marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
Kellan miał nadzieję, że jak na jeden dzień takich przygód zdecydowanie mu wystarczy. Jedna potyczka z dzikim krokodylem raz na jakiś czas, to było wszystko czego chciał. Zresztą, nie sądził, by po raz drugi dał radę odpędzić gada albo po raz kolejny wspiąć się na drzewo. Szczególnie teraz, kiedy jego noga nie prezentowała się zbyt dobrze, upstrzona krwią i kilkoma drzazgami, które stwierdziły, że dobrze będzie się wbić w dobrze umięśnioną łydkę, sprawiając tym mężczyźnie dość mocny ból.
Miał nadzieję, że dziewczyna poradzi sobie z tak prostym zadaniem, jakim było wyciąganie z jego łydki tych kilku tkwiących w niej drzazg. Gdyby nie to,że sam dobrze ich nie widział, zrobiłby to samodzielnie, ale Kellan zdążył się już nauczyć, że czasami trzeba przestać być samodzielnym i pozwolić komuś innemu sobie pomóc. Zresztą, to ona wpędziła ich w te całe kłopoty, więc dobrze by było, gdyby teraz choć trochę mu się zrewanżowała.
– Kellan. - Również się przedstawił, bardziej cedząc swoje imię przez zaciśnięte zęby, bo kobieta akurat zabrała się do wyciągania z jego łydki dość dorodnej drzazgi. Więc, Nyx... - Odezwał się po jakimś czasie, nie chcąc wcześniej przeszkadzać brunetce w tak skomplikowanej operacji, jednak stwierdził, że chyba lepiej zniesie ból, skupiając się na mówieniu, niż siedzeniu cicho. – Wisisz mi porządną kolację za ten ratunek. Albo chociaż kolejkę w jakimś barze. - Powiedział, siląc się na żartobliwy ton i z całej siły siląc się, by nie syczeć z bólu. Był w końcu mężczyzną, a chłopaki przecież nie płaczą. Zresztą, Jones jako marynarz przywykł do bólu i wszelkiego rodzaju ran. Na pewno byłoby prościej, gdyby nie te cholerne komary, które coraz bardziej zaczynały go doprowadzać do szału. Jakby nie miały nic innego do roboty, tylko wybrały sobie jego na cel swojego popołudniowego posiłku.

Nyx Tucker
sumienny żółwik
żuczek#2609
outlaw from the west — farm
33 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
tell me crow, who's alive? running around and hiding from our sight
Nyx na dzisiaj też miała dość atrakcji, a jedno bliskie spotkanie z krokodylem z całą pewnością wystarczy jej na najbliższy czas, ale nie wykluczała całkowicie zrezygnowania z takiej atrakcji w dalszej przyszłości. Chociaż po części nauczyła się, że krokodyle wcale nie są takie milusie jak myślała, to nawet spodobało jej się takie oglądanie ich w naturalnym środowisku oraz robienie im zdjęć.
Musiała sama przed sobą przyznać, że czekające przed nią zadanie było bardziej stresujące niż stanięcie przed drapieżnikiem. Starała się uspokoić drżenie rąk, co nie było aż takim łatwym zadaniem, bo nie miała zbyt dużego doświadczenia w wyciąganiu drzazg czy innych czynnościach typowo z pierwszej pomocy. Słaba była z niej pielęgniarka, ale była zmotywowana i zamierzała się postarać, tyle była winna Kellanowi.
- Nie musiałeś od razu dawać się pogryźć krokodylowi, żeby się ze mną umówić. - powiedziała, również żartobliwym tonem, jednocześnie starając się w miarę sprawnie i szybko pozbywać się coraz to kolejnych drzazg. - Okej, ale najpierw musi ci się to zagoić. - dodała. Niezagojona rana i alkohol nie stanowiły zbyt dobrego połączenia, tyle to jeszcze wiedziała mimo swojej słabej wiedzy na bardziej medyczne tematy. Więcej nic nie dodawała, bo była skupiona na swoim zadaniu, co było widoczne po niej po lekko przygryzionej wardze. Gdy udało jej się wyciągnąć większość drzazg z nogi, pomogła Kellanowi wyjść z mokradeł i zawiozła go do szpitala mimo ewentualnych sprzeciwów.

/zt
Nyx
Nyx
brak multikont
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
#jakiś numer

Wygodne buty za kostkę, które swoją nieprzemakalnością miały uratować go od rychłego przemoczenia skarpet, a tym samym zaprzyjaźnienia się z zawartością domowej apteczki. Plecak zapakowany po brzegi wszystkim tym, czego Bear Grylls nie powstydziłby się podczas nagrywania swoich materiałów i nie mówię tu o stylistce i bezglutenowym cateringu. A wszystko to zwieńczone rozbrajająco szerokim uśmiechem, który to towarzyszył Phillipsowi zawsze, gdy był z siebie zadowolony. A tym razem zdecydowanie humor mu dopisywał, wszak dopiął wszystko na ostatni guzik. A przynajmniej tak przekonywał Posy, gdy odbierając ją z domu w sobotni poranek, zachwalał swój genialny plan biwakowy. Jako miłośnik pieszych wycieczek i trekkingów po okolicznych terenach, wziął sobie za punkt honoru przekonanie brunetki do malowniczych zakątków Sapphire River a w drugiej kolejności do swojej niezrównanej osobowości, którą to jego zdaniem nieszczególnie doceniała. Od ich ostatniego spotkania poddawał głębokiej refleksji wszystkie za i przeciw chcąc w jakiś sposób dojść do ładu z własnymi uczuciami, a co za tym idzie obrać sensowny plan na ich wspólny wypad. Znużony wszystkimi gierkami i przekomarzaniami, pragnął wykorzystać ten czas na szczerą rozmowę i próbę, choć częściowego otworzenia się na Posy. Co jak na standardy Phillipsa stanowiło nie lada wyczyn, bowiem za każdym razem, gdy ludziom zbierało się na szczerość, jemu automatycznie zbierało się na ucieczkę. Jednak mając z tyłu głowy te wszystkie wspomnienia dawnych relacji i znajomości, wiedział, że ucieczka byłaby tym, co na dłuższą metę okazałoby się gwoździem do trumny wszystkiego, co kiedykolwiek między nimi było. Nawet jeśli jego starania spełznął na marne, a wszystko okaże się fiaskiem, przynajmniej pozostanie mu poczucie, że postąpił, jak należy. Kiepskie to pocieszenie, ale być może przyroda tym razem postanowi mu sprzyjać w tym ambitnym przedsięwzięciu? Decydując się na ukazanie w najlepszym możliwym świetle obrzeży Lorne Bay, miał raczej przed oczami zalesione tereny bogate w różnorodną faunę i florę, która ot bezsprzecznie zachwyciłaby nawet największego malkontenta. Trudno, więc powiedzieć, w którym momencie grunt stał się nieco grząski i wilgotny. Czyżby gps postanowił spłatać mi figla, prowadząc ich w sam środek nieszczególnie atrakcyjnych mokradeł?
Posy O'Brallaghan
ambitny krab
e.
szermierka — n/a
29 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Obiecująca szermierka, która ostatnio poświęca trochę czasu na treningi, a trochę też na randki, bo okazuje się, że te nie wychodzą jej najgorzej.

Lubiła przyrodę, piesze wycieczki po górach i większość aktywności, które wiązały się z przebywaniem na świeżym powietrzu, ale z biwakami nigdy nie miała okazji bliżej się zaznajomić. Będąc jeszcze małą dziewczynką, nie uczęszczała na podobne wycieczki ze swoją rodziną, ponieważ oni obstawali przy tym, że nie było to szczególnie dostojne. Jej matka nie chciała też marnować na podobne rzeczy czasu, zwyczajnie będąc zdania, że obie jej córki powinny całą swoją energię władować w rzeczy, które pomogłyby im się rozwinąć, a tym były lekcje gry na kolejnych instrumentach, których Posy szczerze nienawidziła. Podobnie zresztą jak swojego dzieciństwa, o którym teraz nie mówiła zbyt wiele, zwyczajnie uznając to za zbędne. W każdym razie nie do końca wiedziała, czego powinna się po dzisiejszej wycieczce spodziewać, ale poprzedni wieczór spędziła na odpowiednich przygotowaniach. Sięgnęła po laptopa, przeczytała kilka poradników i dziś była już przekonana o tym, że miała ze sobą wszystko, czego w trakcie tego wypadu mogła potrzebować, a jeśli czegokolwiek by zapomniała, czy Winfield nie zapewniał przypadkiem, że idealnie wszystko zorganizuje? Uwierzyła mu zatem i pozwoliła wciągnąć się w ten szaleńczy plan, w pewnym momencie łapiąc się nawet na myśli o tym, że do twarzy było mu z uśmiechem, którego nie miała okazji zbyt często u niego oglądać – przynajmniej nie w takim wydaniu. Zauważyła zatem, że wypad ten w pewnym stopniu odróżniał się od tego, co tak dobrze znali, ale nawet przez sekundę nie pomyślała, że to mogłoby sprowadzić na nich jeszcze większą katastrofę. Zamiast tego uwierzyła, że miło spędzą czas, a do domów wrócą bogatsi o nowe doświadczenia. Z tym ostatnim nie pomyliła się, co dość dotkliwie odczuł jej but, kiedy po postawieniu kilku kolejnych kroków w zaroślach, jej stopa utknęła w dziwnie grząskim terenie. - Ugh - jęknęła i podniosła nogę, a może raczej spróbowała ją podnieść, ponieważ nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej but wcale nie planował w tego błota wyjść. Po prostu utknął, razem z całą jej stopą, co w oka mgnieniu napędziło jej stracha. - Phillips! - krzyknęła dziwnie piskliwym głosem, który nie pasował do niej ani trochę. Odkąd się znali, pokazywała się raczej ze strony tej silnej, niezależnej kobiety, która niczego się nie bała. Teraz jednak przeraziła się nie na żarty, co dało się dostrzec w spojrzeniu, którym obdarzyła go, kiedy tylko na nią spojrzał. - Nie mogę się ruszyć - rzuciła z przerażeniem, po czym wymownie spojrzała na swoją nogę, która zapadała się jakby coraz głębiej? Kiedy zdała sobie z tego sprawę, wykonała kolejny gwałtowny ruch, ale to wcale nie poprawiło jej położenia, a jedynie sprawiło, iż kolejna stopa lekko się osunęła, chyba powoli również zaczynając się zapadać. Czy to właśnie takie atrakcje miał na myśli, kiedy w trakcie kolacji obiecywał jej dobrą zabawę?

Phillips Winfield
sumienny żółwik
Magda
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Czyli w zasadzie coś tam jednak ich łączyło! Poza udawaną lub nie, wzajemną niechęcią i skłonnością do sarkastycznych uwag. Phillips od małego czuł się świetnie na łonie natury, toteż uznał ten wyjazd za coś o niebo lepszego niż wypad do spa lub hotelu, który to może i byłby przyjemny, ale z pewnością nie przysporzyłby im tak wielu przygód i niezapomnianych wspomnień. W końcu sam po dziś dzień wspominał z szerokim uśmiechem te wszystkie biwaki, ogniska i górskie wycieczki, które organizowali sobie wraz z przyjaciółmi za dawnych czasów. Właśnie typu rozrywki pragnął zafundować swojej towarzyszce. Pech chciał, że sprawy się nieco skomplikowały. Krajobraz z każdym kolejnym krokiem przestawał być znajomy, teren stawał się nieco bardziej grząski, a otoczenie delikatnie rzecz ujmując, nie zachęcało do kontynuowania wycieczki.
-Trochę zboczyliśmy ze szlaku, ale to świetnie się składa. Widoki są tutaj zniewalające.- zawołał entuzjastycznie spoglądając na Posy. W tym momencie doszło już do jego kędzierzawej łepetyny, że najpewniej zabłądzili, ale postanowił także się nie poddawać. Obiecał sobie, że podczas tego wyjazdu, zaprezentuje się jej z najlepszej możliwej strony, co jasno wykluczało kompromitację spowodowaną wyprowadzeniem ich na manowce. Wystarczyło mu, że na co dzień skakali sobie do gardeł, marnowali czas na przedziwne gierki i uszczypliwości. Tym razem naprawdę chciał pokazać jej, a może i sobie, że jest inny i klucz do sukcesu w ich znajomości nie musi tkwić w ciągłych kłótniach.
-Co jest?- zapytał nasz samozwańczy Bear Grylls, najlepszy przewodnik, po jakiego okolicy nie uświadczysz nawet na grouponowych okazjach. Momentalnie odwrócił się na pojęcie, krzyżując spojrzenie z przerażoną brunetką. Cholera. Te kłótnie w restauracji chyba były jednak lepszym rozwiązaniem na zacieśnianie więzi. Zdecydowanie. -Nie ruszaj się.- zawołała jakże przytomnie i rozsądnie. Zupełnie jakby umknęło mu, że Posy dosłownie chwilę wcześniej zapewniła go, że nie bardzo może opuścić zapadające się grunty. Dobra komunikacja to podstawa, prawda? Przygryzł wargę, maskując swoje zdenerwowanie, bo tego scenariusza zdecydowanie nie przewidział. W jego wyobrażeniach mieli spędzać popołudnie na energicznych spacerach po kwiecistych łąkach i zapierających dech w piersiach pagórkach. Nie brodzić w szambie, dosłownie i w przenośni. -Nie mogę podjeść dalej, bo też się zapadnę, ale zaraz.- zawołał, entuzjastycznie wyciągając w jej stronę rękę. Rękę, która niestety nie była w stanie dosięgnąć Posy. Syknął poirytowany, nie maskując już nawet malującej się na jego twarzy złości. Wiedział, że Posy długo mu tego nie zapomni i z sielskich nastrojów zdecydowanie nici. Zakładając optymistycznie, że w ogóle uda mu się uratować ją z błotnistej pułapki.-[/b] Spróbujemy z patykiem.-[/b] stwierdził, po chwili kierując się w kierunku najbliższego drzewa, tym razem darując sobie instrukcje pokroju ''nie ruszaj się stąd, zaraz wracam''. Jego sytuacja i na ten moment nie była zbyt ciekawa, po co się dobijać? -Trzymaj.- zawołał, wychylając się w jej kierunku ze zdobycznym kijem. Może tym razem się uda?
Posy O'Brallaghan
ambitny krab
e.
szermierka — n/a
29 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Obiecująca szermierka, która ostatnio poświęca trochę czasu na treningi, a trochę też na randki, bo okazuje się, że te nie wychodzą jej najgorzej.
Łudziła się, że ten wyjazd okaże się przyjemny. Liczyła, że rzuci on nowe światło na ich znajomość i w końcu pozwoli jej jasno i klarownie poukładać to, co od pewnego czasu gromadziło się w jej umyśle. Rzecz w tym, że nie spodziewała się pod żadnym pozorem katastrofy, co było odrobinę naiwne, ponieważ ich znajomość była takowymi przepełniona. Roiło się w niej od konfliktów, ale z tymi nauczyli się przecież żyć. Posy uznawała je za element własnej codzienności, momentami może nawet je lubiła, ale wszystko przez to, że w którymś momencie przestała traktować je jak poważne kłótnie. Były to już głównie sprzeczki, które miały utrzymać ich znajomość w tym konkretnym kształcie, aby przypadkiem któregoś dnia nie wymknęła im się spod kontroli. Nie zakładała więc, że ten wypad okaże się czymś ponad to, co już tak dobrze znała, ale może był to z jej strony błąd? Może zbyt wiele oczekiwała po czymś, co po prostu nie mogło się udać.
Chciała zaprzeczyć, ale ostatkiem sił ugryzła się w język. Phillips nie był bowiem jedynym, któremu zależało na tym, aby ten wyjazd się udał. Z niezrozumiałych dla Posy powodów, ona również pragnęła, aby zakończył się on powodzeniem. Z drugiej jednak strony… może to wcale nie było aż tak niezrozumiałe? Może kryło się za tym coś znacznie prostszego, czego ona nie chciała przed sobą przyznać? Może po prostu go lubiła i po części też miała dość tych gierek, ale brakowało jej odwagi, by stać się tą, która je ukróci. Szkoda tylko, że zanim cokolwiek zdołali w tej kwestii zdziałać, ona utknęła w jakimś grzęzawisku i nic nie wskazywało na to, aby prędko miała być w stanie się z niego wydostać. - Nieszczególnie mam pole do popisu - mruknęła, prawdopodobnie trochę zbyt szorstko. Rzecz w tym, że sytuacja, w której się znalazła, momentalnie wyprowadziła ją z równowagi. Była przerażona, ponieważ w chwili obecnej nie miała żadnej kontroli nad własnym ciałem i nie była w stanie zrobić nic, aby sobie pomóc. Była w pełni uzależniona od tego, co planował zrobić Phillips, dlatego miała nadzieję, że jakoś tej katastrofie zaradzi i oby zrobił to czym prędzej! Pierwszy cień nadziei pojawił się wtedy, kiedy wyciągnął w jej stronę dłoń, czemu ona zawtórowała, ale kiedy jasne stało się, że to nie przyniesie upragnionego skutku, O’Brallaghan jęknęła wyraźnie zawiedziona. - Patykiem? - powtórzyła po nim, nie do końca do tej wizji przekonana. - A jeśli się połamie? Nie chcę wpaść tam bardziej - podzieliła się z nim własnymi obawami, ale to najwyraźniej bruneta nie powstrzymało. Chwilę później znalazł się przy niej z patykiem, na który Posy spojrzała niepewnie, ale kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zapada się jeszcze bardziej, postanowiła dać temu szansę. - Musisz pociągnąć! - poprosiła, a może raczej zarządziła wnosząc po jej tonie. I to nie przyniosło skutków od razu, ale po chwili szamotaniny w końcu udało jej się wyrwać z tego bagna na tyle gwałtownie, iż przy okazji wpadła na Phillipsa, zderzając się z jego klatką piersiową. Pewnie w innych okolicznościach można byłoby to uznać za całkiem romantyczne, ale w chwili obecnej jej umysł zaprzątała inna, ale niebywale istotna rzecz. - Tam został mój but - oznajmiła, a jej twarz wykrzywiła się w zbolałym grymasie. Może to nie tak, że jakoś szczególnie lubiła tę parę, ale jak miała się teraz dostać do obozowiska? Przecież nie będzie szła tam w samej skarpetce!

Phillips Winfield
sumienny żółwik
Magda
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Oczekiwanie nieoczekiwanego nigdy nie było myślą, która w choćby najmniejszym stopniu przyświecała działaniom Phillipsa. W życiu kierował się, więc zasadą wmyśl, której drogę do życiowego spełnienia możemy utorować sobie wyłącznie poprzez konsekwentne zawierzanie jedynie sprawdzonym i pewnym faktom. W przypadku ich zawiłej w swej prostocie relacji tym kluczowym elementem, który w jego odczuciu i mniemaniu budował całą otoczkę ich znajomości, było to, by nigdy nie grać w otwarte karty. Wzloty i upadki, przeplatane przekomarzankami i podstępnymi gierkami być może nie były szczytem marzeń każdego, jednak w ich przypadku pozwalały na tej znajomości na przetrwanie w gąszczu innych życiowych perturbacji. A przynajmniej tak do pewnego czasu postrzegał to Phillips. Do pewnego czasu, bowiem wyjazd, który na chwilę obecną wymykał się spod kontroli, podyktowany był chęcią odmienienia wszystkiego, co dotychczas miał za ich codzienną rutynę. Wszystko albo nic, jak mawiają niektórzy.
Sympatia rodząca się między nimi była czymś niezaprzeczalnym. Czymś, czego istnienia nie próbował już negować nawet ktoś tak oporny na pozytywne doznania jak Winfield. Z tym że w ich przypadku ta nagła i nieoczekiwana zmiana z rozrastającej się niechęci na nieco pozytywniejsze tony była jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Oboje mieli skomplikowane charaktery, a usposobieniem nie byli chyba w stanie zjednać sobie tłumów. Można by rzec, że trafił swój na swego. Odpowiadając, więc na pytanie, którego nie zadał w zasadzie nikt? Czy Phillips najzwyczajniej w świecie lubił Posy, czy zależało mu na niej? Tak, i tak. Nie oznaczało to jednak, że nie chciał i w tym przypadku postawić na swoim, jak zawsze z resztą.
-Przepraszam, nic złego nie miałem na myśli.- zreflektował się w odpowiedzi na nieoczekiwaną szorstkość jej głosu. Może jednak nie była znowu tak nieoczekiwana? Wszak niegdyś doświadczał tylko i wyłącznie temu podobnych reakcji, gdy umaczał ją swoimi równie nieprzychylnymi komentarzami. Może zatoczyli koło i wracali do punktu wyjścia? Ostatnim czego teraz potrzebował była kłótnia i kolejny narastający między nimi konflikt. Tak, więc momentalnie spotulniał, wypowiadając słowo, które nie gościło w jego słowniku na co dzień. Przerosił. Nie robił tego zbyt często, nienawidził przyznawać się do błędu. W zasadzie niechętnie dopuszczał do siebie myśl, że był w stanie popełnić jakikolwiek błąd. Przekonanie o własnej nieomylności, nawet jeśli często było błędnym, podbudowywało go w trudnych chwilach.
-Wybacz, nie mam haka holowniczego, liny, ani nawet skakanki. Zresztą jak nie przestaniesz się tak wiercić, to zaraz całkiem się w tym zapadniesz.- prychnął poirytowany, bo przecież sielanka nie może trwać wiecznie, prawda? Z jego perspektywy to jednak ona była czarnym charakterem, który cisnął złośliwościami, podczas gdy on stawał na rzęsach, by uratować ją z opresji niczym rycerz na białym koniu. Przez myśl przeszło mu, aby dodać coś o pijawkach znajdujących się w błotnistej mazi, ale szybko ugryzł się w język, nie chcąc, by zatonęła, w tym bagnie po uszy, bo wtedy nawet terapia dla par, którą zresztą nawet nie byli, nie byłaby w stanie im pomóc.
-Cholera.- krzyknął poirytowany, gdy po szamotaninie jedną z ofiar okazał się but Posy. Czy to odpowiedni moment na kolejną złośliwą uwagę Phillipsa? Z pewnością nie. -Nie będę tam nurkował.- westchnął, bo ani myślał zapadać się w to paskudztwo, nawet gdyby zgubiła w nim złoty pantofelek. Z tego samego powodu nie pytał także, czy nie ma ze sobą przypadkiem w tym maciupkim plecaczku dodatkowej pary trzewików na zmianę. Gdyby ją miała, z pewnością nie spoglądałaby tak tęskno na błotniste mokradła. -Możemy owinąć ci stopę reklamówkami.- zaproponował, ale w porę opamiętała się, na samą myśl o mrożącym krew w żyłach spojrzeniu, którym szybko zgromiłaby go Posy, gdyby kontynuował ten monolog.- Mogę wziąć cię na barana, aż nie wrócimy do obozowiska. - dodał po chwili, licząc, że chociaż tą propozycją zaskarbi sobie odrobinę nadprogramowej sympatii i uznania w oczach swojej towarzyszki.


Posy O'Brallaghan
ambitny krab
e.
szermierka — n/a
29 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Obiecująca szermierka, która ostatnio poświęca trochę czasu na treningi, a trochę też na randki, bo okazuje się, że te nie wychodzą jej najgorzej.
I właśnie tymi swoimi trudnymi charakterami tylko niepotrzebnie wszystko komplikowali. Gdyby byli dwójką innych ludzi, która w jakiś sposób miała się ku sobie, któreś z nich prawdopodobnie w końcu zdobyłoby się na szczerość i zakończyło te wzajemne tortury. Bo owszem, bywały chwile, kiedy ich relacja właśnie w taki sposób wyglądała – zdarzało się, że O’Brallaghan tak bardzo irytowała się na niego, że miała ochotę zamknąć mu usta pocałunkiem, ale zanim to się działo, padało o jedno słowo za dużo i niepotrzebne podchody przedłużały się, oddalając ich od dojścia do tego, co od pewnego czasu kołatało w umysłach obojga. Bo owszem, ona też zdołała dojść do wniosku, że w jakimś stopniu jej zależało. Gdyby było inaczej, nie byłoby jej tutaj i już dawno powiedziałaby mu, że zgubieni pośrodku gęstwiny nie są w stanie wyciągnąć z tego wyjazdu niczego dobrego. Maszerowała za nim jednak wytrwale, ponieważ jakaś jej część uparcie chciała udowodnić sobie, że drobna wpadka niczego nie może przekreślić. Pragnęła, żeby ten wypad nie okazał się klęską, bo najwyraźniej i ona czegoś chciała im dowieść. Nie chciała też, aby ewentualne komplikacje dały im pretekst ku temu, aby uciec ze swoich żyć, bo przecież przyzwyczaiła się do tego, że był gdzieś obok i w ten ultra irytujący sposób wywoływał na jej twarzy uśmiech.
Zaskoczył ją. Ostatnie, czego się spodziewała to przeprosiny, a już na pewno nie takie, które miałyby szczery wydźwięk. I właśnie to zrobiły z nią te durne podchody, gry, które ze sobą toczyli – przez to, że tak dużo przed sobą udawali, czasami ciężko było jej uwierzyć w to, że Phillips mógłby zachowywać się względem niej inaczej. Gdy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że chciała dać temu szansę, ale najpierw musiała wydostać się z tego bagna. I nie, nie jest to żadna metafora, którą można by było określić tę relację. Choć bywała pogmatwana, tym razem Posy tonęła w realnym błocie. I prędko okazało się, że cały ten czar sprzed chwili prysł, kiedy u ich dwójki znów pojawiły się nerwy. Nie odgryzła mu się jednak, tylko pozwoliła, aby w końcu ją stamtąd wyciągnął. Gdy mu się to udało, odetchnęła z ulgą, ale byłaby o wiele szczęśliwsza, gdyby nie problem, który zaraz się zrodził. Czy naprawdę musiała stracić w tej walce buta? To wszystko zdawało się być na tyle pokręcone, iż teraz, zamiast ciskać w niego złośliwościami, O’Brallaghan po prostu się roześmiała. Co innego im pozostawało? - Mówiłam ci, że zupełnie nie nadajesz się do organizacji takich wyjazdów - wspomniała, ale tym razem za tym komentarzem nie krył się nawet gram złośliwości. Towarzyszył jej wyjątkowo pogodny ton, może nawet zbyt pogodny jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą bliski był zatonięcia w błocie. Rzecz w tym, że coś jej to uświadomiło. Chociaż atmosfera zgęstniała i zrobiło się ciężko, Winfield dalej tu był i najwyraźniej wcale nie miał zamiaru jej zostawić, co przemawiało do niej wyraźniej niż wszystkie te uszczypliwe komentarze. Sugerowało, że chyba i ona nie była mu tak całkowicie obojętna. - Jak w szpitalu? - zapytała z przekąsem, ale wbrew temu o co ją podejrzewał, tym razem nie obrzuciła go spojrzeniem mrożącym krew w żyłach. Swoją drogą, czy naprawdę bywała aż tak straszna? Jeśli tak, zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. - Chyba jesteś mi to winien. W końcu to ty mnie tutaj zaciągnąłeś - zauważyła, niewinnie wytykając mu jego przewinienia. W rzeczywistości wcale nie miała mu ich za złe, ale ta propozycja jako jedyna wydawała jej się względnie rozsądna, ponieważ nie obejmowała wędrówki przez mokradła w reklamówce na stopie. Z ich szczęściem Posy prędko poślizgnęłaby się na błocie, a drugi raz z wyciągnięciem jej z bagna mogłoby nie być już tak łatwo.

Phillips Winfield
sumienny żółwik
Magda
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Oboje mieli trudne charaktery i z pewnością już dawno się o tym przekonali. Pewnie nie raz w przypływie gniewu i niekontrolowanej irytacji skakali sobie do gardeł, z powodu którego nie pamiętali po zaledwie kilkunastu kolejnych godzinach. To nie było też tak, że Phillips pragnął tych kłótni, docinek i całej tej negatywnej otoczki. Owszem początkowo uwielbiał się z nią droczyć, kochał jej docinać, ale wiedział też, że w ich wykonaniu wszystko szybko wymykało się spod kontroli. Zbyt szybko. Niejednokrotnie zanurzając się w nocnych refleksjach, myślał o tym jak mogłoby między nimi być gdyby byli inni. Gdyby przestali postrzegać ich relację jako powód do rywalizacji i niekończących się potyczek. Czy mogło się im udać? W końcu poza tą otoczką uszczypliwości tak wiele ich łączyło.
Swoim zachowaniem zaskoczył także samego siebie. Nie spodziewał się po sobie takiej wylewności, a już na pewno nie w okolicznościach, które normalnie sprawiłyby, że zechciałby przywdziać swoją ochronną maskę obojętności i nieprzejednanej oschłości. Z tym że naprawdę pragną spróbować być inny. Nawet jeśli miałoby przynieść to przedziwne konsekwencje, to chciał dać się poznać od innej strony. Ciężko powiedzieć jednak czy lepszej.
-To nie moja wina, że zgubi...zboczyliśmy z trasy. - w zasadzie była to tylko i wyłącznie jego wina, ale nie chciał tego przyznać nawet postawiony pod ścianą. W tej chwili Phillips toczył zaciętą batalię między swoją dumą a zdrowym rozsądkiem. Zdawał sobie sprawę, że wszystko byłoby oczywiście prostsze, gdyby ustąpił, przyznał się do winy i skruszony przystąpił do obmyślania planu naprawienia tego wątpliwie udanego wyjazdu. Było to tak oczywiste i naturalne, że po chwili sam miał sobie za złe, że nie potrafił w porę ugryźć się w język. -Czy potrafisz chociaż przez chwilę mnie nie krytykować? Cokolwiek potrafię zrobić dobrze?- westchnął poirytowany, po czym skierował wzrok gdzieś w dal. Czasami i on miał wrażenie, że faktycznie walczyli z wiatrakami.
-Lepiej i na pewno wygodniej.- zauważył jednak po chwili już nieco spokojniej i zdecydowanie pogodniej. Nawet gdy działała mu na nerwy, tak jak w tym momencie to wciąż nie była mu obojętna. Nie mógł zostawić jej tu na pastwę losu i błotnistych mokradeł, toteż nie czekając długo, wziął ją na barana. Plecak umiejscowił sobie z przodu, tak by w razie czego był pod ręką. Jak już dojdziemy do namiotu, przygotuję coś ciepłego do picia i jakąś kolację. Także proszę o ostatnią szansę dla przewodnika, nie znienawidź mnie do reszty, w przeciągu najbliższego kwadransa.- zaśmiał się, raz jeszcze licząc, że w drodze powrotnej do obozowiska Posy nie przegryzie mu w gniewie tętnicy. Póki co bilans strat obejmował skarpety i jednego buta, więc miał cichą nadzieję, ze jeszcze nie zdążył przelać wyjazdowej czary goryczy.
Posy O'Brallaghan
ambitny krab
e.
szermierka — n/a
29 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Obiecująca szermierka, która ostatnio poświęca trochę czasu na treningi, a trochę też na randki, bo okazuje się, że te nie wychodzą jej najgorzej.
Może mieliby szansę na powodzenie, gdyby tak wiele nie znaczyła dla nich duma. A ta niestety gubiła ich oboje. Kiedy się ze sobą sprzeczali, każde z nich za wszelką cenę chciało mieć ostatnie słowo, czasem nawet wtedy, kiedy docierało do nich, że nie mieli racji. Posy złapała się na tym niejednokrotnie, a jednak zamiast odpuścić, wówczas nakręcała się jeszcze bardziej. Nie miała pojęcia dlaczego tak to działało, bo chociaż na początku niezmiernie ją irytował, to jednak z biegiem czasu budził w niej coraz więcej sympatii. W końcu zaczęła spoglądać na niego inaczej, ale wówczas i ich sprzeczki zaczynały robić się poważniejsze. Chyba sama nie była w stanie uwierzyć w to, że mogła polubić osobę, której poglądy tak bardzo różniły się od jej własnych i może dlatego sabotowała tę relację, zamiast po prostu się jej poddać? Może, a jeśli rzeczywiście tak było, prawdopodobnie powinni dać sobie z tym spokój i przestać ranić siebie nawzajem, ponieważ to nigdy nie było jej celem. Szkoda tylko, że kiedy myślała o tym, że ich relacja mogłaby dobiec końca, nie umiała się na to zdecydować. Winfield był więc dla niej jak narkotyk. Momentami jej szkodził, ale ona ostatecznie i tak do niego wracała. Czy to w ogóle było zdrowe?
- Potrafisz denerwować mnie jak nikt inny - odgryzła mu się, ale znów za jej słowami krył się zupełnie inny sens. Nie kłamała – był jedyną osobą, która tak skutecznie wyprowadzała ją z równowagi, a jednocześnie jedyną, która wcale jej z tym nie zniechęcała. Dostarczał jej intensywnych emocji, ale nie każda z nich była negatywna. Czasami naprawdę czuła się przy nim dobrze i może potrafiłaby docenić to w sposób otwarty, gdyby te chwile zaczęły w końcu przeważać. Żeby do tego doszło, oboje musieliby się w końcu postarać, zamiast ulegać nerwom i raz po raz sobie dogryzać. Swoją drogą, to zadziwiające, jak szybko ich nastawienia zmieniały się przy sobie. W jednej chwili wydawać się mogło, że zaraz wydrapią sobie oczy, a chwilę później rozmawiali ze sobą jak cywilizowani ludzie. Może jednak mieli jeszcze szansę to wyprostować? Taka myśl pojawiła się w jej głowie, kiedy w końcu doszli do porozumienia, a ona zmuszona została do tego, aby wdrapać mu się na plecy. Swoją drogą, kiedy przylgnęła do niego, trochę się uspokoiła, a po jej wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Czyżby jego bliskość chociaż trochę rekompensowała jej te bezustanne wojny. - Jeśli nie zgubisz mnie gdzieś po drodze, jestem w stanie się na to zgodzić - rzuciła z przekąsem, kiedy już objęła go za szyję. W tym samym momencie oparła brodę na jego ramieniu, zauważając, że było to dla nich coś nowego, ale też całkiem miłego. - Wyglądasz teraz jak mama koala - zwróciła uwagę, kiedy zerknęła na ten jego plecak. Jeśli jednak miał jakieś wątpliwości względem tego, czy w jej słowach kryła się złośliwość, Posy zaraz postanowiła je rozwiać. Musnęła bowiem ustami jego policzek, a później na resztę drogi zamilkła. Nie chciała chyba ryzykować, że jednym słowem zepsuje to, co udało im się wypracować.

Phillips Winfield
sumienny żółwik
Magda
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Wasz powrót do obozowiska nie obył się niestety bez kolejnych przeszkód. Najpierw usłyszeliście gdzieś niedaleko jakąś szamotaninę w płytkiej wodzie mokradeł, których terenów jeszcze nie udało wam się opuścić; zaraz po tym do waszych uszu dobiegły wyraźne, gardłowe odgłosy i dopiero na koniec waszym oczom ukazał się obraz dwóch walczących ze sobą krokodyli różańcowych. To musiało być niezłe widowisko - oba osobniki, mierzące dobre pięć metrów długości, próbujące ugrać dominacje poprzez kolejne ataki łbów i szczęk. Szok i strach na dobry moment zatrzymał was w miejscu, ale nie mogliście długo zostać w tym samym miejscu. Przegrywający krokodyl właśnie zaczął się wycofywać na ląd - prosto w waszą stronę - i choć jeszcze żaden z gadów was nie dostrzegł, to pewnie kwestia czasu, nim zamiast walczyć ze sobą nawzajem, skierują atak w waszym kierunku!
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
-Mam to uznać za komplement?- zapytał z szelmowskim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Mimo wszystko wciąż czerpał radość z jej towarzystwa i mimo tych drobnych potknięć, cieszył się z ich wspólnego wypadu. Nawet jeśli miała mieć mu kiedyś za złe tę akcję z zaginionym w błocie butem, to wciąż wiązał z tym wypadem wiele dobrych wspomnień. Ich relacja była intrygująca, ale tak z pewnością musieliby się nieźle natrudzić, by pozbyć się przeważającej w niej toksyczności. Mimo iż darzyli się szczerą sympatią, to w sytuacjach, które powinni rozwiązać, jak przystało na dorosłych, rozsądnych ludzi zazwyczaj nie wykazywali zbyt zdrowych zachowań.
-Nie przejmuj się, lada chwila powinniśmy być już na miejscu.- stwierdził po chwili, chcąc ja trochę uspokoić. Tym razem wyjątkowo był pewien, że wybrał dobrą drogę i szansa na znalezienie się w obozie była większa, niż mogło się jej wydawać. Sam z resztą marzył już o tym, by na chwilę usiąść we wnętrzu namiotu i zrelaksować się po tym wszystkim. Wciąż miał nadzieję wycisnąć z tego wyjazdu wszystko to, co najlepsze i uśmiechnął się mimowolnie, gdy Posy musnęła jego policzek ustami. Cóż, najwyraźniej jeszcze nie wszystko stracone. Miał już na końcu języka żartobliwe podsumowanie jej komentarza o mamie koali, gdy inna zwierzyna przykuła jego uwagę. Inna, zdecydowanie nie tak przyjazna zwierzyna.
-Cholera, patrz tam.- syknął, wskazując skinieniem głowy na krokodyla. Czy był to odpowiedni moment na panikę? Wynurzająca się z wody istota zdecydowanie nie miała przyjaznych zamiarów, a Phillips mógł mieć tylko nadzieję, że jeszcze ich nie spostrzegła. Mieli więc kilka chwil na ucieczkę. -Wiejemy!-zawołał szeptem, ruszając biegiem w kierunku przeciwnym do stadka krokodyli. Wciąż trzymał Posy na barana, mając nadzieję, że nie spadnie mu podczas tej dzikiej ucieczki. W tym szaleńczym biegu nie obejrzał się za siebie choćby raz, skupiając się tylko na tym, by pokonać możliwie największą odległość. Podczas ucieczki nie zważał zupełnie na to co działo się z Posy. Wciąż trzymał ją za nogi, ale pod wpływem adrenaliny nawet nie przyszło mu do głowy, by skutecznie wymijać ewentualne gałęzie, którymi mógłby nieświadomie zdzielić swoją towarzyszkę. -Musimy wejść na drzewo.- powiedział nieco zdyszany, wciąż zmierzając na przód. Ten krótki sprint z brunetką na plecach, sprawił, że Phillipsa uderzyło zmęczenia, a drzewo wydawało się całkiem sensownym rozwiązaniem. Chyba. W końcu pierwszy raz uciekał przed krokodylami. W wojsku doświadczył naprawdę wielu przedziwnych doświadczeń, ale taką gonitwę po mokradłach miał za sobą po raz pierwszy i miejmy nadzieję, ostatni.
Posy O'Brallaghan
ambitny krab
e.
ODPOWIEDZ