lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Czasami, żeby się nauczyć, trzeba upaść wielokrotnie. Nawet małe dzieci wiedziały o tej prawdzie, ale Julia z takimi maleństwami nie miała za wiele do czynienia. Może to i dobrze, bo jaka z niej byłaby matka, skoro wystarczył tylko jeden zły ruch, a motocykl poderwał się i zmienił trajektorię...lotu? Jakie szczęście, że zabrała kask i zdążyła powiedzieć mężowi, że go kocha.
Hale, jego ciepłe ciemne oczy, łagodny uśmiech i nieustająca prośba, którą właśnie z premedytacją łamała.
Razem z kośćmi ręki, bo aż zagruchotało, a ona mogła myśleć tylko o tych pieprzonych słowach.
Ethan prosił, byś jeździła samochodem, zapewne tak wyglądałaby jej myśli, gdyby jeszcze czas pozwolił jej na tak wzniosłe i mądre rozważania. Tymczasem to było tylko kilka sekund, migawki, jakieś niewyraźne kontury (kogo, Julia?) i nagle czuła dosłownie każdy atom pieprzonej grawitacji, która sprawiła, że oglądała świat i australijskie słońce z pozycji absolutnie horyzontalnej.
Huk był okrutny, scena zapewne malownicza (gdzie te sztalugi?), a ona sama podobna do dziewczyny z obrazu Malczewskiego. Tej ze śmiercią, rzecz jasna. Sukienkę miała jasną, buty tak wysokie, że górowała nad otoczeniem, długie włosy rozwiał jej wiatr, a tatuaże (zwłaszcza na plecach) zakryte. Idealna żona i matka, Anno Domini 2021. Nie dość, że na obolałych plecach, to jeszcze z porcją soczystych przekleństw pod nosem.
Próbuje poskładać emocje, bo to nie wymaga ruszania kończynami i okazuje się, że jest świadoma. Pierwszy sukces, bo jeżdżąc na tej bestii czasami przegrywała w cuglach, więc mogła mówić o szczęściu. Następnie (z trudem, ale wciąż) porusza nogami. Nie jest sparaliżowana. Nie będzie obłędnie ślicznym warzywem, które mąż upchnie w piwnicy, próbując poderwać kolejną dziewczynę. Teraz wystarczy tylko wstać, sprawdzić motocykl. Odjechać w krainę zachodzącego słońca zwanego w bajkach i żyli długo i szczęśliwie...i nagle TO zauważa. Krew, dużo krwi, obrzydliwy kurz miesza się z płynącą z niej cieczą, drażni jej splątane nerwy ręki tak bardzo, że ma ochotę wyć. Najwyraźniej jej mózg nie powiedział ostatniego słowa i właśnie jej oznajmiał, że ją boli, że właśnie stworzyła sobie wielką wyrwę w ramieniu i jednocześnie ją zasypała jak niesforne dziecko bawiące się w piaskownicy.
Wszystko się zgadza. Julia była gówniarzem nawet w wieku trzydziestu pięciu lat, bo kto normalny wsiada na Yamahę w sukience?!  Kto nie potrafi przesiąść się do wygodnego samochodu, skoro potrzebuje wyskoczyć na miasto w szpilkach? Crane ma ochotę roześmiać się głośno, ale boi się odkrycia, że z głową jednak też nie jest w porządku, więc pozwala sobie jedynie na uniesienie powiek.
Palące słońce, jacyś ludzie, którzy do niej mówią, gdzie do cholery jest Ethan? Z trudem łączy fakty, bo pieprzona krew zamienia się a coraz większą strużkę, osłabiając ją. I właśnie wtedy Julia postanawia wstać.
Na przekór, na siłę, ma wrażenie, że jeśli tego nie zrobi to będzie tu leżeć i wreszcie zamieni się proch, wypalony w słońcu. Ten sam na którym tak malowniczo podbiło jej koło, sprawiając że straciła panowanie nad kierownicą. Całe szczęście, że nad życiem jeszcze miała jakąś kontrolę, bo najwyraźniej była kiepska w kryzysach.
Podnosi się jednak i dopiero wówczas zauważa, że ktoś gdzieś dzwoni. Ethan. I że jej tatuaż właśnie stał się mazią z krwi, mięsa i kolorowego tuszu. Cudownie, kurewsko cudownie. I może nie powinna, ale momentalnie uśmiecha się na myśl, że nie zdąży na obiad do swojej szefowej. Złośliwość rzeczy martwych, prawda? Taki faux pas z obecnością krwi na jasnej (o zgrozo) sukience musiała jej wybaczyć. O ile się nie wykrwawi to zapewne jej to wypomni. Gdyby się roztrzaskała o tamto drzewo to pewnie Lucinda byłaby w siódmym niebie razem ze swoim pretensjonalnym imieniem.
Zanim zdąży pomyśleć (wypadek, ludzie, ręce we krwi) wyciąga papierosa i go zapala. Musi dostarczyć płucom nikotyny, by zadzwonić do męża i powiedzieć, że jak zwykle miał rację, ale wszystko jest w porządku. Oprócz bólu. O dziwo, najchętniej wcisnęłaby sobie rozżarzoną końcówkę prosto w ranę i ją sobie wypaliła. Może jednak ma wstrząs mózgu od szybkiego lotu? Na pewno, bo ma wrażenie, że nawet ta fizyczna niemoc, krew, którą zaraz jej będą tamować i (prawdopodobnie) złamany obojczyk boli mniej niż to co się wydarzyło lata temu. A Julia nigdy nie myśli o przeszłości, więc zapewne to jakaś obrzydliwa postać rany głowy, która skończy się tragicznie, bo na jakikolwiek sentyment nie ma już siły.
Mierzy ją na zamiary, więc nie próbuje nawet podnieść maszyny, którą się wyklepie. Ona też się wyliże z tego, tłumacząc Jerry’emu, że nie odda yamahy za żadne samochody bądź pieniądze. Już raz odebrali jej coś co było jej tlenem i ledwo znalazła w sobie siłę, by znowu się uśmiechać. Nawet jeśli obecnie wygląda jak istne nieszczęście z papierosem i krwią, która powoli znaczy jej louboutiny na purpurowo. Będzie pasować do podeszwy, a ona chce do...
To niemal ostatnia jej świadoma myśl zanim odpłynie całkowicie na tym podłym zadupiu, wśród zakurzonej drogi i z pragnieniem, by ta bujda z reinkarnacją okazała się prawdą i w następnym życiu mieli szansę. Ale jest tak bardzo żywa, bo wciąż nie przestaje boleć, a w tym świecie Adam jest tak bardzo daleko, daleko, a ona go nienawidzi. Gdzie jest Ethan, dlaczego jest tak zimno?

Jacob Hirsch
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Nie jest przekonany, czy obecność na tym kontynencie jest dokładnie tym, czego wymagało jego życie. Owszem, sam o tym zadecydował – konkretnie s a m, pozostawiając Posy w sytuacji bez wyjścia – a teraz niechętnie przyznawał, że może było to zbyt pochopne? Nie potrafił się tu odnaleźć, uważał się za najgorszego ojca na ziemi, który porzucił syna w Stanach i… Nie wiedział już co dalej. A przede wszystkim było mu nieustająco gorąco. Gorąco, kurwa! Ratunkiem byłby wygodny samochód ze sprawną klimatyzacją, jednak to, co udało mu się wypożyczyć, zanim nie zdecyduje czy kupić nowe auto, czy sprowadzić swoje z Seattle, był skazany na ten szmelc. I z chęcią poruszałby się na pieszo, w ramach manifestowanego nie wiadomo przed kim buntu, gdyby nie ta obklejająco-oblepiająca ciężka pogoda. Będzie musiał zgolić zarost, nie da rady. Jest przyzwyczajony do życia na tym biegunie amerykańskiego zimna. To nie miało sensu. Boże, to wszystko nie miało sensu.
Z tego całego malkontenctwa wyrywa go korek na drodze, który niebezpiecznie rośnie. Coś się stało? Jezu, stało się coś i będzie musiał wysiąść z tego nieszczęsnego suva, teraz kiedy klimatyzacja zaczęła lekko chłodzić? Nawet nie próbuje ukryć swojego niezadowolenia, kiedy odpina pas i powoli wysiada. Zatrzaskuje drzwi do auta i rozgląda się dookoła. Nie wie, co się stało, ale prędko nie ruszą.
Hirsch wymija auto przednim i dopiero teraz dostrzega, co wydarzyło się na przystanku. Kurwa! Przez jego myśl przebiega błyskawiczne przekleństwo i w ułamek sekundy później jest już przy… kobiecie?
Ocenia jej strój, wyjątkowo-nie-na-motor, buty i ogólną nonszalancję, która pozwoliła jej w tej sytuacji na odpalenie papierosa.
Czyś ty postradała rozum, dziewczyno? – nie bawi się w żadne konwenanse. Wyciąga papierosa z jej ust, gasi o asfalt i odrzuca daleko od siebie. – A gdybyś uszkodziła zbiornik paliwa? Nie wiem, kiedy ten kraj ma zwyczaj na odpalanie fajerwerków, ale zapewniam cię, że dzisiaj to nie najlepsza pora. Każdy się śpieszy do pracy… – mamrocze w jej kierunku, ale nie stoi bezczynnie. Od paru chwil klęczy obok niej, dotyka dłońmi jej karku, żeby sprawdzić, że nic sobie nie uszkodziła, w przerwach swojego monologu wrzuca tylko krótkie pytania, czy coś ją boli i dopiero potem przenosi wzrok na krwawą papkę, która kilka chwil temu musiała być zgrabnym ramieniem. Jacob zwraca uwagę jednemu z gapiów, żeby zadzwonił po pogotowie.
Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia. Przecież na tej maszynie mogłaś zetrzeć sobie ręce do kości. I to żadna metafora. Poczekaj, pójdę po apteczkę do samochodu. Ale NIE RUSZAJ SIĘ I NIE ODPALAJ NASTEPNEGO PAPIEROSA. Gościu, patrzysz na panią przez kolejne dwie minuty i sprawdzasz, czy nie traci przytomności, tak? – daje komendę jednemu z gapiów i znika na chwilę.
Kiedy wraca, zakłada jej kołnierz i w torbie ratownika szuka opatrunków na jej ramię.
Mam na imię Jacob, pracuję w szpitalu w Cairns, musisz tam trafić na szycie. Zespół ratunkowy będzie musiał sprawdzić, czy nie prowadziłaś pod wpływem. I tak to zrobią, nie ma sensu się opierać… – kontynuuje szorstki wywód, a jednocześnie stara się w miarę delikatnie opatrzeć jej rękę.
Kto normalny prowadzi yamahę w sukience, życie ci niemiłe? – marszczy jednak brwi i zadaje pytanie, które ogromnie go nurtuje.

Julia Crane
ambitny krab
warren
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia była, jest i będzie ryzykantką. Jeśli miałaby wskazać najbardziej stałą partnerkę w jej życiu to była to adrenalina. Ten dreszczyk emocji działał na nią jak narkotyk, ot, stała przypadłość ludzi, którzy faktycznie niegdyś próbowali substancji niedozwolonych -pół życia spędzają na poszukiwanie idealnego substytutu. Ten perfekcyjny, który działał na nią (och, jak on na nią działał!) był niedostępny na całym kontynencie, więc pozostawała szybka jazda.
Gaz- hamulec – lądowanie w okolicy przystanku.
Boli jak nigdy, ledwo rejestruje, że ktokolwiek zjawił się obok niej. I na sekundę, dwie, zaledwie mgnienie powiek ma wrażenie, że skądś zna tego mężczyznę obok siebie. To niemożliwe, ale…
- Adam? – wyrywa się jej, ledwo przytomnej i oszołomionej słońcem. Nie, to niemożliwe, ale iluzja jej nie przeszkadza. Daje się ponieść tej fatamorganie (piękne określenie wstrząsu, który zapewne doświadcza), ale mężczyzna szybko rozwiewa wszelkie złudzenia. Ta dziewczyna nie brzmi jej jak Polanski, w ogóle ten dziwny koleś brzmi jakoś inaczej, niezrozumiale.
- Co ty do mnie mówisz? – usiłuje się przedrzeć przez akcent, przez wiele słów, jakieś fajerwerki, o czym ty pierdolisz, niemalże jej się wyrywa, ale Julia przy przekleństwach zawsze zakrywa usta (może jednak nie była taka niegrzeczna), a ma wrażenie, że ramię jej uleci, gdy tylko je podniesie do góry.
Z ogromnym żalem zauważa, że gasi jej papierosa. Akurat na to siłę miała, cwaniara.
- Czyli rozumiem, że w tej sytuacji najgorsze to spóźnić się do pracy – siedzi na tej zakurzonej drodze - i NIE DOTYKAJ MNIE, BO TO BOLI! – niemalże wyrywa się jak oparzona spod jego rąk, czując, że po pierwsze jest w patowej sytuacji i powinna sobie stąd pójść, zanim jej mąż (ratownik) się zorientuje, a utknęła tutaj z jakimś znachorem, który mówi tak cholernie dziwnie i dużo, że traci wątek.
I pozwala sobie założyć sobie kołnierz na szyję.
Była ryzykantką, ale ostatnio częściej lądowała na dole, zupełnie jakby wszystko jej było jedno. Ta autodestrukcja była cholernie uzależniająca i mogła przyznać, że ma problem, ale nie, nie taki jak sugeruje jej… ten lekarz.
- Nie jeżdżę po alkoholu… zazwyczaj – dodaje niepotrzebnie, ale stara się przypomnieć czy faktycznie nie wypiła lampki wina przed wyruszeniem w drogę. Może i tego jej było trzeba – by ktoś siłą zabrał jej tego rupiecia i przesadził ją do nowego eleganckiego samochodu.
Z życiem jej się tak pięknie udało -ktoś wyciął buntowniczkę z tatuażami i poranioną psychiką i przesadził do pięknego domu, pełnego światła i blichtru, który znała od dziecka.
I który właśnie zakładał noszenie takich niewygodnych sukienek i obcasów.
- A byłeś kiedyś kobietą, która MUSI wyglądać dobrze? – pyta uszczypliwie, ale ze zdumieniem odkrywa, że kołnierz to nie był taki zły pomysł. Poza faktem, że jest niewygodny, ale przynajmniej trochę mniej kręci się jej w głowie i znowu próbuje wstać, choć w efekcie opiera się cała na Hirschu. – O cholera, oboje jesteśmy zaobrączkowani, więc dobrze, że jesteś lekarzem – sili się na głupi żart, patrząc na swój GPS i wyobrażając sobie minę Ethana.
Już na pewno zabierze jej motocykl. Może już nie będzie musiała jeździć tak, by się zabić.
- I tak, mam ogromnie dużo szczęścia, panie doktorze. A teraz daj mi coś na ten ból – wskazuje nonszalancko na ramię, które daje krwawi, wygląda nieciekawie i sprawia, że w jej oczach pojawiają się łzy.
Widok absolutnie rzadki u Julii.

Jacob Hirsch
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Leczę ludzi, bo sam jestem nieuleczalnym przypadkiem.
Hirsch w minionych tygodniach swojego życia ma jeden, podstawowy mankament. Brakuje mu cierpliwości. Coraz trudniej jest mu zapanować nad irytacją, która ogarnia go, kiedy słucha ludzi, których nie chce słuchać i spotyka tych, których nie chce spotykać. Ale najbardziej, nie ma w ogóle przełożenia na całą tę głupotę, która w jego mniemaniu ostatnimi czasy paraliżuje ludzkie umysły. Może powinien jednak błogosławić Boga, że nie pracuje aktualnie na oddziale ratunkowym, który najczęściej ściąga właśnie takie osobliwości. Takie jak ta kretynka w sukience i obcasach na rozwalonym motorze. Zaczyna podejrzewać, że jej głowa też musiała doznać urazu w tym wypadku.
Nie chce szarpać się z Julią, chociażby słownie. Ale nie może pozwolić jej wstać, chociaż najwyraźniej kobieta właśnie taki ma plan, kiedy próbuje się na nim wesprzeć. Ściąga jej dłonie ze swoich ramion.
Nie podnoś się. Nie będziesz szła do karetki w szpilkach. Nie wiadomo, czy czegoś nie złamałaś i nie masz wstrząśnienia mózgu. Chociaż tę diagnozę wydaje mi się, że mogę stawiać w ciemno – oświadcza ze złośliwym uśmiechem, kiedy siłą usadza ją z powrotem na ziemi. Nie wzruszają go łzy. W ogóle, jak na lekarza, miał w sobie zadziwiająco mało empatii. Był zadaniowy. A może stał się zadaniowy, kiedy przez lata pracował z uzależnionymi ćpunami, więc stał się oporny na wszelki bullshit, którym próbowali karmić go pacjenci.
Za krótką chwilę obok Jakuba i Julii pojawia się już sanitariusz z karetki. Hirsch pomaga przenieść jej się na nosze, a ratownik ponownie sprawdza stan jej zdrowia.
Pani wybrała się na przejażdżkę motorem w szpilkach i sukience w trosce o kobiecy styl – nie może powstrzymać się od złośliwości, spoglądając na nieznajomą z uśmiechem.
Możecie podać jej morfinę. Ramię nie wygląda najlepiej. Szycie pewnie i tak trzeba będzie zrobić w silnym znieczuleniu… – instruuje jeszcze sanitariuszy. Słuchają go, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że niezbyt chętnie. W Cairns nie ma takiej pozycji, jak w rodzimym Seattle. Tu nikt nie zna charakteru Hirscha. Nikt nie boi się jego wkurwionego spojrzenia i nie traktuje jego słów jak świętości. Może to właśnie to, tak ogromnie go irytowało?
Kątem oka zauważa obok leżącej Yamahy torebkę kobiety z wysypanymi rzeczami. Korzysta z okazji, kiedy karetka jeszcze nie odjechała i pochyla się, żeby pozbierać jej szpargały. Przelotnie zatrzymuje się na jej dowodzie osobistym. Wszystko pakuje i wsadza do samochodu pogotowia, gdzieś obok noszy.
Julia? – zaczyna, sprawdzając, czy imię się zgadza – Z tej Yamahy już nic nie będzie – dodaje, już mniej bojowo.


Julia Crane-Hale
ambitny krab
warren
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia z cierpliwością miała ten problem, że jej nigdy nie wykształciła. Niektórzy ludzie w procesie ewolucji tracą kończyny, inni instynkt samozachowawczy (z tym też miała czasami trudno), a Crane nie umiała czekać na cokolwiek. Może dlatego, że zazwyczaj dostawała co chciała bez zbędnego wysiłku, wystarczyło tylko odpowiednio się uśmiechnąć.
Rozbestwiło ją to zupełnie, bo przecież nie każdy ma kompleks zbawcy i pewnego dnia ktoś mógł nie zdążyć jej uratować, więc bycie odrobinę milszym i odpowiedzialnym mogłoby zdziałać cuda. Ale gdzie, dopóki oddychała samodzielnie i nie była warzywem, to robiła po swojemu, wystawiając nie tylko środkowy palec światu.
Takie dziewczyny kończą w czarnych workach zazwyczaj, wpisane jako NN.
- Do cholery, nogi mam całe! – unosi głos, wkurzona to mało powiedziane, ale nikt chyba nie lubi jak się mu rozkazuje. Poprawka, Julia mogła zabić za jakiekolwiek próby usadzenia jej, gdyby nie to, że była potwornie słaba, obolała i że Jacob był silniejszym mężczyzną.
Już nawet nie chce się jej żartować z faktu, że jak tak dalej pójdzie, to zaraz spotka swojego męża w pracy. Są inne sposoby na miłe niespodzianki małżeńskie, a robienie orła motocyklem do nich nie należy.
Z ulgą jednak odnotowuje, że lekarz zatroszczył się o morfinę i daje się położyć bezradnie na noszach, czując, że skoro jest świadoma, to jest lepiej. Nie pierwszy raz przecież lądowała z głośnym hukiem na zakurzonej drodze. Nie chce myśleć o tym paskudnym dniu, w którym niemal wysypała się z zakrętu na ciężarówkę, próbując zapomnieć. To nie ma nic wspólnego z tym, to tylko wypadek w pracy i ta pierdolona sukienka.
- Pani nie jest kretynką i wie, że powinna założyć coś innego, ale kuratorzy szkół krzywo patrzą na dziewczyny w skórzanych kurtkach, nawet jeśli usiłują zdobyć dotacje – mruczy do niego, ale zapewne jej nie słyszy, bo wydaje rozkazy. Pan i władca się znalazł. Jakiś Amerykaniec z kompleksem Boga, cudownie.
Niemal zaczyna żałować, że nie ma tu Ethana, nawet jeśli byłby wściekły, ale z jego ust na pewno nie padłoby podobne bluźnierstwo.
- Moja Yamaha?! – i w tym momencie już nic jej nie zatrzyma, wstaje gwałtownie, zrzucając kroplówkę z ramienia i obserwując bezmyślnie strugę krwi. – Zatrzymaj tę karetkę, ja WYSIADAM! – w życiu tylko raz pękło jej serce i nie było to porównywalne z tym co się dzieje teraz, ale mimo wszystko czuje, że traci grunt pod nogami.
Nie może stracić ostatniej rzeczy z przeszłości. Nie teraz, kiedy już poświęca tak wiele.

Jacob Hirsch
lorne bay — lorne bay
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wystawiono ją. Po raz pierwszy ją wystawiono. Nie było to spotkanie zarobkowe. Była to pierwsza z takich normalnych randek, taka z prawdziwego zdarzenia. Cookie od niedawna ponownie korzystała z serwisu randkowego. Z początku trafiali się jej sami zbereznicy, którzy wysłanie nudesów było ważniejsze od poznania drugiej strony. Do pewnej rozmowy. Rozmowy, która przeciągnęła się do późnej nocy. Wielu nocy. Pojawienie się kolejnej wiadomości wywoływało uśmiech na jej młodej twarzy. Po raz pierwszy tak szczerze się uśmiechała. W końcu odezwał się ktoś, kto widział ją taką, jaką była. Prawdziwa Cookie. Która teraz stała na przystanku, czekając na autobus powrotny. Czuła się pusta, czuła się wykorzystana. Czuła się olana. A te trzy uczucia były najgorsze, w szczególności dla młodziutkiej dziewczyny. Spojrzała na wyświetlacz telefonu, przełączając kolejną piosenkę. Dzisiejszego dnia playlista jej nie rozpuszczała. Same ballady jedna po drugiej, jakby nie tylko niepojawienie się partnera miało ją ukarać. Rozejrzała się wokół, dostrzegając w oddali znajomą jej twarz. Dzieliła.ich przecznica, jedno przejście. A i tak widziała dokładnie. Nie czekając już na autobus, mimo że do jednego z nich miała kilka minut przebiegła przez ulicę podążając za mężczyzną. Ściągnęła nawet kaptur z głowy, przez co jej lokowane włosy zaczęły tętnic swoim życiem pobudzony przez delikatny wiatr. Prawie polbiegiem leciała, aby zdarzyć.
- Poczekaj... - zawołała zatrzymując się na chwilę, gwałtownie łapiąc powietrze. Musiała oprzeć dłonie na udach, płuca zaczynały ją cholernie palić, nigdy nie była sportsmenką. Mimo to miała nadzieję, że Clarence pozna ją po głosie. A nie zniknie niewiadomo gdzie. O ile to był on.
- Clarence - dodała po chwili. Jeżeli był to jej wytatuowany sąsiad sprzed lat zaraz się odwróci. Jeśli nie to trudno. Mimo to musiała spróbować. Ten dzień nie mógł być juz, aż tak bardzo pokręcony.
I przegrany dla niej.

Clarence Morrison
powitalny kokos
M.
opiekun żółwi | wikliniarz — wildlife sanctuary | market
28 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Wrażliwa dusza o artystycznych skłonnościach. Obarczony dziecięcą naiwnością, ale za to obdarzony niezwykłą siłą ducha. Wiele przykrych rzeczy go spotkało w życiu, więc teraz stara się cieszyć z tego co ma.
DWA
outfit
Po zakończonej pracy dość szybko powrócił do domu, wziął krótki prysznic, wyszorował zęby i dokarmił kota przybłędę, a następnie wsiadł z powrotem na rower i ruszył w kierunku farmy Tate. Organizowała jakieś małe posiedzenie w towarzystwie jej współlokatorek i ich znajomych, a że poprzednim razem się wykręcił, tak teraz musiał się już zgodzić. W zasadzie to był tym nawet całkiem podekscytowany. Dawno nie miał już okazji poznać kogoś nowego w swoim wieku. Na co dzień kontakt miał bowiem z dzieciakami w sanktuarium albo starszymi ludźmi przy jego stanowisku z wiklinowymi koszami.
Nie zwrócił większej uwagi na stan nieba kiedy wyruszał. W przeszłości był na tym punkcie przewrażliwiony i często chodził wszędzie z parasolem, ale po tylu latach zdarzało mu się już zapomnieć. Nie był z tego zadowolony, bo w pewien sposób interpretował to jako zapomnienie o własnym bracie, a tego przecież nie chciał.
Kiedy zaczęło kropić na dość długim pustym odcinku drogi, to wciąż był jeszcze pozostawiony w nieświadomości. Oddał się głębokiej zadumie, a do tego korony drzew ratowały go przed pierwszymi kropelkami na jego karku bądź nosie. Niestety deszcz nie doganiał go stopniowo i z małej niewyczuwalnej mżawki rozpętał się nagle dość konkretny opad. Ciarki przeszył całego jego ciało i odruchowo zwolnił. Jego odruchem bezwarunkowym było szukanie schronienia, ale w pobliżu jedynym co się nadawało był przystanek. Przypedałował gwałtowniej w jego kierunku i wtedy też wydarzył się najgorszy możliwy scenariusz - zagrzmiało. Tak bardzo go to wyprowadziło z równowagi, że stracił panowanie nad kierownicą i wywrócił się. Przeleciał kawałek po asfalcie, będąc już na ten moment całkowicie przemoczony. Po kolanach i rękach spływała mu krew od dość intensywnego przetarcia, ale ból fizyczny kompletnie go teraz nie obchodził. Musiał jak najszybciej znaleźć schronienie. Podniósł się z ziemi i biegiem wpadł pod dach przystanku. Rower pozostawił na ulicy, ale tak bardzo oszołomił go szok, że nie potrafił teraz myśleć o niczym innym. Skulił się w rogu przystanku, tak, że plecami był zwrócony do jezdni i starał się uspokoić oddech. Przystanek nie gwarantował mu zbyt dobrej osłony, ale zawsze coś bo deszcz moczył go teraz tylko od kolan w dół.

Luke Winfield
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
#34

Kiedy inni wracali z pracy, Luke dopiero się do niej wybierał. Już od lat prowadził nocny tryb życia, więc stanie za barem w Shadow przez całą noc nie było mu straszne. Ba, tak mocno przesiąkł stylem życia nocnego marka, że nie byłby chyba już w stanie przestawić się na tryb dzienny. Tyle dobrego, że był jednym z tych dziwnych ludzi, dla których sen nie był przyjemnością, a jedną z czynności fizjologicznych, które trzeba odbębnić. Nie musiał więc odsypiać nocek przez długie godziny, żeby dojść do siebie, przez co nie miał problemu z nadganianiem życia towarzyskiego.
Pech chciał, że jego auto akurat stało w warsztacie u Helen, czekając na swoją kolej na (kolejną) naprawę. Czasami nawet myślał o sprawieniu sobie nowego samochodu, ale był tak fatalnym kierowcą, że ostatecznie zawsze dochodził do wniosku że byłby to bezcelowy zakup. A że kiedy wychodził z mieszkania nic nie zapowiadało ulewy ani innych podobnych zjawisk atmosferycznych, oczywiście nie wziął ze sobą parasola. Zmierzając przez Sapphire River - a jakże - złapała go ulewa, której towarzyszyły coraz silniejsze grzmoty. Podbiegając do najbliższego przystanku autobusowego minął leżący przy ulicy rower, ale zignorował go myśląc, że to pewnie jakiś pijak w porę się opamiętał i porzucił dwukołowy środek transportu. Good for him. Kiedy jednak znalazł się już pod wiatą przystanku, zobaczył skulonego w rogu chłopaka.
- Emm... Wszystko okej? - spytał rozglądając się niepewnie. Nie był najlepszy w empatię, ale jednocześnie głupio było się nie zainteresować, kiedy być może ktoś potrzebował jego pomocy. Zrobił w stronę nieznajomego dwa kroki i wychylił tak, żeby nieco lepiej mu się przyjrzeć. - Lowell? Ten od Tate? - uniósł pytająco brew, bo zdawało się, że rozpoznał chłopaka. Co prawda dawno go nie widział, ale Hawkins nie zmienił się znowu aż tak bardzo. Zresztą, parę razy widział go na mieście właśnie z Callaway, ale mimo wspólnej znajomej panowie zawsze podchodzili jednak do siebie jak pies do jeża.

lowell hawkins
opiekun żółwi | wikliniarz — wildlife sanctuary | market
28 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Wrażliwa dusza o artystycznych skłonnościach. Obarczony dziecięcą naiwnością, ale za to obdarzony niezwykłą siłą ducha. Wiele przykrych rzeczy go spotkało w życiu, więc teraz stara się cieszyć z tego co ma.
Wdech.
Wydech.

Próbował się skupić, aby nie zapomnieć, ale agresywny stukot kropli deszczu o dach przystanku mu w tym uparcie przeszkadzał. Każdy kolejny grzmot sprawiał, że wzdrygał się, a włosy na jego ciele jeżyły się pod wpływem dreszczy. Od tego wszystkiego zapomniał już gdzie jechał, po co i skąd. Przeważnie znosił takie warunki o wiele lżej, ale wtedy miał tę wygodę, że zwyczajnie się na to nastawiał i przygotowywał. Tym razem taka możliwość została mu odebrana i takie właśnie były efekty.
Wdech.
Tate.
Tate?

Spojrzał na bruneta nieobecnym wzrokiem i przez chwilę po prostu patrzyli się tak na siebie, ale w głowie Hawkinsa musiała zajść cała masa obliczeń oraz dedukcji, aby dojść do tego co się właśnie działo. Przełknął powoli ślinę i skinął głową. - Tate... Lowell, w sensie, tak, Lowell - zamotał się w imionach, ale jeśli mamy być szczerzy, no to tworzyli z Tate czasem taką jedność, że można się było przejęzyczyć czy pomylić; zwłaszcza, że oboje mieli uniwersalne imiona.
- Luke - rozpoznał w nim chamskiego dzieciaka ze szkoły z którym Tate się kolegowała. Nigdy nie było im w po drodze, ale był świadomy jego istnienia z racji tego, że przyjaciółka czasem coś o nim wspominała. Ze względu na nią też starał się go w głowie jakoś nie demonizować, ale z jego ufnością musiałby się o wiele bardziej postarać, aby wylądować na Lowellowej czarnej liście.
- Co tu robisz? - spytał głupio, ale wciąż był mocno otumaniony i kompletnie nie zarejestrował jego pierwszego pytania. O śmierci jego brata wiedział chyba każdy kto chodził z nim wtedy do szkoły, ale też nie każdy musiał takie rzeczy pamiętać i łączyć kropki w sytuacjach równie abstrakcyjnych co ta.

Luke Winfield
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Przez moment Luke zastanawiał się, czy nie powinien wezwać pogotowia. Lowell był blady i wyglądał na naprawdę przerażonego. Początkowo, kiedy tak się w siebie wpatrywali przez dłuższą chwilę, Luke nie miał pojęcia czy chłopak go rozpoznaje, czy w ogóle wie jak sam się nazywa i gdzie tak właściwie się znajduje. I wtedy przypomniał sobie o leżącym parę metrów dalej rowerze. Może Lowell przewrócił się i walnął się w głowę? I już miał wyjmował telefon żeby zadzwonić pod numer alarmowy, kiedy Hawkins wreszcie się odezwał.
- Stary, wystraszyłeś mnie - wypuścił głośno powietrze z ust. Co racja, to racja - Lowell i Tate byli nierozłączni odkąd Luke pamiętał. Nawet ostatnio w rozmowie z Callaway Luke trochę droczył się z Tate, że pewnie jest między nimi jakaś magiczna więź. I że na bank straciła z Lowellem dziewictwo. A teraz Lowell kucał tu przed nim i Luke na moment zapomniał języka w gębie. - Ta, Luke. Też od Tate. Tak jakby - dodał wzruszając ramionami, bo jego relacja z Callaway jednak różniła się diametralnie od relacji Tate i Hawkinsa. On i dziewczyna skumali się w zasadzie przez przypadek, kiedy pani od matmy w podstawówce - za karę za łobuzowanie - posadziła go w ławce właśnie z Callaway. Luke jako dzieciak często przychodził do Tate odrabiać razem lekcje, z czasem ich relacje trochę się rozluźniły, jednak do tej pory utrzymywali ze sobą kumpelski kontakt. Ale daleko im było od bliskich przyjaciół.
- Chowam się przed ulewą? - wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś kompletnie oczywistym. - A Ty... coś Ci tam wypadło? - spytał wychylając się nieco, żeby podpatrzeć czego chłopak szukał. Bo faktycznie, gdyby Luke się wysilił, to przypomniałby sobie o śmierci brata Lowella. Szczegółów jednak nie znał, zatem nie skumał od razu całej sytuacji. - Low, nie wyglądasz najlepiej, powiem Ci. Nie wiem, dobrze się czujesz? - zmarszczył brwi i przykucnął przy chłopaku. W międzyczasie rozległ się  grzmot, tak donośny że Winfield niemal poczuł drżenie ziemi pod nogami. Luke zadarł głowę do góry i skrzywił się widząc ciemne burzowe chmury. - Chyba, kurwa, nie przejdzie bokiem - mruknął, dalej nie mając pojęcia, że takim gadaniem raczej nie uspokoi Hawkinsa.

lowell hawkins
opiekun żółwi | wikliniarz — wildlife sanctuary | market
28 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Wrażliwa dusza o artystycznych skłonnościach. Obarczony dziecięcą naiwnością, ale za to obdarzony niezwykłą siłą ducha. Wiele przykrych rzeczy go spotkało w życiu, więc teraz stara się cieszyć z tego co ma.
Nie pamiętał już nawet, że się na tym rowerze wywrócił. Doznania fizyczne były zepchnięte na tak daleki plan, że nawet pieczenie przetarć jakość do niego nie docierało. Gdyby nie plamy krwi na ubraniach, dłoniach oraz łydkach, to Luke mógłby się nawet nie zorientować, że Hawkins faktycznie przeżył jakiś wypadek. Tak przynajmniej jeden z nich mógł sobie zdawać z tego sprawę.
- Przepraszam, nie chciałem - nie rozumiał jakim cudem go wystraszył, ale nie dopytywał. Kucał sobie przecież w rogu przystanku i nikomu nie zawadzał. Potrzebował się schować, poczuć się bezpiecznym. Nie szło mu to najlepiej, ale najgorsze było już chyba za nim. Rozkojarzenie w postaci Winfielda również mu na ten moment pomagało i dźwięk padającego deszczu przestał brzmieć tak boleśnie czy przytłaczająco. Wolał też nie patrzeć w bok, więc jego spojrzenie było skupione w pełni na tęczówkach Luke'a. Musiał wyglądać jak oszołom kiedy tak intensywnie mu się przyglądał, ale robił to dla dobra ich obojgu.
- Nie. Też... też się chowam - przyznał cicho. Na pewno robił to w mniej konwencjonalny sposób niż jego nowy towarzysz niedoli, ale w gruncie rzeczy chcieli osiągnąć ten sam cel.
- Tak... wszystko okej - skłamał przywdziewając niezbyt przekonujący uśmiech. Nie lubił robić wokół siebie szumu. Gdy ludzie w jego otoczeniu czuli się zobowiązani do pomocy mu, a on zdawał sobie z tego sprawę, to zawsze miał potem wyrzuty sumienia. Na grzmot podskoczył aż i jęknął żałośnie. Rozkojarzanie go niosło za sobą też i wady - mniej spodziewał się kolejnych uderzeń i gorzej je znosił. - Przepraszam - zerknął na swoją dłoń, którą kurczowo zacisnął wokół jego nadgarstka. Zabrał ją jak poparzony i przestał już go świdrować wzrokiem bo zrobiło mu się głupio. Miał prawie trzydzieści lat, więc takie reakcje na typowe dla Australii burze były wręcz abstrakcyjne. - Nie lubię burz - wymamrotał z wyjaśnieniem, które tak w zasadzie niczego nie tłumaczyło, ale prawda nie chciała mu przejść przez gardło.

Luke Winfield
ODPOWIEDZ