lorne bay radio
26 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Niewinna osóbka jaką była Ever naprawdę chciała jedynie wpaść po jabłka, a potem zabrać się za pomoc w robieniu szarlotki by móc przejść do wieczorku przy butelce wina albo i dwóch. Zając jednak jej możliwości to imprezę skończy dość wcześnie, bo nigdy nie miała mocnej głowy do alkoholu.
Jednak ciast jej się chciało, więc po jabłka trzeba było lecieć i nie było innej opcji. Poza tym potrzebowała wyrwać się z domu, chociaż na te kilka godzin. Ile można w nim siedzieć? Szczególnie, że pół godziny przed wyjściem jej starsi bracia już nieźle zaczynali działać jej na nerwy. Miej rodzeństwo... fajnie będzie. I chociaż za braćmi skoczyłaby w ogień to jednak bywały momenty, że miała ich po dziurki w nosie. Oni wiedzieli doskonale jak bardzo jej dokuczyć by miała dość ich obecności.
Nie spodziewała się tutaj nikogo znajomego tak naprawdę. Starała się nie dowiadywać od znajomych jak tam życie u niektórych osób, szczególnie jeśli chodziło o Gin. Jakby nie było to spratoliła lata temu coś co miały dobrego i chociaż tego za bardzo nie roztrząsała to jednak gdzieś wciąż w niej to siedziało gdzieś głęboko.
Odwróciła się i spojrzała w stronę głosu by zaraz się lekko uśmiechnąć -Gin - rzuciła krótko. -No po truskawki to nie przyszłam tutaj prawda? Pytanie co Ty w takim miejscu robisz? - no chyba, że przyszły w tym samym konkretnym celu i też potrzebuje jabłek. To byłoby najlogiczniejsze wytłumaczenie.

Gin Blackwell
powitalny kokos
-
florystka — the potting shed
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
chciałaby wiedzieć, kto zabił jej brata i bardzo liczy na to, że dale, a tak właściwie caleb pomoże jej odnaleźć mordercę
  • 02.
Nie potrafiła odnaleźć się w nowej sytuacji, dlatego wynajdywanie sobie kolejnych zajęć było ostatnio czymś, co robiła na pełen etat. Starała się być szczególnie zajęta czymkolwiek. Przesiadywała w The Potting Shed dłużej niż to konieczne, naprawdę dużo malowała, biorąc na siebie tyle zleceń, ile był w stanie udźwignąć jej organizm. Później padała na łóżko wyczerpana i spała, nie śniąc o niczym. Przynajmniej sen był czymś, co przynosiło jej ulgę, bo nie miewała koszmarów i nie zarywała nocy, rozmyślając.
Na pogrzebie wpadła na Gin. Co prawda, poinformowała ją o śmierci brata, ale nie sądziła, że Blackwell przyjdzie. Nie zdziwiłaby się, bo od jakiegoś czasu jej brat zachowywał się wobec niej jak dupek. Aeralie nie była zdziwiona, że Gin postanowiła go w końcu rzucić. To podczas pogrzebu brunetka zaproponowała Eaton, żeby odwiedziła ją w sadzie, gdyby chciała się czymś zająć. Aerie była tak zajęta własnymi sprawami, że zupełnie o tym zapomniała. Dopiero w pewną sobotę, kiedy nie miała nic do roboty, zdecydowała, że dzisiaj nie pojedzie do klubu. Ostatnio bywała tam bardzo często, próbując znaleźć mordercę brata. Wiedziała, że nie będzie siedział za stolikiem, sącząc piwo, ale liczyła, że ktokolwiek z gangu jej pomoże, skojarzy twarz albo po prostu jakimiś innymi sposobami, których Aeralie nie znała – wskaże zabójcę. Była zagubiona i liczyła, że właśnie to sprawi, że przestanie się tak czuć. Że spojrzenie w oczy tego człowieka stanie się jej lekarstwem.
To właśnie w tę sobotę pomyślała, że odwiedzi Gin w sadzie. Była jesień, więc nic dziwnego, że w sadzie miała całkiem sporo roboty. Zupełnie nie pomyślała o tym, że już wcześniej przydałyby się właścicielce sadu jeszcze jedne ręce do pracy. Wpadła zupełnie niezapowiedzianie. Było południe, a mimo jesieni, słońce cudownie grzało. Przywitała się z Gin i zabrała się do pracy, ładując owoce do skrzynek. Po kilku godzinach była tak zmęczona, że padła pod jednym z drzew i napiła się wody, koszulka lepiła się do jej ciała, miała spocone czoło, ale była szczęśliwa. Rzeczywiście wysiłek wywoływał masę endorfin. – To był super dzień. Mogłabym wpaść też jutro – zaproponowała, mając nadzieję, że nie narzuca się dziewczynie.

Gin Blackwell
właścicielka sadu i tancerka — sad
27 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
cesarzowa w jabłkowym imperium, ucząca dzieci baletu czekająca na to co jej życie przyniesie
#20
Praca była najlepszym sposobem na zły humor. Gin zupelnie nic na ten temat nie wiedziała, bo ona humor poprawiała sobie zazwyczaj duzą ilością alkoholu. To zawsze działało, a przynajmniej na chwilę, bo wraz z bólem głowy okazywało się, że humor wcale nie jest lepszy. I co wtedy? Piło się klina, później kolejnego i tak, aż w końcu jakimś cudem świat się sam naprawił. Była już na tyle dorosła, by wiedzieć, że niestety mało prawdopodobne, że coś samo się zrobi, ale wciąż chciała w to wierzyć. Jej życie ostatnio było naprawdę skomplikowane, a do tego wszystkiego doszedł jeszcze pogrzeb jej byłego. Już dawno przestała o nim myśleć, w sumie to nawet cieszyła się z tego, że się rozstali, bo był dla niej naprawdę podły od momentu, w którym zaczął pracować dla gangu. Gin czasem się szanowała i nie chciała tkwić w takiej relacji. Cokolwiek, by między nimi się nie wydarzyło to nigdy nie życzyła mu śmierci. Dlatego trochę ją poruszyła ta wiadomość i pojawiła się na jego pogrzebie sądząc, że tak wypada zrobić. Widzac jego młodszą siostrę trochę złamało jej się serce, bo pomyślała sobie jak musiałaby się czuć gdyby straciła, któregoś z własnych braci. Kochała tych dwóch imbecyli i chyba umarłaby gdyby, któryś z nich postanowił zawinąć się z tego świata. Potrafiła postawić się na jej miejscu dlatego obiecała dziewczynie, że zawsze może na nią liczyć i gdyby potrzebowała pomocy, to wie, gdzie ją szukać.
No i znalazła. Gin większość swoich dni spędzała teraz wśród jabłek, które wymagały doglądania. Nie mogła zebrać wszystkich na raz, bo nie każde jeszcze się do tego nadawały. Biegała więc po drabinach sprawdzając, które owoce można zerwać. Ucieszyła się z dodatkowych rąk do pomocy! – Oczywiście, ze mną jest zawsze dobra zabawa – rzuciła puszczając do kobiety oczko. W międzyczasie popijała sobie schłodzone piwko. Nie mogło się przecież bez tego obyć. – Możesz wpadać kiedy tylko chcesz – uśmiechnęła się – zawsze jesteś tu miło widziana – darmowy pracownik to przecież złoto! – O zobacz kto nas odwiedził – stwierdziła wskazując palcem na kotka, który od czasu do czasu pałętał się po sadzie. Gin chciala go na stałe zabrać, ale trochę się obawiała posiadania zwierzaka. Jeszcze, by z nią zdechł z głodu.

aeralie eaton
towarzyska meduza
catlady#7921
florystka — the potting shed
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
chciałaby wiedzieć, kto zabił jej brata i bardzo liczy na to, że dale, a tak właściwie caleb pomoże jej odnaleźć mordercę
Tak naprawdę, najlepszym sposobem na poprawienie sobie humoru było malowanie. Aeralie, niestety nie znała tak fantastycznego sposobu jak picie alkoholu, ponieważ robiła to stosunkowo rzadko. Może nawet wcale? I to nie tak, że rodzice jej tego zabraniali, po prostu chciała mieć czysty umysł i kontrolować siebie w stu procentach. Nie wiedziała jak zachowywałaby się, gdyby napiła się więcej niż chociażby jedno piwo. Chyba na ogół była ułożoną dziewczyną, która nie imprezowała, nie paliła papierosów i nie zadawała się z szemranym towarzystwem (nie licząc jej brata). Rodzice nie miewali z nią problemów, nie odbierali z komisariatów i nie pchała się tam, gdzie jej nie chciano. Robiła to, co lubiła, a jej zajęcia nie były groźne. Nie robiła rodzicom awantur i nie uciekała po nich z domu. Nie znosiła ludzkiej krzywdy i dlatego starała się tego nie robić. Wyjątkiem był jej były, którego rzuciła, czując się winna, że nie zrobiła tego w momencie, kiedy ostrzegał ją ojciec. Do tej pory była przekonana, że Liam na pewno by jej nie zranił, bo przez cały ich związek nie zrobił tego nawet jeden raz, ale miała wrażenie, że ta jedna kłótnia z ojcem spowodowana relacją z Liamem zaważyła na całej ich relacji. Może teraz nie czułaby się tak okropnie, gdyby Liam przy niej był, ale nie miała odwagi się z nim zobaczyć. Do tego stopnia, że nawet nie poinformowała go o śmierci swojego brata.
Całe szczęście, że Gin pojawiła się na pogrzebie. W końcu mogły porozmawiać, bo Aeralie zawsze ją lubiła. Była normalna i Travis przez cały czas naprawdę był przy niej szczęśliwy. To, że mu odbiło było wyłączną winą gangu, który Aerie obwiniała również teraz. – Dobrze, bo ostatnio mam dość samej siebie – przyznała. Teraz przynajmniej czuła się potrzebna i humor znacznie jej się poprawił. – Na pewno będę – odpowiedziała. Kiedy przyczłapał się do niej kot, wzięła go w dłonie i delikatnie pogłaskała. – Wow, czemu nie wpadłam na to, żeby przygarnąć kota? – zastanowiła się na głos, dzieląc się tym przy okazji z Blackwell. Może mając jakieś inne obowiązki, nie musiałaby ładować się na głowę obcym ludziom.

Gin Blackwell

[zt.]
farmerka/kelnerka — farma Whitehouse'ów/Hungry Hearts
29 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyna z farmy, która marzyła o wielkiej karierze artystki. Uwielbia słoneczniki, kocha malować obrazy, lecz została na farmie po wypadku ojca i próbuje związać koniec z końcem, zajmując się farmą i pracując w kawiarni, łapiąc się również różnych prac i zbierając na rehabilitację oraz leczenie ojca. Obiecała przyjaciółce przed jej śmiercią że zaopiekuje się jej mężem, więc obecnie jest aniołem stróżem Aarona.
#13

Divina Norwood

Pobliski dziki sad należał niegdyś do bardzo znanej farmerskiej rodziny i wtedy to w pełni on rozkwitał, a owoce stamtąd były sprzedawane bardzo daleko, podobno na inny kontynent nawet! Jednak po śmierci właścicieli dzieci, czy tam wnuki sadowników zaniedbali ten skarb i z czasem owe drzewa czy winorośla zaczęły dziczeć, mimo wszystko wciąż wydając przepyszne owoce. A są przecież zimowe odmiany jabłek, o czym Cherry wiedziała doskonale, znała również dziurę w starej siatce, przez którą można było zakraść się do owego sadu. Owszem, kobieta wiedziała że to jest kradzież, w końcu sad nie był do końca bezpański, miał właścicieli, ale gdyby zapytać szatynkę o jej zdanie na ten temat to ta by odparła, że robi dobrze, bo drzewa wydają owoce i należy z nich korzystać, aniżeli pozwalać by gniły. Oczywiście należało również zostawiać część dobytku sadowniczego dla dzikich zwierząt, by te mogły przetrwać zimę. Tak też zjawiła się przy znanej sobie dziurze z koszykiem wiklinowym, najpierw wsunęła koszyk na drugą stronę ogrodzenia, później sama się przez nią przedarła i dumnym, skocznym również krokiem podeszła do jabłonek, które to właśnie teraz wydawały swoje owoce. I zamarła, bo tam już stała jakaś kobieta i zbierała jabłka. Przyjrzała się jej badawczo, zastanawiając się czy owa kobieta jest spokrewniona z właścicielami sadu, czy tak jak ona sama, przyszła jedynie skorzystać z okazji na darmowe jabłka. Gdy tamta ją również zauważyła to wyglądała jakby została przyłapana na gorącym uczynku, zatem musiała być w tym samym celu co Cherry. Whitehouse'a zatem odetchnęła z ulgą.
- Hej, starczy jabłek dla nas obu, tylko mnie nie wydaj, a ja nie wydam nikomu ciebie. - odparła powoli zbliżając się do drzewa, bo w końcu obie w tym momencie popełniały przestępstwo i ważne by były partnerkami w zbrodni, a nie kapusiami. Cherry pragnęła tylko upiec szarlotkę na urodziny mamy, bo to było ulubione ciasto pani Whitehouse.
happy halloween
nick
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
30.

Nieczęsto opuszczała dzielnicę, w której mieszkała, ale kiedy już to robiła, zwykle zapuszczała się właśnie w kierunku farm, unikając głównych dróg, aby spotkać jak najmniej osób. Wpojone zasady nie pozwalały jej postępować niegodziwie, dlatego też mimo mijanych pól, nigdy nie sięgnęła po warzywa, które do niej nie należały. Mimo to, w tym miejscu często udawało jej się kupić coś nieco taniej, a w szczególności lubiła ten sad, ponieważ właściciele zapytani o sprzedaż jabłek, które leżały już na ziemi, kilka lat temu powiedzieli, że jak chce, to może sobie je zbierać, byleby dała im święty spokój. W przeciwnym razie nigdy nie zakradłaby się na cudzy teren, ale mając pozwolenie, raz na jakiś czas przybywała w to miejsce z plecioną z grubego sznurka siatką, która mimo swojego wieku, świetnie mieściła sporo owoców. Czuła się tu dość dobrze, zwykle pozostawiona sama sobie, bez koniczności myślenia o jakichkolwiek spotkaniach... tak przynajmniej to zazwyczaj wyglądało, ale tym razem coś miało ulec zmianie. Zrywała właśnie piąte jabłko, kiedy usłyszała kroki i z pewnym przerażeniem odwróciła się przez ramię, przyglądając nieznajomej dziewczynie, która najwyraźniej weszła tu tą samą drogą. Divina była z natury bardzo cichym i wycofanym człowiekiem, więc nawet nie rwała się do jakiejś wypowiedzi. Bardziej myślała o tym, że powinna się stąd oddalić, ale to nieznajoma przerwała ciszę, tym samym wytrącając z rąk Norwood plan ucieczki.
- Przepraszam - mruknęła w odruchu, typowym dla siebie, pokornym, nawet niekoniecznie przemyślanym. Po prostu przeproszenie kogoś było często najlepszym, co mogła zrobić. Następnie spuściła odrobinę wzrok, dłonie zaciskając na siateczce trzymanej z przodu. - Właściciele wiedzą, że biorę stąd jabłka - dodała zaraz mimowolnie, jakby musiała się wytłumaczyć, chociaż nikt inny na jej miejscu pewnie by tego nie zrobił. Nie miała jednak pojęcia, co zrobić ze stojącą przed nią dziewczyną, która niejako przyznała się do kradzieży. Nigdy nie rwała się do samosądów, zerknęła też na ogrom owoców, w brzuchu czując lekki ucisk. - Jeśli jesteś potrzebująca, to nikomu nie powiem - wydawało jej się, ze właśnie tak należy postąpić. Nie była kapusiem, a poza tym, mimo zgody na zbieranie owoców, wątpiła, aby właściciele sadu chcieli mieć z nią cokolwiek do czynienia. Nie dziwiła im się przy tym, większość osób tak właśnie na nią reagowało, dlatego też za każdym razem, gdy miała rozmawiać z kimś nowym, czuła się niesamowicie niepewnie.

Cherry Whitehouse
farmerka/kelnerka — farma Whitehouse'ów/Hungry Hearts
29 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyna z farmy, która marzyła o wielkiej karierze artystki. Uwielbia słoneczniki, kocha malować obrazy, lecz została na farmie po wypadku ojca i próbuje związać koniec z końcem, zajmując się farmą i pracując w kawiarni, łapiąc się również różnych prac i zbierając na rehabilitację oraz leczenie ojca. Obiecała przyjaciółce przed jej śmiercią że zaopiekuje się jej mężem, więc obecnie jest aniołem stróżem Aarona.
Divina Norwood

Divina miała to szczęście że otrzymała pozwolenie od właścicieli sadu na zbiory w ich miejscu, sama Cherry nigdy o takową nie poprosiła pewnie przez wzgląd na to że musiałaby się przyznać do tego, że sobie nie radzi, albo że biedują z rodzicami od wypadku ojca i ledwo wiążą koniec z końcem. Poza tym duma Whitehouse'ów jej na to nie pozwalało, bo co by jej rodzice na to powiedzieli? Sama sobie zatem przyzwoliła na kradzież, sądząc że robi dobrze, bo dzięki niej owoce się nie marnują.
- Proszę cię nie przekazuj im, że ja również odwiedzam ich sad i zbieram jabłka, po prostu zbliżają się urodziny mojej mamy i chciałam upiec jej ulubioną szarlotkę. - sama nie wiedzieć czemu również zaczęła się tłumaczyć przed nieznajomą, chociaż jakby się zastanowić to sama nie wiedziała po co właściwie to robi. Może dlatego bo szatynka miała pozwolenie, którego nie miała sama Cherry? Chyba czułaby się znacznie lepiej gdyby okazało się że obie kradną.
- Zgadłaś, ledwie wiążę koniec z końcem, a resztę pieniędzy które mam muszę zostawić na rehabilitację taty. - dodała, będąc z kobietą szczera. Nie sądziła że Divina rozpowie każdemu napotkanemu człowiekowi o kobiecie spotkanej w sadzie, która nie ukrywajmy jest biedna. Jako dziecko Whitehouse czuła to, że reprezentuje nieco inną klasę społeczną niż część jej koleżanek i kolegów ze szkoły, wiedziała zatem że w przyszłości osiągnie dużo i będzie zarabiać o wiele więcej pieniędzy, dzięki czemu wspomoże rodziców finansowo i nie będzie klepać przysłowiowej biedy. Niestety los chciał inaczej i nie było jej dane wyjechać do wielkiego miasta, zrobić wystawy swoich obrazów i zaistnieć w artystycznym świecie, by zarabiać krocie, została wręcz uwięziona na farmie. Później znalazła łatwy sposób na zarobienie sporej kasy, ale szybko przestało jej się to podobać, a wręcz przeciwnie, potwornie zaczęło jej to przeszkadzać, znaczy się wymagania jej sponsora. Musiała to zatem zakończyć i wolała klepać biedę, ale przynajmniej była w stanie spojrzeć w lustro i nie brzydzić się samej siebie. Sama również nie czuła się pewnie przy kobiecie, bo wciąż nie wiedziała czy może jej zaufać na tyle by być pewną, że ta jej nie wyda.
- A ty również będziesz robiła z nich szarlotkę? - wskazała na jabłka, zbliżając się powoli do swojej towarzyszki zbrodni.
happy halloween
nick
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Duma Diviny już dawno została zmiażdżona, więc nie dbała całkowicie o to, co ludzie o niej myślą, bo przecież jak sięgała pamięcią, zwykle nie były to zbyt pozytywne oceny. Poza tym poza kościołem nie miała ani nic, ani nikogo, więc dlaczego miałaby udawać kogoś, kim nie jest? Przynajmniej dzięki szczerości miała dostęp do jabłek, które od czasu do czasu zbierała tak, jak teraz. Chociaż sama nie zdobyłaby się na kradzież, nie była też nigdy kapusiem. Tym bardziej nie miałaby serca tego zrobić, kiedy już dowiedziała się, co kierowało nieznajomą. Sama nie miała matki, więc takimi zagraniami bardzo łatwo było do niej dotrzeć, może była zbyt naiwna, ale nigdy nie zakładała, że ktoś mógłby próbować ją okłamać.
- Nie zamierzam na ciebie donosić - przyznała zgodnie z prawdą, nadal nie wiedząc, co powinna teraz zrobić. Odejść, czy może zostać? Stała więc bez ruchu, w dłoniach miętosząc uchwyt plecionej siatki, w której znajdowało się już parę jabłek. Nie spodziewała się też takiej otwartości po dziewczynie, którą widziała pierwszy raz na oczy, ale skłamałaby mówiąc, że nie zrobiło jej się żal tej osoby. Jej sytuacja rodzinna musiała być ciężka, a chociaż sama nie była w najlepszej, o wiele łatwiej przychodziło jej zadręczać się cudzym losem, niż własnym.
- Bardzo mi przykro - w jej głosie mogły nie pobrzmiewać zbyt podniosłe emocje, bo zwykle mówiła i wyglądała tak, jakby była z nich wyprana, ale naprawdę się przejmowała. - Gdybyś poprosiła, pewnie właściciele też pozwoliliby ci zbierać jabłka - dodała, nie chcąc się narzucać ze swoimi mądrościami, ale skoro już rozmawiały, czuła, że może podzielić się tą uwagą. Naturalnie nie chciała nikogo do tego zmuszać, ale wydawało jej się, że to większy komfort - zbierać owoce bez obaw i strachu przed tym, że zostanie się za to ukaranym. Jako, że z Diviną nikt nie rozmawiał, a ludzie jej unikali, małe były szanse, że miałaby komuś rozpowiadać o cudzej sytuacji życiowej, ale nawet nie wpadła na to, by podobnymi zapewnieniami swoją rozmówczynię uraczyć.
- Raczej nie - zerknęła w dół. - Mój piekarnik nie piecze już za dobrze... myślałam o jakiś dżemach - przyznała zgodnie z prawdą, dziwnie się czując z tym, że w ogóle o tym rozmawiała. Może nawet urządzenie dałoby radę, ale z kim miałaby się podzielić takim ciastem? Chociaż odruchowo w jej głowie pojawił się i Geordan i Nathaniel, to pierwszy nie chciał jej widzieć, a drugi pewnie zakpiłby z ciasta... konfitury były więc jedynym rozsądnym wyborem.

Cherry Whitehouse
ODPOWIEDZ