lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
studiuje — i sprzedaje dragi
22 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Było warto oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund.
Kurwa. Mieszkała zdecydowanie za wysoko, a przynajmniej nie tak nisko jak sobie to wcześniej wyobraziła. Bo kiedy myślała o tym zanim podjęła się próby wspinaczki, budynek był niższy i brakowało mu przynajmniej dwóch kondygnacji, a okno było ledwo ponad kondygnacją. Kiedy więc on tak urósł? Czy to piętra dobudowali jak na złość żeby Bowie przez nie mogła się wdrapać teraz przez okno? Zawisnąwszy na gałęzi, miała chwilę zwątpienia, bo okno zdecydowanie było za wysoko. Nie byłaby sobą gdyby nie spróbowała, ale ten blant wypalony godzinę wcześniej nie pozwalał utrzymać równowagi. Jeden, drugi krok i spierdoliła się z tego drzewa, rozdzierając przy okazji sukienkę, jedną z niewielu w szafie. W sumie nie zastanawiała się nawet po co ją założyła, bo to było cholernie niepraktyczne, zważywszy na to, że w planie miała wejść do przyjaciółki przez okno.
No nic. Musiała finalnie poniechać całej akcji i wejść jak każdy, normalny, nudny człowiek - drzwiami.
- Kuuurwa stara, jak Ty wysoko mieszkasz. Nie da się do Ciebie normalnie wejść - orzekła na wstępie, zupełnie nie kwapiąc się do powitania, ale chyba obie były przyzwyczajone do zbędności tego typu gestów. Nie przyszło jej też przez myśl, że być może Joy nie podzielała unikatowej normalności wchodzenia przez okna do cudzych mieszkań. - Jesteś gotowa? Bo wiesz, zabieram Cię na wycieczkę. Ty prowadzisz, bo ja nie umiem, ale za to mam dla nas zajebisty prowiant - wskazała podbródkiem plecak, zawieszony na jednym ramieniu, w którym ukryła receptę na szczęśliwie spędzony dzień i ewentualne konsekwencje gastrofazy, na które ostatnim razem przy innej wycieczce nie była przygotowana.
- Ej, wierzysz w tych całych kosmitów, co zostawiają kręgi na polach kukurydzy? - zapytała zupełnie serio, obserwując czubki trampków na stopach, które wyciągnęła w stronę przedniej szyby, kiedy już jechały w stronę miejsca docelowego.

Joy Turner
grzybiara
bowie
Cukiernik — Le Coin De Paradis
28 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause they're just girls breaking hearts; eyes bright, uptight, just girls
#4

Z jednej strony wchodzenie oknem do czyjegoś mieszkania było dla Joy czymś, co kojarzyło się z dzieciństwem i domkami jednorodzinnymi, do których faktycznie dosyć łatwo było się dostać. Chyba jeszcze nigdy nie próbowała wspinać się po ścianie czy rynnie na trzecie piętro, a co dopiero wyżej. Z drugiej strony - już chwilę znała Bowie. Laska miała dziwne pomysły nawet na trzeźwo (choć tak naprawdę Joy nie miała pewności, jak często faktycznie widziała ją trzeźwą), ale też wypaliły razem nie jednego jointa, i dopiero wtedy zaczynało się dziać. Właśnie za te pomysły Joy uwielbiała Hillbury. Sama też potrafiła wpaść na coś szalonego, czy też przynajmniej dziwacznego, jednak nie dorównywała pod tym względem ciemnowłosej. Właśnie dlatego zabawa z nią była super. No i można było u niej liczyć na dobry towar, a kogo ceni się bardziej, jeśli nie zaufanego dilera?
- Normalnie? - poruszyła zabawnie brwiami, spodziewając się od Bowie jakiejś szalonej historii. Absolutnie nie wymagała żadnych witających formalności, już dawno przeszły nad tymi banałami do kumpelskiej znajomości. Wpuściła Bowie do mieszkania, ale tylko na chwilę bo już zabierała się za zakładanie butów i zgarnianie najpotrzebniejszych rzeczy z komody w korytarzu. Klucz, portfel, telefon - są. Godność - porzucona i zapomniana. Wszystko się zgadza. - A czym jedziemy? - Na samą myśl o prowiancie gęba jej się uśmiechnęła, ale jeśli Bowie liczyła na podwózkę, to trochę był problem - Turner, nawet, jeśli zdołała zrobić prawko x lat temu, to nie miała w swoim posiadaniu samochodu. Czy plan Bowie na dzisiejszy dzień obejmował kradzież auta, czy może zwyczajnie je skądś pożyczą? Najpewniej jakoś to ogarnęły, skoro już niedługo turlały się po drogach Lorne Bay, albo po prostu wsiadły w autobus, bo w gruncie rzeczy Joy to było wszystko jedno. Pogoda zapowiadała się super, więc dla niej mogły pocisnąć nawet na rowerach.
W odpowiedzi na pytanie Bowie od razu pokiwała skwapliwie głową.
- Totalnie. Przecież nikt z ziemskich wypierdków nie byłby w stanie tego zrobić - nie była to do końca prawda, bo czasem ludzie się przyznawali i niby im wierzono, ale to teraz było najmniej istotne. Joy trochę się zgrywała, a trochę swego czasu lubiła po zielonym oglądać filmiki o różnego rodzaju teoriach spiskowych. Kosmici mieli tego od groma i właściwie gdyby nie to, że miała wszystkie klepki (jeszcze) na miejscu, to po zbyt dużej ilości materiału mogłaby zacząć w to wierzyć. Niektóre rzeczy miały nawet trochę sensu, ba, przynajmniej więcej, niż to, co jej za dzieciaka próbowali wciskać na katechezie. - W ogóle gdyby nie kosmici, to chuja byśmy osiągnęli. Myślisz, że jakieś randomy w Egipcie byłyby w stanie wybudować piramidy? Nie ma mowy - popukała się w głowę. - Musieli mieć jakąś technologię od kosmitów. Albo w ogóle kosmici się wtedy wmieszali między ziomów, widziałaś na rysunkach, oni mieli takie wielkie czapy - rękami zademonstrowała mniej więcej, o co jej chodziło i jak miałoby to wyglądać. - To musieli być kosmici i pod czapami chowali swoje wielkie mózgi, dlatego wtedy był taki kanon piękna. Jeszcze potem w średniowieczu tak zostało, wiesz, że babeczki sobie depilowały czoło, żeby mieć je większe? Wielkie czoło jak lotnisko musiało wziąć się z wielkich mózgów kosmitów - Bowie trafiła na zajmujący Joy temat, ale niech no tylko wezmą się za ten prowiant, to dopiero zacznie się dziać. A w ogóle, to wracając do meritum: - A co, widziałaś jakieś kręgi kiedyś?

bowie hillbury
christmas time
Joy
brak multikont
Sekretarz — Cairns, LAN Technologies
30 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

[akapit]

#2

[akapit]

Przyjechali na miejsce jego samochodem, wypożyczonym z firmy. Uznajmy, że skoro firma, w której pracuje była ściśle związana z nowymi technologiami, samochodem tym była Tesla. Wersja SUV, czarna, działająca niemal bezgłośnie. Mimo wszystko, musieli zrezygnować z czterokołowca i przerzucić się na analogowe środki transportu: własne nogi. Zaparkował, czy raczej zostawił auto na poboczu jednej z dróg, gasząc silnik. Był znacznie bardziej sceptyczny niż jego przyjaciółka, ale zawsze chętnie wspierał ją w takich wyprawach. O ile narzekał i psioczył podczas ich trwania - uznawał je w gruncie za świetnie doświadczenie. Za źródła historii, które będzie opowiadał swoim dzieciom, wnukom i prawnukom.

[akapit]

– Tate? – zaczął, unosząc lekko brwi. Jego latarka stanowczo odmawiała posłuszeństwa. Już w drodze tutaj, parę razy włączała się i wyłączała. Jakby wysyłała niewerbalne sygnały ratunkowe w przestrzeń. Wszystkie były na szczęście nieczytelne i niezamierzone. Ot, zapewne baterie zaczynały słabnąć. Uderzył kilka razy latarką o dłoń, aż zupełnie przestała działać.

[akapit]

– Świetnie. Masz może zapasowe baterie? – zdążył już wyciągnąć telefon komórkowy, uruchamiając latarkę. Ta była jednak znacznie słabsza od “profesjonalnego” sprzętu jakim dysponowała naczelna poszukiwaczka kłopotów. Bo jakby nie patrzeć - znalezienie kosmitów? To czyste szaleństwo. I nie tyle, że chodziło o brak wiary. Co jeśli naprawdę jakiegoś znajdą? Jak się z nim porozumieją? O czym będą rozmawiać i skąd pewność, że obca cywilizacji nie będzie agresywna? Wiele pytań kołatało się po głowie Archibalda, gdy w końcu zdecydował się na zadanie jednego z nich.

[akapit]

– Przypomnij mi, co my tutaj robimy? – zapytał w końcu, nakierowując strumień światła gdzieś w pobliże przyjaciółki. Westchnęła głośno, a potem spojrzał w dół. Był w drodze powrotnej z pracy, gdy dostał od niej “pilną” wiadomość. Pilne wezwanie. Wciąż miał na sobie szary, świetnie skrojony garnitur od Thoma Browne, z charakterystycznymi, trzema białymi “opaskami” na ramieniu. Biała koszula, zupełnie jakby dopiero została przepuszczona przez starodawny magiel. I wąski, pasujący kolorem krawat. Lubił ten zabawny, nieco szkolny mundurek. Jakby został wyciągnięty z kreskówki.

[akapit]

– Masz jakieś przesłanki, że... czekaj, jak ich nazywamy? Obcy? Kosmici brzmi chyba zbyt komediowo. – spojrzał na nią, wyraźnie skonfundowany nomenklaturą. Przecież nie chciał wyjść na ignoranta.

Tate Callaway
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
10.


Każdy, kto znał Tate Callaway wiedział, że nie była kobietą niewielu słów. Właściwie paplała bezustannie, choć wbrew pozorom jej wypowiedzi były wcześniej dokładnie przemyślane. To nie tak, że gadała wszystko, co jej ślina na język przyniosła, o nie. Dobra, czasem zdarzało jej się palnąć coś durnego, ale nie tylko ona tak miała, więc trzeba było jej wybaczać te małe niedogodności.
On rana siedziała na forum o istotach pozaziemskich, bo interesowała się nie tylko nawiązywaniem kontaktu z duszami zmarłych, ale również z kosmitami. Wprawdzie kosmity jeszcze nigdy żadnego nie spotkała, ale pewnego razu zmodyfikowała stare radio i za jego pośrednictwem złapała dziwne sygnały, które ewidentnie nie pochodziły z tego świata. Ani nawet z tamtego. To było coś zupełnie innego od próby usłyszenia zmarłych. Coś, czego nigdy wcześniej nie słyszała. W każdym razie dostała namiary od pewnego świra swojego pokroju, że nad Carnelian Land, a dokładniej w polu kukurydzy, znaleziono ugniecione ślady. Sprawcą mógł być kierowca traktora, który robił sobie żarty albo jakiś dziadek, który nieumyślnie wciągnął kombajnem za dużo rośliny i tak powkręcała mu się w koła. Ale równie dobrze mogło to być coś innego. Coś NAPRAWDĘ wielkiego, dlatego po zmroku postanowiła wybrać się w opisane wcześniej miejsce.
Na wyprawę zabrała Archiego, choć sama zwykle zwracała się do niego Archello. Tak sobie wymyśliła i tak już zostało. Bo był pięknym mężczyzną, a Archello brzmiało prawie jak Apollo. Jej pierwszy wybór padł na Lowella, ale ten nie mógł jej towarzyszyć. Pomyślała też o Luke'u, ale ten ciągle kpił ze jej zainteresowań. A Burns? Burns wykazywał zainteresowanie i to było świetne!
- Co ty wyprawiasz? - syknęła w jego stronę, kiedy latarka zaczęła wariować. - Możesz świecić normalnie? - no tak, jakby to była jego wina. W końcu sięgnęła do kieszeni kamizelki i wyciągnęła z niej dwie małe baterie. Tate od początku postawiła na światło z telefonu, bo akurat ten jej dawał wystraczającą jasność. - Doceniam twoje zaangażowanie, ale nie jesteśmy tutaj służbowo. Żaden z ciebie Mulder, a ze mnie żadna Scully - w zasadzie, gdyby tak im się lepiej przyjrzeć, to mogliby odwalić niezły cosplay.
Przedzierała się przez kolejne warstwy kukurydzy, a czasem nawet przypominała sobie, że za nią maszeruje Archie, więc przytrzymywała łodygi i liście, tym samym robiąc mu przejście. Najczęściej jednak wylatywało jej to z głowy i mężczyzna obrywał łodygą prosto w twarz.
- Typek z forum o UFO i obcych cywilizacjach dał mi cynk, że dzieją się tutaj dziwne rzeczy - wyjaśniła pokrótce, ale na razie nie widziała niczego dziwnego, a do rzekomych kręgów w polu mieli jeszcze spory kawałek. - Kosmici, obcy, pozaziemianie, Marsjanie, przybysze... Możesz nazywać ich jak chcesz. Ja mówię ufoki - o ile kosmici brzmieli komediowo, to ufoki brzmiały totalnie komicznie. - Cholera - przystanęła nagle i podstawiła mężczyźnie pod nos wydruk, który przygotowała przed wyjściem z domu. - Powinniśmy skręcić w lewo czy w prawo? - zapytała, bo już nie wiedziała, jak powinna trzymać skrawek papieru i czy w dalszym ciągu mieli przed sobą Północ.

Archibald Burns
sumienny żółwik
-
Sekretarz — Cairns, LAN Technologies
30 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

[akapit]

– Latarka mi szwankuje. – mruknął. Ale miło się uśmiechnął, a nawet podziękował, gdy wręczyła mu parę małych baterii. Sprawnie otworzył latarkę i wymienił źródła energii. Przełączył i cud. Świeciła niczym nieśmigana nówka. Nakierował strumień światła przed siebie i podążał za Tate. Raz. Dwa. Trzy.

[akapit]

– Cholerne kolby. – nawet raz cicho mruknął i szarpnął za jedną z kolb, jakby próbując się odegrać na bogu winnej roślinie. Cztery, pięć. Szósta kolba oberwała od niego latarką. Trudno było trzymać nerwy na wodzy.

[akapit]

– Serio? Myślałem, że odprawiamy tutaj Archiwum X. W takim razie wracam do domu. – wzruszył ramionami, ale podążał za nią dalej. Suche liście skrzypiały pod jego butami, a parę razy mruknął coś o błocie. Wdepnął bowiem w coś miękkiego. Wolał nie zaglądać pod nogi. Jeśli to było błoto, będzie zły. Jeśli rozkładające się ciało Marsjanina, przerażony. Suma Summarum, lepiej nie wiedzieć.

[akapit]

– Marsjanie? A co jeśli są mieszkańcami Saturna? To nieco rasistowskie. – zaśmiał się pod nosem. Nie ma to jak opowiadać żarty, rozbawiające nikogo innego jak siebie samego. Był tego mistrzem. Niestety. Ale

[akapit]

– Co? – burknął, gdy nagle niemal oberwał kawałkiem papieru w twarz.

[akapit]

– Wyślę Cię do Projektu Lady w telewizji. – dodał, doceniając jej finezję. Nie brakowało jej czaru i daru przekonywania. Ale w chwilach ekscytacji - bo chyba byli blisko takiego momentu - bywała niemal jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. A warto wspomnieć, że słoń to ulubione zwierzę Archiego. No, może przegrywa z Wielorybami. Nie wiem tylko czy to jakieś przesłanki kompleksu wielkości, czy zwyczajna słabość do łagodnych olbrzymów.

[akapit]

– Czekaj. Czekaj. – chwyciła za papier, oświetlając go. Zmrużył nieco oczy i rozejrzał się. Uruchomił aplikacje kompasu w swoim telefonie, odnajdując północ. Przekręcił papier w odpowiednim kierunku, a potem skinął głową.

[akapit]

– Tam. – zarządził, ale niespodziewanie zatrzymał się jak wryty.

[akapit]

– O psia mordka. – rzucił nagle, niemal podskakując i wpadając na Tate.

[akapit]

– Przysięgam, coś przemknęło mi przy nodze. – rzucił, z lekko spłyconym oddechem. Raczej sobie żartował. Ot, postanowił dodać nieco dramatyzmu tej sytuacji, szczególnie, że oberwał już kukurydzą osiem razy. I tak, należał do tych małostkowych gremlinów, które liczyły i pamiętały. Pewnie wypomni to Tate przy najbliższej okazji. Mój słownik uciążliwie zmienia Tate na Tatę. To jakiś znak, że Archie miał daddy issues?

Tate Callaway
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
Tate nadawałaby się do Projektu Lady. Nie za bardzo znała się na manierach i pewnie szybko musiałaby oddać perły. No i w dodatku niewiele miała wspólnego z bycia damą. Ba, koło damy to ona nigdy nawet nie stała. Za to nadawałaby się do Archiwum X. Zresztą policja już kilka razy prosiła ją o współpracę w sprawach zaginięć i morderstw, więc trochę wiedziała z czym to się jadło. Liznęła podstawy teorii, zaliczyła praktyki w terenie, więc przy niej Archie wypadał na kompletnego laika.
- Dla mnie w ogóle to trochę niepojęte - zaczęła odnośnie rasizmu kosmitów. - Na każdej z tych planet temperatura nocą dochodzi do ponad stu stopni Celsjusza na minusie. Te ziomki są mrozoodporne czy jaki grzyb? - rozłożyła bezradnie ręce, niechcący tą wolną zahaczając o policzek kolegi. - Sorki - zreflektowała się, po czym utkwiła wzrok w kartce papieru, żeby następnie podążyć wzrokiem w kierunku, w którym Burns wskazał skinieniem głowy.
Mogła przysiąc, że gdyby mężczyzna nie był tak wielkim gejem, w przyszłość zostałaby jego żoną. Poważnie. Naturalnie nie miała niczego do homoseksualistów, sama sypiała z kobietami i była nawet w kilkuletnim związku z jedną dziewczyną, ale swoją przyszłość widziała jednak u boku mężczyzny. Ciężkie to życie biseksualistów.
- Co? Gdzie?! - natychmiast skierowała strumień światła pod nogi, ale niczego nie dostrzegła. Jeszcze rozejrzała się dokładnie wokół, nie chcąc niczego przeoczyć, ale słysząc ciche parsknięcie, poświeciła Archiemu latarką po oczach. - Bardzo śmieszne - skarciła go z nieukrywanym niezadowoleniem. Mógł nie wierzyć w te wszystkie zjawiskami, którymi się jarała, ale mógłby chociaż przez chwilę poudawać, że interesował się tym, co działo się w polu kukurydzy. Za chwilę mieli dotrzeć do najprawdziwszych kręgów, czy to nie wystarczająco ekscytujące?!
Schowała prowizoryczną mapkę do kieszeni i dziarsko ruszyła przed siebie. Niestety ten marsz nie potrwał zbyt długo, bo Tate zaplątała się w jakieś korzenie i JAK NIE JEBŁA, to tyle ją Burns widział przed sobą. A zanim zniknęła w zaroślach, pozostawiła po sobie zduszony pisk i trzepot skrzydeł odlatujących ptaków, które zerwały się spomiędzy kukurydzy odstraszone hukiem i wrzaskiem.
- Nic mi nie jest! - zapewniła, próbując odplątać się z tych wszystkich łodyg sięgających nogawek jej spodni. Wyglądało to trochę jak z kiepskiego horroru klasy B, kiedy to krwiożercza kukurydza próbuje wchłonąć ludzkie ciało. - Chryste - burknęła, a z racji, że Archiebald zapewne był prawdziwym dżentelmenem, Tate przyjęła jego pomocy i skorzystała z wyciągniętej dłoni. - Daję słowo, że coś mnie zaatakowało - w przeciwieństwie do Burnsa, ona wcale nie żartowała i dałaby sobie rękę uciąć, że coś ją podhaczyło. I wcale nie był to wystający z mokrej gleby korzeń.

Archibald Burns
sumienny żółwik
-
ODPOWIEDZ