lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
34 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
aussie, juris doctor, divorcee, part-time lawyer, full-time loser
rozgrywka #5

Korki, które zastał na wjeździe do miasta zaskoczyły go, bo nie spodziewał się nic innego, jak płynnej i szybkiej podróży do domu. Był zmęczony; przespał wprawdzie tej nocy kilka godzin i nie faszerował się od samego rana kofeiną, ale cały dzień spędzony z nosem w dokumentach zdołał wyssać z niego każdą kroplę energii i chęci do życia. Nowe akty oskarżenia, przygotowanie dokumentów do wysłania, do archiwizacji, a do tego ciągle urywający się pod nadmiarem połączeń telefon, to właśnie to wszystko przyprawiło go o ból głowy tak silny, że aż pulsowały mu skronie. Nie zamierzał stać na zakorkowanej autostradzie, więc szybko wymusił na systemie nawigującym znalezienie najszybszej, a nie koniecznie najkrótszej trasy i przy pierwszej możliwej okazji zjechał na nieutwardzoną, pustynną drogę. Podejrzewał, że samochód poprowadzi go przez Carnelian Land, ale nie widział w tym problemu. Tak długo, jak GPS działał bez zarzutu, nie miał problemu z podróżowaniem przez rancza i farmy.

Ciężko powiedzieć ile udało mu się przejechać, bo droga była wyboista i przy każdym mocniejszym dociśnięciem gazu musiał pamiętać, by noga nie omsknęła mu się; nie chciał urwać sobie zawieszenia na tym pustkowiu, oczekiwanie na pomoc drogową prawdopodobnie wyjęłoby mu z życia kilka godzin. Znajdował się może milę od jednej z farm, kiedy auto w pewnym momencie po prostu zatrzymało się, a wszystkie systemy przestały odpowiadać. W pierwszej chwili nie przyszło mu do głowy żadne rozwiązanie, a z pomocą przyszła mu dopiero aplikacja w telefonie. Będąc w Cairns nie naładował samochodu. Poczuł, jak wzbiera w nim gniew na samego siebie, nie dowierzał, że zatrzymała go taka głupota i to jeszcze na kompletnym pustkowiu. Wysiadł z auta, nie fatygując się zamknięciem za sobą drzwi i przeszedł kilka kroków, szukając lepszego zasięgu, bo przecież musiał zadzwonić po kogoś, jeśli nie chciał utknąć tu do jutra; droga nie wyglądała na często uczęszczaną, a w promieniu kilku mil prawdopodobnie nie miał zastać żywej duszy. Telefon jednak nie współpracował, a Foggy z każdą chwilą tracił cierpliwość. Po trzecim z kolei komunikacie, że znajduje się poza zasięgiem sieci, gniewnym krokiem ruszył w stronę auta, chociaż nie miał pomysłu na to, jak wybrnąć z tej sytuacji. Chciał usiąść i przemyśleć swoje położenie, ale wtedy właśnie dostrzegł pasażera na gapę na siedzeniu samochodu. Zostawianie otwartych drzwi było ogromnym błędem. Momentalnie cofnął się o kilka kroków, biorąc głęboki oddech. Jeszcze tego mu brakowało, ukąszenia przez pająka, który niebezpiecznie przypominał mu najniebezpieczniejszego pajęczaka, jaki chodził po ziemi. Trudno powiedzieć, czy był bardziej przerażony, czy wściekły, ale jedno było pewne — o ile był zaradnym człowiekiem w większości sytuacji, tak w chwili obecnej nie miał żadnego pomysłu, co zrobić.

roddy ferguson
niesamowity odkrywca
36 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Roddy do Lorne powrócił po bardzo długiej przerwie, w czasie której skończył medycynę i został neurochirurgiem. Teraz, po śmierci rodziców postanowił spróbować na nowo odnaleźć szczęście w tym mieście.
  • #1
Dzień operacji oznaczał wiele ciężkich godzin, które miał potem odsypiać w swoim nowym łóżku, w swoim zimnym pokoju, w swoim nowym domu. Powrót do Lorne był nieoczekiwany, jednak bardziej zaskakujące w tym wszystkim było to, że zdecydował się tu zostać na dłużej. O ile Roderick sprzed kilku lat by pojął pojawienie się na pogrzeb i powrót do Melbourne, o tyle całkowicie nie był w stanie przetworzyć, jak doszło do sytuacji, w której miał tutaj zostać… na dłużej. Kupił dom, znalazł pracę i czuł się naprawdę z tym dobrze. Zwolnienie rytmu życia odpowiadało mu i nawet dojeżdżanie do Cairns nie przeszkadzało mężczyźnie jakoś wyjątkowo mocno. Co więcej, często decydował się na powrót inną trasą niż ta znana, chcą czasem zahaczyć o jedną z farm i kupić świeże jaja, czasem umawiając się z właścicielem winnicy, że przygotuje mu kilka butelek najlepszego wina. Dzisiejszy dzień oznaczał drugą opcję, stąd też w naprawdę dobrym nastroju przemierzał kolejne kilometry przez pustkowia, spoglądając na teren, który zdawał się być nietknięty ręką człowieka. Złudna iluzja, ale jakże pobudzająca wyobraźnię. On sam, po środku niczego, z głową pełną pomysłów i planów na to, co mogłoby się tutaj wydarzyć.
Był obecnie w trakcie jednego z takich snów na jawie, kiedy to pojawiło się przed nim auto, niespodziewanie niczym spodek kosmiczny. Chociaż ten pewnie mniej by zaskoczył Roddy’ego, patrząc na okoliczności przyrody w jakich się znalazł. Zwolnił swój pojazd, a następnie zatrzymał odrobinę za Teslą, która wydawała się mieć jakiś problem. Nie był pewien czy te auto ma jakikolwiek hak, ale jeśli tak, to mógł podholować przecież, prawda? Linka znajdowała się w bagażniku. Zaparkował niespecjalnie szybko swój samochód, po czy wysiadł z niego i spojrzał na plecy mężczyzny, który znajdował się w tarapatach. — Mogę jakoś panu pomóc? — Głos echem roznosił się po przestrzeni, prawie jakby Ferguson zdecydował się na krzyk, a nie spokojne pytanie. Zmniejszył ostrożnie odległość między nimi, aby dostrzec w końcu twarz, która wyłoniła mu się po odwróceniu się mężczyzny przodem. Czy to mogła być prawda? Nie widział go od lat, mógł się pomylić. A jednak przecież studiował jego twarz nie raz i nie dwa, doskonale pamiętał każdą linię przebiegającą po niej i nawet teraz, po prawie dwóch dekadach przerwy czuł się tak, jak gdyby mógł rozpoznać go choćby w najciemniejszej ciemności. Miłość była okrutna.

foggy rockwell
powitalny kokos
34 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
aussie, juris doctor, divorcee, part-time lawyer, full-time loser

W chwilach jak ta szczerze nienawidził tego miejsca. W chwilach jak ta żałował, że wiele lat temu powrócił tutaj, zamiast trzymać się z daleka od tego miejsca. Mógł być przecież wszędzie. Może w Brisbane, w Sydney? Swego czasu marzyła mu się nawet praca w stolicy, przecież to byłaby doskonała robota, tak prestiżowa. Na pewno nie byłby na obecnej pozycji, bo powiedzmy sobie szczerze, z Winston & Strawn miał naprawdę mnóstwo szczęścia, ale... przynajmniej miałby pewność, że nigdy nie utknie w centrum niczego z rozładowanym autem, telefonem nienadającym się do niczego i czymś, co przypominało atraksa na siedzeniu unieruchomionego samochodu. W tej chwili był pewien, że byłby o wiele szczęśliwszy daleko stąd, ale decyzje, które przed laty podjął nie ulegały zmianie na życzenie; te właśnie decyzje doprowadziły go do punktu, w którym się znalazł, po środku pustkowia, z niemałym problemem. Wpatrywał się w stworzenie, które, chociaż to brzmiało niedorzecznie, zdawało się również wpatrywać w niego. Nie był znawcą pająków, ale nie miał też pięciu lat i doskonale wiedział, na co należy uważać w tej okolicy. Ta odmiana była nie tylko jedną z najgroźniejszych, ale także bardzo tutaj popularną. Przez myśl przeszło mu, że skoro jeden z osobników zdołał dostać się do jego auta w przeciągu zaledwie kilku minut, to kto wie ile czaiło się jeszcze wokół, ukrytych w zbożu czy rosnącej nieopodal kukurydzy. Czy właśnie tak miał zginąć, otoczony przez pajęczaki, gdzieś w Carnelian Land, zupełnie sam? Poczuł się naprawdę żałośnie.

W rezultacie, w całym tym stresie nie usłyszał nawet nadjeżdżającego samochodu, który zatrzymał się w pewnej odległości od jego własnego. Nie słyszał także wysiadającego mężczyzny, który przystanął w drodze, by mu pomóc w tej fatalnej sytuacji. Usłyszał dopiero głos, jak sądził, nieznajomego człowieka. Ależ on się mylił. — Tak, właściwie... — Kiedy zwrócił twarz w kierunku, z którego nadchodziła pomoc, na krótką chwilę świat się dla niego zatrzymał. Podobnie zresztą jego serce, które jakby na sekundę czy dwie zapomniało o tym, że należy kontynuować miarowe bicie. Po tym chwilowym spowolnieniu natomiast popędziło jak szalone, tak, że w zaledwie kilka sekund Foggy nie mógł już normalnie oddychać. Jak miał się teraz zachować? Co miał powiedzieć? Czuł się tak, jakby znowu miał siedemnaście lat i widział go po raz ostatni. Miał wrażenie, że nie ma władzy w ciele przez nagły stres, który go opanował. — Co ty tutaj robisz? — wypalił ostrzej, niż to było planowane, wbijając w Rodericka niemalże oskarżycielskie spojrzenie. Prawie tak, jakby to mężczyzna przed nim stojący odpowiadał za sprawę z samochodem, zasięgiem i pająkiem na siedzeniu, chociaż przecież nie miał z tym wszystkim nic wspólnego.

roddy ferguson
niesamowity odkrywca
36 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Roddy do Lorne powrócił po bardzo długiej przerwie, w czasie której skończył medycynę i został neurochirurgiem. Teraz, po śmierci rodziców postanowił spróbować na nowo odnaleźć szczęście w tym mieście.
Wracając z pracy sądził, że po prostu zajedzie na farmę, na której oczekiwało na niego trochę świeżych produktów takich jak jajka, ser czy wino, a następnie powróci do domu, przygotuje sobie jakąś kolację, zje ją i pójdzie spać. Plan w swojej prostocie zdawał się nie mieć miejsca na jakiekolwiek niepowodzenia, jednak nie wziął pod uwagę aspektu ludzkiego, tego jednego elementu, który sprawić mógł, że w tym momencie cały jego misterny plan odejdzie w zapomnienie, a nowe okoliczności sprawią, że będzie musiał trochę inaczej zorganizować swoje dzisiejsze ambicje.
Stał po środku niczego, spoglądając na mężczyznę, którego miał nadzieję, że z kimś pomylił i rzeczywistość nie napluje mu tym sposobem na twarz. Nie chciał udawać, że to tylko deszcz w momencie, w którym rzeczywistość była zgoła inna. Westchnął ciężko sam do siebie, wsłuchując się w słowa swojego dawnego przyjaciela. Obserwował jak jego twarz zmienia wyraz od lekko zirytowanej i poszukującej rozwiązania w tej sytuacji bez wyjścia do pełnej jakiejś irracjonalnej irytacji, która narodziła się na jego widok. Nie wiedział skąd się to brało, bo nie zrobił mu nigdy nic złego w życiu, a jednak Foggy zachowywał się niczym twarzą w twarz z największym wrogiem, z którym przyszło mu kiedykolwiek konkurować. Zacisnął zęby starając się to wszystko pojąć, zrozumieć, przetworzyć, jednak nie potrafił. Co on mu takiego zrobił? Umysł starał się przywołać ich wszystkie wspólne wspomnienia, lecz żadne z nich nie dawało odpowiedzi na to, co mogło sprawiać aż takie niezadowolenie u Rockwell’a. — Przeprowadziłem się. I nie musisz być taki bojowo nastawiony. — Gdyby jemu ktoś oferował pomoc w sytuacji, w której nikt inny nie mógł tego zrobić, to by ją przyjął z szeroko otwartymi ramionami, lecz widać było, że Foggy działał w tej materii na innych zasadach. Pewnie całkiem obca osoba wsiadłaby teraz w swoje auto i odjechała, Roddy czekał jednak, zastanawiając się czy przyjaciel z dawnych lat zmieni nagle swoje nastawienie, czy być może wciąż będzie go traktował jak najgorsze, co go mogło spotkać.

foggy rockwell
powitalny kokos
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
2
Pamięć potrafiła zawieść w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy w zasadzie nic na to nie wskazywało. Kiedy każda jedna rzecz logicznie przechodziła do kolejnej, a wszystkie neurony zdawały się dawać znać, że nie ma na drodze przeszkód. Tak było tego dnia z Reą. Zmuszona była pojechać dziś na jedną z farm, gdzie miała porozmawiać z jej właścicielem na temat ewentualnego zorganizowania jakiejś dorocznej imprezy na jego gruntach. Rozmowa, na całe szczęście, przebiegała w sposób miły, a Rea wypiła w jej czasie herbatę oraz zjadła kilka domowej roboty ciastek, o których miała myśleć już przynajmniej do końca tygodnia. Była zrelaksowana i tak bardzo pewna siebie po uzyskaniu podpisu na kilku dokumentach, że postanowiła do miasta wrócić krótszą drogą, prowadzącą co prawda przez pole, jednak na nim znajdowała się droga. A przynajmniej kiedyś miało to miejsce. Dlatego też nie podważała pamięci samej siebie, zaufanie miała na najwyższym poziomie do tego, jak dobrze pamiętała Lorne Bay jak i okoliczne tereny, chociaż prawda była taka, że ostatni raz w tej okolicy była jeszcze w czasach, kiedy była nastolatką, a wszystko mogło się zmienić do chwili jej powrotu. I najwyraźniej się zmieniło, jadąc bowiem tak, jak pamiętała, co i rusz natrafiała na sporych rozmiarów problemy, jakimi były dziury w drodze, w których spokojnie jej auto mogło zawisnąć, błoto, które nie miała pojęcia skąd się tutaj brało, bo mogłaby przysiąc, że deszcz nie padał już od kilku dobrych tygodni oraz ogólny nieład. Całkiem zapomniała, że pola trzeba modernizować co parę lat, aby nie zmieniły się w suche połacie ziemi i tym też sposobem wjechała z drogi, którą znała w pole kogoś, kto na pewno by nie był zadowolony z jej obecności i panoszenia się, niczym pani szos, do której było jej niesamowicie daleko. Nawet w tym wszystkim zdecydowała się na wyłączenie radia w aucie, chcąc wszystko słyszeć, jednak prawdziwy wzrost paniki nastał w jej organizmie, kiedy całkowicie straciła zasięg i mimo prób, lokalizacja nie chciała zadziałać, sprawiając tym samym, że w końcu zatrzymała się i wysiadła z samochodu, aby przejść się odrobinę, rozejrzeć i zorientować, czy w okolicy znajdował się może ktoś, kto mógłby jej pomóc dostać się z powrotem na drogę prowadzącą do Lorne Bay.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
nick jonas
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zwykle o tej porze panienka Clark spędzała czas w klinice w Sanktuarium Koali aby pracowicie, niczym miodna pszczółka, walczyć o zdrowie swoich czworonogich (a czasem również tych beznogich) pacjentów. Weterynaria była zarówno jej pasją jak i powołaniem, z przykrością więc przyjęła informację, iż dzisiejszego dnia jej plany miały ulec zmianie - awaria sieci prądowniczej sprawiła, ze jej gabinet w klinice chwilowo był niezdatny do użytku, a pacjenci, niestety, musieli poczekać do następnego dnia. Brunetka, przyzwyczajona do ciągłego bycia w ruchu, nie była pewna co też powinna zrobić z wolnym dniem. Wpierw pomyślała o nadrobieniu kilku towarzyskich zaległości… Szybko jednak w jej głowie pojawił się plan o wiele bardziej zawiły oraz przebiegły, pobiegła więc do ojca, aby oznajmić, że to właśnie dziś zamierza pomóc mu z obowiązkami, związanymi z prowadzeniem farmy. W jej pokrętnej logice uznała, że pomoc nadopiekuńczemu ojcu pozwoli uśpić jego czujność sprawiając, że sam nic nie wywęszy… A gdy przyjdzie czas, że będzie musiała poinformować go o swoim związku z prawie dwie dekady starszym sąsiadem, ten przyjmie informację lepiej i może nawet nie sięgnie po dubeltówkę.
Po kilkunastu obietnicach, że dzisiejszego dnia nie zamorduje żadnego z płotów należących do ich sąsiadów niebieściutki New Holland T7.230 z doczepioną odpowiednią maszyną, szybko znalazł się więc na polu, a Audrey zajęła się pracą z gatunku tych przyjemnych. Nic z resztą dziwnego, skoro w kabinie posiadała klimatyzację, zimne napoje, a z głośników sączyła się ulubiona muzyka. I wszystko przebiegało dokładnie tak, jak powinno. Do tego stopnia, że Audrey Bree Clark zaczęła jeździć niemal na pamięć. Nie uważała z resztą tego za coś nietypowego - szanse na to, że ktokolwiek niepowołany znajdzie się na ich polu były niemal równe zeru. Niemal, o czym Audrey przekonała się w dość nieprzyjemny sposób. Właśnie cofała wielką maszynę nie zerkając nawet w lusterka, muzyka zagłuszała jakiekolwiek dźwięki otoczenia… I jedynie jakiś dziwny impuls który zmusił Audrey do zerknięcia w lusterko uchronił nieznany samochód przed doszczętnym skasowaniem. Złość zawrzała w jej żyłach przez sam fakt, że ktoś włóczył się samochodem po ich polu, jednocześnie psując jej pracę… I narażając na złość ojca, jeśli którakolwiek z maszyn przypadkiem uległa zniszczeniu.
- Co pani robi na naszym polu? - Wyrzuciła z pretensją w ramach specyficznego dzień dobry gdy wyskakiwała z kabiny wielkiego ciągnika, przy którym wyglądała całkiem zabawnie, głównie przez fakt, iż tylne koła były dużo wyższe od niej samej. - To prywatny teren, a pani jeżdżąc po nim popsuła moją pracę… - Dodała, zakładając ręce na piersi. Jeździła w końcu od samego rana, a dziury jakie poryły opony samochodu były nie małym problemem w planie prac. W swojej złości jednak nie zauważyła, że dopięta do traktora maszyna przerysowała karoserię samochodu kobiety. Poważna mina pojawiła się na buzi Audrey i choć starała się wyglądać groźnie, z jej przyjazną twarzą chyba zwyczajnie nie było to możliwym.

Rea Toverton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
Pogoda chyba sprzyjała rozkojarzeniu i błądzeniu myślami w chmurach, wierzeniu własnej pamięci i intuicji, zamiast uwadze i rozsądkowi. Zarówno jedna jak i druga z kobiet pokładała w samej sobie zbyt wiele nadziei, chociaż to Rea dotkliwiej miała odczuć konsekwencje tego. Póki co krążyła jednak po polu, całkowicie zgubiona, niczym w poszukiwaniu przysłowiowej igły, choć tym razem nie było żadnego stogu, a po prostu przestrzeń, która nie pokrywała się z tym, co zapisane było w jej pamięci.
Dźwięk nadjeżdżającej maszyny odebrała jako coś w rodzaju dźwięku dającego nadzieję, szansę na wydostanie się z tej beznadziejnej sytuacji. Powoli zaczęła wracać więc w kierunku swojego auta, aby dostrzec nie tylko moment, w którym to wielka maszyna zahaczyła o karoserię, ale także chwilę, w której z wnętrza kabiny wysiadła osóbka rozmiarami mniejsza niż opona pojazdu, który prowadziła. Spoglądała na wszystko oniemiała, tak wiele bodźców na raz spadło na jej osobę, tak wiele szoku ogarnęło jej ciało. Jak powinna się zachować? Czy miała prawo się złościć? Czy rzeczywiście była w punkcie, w którym rozczarowanie zniszczeniem auta miało jakiekolwiek prawo bytu, skoro ona sama do tego doprowadziła, wjeżdżając na pole?
Zamknęła na moment oczy, co wydawać się mogło niekulturalne, ale w tym momencie nawet Rei zabrakło słów, choć zawsze w sekundę wymyślała, co należałoby odpowiedzieć. — Bardzo panią przepraszam, zgubiłam się, próbowałam właśnie znaleźć wyjście, dlatego zostawiłam auto i odeszłam na bok — powiedziała, starając się zabrzmieć spokojnie. Czy jej ubezpieczenie miało pokryć koszta naprawy? Nawet głupio było jej mówić o tym głównej poszkodowanej, do której należał teren, na który wkroczyła Rea. — Nie chciałam psuć pani pracy, mogę to jakoś zrekompensować? — spytała jeszcze, chociaż powoli zbliżyła się do swojego auta, a mówiąc swoje słowa, nawet nie patrzyła na kobietę, z którą rozmawiała. Zamiast tego przyglądała się karoserii i kiedy znalazła się już przy samochodzie, przejechała ręką po rysie. Głębokiej, znacznie głębszej niż się Rei zdawało z daleka, co tylko bardziej ją poruszyło i sprawiło, że znowu zamknęła oczy. Bała się nawet myśleć, ile może wynieść naprawa tego i czy w Lorne Bay znajduje się w ogóle ktokolwiek, kto tego typu zarysowaniami się zajmował. Oczywiście mogłaby strzelać nazwiskami z pamięci, jednak przekonać jej się dzisiaj przyszło, że nie była w tym najlepsza i kluczem do sukcesu było przede wszystkim sprawdzanie i aktualizowanie swojej wiedzy.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
nick jonas
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Piękna pogoda dawała złudne nadzieje na udany dzień, pozbawiony jakichkolwiek komblikacji… Te nadzieje prysnęły jednak szybko, gdy Audrey natrafiła na intruza na ich polu, za którego autem ciągnął się ślad opon, świadczących o popsutej jej pracy. I ten fakt zapewne nie dotknął by jej tak mocno (w końcu da się to naprawić) gdyby nie chęć zadowolenia ojca, aby uśpić jego czujność i odrobinkę przekupić, aby gdy nadejdzie dzień w którym wyjawi mu pewne wiadomości, ten się sięgałby po dubeltówkę. Brew panny Clark powędrowała ku górze, gdy kobieta przyznała się do zagubienia na Carnelian Land… Co dla panny Clark wychowanej w tych okolicach wydawało się być niemal niemożliwym.
- Gdzie pani jedzie i skąd? Droga dojazdowa do pola jest prywatna, ustawialiśmy z resztą odpowiednie znaki… - Ciekawość chwilowo wygrywała ze złością, gdy brązowe oczęta wpatrywały się w to zjawisko, które jakimś dziwnym cudem wylądowało akurat na ich polu. I jak znała każdą, nawet najmniejszą dróżkę na tych terenach naprawdę nie rozumiała, jak z głównej drogi kobieta znalazła się tutaj, na ich drodze… Droga z resztą było określeniem odrobinę wyolbrzymionym na pas ziemi, przez lata ubitej oraz wyjeżdżonej przez wielkie opony traktorów. Jacob Clark zadbał jednak, aby odpowiednie znaki stanęły na drodze, zniechęcając młodzików do podróży i niszczenia pól ich quadami. - Nie sądzę, aby była pani w stanie to zrobić. - Odpowiedziała z rezygnacją w głosie. Co prawda kobieta mogłaby odpracować straty, Audrey jednak szczerze wątpiła, aby brunetka potrafiła prowadzić traktor bądź obsługiwać inne maszyny.
I już chciała coś dodać, gdy brązowe oczęta powędrowały w kierunku rysy na karoserii samochodu… A panika napłynęła do jej drobnego ciałka. - Cholera… - Wyrwało się z jej ust, gdyż doskonale wiedziała, że jeśli na którejś z maszyn znajduje się choćby jedna, niewielka ryska mogła zapomnieć o spełnieniu swojego planu i nastawić się na siermiężną awanturę. Szybko wskoczyła ponownie do kabiny, aby przesunąć traktor do przodu, odsuwając go od osobowego samochodu, by chwilę później wypaść i uważnie wlepić spojrzenie w tył maszyny, w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu obcego lakieru. I znalazła, łącznie z zadrapaniem na niebieskim lakierze. - O nie, ojciec mnie zabije… - Jęknęła bardziej do siebie niż do kobiety, na którą w końcu przeniosła przestraszone spojrzenie brązowych tęczówek. - Chce pani dzwonić na policję czy…? - Nie wiedziała jednak jak dokończyć wypowiedź, gdyż pierwszy raz w swoim krótkim życiu znalazła się w podobnej sytuacji, a wszystkie echa ostrzeżeń ojca poczęły nieprzyjemnie odbijać się od jej głowy.

Rea Toverton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
Trudno słowami było określić to, co w danym momencie czuła Rea. Strach? Nie, to nie było to. Lata temu przestała się obawiać rzeczy tak błahych z punktu widzenia całości jej życia i wszystkich sytuacji, w których na przestrzeni swojego życia się pojawiła. Było to jednak coś na wzór dziwnego swędzenia pod skórą zwiastującego niemiłe sytuacje, konsekwencje nieprzewidziane, niechciane, nieplanowane. Gimnastykę w kierunku rozwiązania wszelkich następstw jej pewności siebie, wręcz pewnej zuchwałości w tym. Było jej wstyd przed samą sobą przede wszystkim, siebie zawiodła najbardziej, ufając bezgranicznie jakiejś jednej myśli szepczącej w głowie Rei, że przecież zna ten teren. Nic już nie znała, co działo się tutaj i to było faktem, któremu nie mogła w żaden sposób zaprzeczyć. Nie znała już nawet samej siebie, dlaczego więc pozwoliła sobie uwierzyć, że nad tą sytuacją panowała.
Spokojnie starała się wyjaśnić skąd jechała i jakim cudem natrafiła na tę drogę, która we wspomnieniach Rei nie była w żaden sposób oznaczona znakami, ale być może i ona ją zawodziła? Wszystko było wielce prawdopodobne i nawet nie chciała jakoś szczególnie mocno się w to zagłębiać, gotowa oddać pieniądze, które potrzebne były czy to do naprawy szkód, czy zatrudnienia kogoś, kto miał to zrobić za właścicielkę pola. Nie miała problemu z braniem na siebie odpowiedzialności za to, co zrobiła, daleka była od aż takie arogancji i wiary we własną wyższość nad… czymkolwiek, w zasadzie. Bliżej jej było na ten moment do wszelkich pokładów pokory, jakie posiadało jej ciało.
Obserwowała porysowaną karoserię, która miała być kolejną kosztowną pamiątką po tej sytuacji. Jak wiele miało się ich jeszcze znaleźć na rachunku Toverton? — Oczywiście nie, wszystko możemy pokryć z mojej polisy, mogę dać nawet gotówkę w tym momencie, w pełni rozumiem, że to moja wina — zapieranie się, kłócenie, uważanie się za ważniejszą, niż była w rzeczywistości, nie wchodziło w tym momencie w grę. Chciała polubownie sytuację rozwiązać i miała nadzieję, że młodziutka dziewczyna stojąca przed nią, jeszcze chwilę temu prowadzącą tę ogromną maszynę, będzie podchodziła do tego wszystkiego w ten sam co Rea sposób.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
nick jonas
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi panienki Clark, kiedy złość powoli zamieniała się w strach. I nie chodziło tutaj o byle jaki strach, a złość jej ojca który w swoim życiu obejrzał stanowczo za dużo Ojca Chrzestnego czy Strażnika Teksasu. Była niemal pewna, że po kilku przygodach z płotami ojciec nie uwierzy w wersję, w której to ktoś inny wjechał na ich pole i tak oto doszło do wypadku. A Audrey za wszelką cenę chciała uniknąć wszelkich zatargów z ojcem, gdyż czekała ich inna, o wiele poważniejsza konfrontacja dotycząca jej związku ze starszym o dwie dekady sąsiadem. Brązowe spojrzenie powędrowało w kierunku towarzyszącej jej kobiety, przez chwilę zwyczajnie się jej przeglądając. Nie wyglądała na kogoś, kto specjalnie wjechałby na jej pole aby na złość popsuć im pracę. I to chyba właśnie ten wyraz pokory sprawił, że na ustach panny Clark pojawił się nieśmiały uśmiech.
- Nie przyjmę pieniędzy, to byłoby nie fair. - Zaczęła z pewnością w głosie, obawiając się, że mogłaby wziąć od kobiety za dużo, a po tym dręczyłyby ją okrutne wyrzuty sumienia. Wypadek czy też nie, Audrey Bree Clark nie lubiła poczucia niesprawiedliwości i nie wybaczyłaby sobie niesprawiedliwego rozwiązania tej sprawy. - Spiszemy odpowiednie oświadczenie, niech ubezpieczalnie zajmą się finansami. - Dodała z uśmiechem, aby ponownie wdrapać się do wielkiego traktora. Tam ściszyła muzykę i ze schowka wyjęła podkładkę z kilkoma czystymi kartkami i długopisem - te zawsze woziła ze sobą podczas pracy, aby móc odnotować ile udało jej się zrobić danego dnia i do którego momentu. Tak zaopatrzona wyskoczyła z traktora, by wręczyć kartki kobiecie. - Swoją drogą, mogę dać pani namiar na porządnego mechanika, jak się pani na nas powoła to nie ściągnie za dużo i nie spapra roboty… - Zaproponowała, zakładając ręce na piersi i wlepiając brązowe spojrzenie w stojącą naprzeciwko kobietę. I ona była w pewien sposób poszkodowana, Audrey nie widziała więc sensu brnąć w kłótnie, zwłaszcza gdy ta była skora pokryć wszelkie szkody.
- Mogę spytać, gdzie pani chciała dojechać? - Spytała po chwili z zaciekawieniem, jakoś nie potrafiąc sobie wyobrazić destynacji, z której możnaby było zabłądzić właśnie na ich pole.

Rea Toverton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
kierowca karawany — The Last Goodbye
32 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Jak się nie ma co się lubi, to się kradnie co popadnie.
✶ 3 ✶
Augustus nie przepadał za jeżdżeniem po farmie - a już szczególnie nie karawanem, który zdecydowanie nie był najlepszym środkiem transportu na takie szalone eskapady po największych okolicznych zadupiach. Czasem jednak musiał wyjść poza strefę swojego komfortu, bo nie wybierał sobie zleceń a ludzie umierali wszędzie, i bywało, że tak jak dzisiaj, trzeba było przejechać się po nieboszczyka w miejsca, gdzie cywilizacja najwyraźniej jeszcze nie dotarła.
Jordan Thompson, czterdziestokilkuletni farmer, do niedawna zamieszkujący wraz z żoną rozlatującą się ruderę otoczoną rozległymi polami, leżał blady i sztywny w trumnie, na tyłach samochodu i wszystko było mu już obojętne, dlatego Sinclair absolutnie się nie krępował, wyjąc do Thunderstruck AC/DC, obowiązkowego elementu niemal każdej jego playlisty, jedną ręką ściskając kierownicę, w drugiej trzymając zapalonego papierosa. Całości tego uroczego obrazka dopełniało pudełko po bigmacu, papierek po frytkach i butelka niedopitej coli, zaśmiecające przednie siedzenie. Sprzątanie po sobie? Nah, skądże. Zachowanie przynajmniej pozorów profesjonalizmu? Zabawne!
Było względnie dobrze, dopóki na usypanej z piachu drodze pomiędzy jednym a drugim polem nie zaczęły się dziury i kamienie. Augustus był niemal pewien, że nawigacja zrobiła go w chuja i że wcale nie powinien tędy przejeżdżać, jednak nim zdążył poważnie się nad tym zastanowić, znowu wjechał w jakieś kamienie, czy cokolwiek leżało na tej cholernej drodze, by sekundę później usłyszeć charakterystyczny dźwięk towarzyszący rozrywaniu opony. Z jego ust momentalnie wydobyła się soczysta wiązanka. Nie jechał szybko, nie zajęło wiele czasu nim karawan wytracił prędkość a Sinclair mógł wysiąść by ocenić wielkość strat, choć i bez tego doskonale wiedział, że opona do niczego się już nie nadawała. Nie pozostawało mu nic innego, jak zadzwonić po jakiś serwis i powiadomić przełożonych, że będzie miał opóźnienie... znaczy tak właśnie by zrobił, gdyby na tym wypizdowiu był zasięg. A oczywiście nie było.
- Mamy przejebane, Jordan - rzucił do leżącego w samochodzie nieboszczyka, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Może jak znów zapali to trochę rozjaśni mu się w głowie i wpadnie na jakiś lepszy pomysł niż zostawianie samochodu na drodze pośrodku niczego i szukanie najbliższej farmy z nadzieją, że ktokolwiek na niej będzie i w dodatku będzie skłonny udzielić mu pomocy. Szkoda, że Jordan był zbyt martwy żeby pomyśleć razem z nim, w końcu co półtora głowy to nie pół, czy jakoś tak to szło.

Cherry Whitehouse
niesamowity odkrywca
Brysia
ODPOWIEDZ