lorne bay — lorne bay
23 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
There is no way to my heart, someone else still has it.
No nie był na tyle głupi, żeby bez żadnego konkretnego powodu traktować w taki sposób jakąś rzecz. Zdecydowanie wolał się przywiązywać do ludzi. Chociaż i tego na swój sposób unikał. Wszyscy, których kochał zawsze go opuszczali. Jego tata, później jego brat, który nie mógł pogodzić się z tym, że mama ponownie się zakochała. Krótko po tym jak brat wyjechał, Kasper stracił Ingę. No i tak się to jego życie toczyło gdzie tracił wszystkich. Nic więc dziwnego, że to jego przyjaciele stali się jego rodziną. Oni przynajmniej nie opuszczali go od tylu lat.
-Nie martwię się. – Odparł z uśmiechem i od razu poprawił sobie grzywkę, bo wiadomo, Kasper był perfekcjonistą i pedantem i nawet na takim opuszczonym przez boga i ludzi terenie, musiał się prezentować nienagannie.
-To tylko samochód. – Powiedział, ale spojrzał czule na swoje auto. Jasne, w porównaniu z człowiekiem to mógł powiedzieć, że to tylko auto. Nie od dziś jednak wiadomo, że to konkretne auto nie było tylko i wyłącznie autem. Wszyscy wiedzieli, że ten samochód należało traktować z odpowiednim szacunkiem. Oczywiście mam na myśli tych, którzy Kaspra rzeczywiście znali.
Zaśmiał się widząc poczynania Max z łomem. –Ojjj, potwory odganiaj, ale z tymi duchami to byłbym ostrożny. – Żartował sobie oczywiście, ale wiadomo… może to były jakieś dawne tereny Aborygenów czy coś. Niestety Kasper wcale się nie orientował w tym temacie, więc nie mógł stwierdzić czy poważnie obawiałby się duchów Aborygenów.
-Tak! Powiedz im, Max. Powiedz im, że włoskie żarcie jest tylko dla żywych! – Postanowił kibicować swojej dziewczynie, żeby było trochę zabawniej. Dobrze jednak, że duchy im nie odpowiedziały. A przynajmniej nie zrobiłby tego na razie. Kas nie zdążył powiedzieć swoim przyjaciołom gdzie jedzie, więc zanim go znajdą to minie trochę czasu. Przykre.
Ułożył jej dłoń na plecach i lekko pomiział kiedy zaciągała się lekiem. –Żartujesz sobie? Nie ma śladu potworów i duchów. Jak dla mnie to odwaliłaś kawał dobrej roboty. – Nachylił się, żeby pocałować ją w policzek. –Zostajemy. – Postanowił. Nie chciał, żeby myślała, że wybrała złe miejsce na randkę. Było idealnie. –Jest coś złego w muzeum? – Zapytał marszcząc brwi, bo on muzea kochał.

Maxine Hammond
sumienny żółwik
alemalpa#7279
lek. wet. || inst. jazdy — Stadnina koni Huntingtonów
28 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes I still have to take a deep breath and remind myself that not everyone will breake me like
you did.
Hammond w swoich korzeniach miała te należące do Aborygenów. Jej babka przecież nią była, a i w opowieściach rdzenni mieszkańcy Australii przewijali się w mniejszym lub też większym stopniu. Czasem wspominała o tym Kasperowi. Chciała, aby jej chłopak wiedział, kim oni byli i jak wspaniałą mają kulturę. Niestety, lecz z rzadka oboje mieli możliwość wybrać się do wioski – bo chociaż były chęci – to nie było ani czasu, ani siły.
- Nie martwię się, Kas. – uśmiechnęła się, kiedy już wreszcie udało jej się odetchnąć. To nie samochód wpędzał ją w podwaliny strachu, a ludzie. Zawsze była niepewna samej siebie, jeśli szło o związki. Jej chłopak może i nie był rozchwytywany, lecz zawsze kręcił się wokół niego ktoś inny. Ktoś, o kim wiedziała, lecz nie robiła z tym niczego. Ciężko jednak było stwierdzić, czy nie zależało jej aż tak bardzo, czy zwyczajnie w świecie nie miała odwagi, aby to tknąć.
Dlatego też uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Nie umiesz kłamać. – westchnęła, wciskając w kieszeń swój inhalator. Miała to szczęście, że nigdy nie chorowała tak poważnie, jak niektóre osoby, choć przecież wyjątkowo szybko łapała ją duszność. Raz nawet wpadła w taki atak, że nie obeszło się bez szpitala i poszerzonych badań.
- Ale doceniam to, że próbujesz poprawić mi nastrój. – mruknęła, przenosząc na niego swoje spojrzenie i uśmiechnęła się ciepło. Oparłszy głowę o jego ramię, Max rozejrzała się dookoła.
- Ja właściwie lubię muzea. Co prawda wolę te związane z historią naturalną, ale na obrazy też lubię popatrzeć. – przecież ją znał. Zapewne więc te stwierdzenie niespecjalnie go zdziwiło. Brunetka odsunęła się i znalazła miejsce przy samochodzie, gdzie mogli rozłożyć koc. Kiedy więc wszystko już zorganizowali, Hammond rozsiadła się i oparła o blachę ukochanego auta.
- Ale jest z nimi jeden problem. Nie można w nich jeść. – zażartowała, prostując swoje nogi i wyciągnęła dłoń po pewnie chłodne już jedzenie.

Kasper Guillebeaux
sumienny żółwik
13#9694
lorne bay — lorne bay
23 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
There is no way to my heart, someone else still has it.
To w takim razie koniecznie trzeba to zmienić. Kasper nie może być takim ignorantem. Powinni się wybrać do wioski Aborygenów. On nawet nie wiedział gdzie taka jest, ale skoro Max potrafiła znaleźć wiatrak znajdujący się w dziczy to z pewnością poprowadzi go ładnie do wioski Aborygenów.
-To dobrze. Bo nie ma o co. – Odpowiedział mając nadzieję, że ta rozmowa nie będzie kontynuowana w ten sposób, że ona będzie go zapewniać o tym, że się nie martwi, a on jej będzie mówił, że rzeczywiście nie ma się o co martwić. No bo w jego mniemaniu nie było się o co martwić. Nie wiedział o jakiej konkretnie kategorii myśleć w tym przypadku, ale naprawdę nie widział powodów do zmartwień. Na chwilę obecną to życie wydawało się spokojnym i całkiem przyjemnym. Nawet ten gigantyczny pająk go jakoś specjalnie nie martwił. Dobra, trochę martwił, ale Max była waleczna.
-Nie kłamię. – Powiedział szczerze. –Sama zobacz. Widzisz tu jakieś duchy albo potwory? Odnoszę wrażenie, że nawet ten pająk jest teraz jakiś mniejszy czy coś. – Wskazał na pająka i na chwilę stracił go z oczu, więc się zestresował, że pająk uciekł, a on nawet tego nie widział. Zaraz jednego go odnalazł i odetchnął z ulgą. –Poza tym zrobiłaś i tak więcej niż ja. – Zauważył, bo on to sobie jednak stał i odmawiał walki łomem z pająkami i duchami i demonami.
-Ja tam lubię każde muzea. Fascynuje mnie sam fakt, że są rzeczy, które się zachowały przez tyle lat. – Pewnie lubił sobie nawet czasami rozmyślać o wszystkich rzeczach, które jednak nie przetrwały próby czasu, albo po prostu zostały zniszczone. Fakt, że w ogóle kiedyś było całkiem inne życie też było spoko tematem, na który on bardzo lubił sobie rozmyślać.
-Ja na to patrzę inaczej. To jedna z lepszych rzeczy w muzeach, że nie można tam jeść. Człowiek może w spokoju podziwiać sztukę i nie przeszkadza żadne mlaszczenie. – Skrzywił się lekko widząc jak Max opiera się o auto. Sam tego nie zrobił, ale sięgnął po pojemnik ze swoim jedzeniem i zaczął jeść, bo jednak ta wycieczka była emocjonująca i biedak zgłodniał.

Maxine Hammond
sumienny żółwik
alemalpa#7279
lek. wet. || inst. jazdy — Stadnina koni Huntingtonów
28 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes I still have to take a deep breath and remind myself that not everyone will breake me like
you did.
Maxine wsunęła kawałek jedzenia do ust i przegryzła je, starając zapanować nad tym, aby nie mówić z otwartą buzią. Wiedziała, że nie przepadał za tym, kiedy rozbryzgiwała jedzenie na prawo i lewo. Niejednokrotnie też miała problemy, aby mówić wtedy wyraźnie i tym samym wyglądała jak małe dziecko, które dopiero uczyło się podstaw dobrego wychowania.
Właściwie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, dziewczynie daleko było do kogoś, kto opanował sztukę kultury. Często chodziła brudna, przerywała swoim rozmówcom i to niekiedy nie szczędząc w przykrych słowach. Co więc widział w niej student weterynarii, oprócz ładnej buźki? Co ich łączyło?
Hammond nie była pewna. Nie potrafiła też go tak po prostu o to zapytać, w obawie przed tym, co mogłaby usłyszeć.
- Ja to wolę te wystawy na ulicach. Pamiętasz ostatni pokaz fotografii, gdzie artyści mieli za zadanie odnaleźć w świecie matematyczne wzory? - podobało jej się najbardziej ujęcie z lotu ptaka, które przedstawiało proste rownoległe i prostopadłe lub muszlę ślimaka, a na nie naniesione trójkąty. Kiedyś robiła podobny rysunek na ocenę.
- Ale tak. Jest w tym coś dziwnego. W tym, że świat jest taki stary i co rusz z siebie wypluwa kolejne pamiątki. Czasem przeraża mnie to, że mamy tylko tyle lat. Zobacz, dla niego jest to tyle co nic. - lubiła siedzieć i rozpamiętywać życie. Kasper najwyraźniej też. Najmilej wspominała wspólne noce pod gołym, rozgwieżdżonym niebem. Brali wtedy „atlas chmur” i szukali tych konstelacji, które ukazywały się na sklepieniu.
Na randce nie zasiedzieli się jednak długo. Po zjedzeniu chłodnego już jedzenia, mężczyzna odwiózł Maxine do domu, gdzie pomimo zaproszenia nie został.
Jak zawsze, jej ukochany, miał pilniejsze sprawy.


[koniec wątku]
sumienny żółwik
13#9694
Licealistka — Tylko szkoła
17 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Artystka i marzycielka
Wzdychająca do brytyjskiego księcia



Kiedyś, gdy była młodsza chciała założyć organizację zwaną Pogromcami Mitów i Legend.
Od czasu przeprowadzki do Lorne Bay, minęło dziesięć lat. Wciąż w pamięci miała zakodowane miejscowe legendy i historie, którymi straszyły ją sąsiadki. Słyszała rzeczy typu ,,tam nie wolno chodzić” albo ,,tam nie radzę chodzić, bo podobno straszy”. Rodzice byli trochę... Przesądni, obawiali się tych miejsc i żeby nie kusić losu, unikali ich. Bell natomiast, była ich całkowitym przeciwieństwem. Była ciekawska, musiała wszystko wiedzieć, aż doszła do wniosku, że gdy tylko będzie starsza, pozna wszystkie miejsca z legend i opowie o nich rodzicom, żeby ich uspokoić.
Pewnego dnia usłyszała coś o wiatraku, który stał nieopodal opuszczonej farmy, ta natomiast nie cieszyła się zbyt pozytywną opinią, wiatrak zresztą też nie. Z zasłyszanej historii była mowa o jakimś... Morderstwie ? Sama już nie była pewna, słyszała kilka wersji tej historii, ale wszystko kręciło się wokół tego majestatycznego, starego wiatraka. Długo zastanawiała się nad tym, czy tam nie pójść w celu... No właśnie, jakim dokładnie celu? W celu sprawdzenia aury tego miejsca, czy szukania przygód? Obydwie te rzeczy balansowały na skraju głupoty i odwagi. Sama nie wiedziała, co tak naprawdę nią kierowało, była jednak na tyle rozsądna, żeby nie robić sobie takich wędrówek sama.
Dzisiaj towarzyszył jej Ernest, chłopak którego poznała w szpitalu — cudowne miejsce na rozpoczęcie znajomości, nie ma co.
Najważniejsze, że jakoś się dogadali, a poza tym.... Zgodził się, żeby z nią przyjść na to stare pole usłane żółtą, szorstką trawą wypaloną od słońca.
— …. i już wiesz, skąd wzięłam te fasolki. Musisz ich ze mną spróbować, to kolejna rzecz, którą chcę dzisiaj zrobić — Idąc tak przez to pole, przedzierając się przez trawę i kamienie, opowiadała Ernestowi o fasolkach wszystkich smaków, które trzymała w ręku. Nawet nie zdążyła ich otworzyć! Jako fanka Pottera musiał się szanować, więc gdy tylko zobaczyła duże opakowanie fasolek, które były na promocji, po prostu musiała je wziąć.
Przystanęła nieopodal wiatraka, na jakiś kamieniu i przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do czoła, patrząc w jego kierunku. Na razie nie czuła żadnej specyficznej atmosfery, choć fakt, że ktoś tu zginął, był zapalnikiem oddziałującą na wyobraźnię dziewczyny.
— Woo... Ten wiatrak jest ogromny, czaisz, że ktoś tu zginął?! To straszne, ale chodźmy bliżej!
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale kto by się tym przejmował? Legendy były legendami, krążyły wszędzie, planeta na której mieszkała, była jedną wielką legendą, co oznaczało tylko tyle, że wszystko składało się z historii i legend. Dlatego podchodziła do tego na takim... Luzie.
Zaprowadziła ich w głąb tego pola, aż pod sam wiatrak. Teraz był jeszcze większy, niż wydawało się z daleka.
Dziewczyna przysiadła na drabince, prowadzącej na górę, przesuwając się nieco w celu zrobienia miejsca Ernestowi.
ambitny krab
-
19 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Zapalmy szluga na tarasie, niech nas klimat porwie
trzy

Czy wierzyłem w miejscowe legendy, które wielokrotnie słyszałem z ust nie tylko moich opiekunów, ale także i starszych pań, siedzących na ławce przed sklepem spożywczym? Oczywiście, że nie. Bo niby skąd miałem mieć pewność, że ktoś tego po prostu nie zmyślił, by budzić postrach pośród mieszkańców Lorne Bay i tym samym trzymać ich z dala od pewnych, niewygodnych miejsc? No właśnie. Zawsze więc udawałem, że słucham tego, kiedy ktoś znów opowiadał mi którąś z tych fantastycznych historii, co jakiś czas kiwając głową na znak, że serio słucham, chociaż w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Nie miałem jednak siły na kłótnie i dociekanie, więc swoje myślałem, ale nigdy nie wypowiedziałem tego na głos. Nie spodziewałem się też, że przyjdzie taki moment, kiedy będę uczestniczył w wycieczce do jednego z takich miejsc, jednak kiedy Bell poprosiła mnie o towarzystwo, nie mogłem jej odmówić. Lubiłem tę dziewczynę, szczególnie, że była miła i zabawna i dzięki niej mój ostatni pobyt w szpitalu przebiegł strasznie szybko. -Dobra, spróbujemy ich, ale najpierw może stańmy tam bliżej tego wiatraka, co?- zaśmiałem się, słysząc historię o fasolkach, po czym naciągnąłem na dłonie rękawy bluzy, idąc tuż za Bell.
Miejsce wyglądało dość zwyczajnie, wiatrak jak wiatrak, nic nadzwyczajnego. A to, że ktoś tu zginął… znaczy, został zamordowany… cóż, morderstwa były wszędzie wokół nas. Codziennie ktoś ginął, ktoś kogoś zabijał, takie życie, smutne, ale prawdziwe. -Zginął, czy nie zginął… a czego my właściwie szukamy?- zmarszczyłem brwi, wciąż idąc za dziewczyną, aż ostatecznie znaleźliśmy się tuż pod wiatrakiem. Faktycznie, z tak bliskiej odległości był ogromny, wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że aż tak. W każdym razie, usiadłem obok Bell, wyciągając w jej stronę dłoń. -To skoro już tu dotarliśmy, to może z tej okazji zjemy po fasolce, co?- poruszyłem sugestywnie brwiami, bo taki sukces trzeba w jakiś sposób nagrodzić, prawda?
Muszę przyznać, że mimo wszystko ta dzisiejsza wycieczka to był dobry pomysł. Przynajmniej miałem okazję spędzić czas w miłym towarzystwie, a dodatkowo chociaż na moment przestałem myśleć o problemach i o tym, co mnie czeka za kilka miesięcy. Że będę musiał wydorośleć, zmienić swoje dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni. Na pewno będzie strasznie trudno, ale zrobię wszystko, by wszyscy byli zadowoleni. -Ej, a może wejdziemy na górę? Chyba że masz lęk wysokości, to zostaniemy tutaj…- szturchnąłem ją lekko łokciem, bo ej, widok z góry na pewno będzie przepiękny!

Bell Whittemore
powitalny kokos
michałowa#8117
Licealistka — Tylko szkoła
17 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Artystka i marzycielka
Wzdychająca do brytyjskiego księcia
Nie trzeba wierzyć, by mieć fun z tego typu rzeczy.
Sama Whittemore miała dość specyficzne podejście do tych rzeczy. Próbowała podchodzić do wszystkiego z dystansem, lecz z tyłu głowy miała myśl, że te wszystkie plotki... Niekoniecznie muszą być tylko plotkami i historyjkami wyssany z palca. Brała pod uwagę to, że w każdej historii było ziarnko prawdy, dlatego te wszystkie miejsca z legend i historii wywoływały w niej wiele emocji; obawę, ekscytację i ciekawość, którą – przede wszystkim – chciała zaspokoić.
Nie wiedziała, czego szukają. Nie miała pojęcia, czego mogła się spodziewać i czego oczekiwała. Pokładając nadzieję w znalezieniu przedmiotu powiązanego z dawnym morderstwem, albo pentagramów namalowanych na ścianach, okazałaby się nie tylko głupiutka, ale i naiwna. Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego nie chciała o tym mówić Ernestowi. Obawiała się, że pośle jej krzywe spojrzenie, coś powie, albo uzna, że jest trochę stuknięta, dlatego nie powiedziała tego na głos, choć naprawdę wierzyła w to, że uda im się coś znaleźć. Ucieszyłaby się, gdyby to były nawet jakieś kartki, które dałyby jej jakąś wskazówkę, bądź podpowiedź. Chciała wiedzieć, jaki naprawdę dramat rozegrał się w tym miejscu.
Kiwnęła potakująco głową, wskakując na murek obok którego przechodzili. Szła powoli, starając się utrzymać równowagę, a gdy ten się skończył, zeskoczyła zwinnie i stanęła na wypalonej przez słońce trawie. Dotarli do tego wiatraka, co bardzo ją ucieszyło — na ustach dziewczyny, muśniętych delikatnie malinowym błyszczykiem, pojawił się szeroki uśmiech.
— Szukamy tak właściwie... Nie wiem sama czego, chyba niczego. Fajnie byłoby coś znaleźć, ale wątpię, że nagle natknę się na rozkopany dołek, w którym będzie zardzewiały nóż, owinięty w szarą szmatę. Takie rzeczy się nie zdarzają — Odpowiedziała żartobliwie. Nie była aż tak naiwna, by wierzyć w takie zbiegi okoliczności. Zresztą, gdyby naprawdę znalazła coś takiego, nie wiedziałaby co z tym zrobić. Prawdopodobnie by spanikowała i to by było na tyle z rozwiązywania tajemnic przeszłości.
— Zjedzmy. Jestem ciekawa na jakie trafimy. Podobno najgorsza jest o smaku wymiocin, chociaż ja tam nie wiem — Mimowolnie na jej twarzy pojawił się grymas. Była przygotowana na to, że faktycznie taka fasolka może się pojawić i akurat na nią trafi, ale wolałaby wylosować te smaczne, najlepiej jakiś karmel albo truskawka.
Wyciągnęła ze swojego plecaczka opakowanie — jeszcze — nienapoczętych fasolek i chwyciła torebeczkę między palce, chcąc ją rozerwać. Ernest zmienił plany szatynki, gdy wspomniał o wejściu na górę.
— Nie mam lęku wysokości, możemy wejść. Ty pierwszy, czy ja ? — Pomyślała o tym, by wejść na górę. Doszła również do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł, patrząc na drabinę, która nie wyglądała zbyt... Ufnie. Niektóre szczebelki były ułamane, co nie powinno dziwić, w końcu ten wiatrak miał kilka, jak nie kilkanaście lat.

Ernest Thornton
ambitny krab
-
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
37.

Sama nie wiedziała jak to się stało, że nigdy wcześniej nie trafiła pod ten konkretny wiatrak. Turbiny wiatrowe to był jej konik, znała na ich temat każdą najmniejszą ciekawostkę i potrafiła wymienić wszystkie najbliższe farmy wiatrowe w okolicach Queensland, co nie spotykało się najczęściej z zainteresowaniem jej znajomych, ale opuszczony wiatrak w Carnelian Land brzmiał jak coś, co i komuś niepowiązanemu z tematem mogło się akurat spodobać, nie myślała więc długo, kiedy proponowała Kayli jakąś wspólną przejażdżkę jaguarem, którego wciąż nie oddała Sam. Przyzwyczaiła się do "swojego" nowego samochodu na tyle szybko, że nie do końca byłą w stanie wyobrazić sobie co będzie, jak kiedyś zostanie zmuszona go Galanis oddać, ale od samego początku wiedziała, że to zaledwie pożyczka i że powinna mieć to na uwadze, a może nawet zacząć odkładać jakieś pieniądze? - Dobra, nawigacja mówi, że to gdzieś tam - wyciągnęła telefon z uchwytu w samochodzie, kiedy znalazła dogodne miejsce do zaparkowania i pokazała palcem w kierunku jakichś krzaków, za którymi podobno miał się znajdować zardzewiały i trochę wiekowy już wiatrak. - Mam nadzieję, że żaden wąż nie spadnie na mnie z drzewa - dodała jeszcze, bo węże byly paskudne, a mieszkały i były przecież w Australii, trzeba więc się było spodziewać niebezpiecznych, albo obrzydliwych zwierząt z każdej strony świata, również z powietrza. - Wiesz, że ostatnio spotkałam jakiegoś chłopaka jak szukałam kłódki od roweru gdzieś w Sapphire River i jego podrapał nietoperz? Wiedziałaś, że to w ogóle atakuje ludzi? - nie do pomyślenia po prostu, że zwierzęta połączone legendą z krwiożerczymi bestiami, lubiącymi wysysać z ludzi życie, naprawdę potrafiły dorwać jakiegoś człowieka, a wystarczyłby jeden gwałtowny ruch i Nadir rzeczywiście mógłby mieć rozdrapane gardło!

Kayla Flynn
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
barmanka/hakerka — Rudd's Pub/dom
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Udaje że umie w bycie barmanką, żeby ukryć że utrzymuje się z hakerstwa. Wiecznie pijana lub zjarana, momentami irytująca, ale czasem da się ją lubić.
#2

Kayla sama z siebie z całą pewnością nie wpadłaby na pomysł, urządzenia sobie wycieczki za miasto żeby pozwiedzać jakiś stary wiatrak, ale kiedy Raine niespodziewanie pojawiła się pod jej domem z taką właśnie propozycją, Flynn wcale nie zastanawiała się długo, stwierdzając że w sumie to why not. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby wcześniej nie wyposażyła się w butelkę taniej wódki, która to teraz radośnie pobrzękiwała w torebce, Flynn natomiast w trakcie jazdy samochodem zadowoliła się zawartością piersiówki, bo ją oczywiście także musiała zabrać ze sobą.
- Ugh, węże. Nawet nic mi nie mów. - Aż wzdrygnęła się na samą myśl, bo okej, węże może i wyglądały ładnie ale tylko i wyłącznie z bezpiecznej odległości. - Czy tu w ogóle jest zasięg? - rzuciła w eter, sięgając do kieszeni po telefon by to sprawdzić. Wprawdzie nie od dziś wiadomo, że Flynn nie grzeszyła ani odpowiedzialnością ani instynktem samozachowawczym, ale kiedy Raine raczyła wspomnieć o spadających z drzew wężach to jakoś tak przeszło jej przez myśl, że mimo wszystko lepiej nie być całkowicie odciętym i mieć jakikolwiek kontakt ze światem. Tak w razie czego. No i jeszcze historia o nietoperzach? Chryste panie. - Serio? Kurwa, mam nadzieję że w tym wiatarku ich nie będzie. - Welp, prawdopodobnie będą, ale nie zaszkodziło próbować być optymistą, bo zaraz się okaże że ta miła, niewinna wycieczka w rzeczywistości wcale nie należała do takich bezpiecznych jak by się mogło wydawać. To jednak jeszcze nie było dostatecznie dużo, żeby zniechęcić Kaylę. - Dobra, to prowadź - powiedziała, wysiadając z samochodu. Z góry założyła, że Barlow ma lepszą orientację w terenie, bo Kayla niestety nie miała się czym w tej kwestii popisać. Ona tu przyjechała tylko for fun i w sumie do samego końca nie była dokładnie pewna, gdzie właściwie ostatecznie wylądują.

Raine Barlowe
powitalny kokos
nick
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Ja czasem pod domem nie mam zasięgu, czego ty wymagasz? - zapytała rozbawiona, bo jednak wymaganie po Australii jakiejkolwiek dobroci mogło być zgubne. Przynajmniej w niektórych kwestiach, bo taka ilość jadowitych zwierząt, które czaiły się człowiekowi w różnych zakamarkach domu, albo w butach, była nie do pomyślenia, tylko, że jednocześnie mogli podziwiać piaszczyste i słoneczne wybrzeże, rafę koralową całkiem niedaleko i cieszyć się też tymi przyjemnymi elementami fauny i flory. Ale tak, spadające z drzew węże potrafiły zepsuć nawet najpiękniejszą i najbardziej sielankową wizję. - To jeszcze nic, kilka miesięcy temu pod domem starego pijaka, tam niedaleko głównej ulicy Sapphire River, zaatakował mnie wombat i użarł w nogę, a moją koleżankę w TYŁEK! - nie chciała straszyć Kayli akurat w momencie, kiedy zaczynały wchodzić w zarośla, ale chyba jeszcze jej nie mówiła o desperackiej próbie ucieczki przed zwierzęciem, które zawsze uważała za słodkie i urocze, a została przez nie okrutnie zdradzona, kiedy musiała się chować na tarasie domu zapijaczonego Budda (o ile tak rzeczywiście miał na imię, a to nie tylko miejska legenda), wyganiana przez niego na pożarcie krwiożerczego wombata! - Chociaż szczerze? Wolałabym na tej akcji poprzestać - w końcu potem pojawiły się zupełnie inne przeciwności losu - napad, drugi napad, stłuczka samochodowa, ratowanie człowieka porażonego prądem, znalezienie (chyba) ludzkiej kości - zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jej gust.
- Okej, nie ma tu chyba żadnej ścieżki - albo przez ten słaby zasięg mapa nie chciała się jej do końca załadować, pokazując zaledwie kierunek. - To w drogę - uśmiechnęła się do swojej towarzyszki, a skoro tamta już chyba opróżniła swoją piersiówkę, to Barlowe włączyła tryb bycia tą bardziej ogarniętą i odpowiedzialną, w końcu sama pić nie mogła, prowadziła i nawet gdyby nie uważała tak mocno, że alkohol w połączeniu z kierownicą jest nic nie warty, to w przypadku jazdy samochodem Sameen i tak musiała utrzymywać najwyższe środki ostrożności - w końcu to jaguar!

Kayla Flynn
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
złota rączka — to i tam
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
pracuje jako złota rączka, ale lubi też pisać, malować i robić różne rzeczy, żeby zbyt wiele nie myśleć
#7

Ivy nie była jedną z tych osób, które jakoś specjalnie rozpamiętywały przeszłość. A już na pewno teraz, kiedy musiała definitywnie postawić kreskę na swoim zakończonym małżeństwie i skupić się na tu i teraz. W końcu latka lecą, prawda. W tym roku przybywał jej kolejny rok, a to oznaczało, że najwyższy czas porzucić marzenia o spotkaniu teraz kogoś, kto tak samo jak ona desperacko marzy o potomku! Nie mówiąc o tym, że takie przypadkowe zapłodnienie to nigdy nie wiadomo jak wyjdzie człowiekowi na dłuższą metę... bo kto wie, może ten ojciec okaże się beznadziejny albo nie wiem, będzie jakimś seryjnym mordercą? No nie ma co ryzykować. Uznała że to czas zrobić to na własną rękę, a to oznaczało wizytę w klinice, zaplanowanie zastrzyków z hormonami, a następnie... zapłodnienie in vitro. Wciąż wydawało jej się trochę dziwne myślenie o tym, że to właśnie tak zrobi swojego bobasa, no ale! Technicznie rzecz biorąc była człowiekiem techniki, więc mogła na niej polegać także i w tym przypadku. Stresowała się jednak, dlatego brała ostatnio więcej zleceń, tak żeby mieć jak najbardziej zajętą głowę. A skoro było lato, to wiele osób potrzebowało pomocy przy klimatyzacji i innych takich bzdetach, a ona bardzo chętnie ją oferowała. Właśnie z jednej takiej pracy sobie wracała, prowadząc rower, bo było zbyt gorąco na jazdę w tym momencie. Przystanęła przy wiatraku, na moment chowając się w cieniu i jak to w życiu często bywa, zaingerował przypadek lub jakieś magiczne przeznaczenie! Oby nie takie, jak było w wiedźminie.... chociaż Eve Paxton trochę miała urodę jak jakiś elf, więc by pasowała! - Teraz nie wiem czy to majaki przez upał, czy naprawdę Cię widzę - zauważyła, nieco zaskoczona, zamiast przywitania, zwracając na siebie uwagę zaskoczonej kobiety. - Mam nadzieje, że nie przyłapałam Cię tutaj na zakopywaniu jakichś zwłok - dodała, żeby rozluźnić nieco atmosferę, bo czasami miała wrażenie, że gdzieś kobietę widzi, a ona potem nagle znikała! I oczywiście nie miała pojęcia, że akurat wracała po wykonanym zleceniu akurat na jej hali...
A miejsce chyba wybrała dobre, bo po chwili pojawił się mocny podmuch wiatru.
ambitny krab
-
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
35 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
outfit, ale bez bluzy

Poprosiła Sue Ann, swoją prawą rękę, o jedno dodatkową rzecz a ta jak na złość do naprawy klimatyzacji na hali z psami zatrudniła Shumway. Kobietę, z którą dzieliły parę ciekawych chwil. Bardzo intensywnych acz w teorii mało angażujących. W praktyce jednak Eve wciąż było głupio, że postąpiła z kobietą tak a nie inaczej. Starała się nie być emocjonalną szują wobec innych, ale kiedy dowiedziała się, że Ivelisse mieszka w Lorenzo i najpewniej świetnie się z nim kumpluje, to musiała zerwać znajomość. W tamtym konkretnym momencie tak czuła, wręcz potrzebowała. Przez lata udawało jej się unikać tego palanta, z którym już nigdy nie chciała mieć nic do czynienia aż tu nagle puf! Postąpiła jak on przestając się odzywać do bogu ducha winnej kobiety nie mającej pojęcia, czemu tak się stało. Jedyną różnicą w obu zdarzeniach było to, że Eve kochała Lorezno a kobiety łączyła najpewniej dobra zabawa. Jasne, Paxton polubiła tamtą, ale ciężko tu mówić o silnym emocjonalnym zaangażowaniu, kiedy tak naprawdę nie wiedziały o sobie zbyt wiele. Nie rozmawiały o swoich rodzinach, byłych związkach a przede wszystkim gdzie i z kim mieszkają. Cóż, do niektórych rzeczy nie potrzeba słów.
Żeby uniknąć niezręczności Eve zabrała swoje własne dwa psy (Jello i Apollo) na spacer z dala od farmy. Pogoda była okropna, ale w pracy, którą wykonywała nie mogła patrzeć na takie rzeczy. Psy musiały być gotowe do działania nawet w największym upale.
Z daleka zbliżała się do wiatru, z przeciwnej strony niż Ive. Schowała się w cieniu, zdjęła plecak i wyjęła z niego dwie miski, do którego nalała wody. Psy od razu zaczęły żłopać i gdzieś w tle ich spragnionych odgłosów usłyszała coś podobnego do szorowania po żwirze. Nie były to opony samochodu, ale czegoś mniejszego. Wychyliła się i dostrzegła powód swej ucieczki z farmy.
- Przez brak czapki mogłaś doznać udaru – zauważyła słusznie i mimowolnie poprawiła swoją czapkę z daszkiem. – Czekałam z tym na ciebie. – Ktoś musiał zagrać rolę trupa, chociaż nie brzmiało to tak gorzko z lekko rozbawionym tonem przykrywającym całe zmieszanie, które czuła.
Jello po wypiciu całej wody od razu przyatakowała nowego człowieka. Nie tak jak każde psy. Była wychowana, ułożona i ostrożna, dlatego zatrzymała kroku niecały metr przed Ive i wyciągnęła pysk mocno wciągając powietrze.
- Nim ją pogłaszczesz, daj jej rękę do powąchania – poinstruowała, bo nie każdy wiedział, jak odpowiednio obchodzić się z psami. Eve krew zalewała, kiedy widziała te wszystkie ręce od razu pchające się do głaskania bez uprzedniego poznania zapachu przez psa. A jak ci ludzie by się czuli, gdyby na ulicy ktoś obcy nagle zaczął ich dotykać?
- Jest też drugi. – Uśmiechnęła się na widok Apolla również zainteresowanego nowym dwunożną istotą.
Nim Paxton cokolwiek dodała poczuła silny wiatr. Odruchowo złapała za czapkę i uniosła wzrok na stary skrzypiący wiatrak, którego koła zakręciły się jak szalone. Wystarczyło przesunąć wzrok nieco bardziej w prawo, żeby dostrzec wielkie czarne chmury, które pojawiły się tam znienacka.
- Trzeba się zbierać. – Szybko schowała miski z powrotem do plecak i zagwizdała dając psom sygnał, żeby poszły razem z nią. Podobnie jak kiedy i teraz zignorowała Shumway. Przynajmniej do momentu, kiedy kobieta po wstępnym rozeznaniu uznała, że i tak ruszy w kierunku miasta, z którego nadchodziła ciemna chmura. Eve przez chwilę stała tak patrząc jak blondynka się oddala, a potem rzuciła okiem na Jello, która zawsze była tą rozsądniejszą. Psi wzrok mówił wszystko albo raczej to była podświadomość Paxton, która sama krytykowała się za swoją postawę. A przecież mogło być inaczej.
- Ive, czekaj! – zawołała i zrobiła parę kroków w jej kierunku. – Nie możesz tam iść. Zapowiada się niezła bu.. – Gdzieś daleko rozległ się duży rozbłysk i po paru sekundach usłyszały grzmot. – Do mojej farmy jest bliżej. – Machnęła ręką w przeciwnym kierunku, chociaż widząc jak szybko poruszała się chmura nie była pewna, czy zdążą. Najważniejsze było znaleźć jakiś budynek i nie dać się pieprznąć przez piorun.

ivelisse shumway
ODPOWIEDZ