właściciel winnicy — lokalna winnica
38 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Prowadzę rodzinną winnicę i próbuję wybaczyć Baby, która w końcu wyznała mi prawdę.
010
Zdziwiła go jej wiadomość. Wprowadziła w błogą falę wspomnień, w których nie musiał prowadzić wielkiej firmy, nie miał na głowie kobiety, która złamała mu serce i nie szykował się do setnych urodzin winnicy, które co prawda dopiero w przyszłym roku, ale Jamie nie szczędził sobie przeżywania wszystkiego niczym kobieta. Całe szczęście, że nie wypowiadał tych myśli na głos, tylko uspokajał pracowników, że ze wszystkim zdążą.
Nie wiedział właściwie co czuć, miał wrażenie, że nie widział jej wieki. Ostatnio przeszłość wracała do niej namiętnie, poprzednie życie przypominało o sobie bardzo intensywnie. Nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak właśnie się dzieje. Dowalało mu, przybijało mu w twarz plaskacze i kazało się otrząsnąć z letargu, w którym nawet nie był.
Nie miał nic przeciwko przeciw spotkaniom ze starymi przyjaciółmi. Więź już dawno osłabła, nawet nie wysyłali sobie kartek na święta, bo nikt już tego nie robił. Został w winnicy dłużej i od wczoraj nawet chłodził dla starej przyjaciółki wino, które jej obiecał. Domykał sprawy, zerkał w papiery i co chwila sprawdzał maile, odpowiadając na zapytania dostawców i klientów. Sporo z tego robili pracownicy, ale on podejmował ostateczne decyzje i wypowiadał się w spornych kwestiach. Ciągle było coś do roboty, własna firma była czymś, co nie pozwalało na odpoczynek. Właściwie to powinien pomyśleć o jakichś wakacjach to był ostatni moment przed winobraniem, które szykowało się już w grudniu. Nie śpieszyło mu się jednak, jakby celowo opóźniał termin wyjazdu, żeby w końcu powiedzieć Ups, przepadło, pojadę w następnym roku. Dobrze by przy tym wiedział, że nigdzie się nie wybierze. Nie pamiętał już, co to jest urlop.
Skupiony na zajęciach nie słyszał jej kroków i dopiero jej dawno zapomniany głos obudziło go z letargu: - Nie mam na to czasu – zaśmiał się i obrócił w stronę Antonii, by zaraz z uśmiechem na ustach zgarniając ją w ramiona. Obrócił się z nią nawet wokół osi i nie potrafił ukryć uśmiechu. Dobrze ją było widzieć: - Ty za to piękna jak zawsze – wypuścił ją z ramion i z nic niemówiącym uśmiechem na ustach przyjrzał się jej dokładniej od góry do dołu.

antonia reiner
ambitny krab
cattitude#5494
37 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie spodziewała się takiego przywitania, stąd też oplotła ramiona wokół męskiej szyi aby w czasie intensywnych obrotów nie zrobić sobie przypadkowo krzywdy. Zaśmiała się przy tym głośno, przez co miała wrażenie, że jej pozytywny odzew na męskie przywitanie jeszcze przez długą chwilę odbijał się od ścian jego biura. Gdy w końcu jej stopy ponownie zetknęły się z ziemią a słowa mężczyzny zaczęły nawiązywać do jej wyglądu, teatralnie skinęła niczym grzeczna dziewczynka z dobrego domu wdzięczna za komplement.
- Staram się. Ale tata mówi, że tracę urok jak zaczynam niepotrzebnie dyskutować. - rozłożyła ramiona w udawanym geście bezradności gdyż oboje wiedzieli, że akurat na opinii innych Antonii zależało najmniej. Od zawsze była postrzegana jako ta, która lubi pogadać nawet jeśli miałoby to przynieść nieprzyjemne konsekwencje. Za punkt honoru obierała sobie obronę słabszych i wdawanie się w kłótnie; więc po co jej był ten cały urok jak traciła go tuż po tym jak wykrzykiwała wiązankę niecenzuralnych słów w kierunku starszych kolegów znęcających się nad słabszymi?
Jakby nic się nie zmieniło: jakby wyszła stąd dwa dni temu, zostawiła jeszcze po sobie ciężki zapach wanilii i teraz wróciła aby zdać przyjacielowi relację z ostatnich dób. Przywitał ją tak, jakby czekał na nią przez te wszystkie lata albo czuł jakby nigdy go nie opuściła. Ten sam co te dwadzieścia lat temu a nawet i dawniej, wzbudzający te same ciepłe uczucia co niegdyś.
Zsunęła ze swoich ramion długi, brązowy płaszcz, który przewiesiła przez oparcie biurowego krzesła, jakby chcąc zaznaczyć swoją obecność. Odważnym krokiem ruszyła na wycieczkę po niewielkim pomieszczeniu chcąc zapoznać się z przestrzenią przyjaciela, w której jak zakładała spędzał ostatnio wiele czasu. Zero zdjęć i sentymentalnych pamiątek. Zimne ściany, dokumenty czy inne nierobiące na niej wrażenia klamoty. Nic na czym mogłaby zawiesić oko i nic dzięki czemu mogłaby wgryźć się w teraźniejszość mężczyzny. Brak zdjęć kobiety, zero znaku dziecka - odetchnęła, a przecież nie przyszła tu po to aby te fakty zmienić.
Po dłużej chwili milczenia odwróciła się w stronę mężczyzny, przybierając na twarz ciepły uśmiech. Teraz na nim postanowiła skupić dłużej swoją uwagę: zbadać każdą zmarszczkę, przeanalizować smutek w oczach czy drżące dłonie.
- Kiedyś piłeś najgorszą prytę, teraz zapewne kąpiesz się w najwyższej klasy winie. - była dumna z mężczyzny, że tak wiele osiągnął i nadal równie dużo poświęca swojemu sukcesowi. Cieszyła się, że z ich dwójki chociaż jedno ułożyło sobie odpowiednią drogę zawodową.
Nie pytając o zgodę, zasiadła w wygodnym krześle właściciela winnicy, jakby z namaszczeniem przejeżdżając dłońmi po podłokietnikach.
- Jak dużo czasu planujesz mi dzisiaj poświęcić?

Jamie Rockwell
powitalny kokos
nick
właściciel winnicy — lokalna winnica
38 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Prowadzę rodzinną winnicę i próbuję wybaczyć Baby, która w końcu wyznała mi prawdę.
Nie czuł, żeby wiele się zmieniło. Z ludźmi, z którymi utrzymywał kontakt, widywał się rzadko. Jednym z argumentów był obecny w dorosłości brak czasu, a innym to, że kiedy człowiek osiąga pewien wiek to tak naprawdę te przyjaźnie już po prostu trwają i pielęgnowanie ich nie wymaga aż tak dużej dozy zaangażowania. Może dlatego nie poczuł aż tak dużej różnicy, nie czuł się nawet dziwnie w jej towarzystwie. Obawiał się tego uczucia „obcości”, jakby byli już dla siebie nikim. Tylko obcymi mimo bogatej przeszłości i tego, że kiedyś byli dla siebie ważni.
- Czyli Twój ojciec również nic się nie zmienił – nie raz słyszał docinki w ich stronę, kiedy zostawał u nich na kolacji. Że byli zbyt pyskaci i wciskali nos w nie swoje sprawy – prawdziwe wścibskie dzieciaki.
Przywitanie nie trwało długo, ale dziwnie było mieć w ramionach starą przyjaciółkę i czuć, jakby nic się nie zmieniło. Uświadamiało mu to zawsze ile ma lat i, że nie zwraca uwagi na pewne rzeczy i sytuacje. Kiedyś widywali się codziennie i jeszcze było im mało, a teraz czasy i okoliczności się zmieniły, a przez dojrzałość zaczął mieć odrobinę inne podejście do relacji międzyludzkich.
Przyglądał jej się, kiedy zwiedzała jego biuro, które od lat nie było zaaranżowane. Nie potrzebował tego, co było widać, bo pewnie gdyby usilnie chciał powiesić sobie tutaj jakiś obrazek lub zdjęcie to już dawno by to zrobił. Zamknął laptopa, odpuszczając sobie odpowiadanie na maile, chociaż skrzynka zaczynała mu przypominać o tym, że brakuje na niej miejsca. Zdecydowanie przydałaby mu się asystentka, ale nie miał głowy nawet do tego, żeby ją zrekrutować.
- Może nie kąpie, ale zalewam butelki – uśmiechnął się z dumą, bo faktycznie skończyły się czasy picia tanich win za dolara. Z drugiej strony jego rodzinna winnica była z nimi już sto lat, jakby chciał się napić czegoś dobrego, wystarczyło tutaj wpaść. Kwestia była jednak taka, że ojciec za nic w świecie nie dałby mu uszczknąć nawet kropelki z jego napoju bogów.
- Jestem już cały twój, jutro dopiero wieczorem mam spotkanie, więc nawet jeżeli się zagadamy to będę miał czas odespać i normalnie funkcjonować. – Odpowiadając na jej pytanie, sięgnął po korkociąg i gotowy był otworzyć pierwszą butelkę: - To, od którego zaczynamy? – Wskazał jej stojące na stole butelki i pozwolił jej wybrać, ale w planach miał otwarcie ich wszystkich, więc nie było różnicy, od której zaczną.

antonia reiner
ambitny krab
cattitude#5494
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
3.
Lubiła się rozpieszczać. Właściwie w życiu nie pozostało jej nic innego jak wydawanie tych wszystkich ciężko zarobionych, szpitalnych pieniędzy. Rodziny nie planowała, liczyła na przyjemną emeryturę i hedonizm dnia codziennego. Nie wiedziała, czy to rozsądne, biorąc pod uwagę, że życie tak okrutnie potrafiło ją zaskakiwać. Oczywiście z perspektywy zewnętrznego obserwatora były to zawsze pozytywne sytuacje. Czasami wręcz filmowe, ale ona wolała swoje nudne życie, nad którym miała pełną kontrolę, gdzie mogła szaleć ze swoimi planerami i listami to-do które uzupełniała, pijąc swoje ulubione wino od jednego z przyjaciół.
Niestety to okrutnie postanowiło się skończyć, bo kiedy wyciągnęła ze swojej piwniczki ostatnią butelkę, miała ochotę się popłakać, bo wiedziała, że będzie ciężko dorwać coś z zapasów Callawayów, kiedy niektórzy czekali na listach rezerwowych. Postanowiła, że wykorzysta swoja bliską znajomość z Salvadorem. Przyjaciel rzadko, kiedy jej odmawiał, a ona była mu za to wdzięczna. Tylko teraz jak nic wisiała mu przysługę.
W momencie, kiedy przyjechała pracownicy winnicy, zaczęli przynosić jej zamówienie. Często tutaj bywała, ze względu na relacje z Salvadorem, ale ilość kartonów zbyt mocno zbliżała się do tej pod tytułem: ”Jeżdżę G klasą, ale chyba nawet ona tego nie pomieści.” Blondynka delikatnie zmarszczyła brwi i zaczęła szukać właściciela na terenie, najpierw wzrokiem, a później odrobinę kręcąc się po samej winnicy:
- Chciałam dwa kartony, a nie pół tira– przywitała się z nim nieklasycznym dzień dobry, ale mocnym zdziwieniem w słowach i pocałunkiem w policzek na przywitanie. Dzieliło ich 18 lat różnicy i jakby się postarał, to mógłby być jej ojcem. Właściwie nie musiał się starać, bo kojarzył, że jego dzieci były w jej wieku. Miała z nim jednak przedziwną więź, której nie potrafiła w żaden sposób określić. Pomyśleć, że zaczęło się od wiercenia dziury o kilka dodatkowych butelek wina z konkretnego rocznika i szczepu, który wtedy wyjątkowo jej smakował.

salvador callaway
powitalny kokos
cattitude#5494
Właściciel winnicy i farmy — Farma Callaway
53 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Mam winiarnię i stado... dzieci, hehe
7.

Salvador ostatnimi czasy musiał sobie odpuścić pracę na własnej farmie. Nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że zaoferował pomoc bratu przy odświeżeniu jego mieszkania. Ewidentnie młody Callaway nie był w stanie samodzielnie zamontować kilku półek, wymienić rolet czy nawet kolanka pod zlewem. Plusem tego wszystkiego było to, że Salvador mógł odpocząć od pracy na farmie, która jednak była przeraźliwie ciężka. Jasne, sam sobie szkodził tym, że nie zatrudniał zbyt wielkiej liczby ludzi i wszystko chciał robić właściwie sam. No, ale tak go nauczył jego ojciec. Wpajał mu, że farma należy do rodziny i rodzina powinna się tym zajmować. Gdyby większą część obowiązków przekazywał obcym ludziom to czy nadal mógłby twierdzić, że są to owoce jego pracy? Dodatkowo Sylvan dojrzał już do tego, żeby ojcu na tej farmie pomagać. Oczywiście Sal wiedział, że jego najstarszy syn marzy o tym, aby w przyszłości przejąć interes, ale na chwilę obecną udawał, że tego nie widzi. Wierzył, że nawet jego pierworodny musi udowodnić, że zasłużył na takie dziedzictwo. Tym bardziej, że trochę tych dzieci Salvador miał, a kto wie… może którejś z córek zachce się przejąć farmę. Szczerze w to wątpił, bo jednak wszystkie się czymś już zajmowały, ale trudno. Chciał sobie trochę pomarzyć. Poza tym nie miałby nic przeciwko temu, żeby za jakiś czas któraś z dziewczyn przejęła interes. Byłoby to coś nowego.
Callaway starał się raczej sprzedawać wina na terenie swojej farmy. Lubił jak ludzie przyjeżdżali, a on przy okazji mógł im opowiedzieć historię powstawania każdej butelki i tego jak to jego ojciec rozpoczął uprawę tych winorośli. To jednak jego dzieci przekonały go do tego, żeby dystrybucję win poszerzył o kilka dodatkowych miejsc. No i tak właśnie trafiały do lokalnej winiarni, w której Salvador wykupił nawet część udziałów. Uwielbiał inwestować w nowe rzeczy, a to wydawało mu się naturalnym krokiem jak już zaczął przywozić swoje wina tutaj.
Zaśmiał się na jej słowa i również ucałował jej policzek. –Nie kwestionowałbym tego tylko brał jak już dają. – Zażartował sobie i odłożył podkładkę z papierami, którą akurat przeglądał. Początek miesiąca, więc naturalnie musiał skontrolować jak wyglądała sprzedaż jego win. Poza tym akurat też dostarczali wina z jego farmy, więc wszystko się pięknie złożyło. –Zbliżają się święta, a wiem, że nasze wino często jest idealnym prezentem. Także wiesz… lista może się wydłużyć. – Zażartował sobie, bo przez tyle ile się znają, Marissa mogła zauważyć, że nigdy nie była na żadnej liście oczekujących. Dla niej wina zawsze się znalazły. –Co słychać? Jak się czujesz? – Zapytał i gestem ręki zaprosił ją w miejsce na uboczu. Nie chciał utrudniać pracy dostawcom, którzy akurat rozładowywali zamówienia. –Chłopcy zapakują ci skrzynki do auta. – Dodał jeszcze, żeby się nie martwiła i nie stresowała.

Marissa Cooper
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
Lubiła tutaj przyjeżdżać, ludzie byli przyjaźni, powietrze czyste no i to wino… Nie, żeby nie miała kilka razy okazji przejść się między beczkami z Salem i zrobić kilka testów. Później trzeba było spać na jego kanapie w biurze, bo winogronowy napój mocno mieszał jej w głowie. Nigdy nie żałowała tych wypadów i rozmów do późna. Lubiła tego człowieka, właściwie gdyby mogła nazwać kogoś swoim ulubionym człowiekiem, to był to zdecydowanie on. Jeden z niewielu mężczyzn, których dopuściła do siebie tak blisko. Było jej łatwo. Miał żonę, dzieci i był zajętym człowiekiem. Nie uważała, że mogłaby go w sobie rozkochać lub przywiązać się do niego emocjonalnie w ten romantyczny sposób. Dlatego czuła się bezpiecznie i była gotowa dużo od siebie dawać. Nawet jeżeli w zamian dostawała to niebotycznie pyszne wino, które momentami było wręcz nie do zdobycia. Przywileje i znajomości robiły swoje. – Nic już nie mówię – uniosła ręce do góry w geście poddania, ale uśmiechała się. Wolała nie stracić tego co miała dostać. Nie była tylko pewna czy wszystko przepije sama, czy jednak podzieli się z bliższymi i kolegami w szpitalu. – Cholera, zapomniałam, że doszliśmy do tego momentu, że tutaj lista oczekujących jest kosmiczna. – Pokiwała, bo pomyślała, że zdobycie tego wina jest prawie, jak dostanie się do jakiejś drogiej restauracji z gwiazdkami Michelin, kiedy trzeba się zapisać na stolik do przodu. No cóż, za jakość się płaci.
Odeszli na bok, a blondynka oparła się ramieniem o barierki, a ręce zaplątała na piersiach, przez co jej skórzana kurtka delikatnie się napięła. – Dużo pracy i narodzonych dzieci. Jak zawsze. Bez zmian. Znasz mnie, niczym innym nie żyje. – Uniosła jeden kącik ust w niepewnym uśmiechu. – Zostawiłam otwarty, niech pakują – Marissa zerknęła w stronę swojego czarnego Mercedesa, ale zaraz ponownie spojrzała w oczy przyjaciela. – Ty jak zawsze zapracowany? Jakieś plany na urlop w końcu? – Przekręciła głowę, bo może coś jej umknęło. Jednak zaraz pożałowała, że spytała o urlop, bo już czuła w kościach opierdziel za to, że to ona od lat nie był na żadnym wyjeździe, chociaż ciągle gadała o podróżowaniu tak… Mało co z tego wychodziło w praktyce.

salvador callaway
powitalny kokos
cattitude#5494
Właściciel winnicy i farmy — Farma Callaway
53 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Mam winiarnię i stado... dzieci, hehe
Salvador za to bardzo cenił sobie towarzystwo Marissy. Była przyjemna, kulturalna i inteligentna. Nie wywyższała się kiedy wychodziły braki w wiedzy Sala w kwestii technologii. Wręcz mu pomagała, co było przyjemną sprawą. Nie musiał wiecznie o wszystko prosić swoich dzieci. No, a z pewnością nie poszedłby z tym do brata, który chyba miał gorszy okres w życiu, bo ostatnimi czasy był dosyć opryskliwy w stosunku do Salvadora. No chyba, że to Sal coś wyolbrzymiał co też mogło być możliwe. Zdarzało mu się, ale to jednak była wina sporej różnicy wieku. Tej różnicy wieku nie odczuwał właśnie z Marissą. Czuł się jakby rozmawiał z kimś w swoim wieku. I to nie tak, że dodawał jej lat, albo, że ona zachowywała się jak starsza kobieta. Nie, nie. Po prostu dochodziło między nimi do takiego balansu, że wiek był po prostu liczbą, która w przypadku tej dwójki nie miała żadnego znaczenia.
-No i prawidłowo. – Odparł zadowolony, że doszli do porozumienia. –No tak niestety się dzieje jak jesteśmy w okresie winobrania. – On tam nie narzekał. Jak było co robić to znaczy, że interes się utrzymywał, a on i jego rodzina nie będą musieli głodować. Nie, żeby w sumie im to groziło, bo Salvador zadbał o to, żeby poza winiarnią mieli też inne miejsca przynoszące zyski.
Przeprosił Marissę na chwilę i podszedł do dwóch mężczyzn, żeby im wskazać skrzynki, które powinni zapakować do auta kobiety. Poprosił ich też o to, żeby rachunek z rozliczeniem przynieśli bezpośrednio jemu. Nie wszyscy musieli wiedzieć o tym, że Cooper miała ceny, które nie widniały w katalogu.
-Powiedziałbym ci, że to niedobrze tak żyć, ale kim ja jestem, żeby tak mówić. – Zaśmiał się delikatnie. Nie był odpowiednią osobą, do mówienia ludziom, że powinni nieco odpuścić żeby się nie przepracować. Sam siedział w pracy przez sześć dni w tygodniu, a jednak nie był hipokrytą. –Wszystko już załatwione. – Potwierdził z uśmiechem i położył jej dłoń na ramieniu w ramach utwierdzenia. Zaraz jednak stanął sobie obok niej i również oparł się o barierki. –Jak zawsze zapracowany. – Przyznał, ale przez cały czas na jego twarzy gościł uśmiech. Naprawdę nie mógł narzekać. Póki zdrowie mu dopisywało miał zamiar pracować. –Żadnych planów. Nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz planowałem jakikolwiek urlop. – Wypuścił powietrze. Pamiętał, że na wakacje jeździli rodziną jak jeszcze wszystkie dzieciaki z nimi mieszkały. –Ale wiesz.. jak ktoś czerpie radość z pracy to i urlop niepotrzebny. – A on jednak wiecznie pracował na świeżym powietrzu, więc co mu było po czasach all inclusive. Miał to u siebie na farmie. –A ty? Coś planujesz? Tobie to zakładam, że odpoczynek by się przydał. – W końcu miała pracę nieco inną od tej którą wykonywał on.

Marissa Cooper
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
Lubiła z nim rozmawiać. O wszystkim i o niczym tak jak teraz. Lubiła też te wieczory, kiedy wpadała tutaj bardzo późno i siedzieli z winem na drewnianych schodach przy wejściu do biurowej części winnicy. Ta dziwna nić porozumienia bardzo jej odpowiadała. On był zajęty, a ona lubiła męskie towarzystwo. Nie musiała się nad niczym zastanawiać, bo miała poczucie, że jego status relacyjny skutecznie trzymał między nimi dziwną, nigdy nienazwaną granicę. Lubiła być blisko niego i zwierzać mu się z sekretów i jednocześnie czuć się bezpiecznie, wiedząc, że nie pójdzie to nigdzie dalej. Nie potrafiła nazwać ich relacji i chociaż uważała go za przyjaciela, to miała wrażenie, że ta relacja miała jakieś głębsze, bliżej nieokreślone podłoże, które jej odpowiadało. Nigdy nie przyznała się do swoich obserwacji, więc nie miała pojęcia czy i on widział to w ten sposób. Dobrze było tak jak teraz. Tak jej się wydawało.
- Wystarcza ci rąk do pracy? – Zapytała, rozglądając się na pracowników winnicy, którzy uwijali się jak małe mróweczki. Mogłaby zaoferować swoje, ale i te były wystarczająco zajęte. Sama była zaskoczona tym, że miała czas, żeby dowiedzieć go tutaj i uśmiechnąć o najlepszy wyrób tych ziem.
Przez moment przyglądała się mężczyźnie, jak wydaje polecenia, ale zaraz spojrzała na swoje buty i zastanawiała się, czy przypadkiem nie zawraca mu właśnie za długo gitary. Może powinna się zbierać?
- Moglibyśmy sobie dawać rady, z których żadne z nich nie korzysta – zaśmiała się, odrobinę gorzko, bo dobrze wiedziała, że wszystkim radziła odpoczynek, a sama nie potrafiła odpoczywać. – Dziękuję, jesteś kochany – Uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego dłoni. - Tylko wystaw mi odpowiedni rachunek – mrugnęła do niego. Dobrze wiedział, że nawet jeżeli on liczy mnie to ona i tak płaci ponad standard. Wychodziła z założenia, ze swoich trzeba wspierać, bo kto ma to robić jak nie najbliżsi? Nigdy nie prosiła o rabat, a i specjalnie liczyła więcej.
- Tak, myślę, że mój urlop to będą dodatkowe zmiany w szpitalu i co najwyżej nocne przejażdżki na motocyklu – co go miała okłamywać. Oboje się dobrze znali. Nie potrafili odpoczywać, a nawet przyjacielskie wieczory przy winie czy kolacji kończyły się rozmowami o pracy. Chyba to było coś, co ich kiedyś na początku połączyło.
- Okropni jesteśmy pod tym względem - podsumowała i oparła głowę o ramię przyjaciela, wpatrując się jak jego pracownicy, właśnie zamknęli bagażnik jej samochodu, który był teraz pełen wina.

salvador callaway
powitalny kokos
cattitude#5494
właścicielka i ogrodniczka — fleuriste
30 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
To be loved means to be consumed.
To love means to radiate with inexhaustible light. To be loved is to pass away, to love is to endure.
001
To nie tak, że znała się na winach, ale na pewno była entuzjastką ich spożywania. Nawet w najodleglejszych zakątkach zawsze szukała trzech rzeczy: jedzenia, wina i muzyki, których potrzebowała do życia po równo. Mówiąc, że była lekko wybredna w kwestii bukietów smakowych, to jak nie powiedzieć nic. Gdy znalazła w Lorne Bay tę winnicę i poznała ich wina z konkretnego szczepu, nie było wyjścia — zjawiała się tu co najmniej raz w miesiącu, by zaopatrzyć się w zapas na najbliższy czas, prosto od producenta. Wino nie tylko piła sama, ale także używała do gotowania i częstowała nim bliskie osoby, więc robione przez nią zapasy były regularne i zazwyczaj składały się na kilkanaście butelek. Miała nadzieję, że ludzie, od których kupowała, nie mieli ją jednak za kogoś, kto ma problem z alkoholem, bo pośród wszystkich, które widniały na jej liście, tego nie mogła (jeszcze) dopisać.
Tego dnia poza swoim typowym zakupem postanowiła spróbować zainwestować w coś jeszcze, wypróbować jakiś mniej znany szczep. Możliwe, że miał być to jeden z tych, które polecił jej sommelier — nieczęsto ufała innym w kwestii wina, ale uznała, że zaryzykuje i chociaż spróbuje czegoś, o czym mówił, skoro rozglądała się za poszerzeniem swojego normalnego zamówienia o coś nowego już w drodze. Czekając, aż mężczyzna da jej na spróbowanie to, o czym rozmawiali, zaczęła przechadzać się miedzy regałami i oglądać etykiety, czasem wczytując się w to, co głosiły, a innym razem jedynie oceniając ich estetykę. Wszystko tam prezentowało się naprawdę ładnie, wpadało w jej gust i... kiedy poczuła, że na kogoś wpada, odskoczyła momentalnie, lekko przestraszona. Czy przechadzając się w ciszy zapomniała, że nie jest tam sama i właśnie kogoś staranowała? Być może. Tak, najwyraźniej. I to nie byle kogo.
P-przepraszam, ja... muszę już... tak... — wydusiła tylko. Jak oparzona odwróciła się z zamiarem ucieczki (zupełnie idiotycznie, bo nie miała przecież ku temu powodu) i w tym pędzie zahaczyła torebką o regał, sprawiając, że za moment spadło z niego kilka butelek, roztrzaskując się na podłodze między nimi. Momentalnie porzuciła plan, by uciekać, po pierwsze ze względu na to, że będzie musiała za to zapłacić, a także w obawie przed skaleczeniem się o roztrzaskane szkło; jedynie stała z rozdziawionymi ustami, oglądając bałagan, jaki narobiła. Wino było już wszędzie, a ich ubrania były nim obryzgane przynajmniej do pasa. Ale to nie miało znaczenia, cała jej uwaga koncentrowała się na osobie, którą właśnie miała przed oczami.
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.

[akapit]

CZTERDZIEŚCI SZEŚĆ

Kilka dni temu była pewna, że dzisiejszy wieczór przyjdzie jej spędzić w samotności. Kiedy Clayton zaskoczył ją swoim przyjazdem, zmieniła zdanie, a jednak nie od razu przewidziała to, że to nie własne uczucia będą dzisiaj celebrować. Walentynki były przecież świętem, w którym każda zakochana para skupić chciała się wyłącznie na sobie, a jednak znajomi blondyna postanowili sprawić, że to właśnie na nich spłynie uwaga kilkudziesięciu najbliższych im osób. Kiedy więc usłyszała, że Clayton został zaproszony na wesele swoich znajomych, nie oponowała. Były to co prawda ich pierwsze wspólne walentynki, a jednak Gemma nie zakładała, aby miały okazać się ostatnimi, zatem doszła do wniosku, iż jeszcze nie raz będą mieli okazję skupić się tylko na sobie. Dziś mogli więc wyjść, pobawić się w swoim towarzystwie, a także, co dotyczyło wyłącznie Gemmy, poznać ludzi, którym Hensley zdawał się być bliski. Nie znała tam prawie nikogo, a jednak to nie przeszkadzało jej w całkiem dobrym odnalezieniu się pomiędzy tymi ludźmi. Starała się udzielać w każdej rozmowie, w którą była wciągana, choć kiedy nadarzała się okazja, nie miała nic przeciwko temu, aby skupić swoją uwagę wyłącznie na Clayu. Obserwowanie go dziś – eleganckiego i uśmiechniętego – wydawało się naprawdę przyjemne, a okoliczności chyba jeszcze dodawały temu uroku. Musiała bowiem przyznać, że organizacja wesela w terenie naprawdę przypadła jej do gustu, a jednocześnie dziękowała w duchu parze młodej za to, że zdecydowali się rozłożyć tu prowizoryczny parkiet, bo w innym wypadku jej szpilki już dawno ugrzęzłyby w ziemi, a ona musiałaby poruszać się po okolicy na boso. Może wcale nie byłby to taki zły pomysł? - Naprawdę są ze sobą tyle lat i dopiero teraz zdecydowali się na małżeństwo? - zagaiła, kiedy na moment przysiedli na swoich miejscach. Spojrzeniem powiodła ku młodej parze, w której od razu dało się dostrzec uczucia, jakimi się darzyli. Patrzyli na siebie w sposób, którego można było im pozazdrościć, dlatego ciężko było uwierzyć, że nie był to początkowy etap zauroczenia. A może jednak, jeśli uczucia są prawdziwe, wszystko to nasila się z czasem? - Wyglądają świetnie. W ogóle wszystko to wygląda świetnie - skwitowała, plecami opierając się o oparcie własnego krzesełka. Niewykluczone, że dostrzegła w tym miejscu coś, czego sama mogłaby chcieć, gdyby kiedyś samej jej przyszło zostać panną młodą.

Clayton Hensley
wrócił za kamerę — na prawdziwym planie
38 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
stara się życiowo ogarnąć - z kampera przeprowadził się do domu, zaczął wychodzić do ludzi, wrócił za kamerę I BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO KOCHA GEMMĘ (dzięki Gemma)
Clayton otrzymał to zaproszenie od przyjaciół, kiedy jego plany zakładały, że do domu wróci nieco później, dlatego ze względu na pracę, chcąc nie chcąc, musiał im odmówić. Te plany z czasem się zmieniły, jednak zdania nie zmienił, dopóki nie skonsultował tego tematu z Gemmą, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że walentynki są dosyć niefortunnym terminem, choć sam wychodził z założenia, że wcale nie muszą obchodzić ich dokładnie 14 lutego, równie dobrze mogą zrobić to 13, 15, a nawet 20 lutego czy w każdy inny dzień w roku. Mogli też wyciągnąć coś ze wspólnego wyjścia na wesele albo spędzić ten dzień tylko ze sobą - nie chciał wybierać sam, dlatego omówił to z nią i cóż, doszli do wniosku, że pójdą na to wesele. Hensleya ucieszyła ta decyzja, bo chciał zobaczyć się z przyjaciółmi i świętować z nimi ten szczególny dla nich dzień. Odkąd zaczął ponownie wychodzić do ludzi, znów zaczął cenić sobie czas spędzony z bliskimi. A skoro między nim a Fernwell zaczęło robić się coraz poważniej to chciał, żeby poznała ich, a co ważniejsze, oni poznali ją - chciał przedstawić im swoją partnerkę. Powoli wykonywali w tej relacji kolejne kroki i chyba właśnie przyszła pora na ten, dlatego nie miał żadnych oporów przed tym, żeby zabrać ją ze sobą na ten ślub.
I bawił się tu z nią i ze swoim znajomymi naprawdę dobrze. Cieszyło go także to, że brunetka dogadywała się z jego znajomymi i sama dobrze się bawiła, a przynajmniej odniósł takie wrażenie, obserwując ją. Bo tak, obserwował ją, zawsze to robił i ten dzień nie był wyjątkiem. Uwielbiał patrzeć na nią, tak po prostu, a dziś zdecydowanie nie mógł narzekać na to, co widział, bo dodatkowo, cóż, prezentowała się dziś nieziemsko. - Oni… nie wiem, po prostu długo utrzymywali, że nie potrzebują tego, że nie potrzebują do niczego papierka. Ale chyba po prostu potrzebowali czasu, żeby zrozumieć, że nie chodzi tylko o papierek - wzruszył ramionami, nie będąc w stanie lepiej tego wyjaśnić. Zaobserwował jednak, że jego przyjaciele najwyraźniej musieli dojrzeć do tej decyzji, wcześniej mając inne priorytety. Małżeństwo to duża sprawa, wiele zmieniało i nie każdy na te zmiany jest gotowy, nawet jeśli jest pewny związku. I po swoim ostatnim niepowodzeniu Hensley w jakimś stopniu to rozumiał, sam zamierzał tym razem być rozważniejszy. - Ale tylko ty wyglądasz zniewalająco - dodał do jej wyliczanki, wykorzystując tę okazję na komplement, który sprezentował jej z zadziornym uśmiechem. Mówił jednak szczerze, wyglądała dziś niesamowicie.

Gem Fernwell
dziobak
Edyta
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie lubiła, kiedy skupiał na niej swoją uwagę, a jednak nie można zaliczyć jej do tego grona kobiet, które łaknęły jej bezustannie. Chciała przede wszystkim, aby oboje czuli się w swojej obecności dobrze, jednocześnie mając świadomość tego, że mogli na siebie liczyć. Nie miała zatem przeciwwskazań ku temu, aby dzisiejszego wieczora to uczucia innych osób wybiły się na piedestał, będąc raczej zdania, że towarzysząc tu Claytonowi, także miała całkiem niezłą okazję ku temu, aby pokazać mu, że myślała o nim poważnie. To zresztą chciała pokazać również jego znajomym, starając się zaprezentować przed nimi z jak najlepszej strony. Wydawało jej się, że nie przychodziło jej to z trudnością, ale ostatecznie nie mogła ręczyć za to, jak ją widzieli. Tak czy inaczej, sama Gemma bawiła się naprawdę dobrze, za co odpowiadał przede wszystkim Hensley. Warto przy tym nadmienić, że było to jego wydanie, w którym nie miała jeszcze okazji go oglądać. Oczywistym jest to, że wśród znajomych każdy zachowuje się ciut inaczej, co dziś także nie umknęło jej uwadze. Nie zaobserwowała jednak nic, co mogłoby jej się nie spodobać. Wręcz przeciwnie – dostrzegała uśmiech na jego twarzy, dopisujący mu dobry humor i wszystko inne, co chce się oglądać u swojego partnera. Zatem owszem, nie mogła być bardziej zadowolona z tego, że jednak dzisiaj tutaj przyszli.
Pokiwała lekko głową, chwilę później marszcząc nos. - A ty jak to widzisz? Jako papierek czy jednak coś więcej? - podpytała, sięgając po własny kieliszek z winem. Spotykali się ze sobą, zatem nie ma niczego dziwnego w tym, że podobne rzeczy zaczynały ją ciekawić. Choć znajdowali się dopiero na początkowym etapie tej relacji, oboje zmierzali chyba do czegoś poważniejszego, a to wymagało od nich również określenia się w innych, nieco istotniejszych kwestiach. Powagę udało mu się jednak przełamać późniejszym komentarzem, który sprawił, że usta Gemmy wygięły się w uśmiechu. - Jeszcze nie widziałeś, co mam pod spodem - odparła, poruszając zaczepnie brwiami. Szeroki uśmiech nie zniknął z jej ust nawet wtedy, kiedy wychyliła się w stronę blondyna, żeby musnąć nimi jego policzek. Chwilę później ułożyła na nim własną dłoń, aby kciukiem zetrzeć z niego pozostałości ciemnej szminki. Miała wrażenie, jakby w ten sposób mogła spędzać z nim czas już bezustannie – spokojnie i skupiając się na sobie nawzajem; była to jedyna rzecz, której aktualnie potrzebowała.

Clayton Hensley
ODPOWIEDZ