lorne bay — lorne bay
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Life is short, right? We both know that. Well, what if you’re my chance? What if you are the thing that’s actually going to make me happiest?
Już chciała powiedzieć, że przecież czas z nimi… przed chwilą się przecież wkopał i nie miał odwrotu – był na nie skazany do końca życia, a nawet i dłużej. Więc czas z nimi był nielimitowany. Ale jego dyskrecja uświadomiła ją, że stoi za tym coś jeszcze. Brwi powędrowały jej do góry i wpatrywała się w niego intensywnie, ale przede wszystkim z zaciekawieniem. I to co usłyszała to był miód na jej uszy i świadczył o tym szeroki uśmiech, który od razu pojawił się na jej twarzy. Przecież wiedział jak mu kibicowała i sama go pchała do tego, żeby zaczął pracować nad własną firmą. Kiedy więc o tym wspomniał – była jeszcze bardziej dumna niż przed chwilę – Powinieneś mieć parcie na szkło. I sukces. Powiedziałam ci to już w Monterey i powtórzę teraz… jesteś cholernie dobry w tym, co robisz i zasługujesz, żeby robić to pod własną marką. Więc jeśli do wyboru masz pracuję tutaj albo pracę dla siebie… wspierać cię będę w obu przypadkach, ale chcę twojego sukcesu. Zapracowałeś sobie na niego i będziesz pracował dalej. Skopiesz im wszystkim tyłki. – zapewniła i jeszcze raz się wychyliła do męskiej twarzy, żeby go pocałować. Naprawdę, naprawdę, napraaaaawdę była dumna i cieszyła się, że mu się układało. Czy tutaj, czy w Kalifornii to nie miało najmniejszego znaczenia. Była po jego stronie, zamierzała mu kibicować i wspierać jak tylko będzie umiała oraz mogła – Szkoły, praca… wiesz, że to są rzeczy, których w ogóle nie przemyślałam? – przyznała, krzywiąc się lekko i przysiadając na brzegu jakiejś skrzyni czy czegokolwiek, co wyglądało na miarę stabilne i niezbyt kruche – Raczej niezbyt to dobrze o mnie świadczy, że w tym całym zamieszaniu zapomniałam o takich ważnych rzeczach… – jak chociażby to, gdzie jej córka będzie chodzić do szkoły, gdy przyjdzie taki moment. Teraz powinna do przedszkola… jak tu w ogóle wyglądał system przedszkolny? Była okropna – Ale tak, plan jest najlepszy! I myślę, że nie ma co się zastanawiać… skoro mamy jeszcze trochę wolnego czasu to możemy poszukać jakiegoś miejsca, które by się nadawało? – zaproponowała, bo zupełnie jak z ich przyszłym ślubem, teraz ona chciała kuć żelazo póki było gorące!


Skyler Weston
zaradny kameleon
nick
brak multikont
lorne bay — lorne bay
36 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
If you really want to possess a woman, you must think like her, and the first thing to do is win over her soul. The rest, that sweet, soft wrapping that steals away your senses and your virtue, is a bonus.
Wsunął ręce w kieszenie jeansów i wzruszył lekko ramionami. Znów rozejrzał się po warsztacie. Nie miał większych sentymentów do tego miejsca, więc rozstanie z nim też nie będzie szczególnie trudne. – Dzięki, Ane. To dużo dla mnie znaczy. – przyznał otwarcie kiedy na nią spojrzał i uśmiechnął się pod nosem, bo w głowie pojawiła mu się taka zabawna, przekorna myśl, że… Może powinna być jego wspólniczką? Że może to powinien być ich biznes, a nie tylko jego? Na razie jednak nie dzielił się tą refleksją na głos, bo Ackerman skwitowała samą siebie w nienajlepszy sposób, a to – jak zawsze – sprawiło, że lekko wewnętrznie się wzburzył. – Raczej przestań tak gadać, bo jesteś super mamą i myślisz właśnie o tym co jest najważniejsze, a nie o tym co wypadałoby zorganizować. Ane… – pokręcił głową i westchnął tak trochę… Z takim… „co ja z tobą mam!”. No właśnie, co on z nią miał? – Myślisz o tym, żeby zbudować coś z porządnym facetem, takim jak ja na przykład, myślisz o tym, żeby twoje dziecko było bezpieczne i szczęśliwe. I zdrowe. Szkoła czy praca, to tylko dodatki. – wyjaśnił jeszcze i… Cholera! Miał rację. Powinna mu ją przyznać! Ponieważ stał tuż przy niej, pochylił się do niej i przytknął na moment, dwa pysk do czubka jej mądrej głowy. Jedną dłonią objął jej kark i lekko palcami zaczął go rozmasowywać. – Możemy. Możemy wszystko. Sporo tu lokali, które by się nadawały. Ważne, żeby było w miarę blisko do domu… – w miarę, bo „blisko” w Australii to pojęcie dramatycznie względne. – Poszukamy w sieci, pojeździmy, podzwonimy… Coś się znajdzie. – w ogóle się tym nie martwił. – Wiem, że martwisz się swoją pracą, Ane. – napomknął nagle, znienacka i znikąd, ale… No czuł, że to gdzieś między nimi wisi. Nawet jeśli do tej pory nieruszone choćby pół-wzmianką, nieważne – wisiało. Rozumiał jej wątpliwości, bo wiedział ile znaczyła dla niej praca w Agencji. – Wiem, że trudno będzie ci się rozstać z Biurem. I wiem, że to, że cię o to proszę to prawdopodobnie szczyt mojej zuchwałości, bezczelności i… Tak, wszystko co złe to ja, wiem. – wargi zadrżały mu lekko, bo wiadomo, że ciut przerysowywał sprawę. Ale tylko ciut. – Ale jeśli będziesz chciała pracować, znajdziemy ci coś fajnego. A jeśli nie to wiesz, że to nie problem. – bo jak sto razy już powtórzył, on się nimi zaopiekuje. – Swoją drogą… Nie powiedziałaś mi czegoś jeszcze… – zmrużył lekko ślepia, bo teraz sobie to uzmysłowił. Ale nie powiedziała, bo on też nie zapytał, więc to jego wina. Spojrzał na Lily, ale ta była zajęta grzebaniem w skrzynce z narzędziami. – Skupiliśmy się na Lily, ale ty też miałaś dzisiaj rozmawiać z doktorem… Co powiedział w twojej… Naszej sprawie, hm? Przeprowadzka zrobi ci dobrze czy…? – chciał to wiedzieć. Chciał wiedzieć co zalecił jej specjalista. Człowiek, któremu musiała ufać i z którym rozmawiała o swoich wątpliwościach i trudnych życiowych momentach i emocjach.

Ane Ackerman
zaradny kameleon
nah
brak multikont
lorne bay — lorne bay
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Life is short, right? We both know that. Well, what if you’re my chance? What if you are the thing that’s actually going to make me happiest?
Podniosła wzrok, gdy mówił i oczywiście, że miał rację, chociaż ona wyglądała na przekonaną w jakichś osiemdziesięciu procentach. Tych parę pozostałych zostawiała sobie na biczowanie się i poczucie winy, musiał jej odpuścić, bo naprawdę minie sporo czasu zanim się nich pozbędzie. Niestety życie trochę za mocno ją pokiereszowało i wiedziała, czym to było spowodowane. Ale lekko się uśmiechnęła i pokiwała głową, dając mu do zrozumienia, że no… kupowała to. Kupowała to, co do niej mówił i była wdzięczna, że tak uparcie próbował wbić jej to do głowy, że wcale nie dawała tak ciała jak jej się wydawało.
- Nie będzie mi trudno – przyznała, bo chyba faktycznie o tym nie rozmawiali – Od czasu… ich powrotu. – wymownie spojrzała na Lily, o której właśnie była mowa – Praktycznie tam nie bywam. Przyznaję, że wzięłam taką ilość bezpłatnego urlopu, że się od niej odzwyczaiłam. Boję się, że kolejna sprawa znowu by mi ją zabrała… więc nie. Porzuciłam pracę w Biurze jeszcze zanim sama przed sobą się do tego przyznałam. Nie będę tęsknić. – wzruszyła lekko ramionami, bo naprawdę… z jednej strony kochała swoja pracę, kochała ludzi, z którymi przyszło jej pracować, ale to jak została przez agencję skrzywdzona… tego nie da się cofnąć. Zabrali jej dziecko, pozwolili jej myśleć, że ono nie żyje… i to wszystko dla sprawy, wyższego dobra – Nie wyobrażam sobie nie pracować. Wiem, że dalibyśmy sobie radę… – bo on pracował, a ona miała oszczędności i dom w Kalifornii do wynajęcia – Ale nie potrafiłabym siedzieć w domu i nie robić nic. Nie umiem. – takie rozwiązanie nie wchodziło w grę, musiała znaleźć coś innego, coś swojego.
Gdy wspomniał o psychologu, ściągnęła śmiesznie brwi i pokręciła głową, bo chyba się nie zrozumieli – Spotykam się z nim tylko rozmawiać o Lily. To jej terapeuta, ja się z nim spotykam, żeby omówić jak mogę jej pomóc i jak z nią pracować. Nie rozmawiam z nim o sobie. – a przynajmniej nie jest to głównym tematem ich rozmów – Wtajemniczyłam go w to wszystko, co tu się dzieje… w ciebie, nas i to, że bardzo mi zależy, żeby z tobą zostać, bo tak czuję się najszczęśliwsza, ale boję się o Lily. Przyznał, że rozumie i… to tyle właściwie. Ale przyznał, że Lily bardzo cię polubiła. – uśmiechnęła się pogodnie, bo od początku mu to mówiła, ale jeśli chciał potwierdzenie specjalisty to proszę bardzo! – Sama wiem, że twoja obecność zrobi mi najlepiej. – i nikt nie musiał jej tego tłumaczyć, a już na pewno nie psychiatra.



Skyler Weston
zaradny kameleon
nick
brak multikont
lorne bay — lorne bay
36 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
If you really want to possess a woman, you must think like her, and the first thing to do is win over her soul. The rest, that sweet, soft wrapping that steals away your senses and your virtue, is a bonus.
Skoro tak… Skoro sama twierdziła, że porzucenie pracy w Biurze nie złamie jej serca, a przy tym mówiąc to brzmiała dość pewnie i przekonująco, Westonowi nie pozostało nic innego jak pokiwać w zrozumieniu głową i po prostu jej w tym zaufać. Wiedział też, że Ane nie mogłaby siedzieć w domu i… Robić co? Nic? Uśmiechnął się słysząc potwierdzenie tego w jej słowach. Był przekonany, że znajdą jej coś co będzie robiła z przyjemnością. Nie chciał, żeby przeprowadzka na drugi koniec świata wiązała się tym, że Ane będzie teraz musiała robić coś co kompletnie nie będzie jej odpowiadało. Już dosyć poświęceń. Naprawdę, więcej od niej nie oczekiwał i nawet nie chciał. No… Może poza jedną drobną kwestią, która wiązała się ściśle z tym o co ją zapytał… - Tak, Ane, ja rozumiem… – zaczął, a ponieważ skrzynia, na której siedziała była duża i szeroka, to przysiadł się do niej. Ostrożnie, bo kawał chłopa, swoje ważył. – Rozumiem, że to lekarz Lily i że ty sama wiesz najlepiej co jest dla ciebie dobre, ale… – spojrzał na nią i sięgnął łapskiem do jej dłoni. Splótł ich ręce razem. – Myślałem, że może skoro opowiedziałaś mu o twojej… Waszej, naszej sytuacji to… No nie wiem, tobie też coś doradzi. Tak tylko względem ciebie. – bo nie ukrywajmy, ale ona też przeszła ogromną traumę. Spojrzał na nią i było po nim widać, że chyba trochę się martwi. – Nie myślałaś o tym, żeby samej też spróbować z kimś pogadać? No wiesz, z kimś kto się na tym po prostu zna? – tak jak sięgnęła po pomoc z Lily, tak nie zrobiła tego w przypadku samej siebie. – Martwię się o ciebie, Ane. Martwiłem się już wtedy, kiedy Mark i Lily wrócili i martwiłem się przez wszystkie te miesiące, kiedy nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Teraz też się martwię, bo… – on nie był psychologiem, psychiatrą ani… Żadnym innym „psy”. Był gościem od łódek, a przy okazji był też gościem, który kochał ją jak wariat. Nie wiedział na ile rozmowa z nim działa na nią terapeutycznie. – Strasznie dużo przeszłaś. A ja… Wystarczę? – żeby jej pomóc poskładać się w całość?

Ane Ackerman
zaradny kameleon
nah
brak multikont
lorne bay — lorne bay
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Life is short, right? We both know that. Well, what if you’re my chance? What if you are the thing that’s actually going to make me happiest?
Wiedziała o co mu chodziło. Rozumiała. Martwił się, tak jak ona martwiłaby się o niego, gdyby sytuacja była odwrotna. Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni i lekko się uśmiechnęła. I ostatkiem sił ugryzła się w język, że pewnie usłyszałaby jakiś psychologiczny bulszit zamiast konkretnych raz. Zastanów się jak się z tym czujesz, zdecyduj co naprawdę dla ciebie będzie najlepsze. A to akurat wiedziała! Nie powiedziała tego na głos z prostego powodu – Lily była obok, a przy niej gryzła się w język. Nie chciała by dziewczynka nabrała jakichkolwiek uprzedzeń względem psychologów, psychiatrów i ludzi, którzy mieli jej pomóc. Ale ona miała jeszcze przed sobą całe życie i musiała to przepracować. Ane? Była dużą dziewczyną i zamierzała sobie poradzić sama. Zresztą nawet nie sama. Miała Skylera. Uśmiechnęła się i pochyliła się, żeby przytknąć wargi do jego skroni – Wystarczysz to mało powiedziane. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję i więcej niż mogłabym prosić. – zapewniła bez cienia wątpliwości, ładnie się do niego uśmiechnęła – Chodź, dokończymy tą wycieczkę – bo chyba się zawiesili! I faktycznie jeszcze pokazał im stocznię, a później spędzili miły rodzinny wieczór, żeby świętować! Była smaczna kolacja, był deser i było wszystko, co przy świętowaniu być powinno!


/zt
zaradny kameleon
nick
brak multikont
MAGAZYNIER — WINFIELD'S CRAFT
21 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
02


Praca nigdy nie jest łatwa, przyjemna jest dopiero kiedy robi się coś co naprawdę się lubi. Ja akurat miałem takie szczęście i robię w tym czym się znam. Może nie jest to jeszcze stanowisko, które chciałbym już mieć. Jednak każdy od czegoś zaczął, tak jak i ja teraz. Pracuje bardziej na magazynie, jednak co jakiś czas, mogę pomóc przy wszystkich łodziach. Ciekawe czy moja ciotka, pamięta że sama posiada ową łódź i musi coś przy niej zrobić. Jednak z każdym tygodniem mogłem stwierdzić, że całkowicie o niej zapomniała. Więc jak mam wolną chwilę, zajmuje się jej jachtem. Ostatnio nawet silnik zapisałem, że musi go wymienić, ponieważ był tak dawno nie używany, że coś w nim zaschło. Wymiana rzeczy jest droższa niż kupienie zupełnie nowego silnika, kiedyś jej o tym będę jednak musiał powiedzieć, ponieważ jak popłynie na wodę to na niej po prostu stanie i tyle będzie z jej wypłynięcia na wodę.
Akurat skończyłem pracę przy magazynie, więc aktualnie parę godzin tylko dla siebie. Dostawa będzie za dwa lub trzy godziny, tym bardziej mam wolne. Chodziłem tak i sprawdzałem każdą z łodzi oraz jachtów. Czasem nie wiem po co ludzie je kupują, skoro one tylko tutaj tak stoją i niszczą się. A potem każą nam je naprawiać i przywrócić im pierwszy wygląd, jak po kupieniu i nawet po tym nie pływają po naszych wodach. Naprawdę mega szkoda mi tych łodzi. Idąc w stronę pomostu, poznałem z daleka kolor włosów oraz ten wielki kapelusz. Czyżbym wykrakał i moja cioteczka postanowiła popływać po tej wodzie? Westchnąłem, ale skierowałem się jej stronę, oby mocno nie zawracała mi głowy.
- Cioteczka! A co ciocia tutaj robi, zgubiłaś drogę do swoje łodzi? - Spytałem się.

Cecilia Rossi
powitalny kokos
M
36 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tak prawda, kiedy pracuje się w tym czego się nie lubi, Cece wie jak to jest. Ponieważ sama musiała pracować w zawodach, w których wcale jej się nie podobało. No bo przecież z czegoś trzeba było wyżyć. A przy początkach swojej kariery jako artystka wcale dużo nie zarabiała. Co prawda teraz też nie są to jakieś wielkie kokosy, no ale nie narzeka. Co prawda nie jest bilionerką, którą stała się niedawno jedna z gwiazd i to właśnie kobieta. Na przykład musiała sprzątać pewnych bogaczy domy, którzy wcale a wcale nie należeli do najprzyjemniejszych, albo pracowała jako pokojówka w hotelach. No to nie była jej praca marzeń, ale jakoś żyć trzeba było. O łodzi oczywiście, że pamiętała. Dlatego też postanowiła, że przyjdzie do pracy do Teddy'ego żeby sprawdził jej łódź. Miała nadzieje, że da jej jakąś zniżkę. A co niech się przyda na coś po tylu latach wychowania. Bo praktycznie wychowała go od tak młodego, że można powiedzieć, że jest niczym jej rodzone dziecko. Zanim wypłynie w szerokie wody zauważyła Teddy'ego niedaleko pomostu. Spojrzała więc w jego stronę i ruszyła w jego stronę.
- Nie zgubiłam, ale przyszłam do ciebie z pewną sprawą... - Uśmiechnęła się lekko, bo wiedziała jaka już będzie jego reakcja. W końcu wychowała go.
- Przyszłam do was żebyście sprawdzili mi łódź i naprawili co tam trzeba, a ja potem wam zapłacę. - Westchnęła przyglądając się mu.
- A w ogóle czemu ty do mnie już tak mało kiedy zaglądasz.... co stwierdziłeś, że po 18 roku życia nie musisz się interesować kimś kto cię wychował co? - Stwierdziła unosząc przy tym brew w górę, z lekkim żalem w głosie.

Teddy Wood
powitalny kokos
nick
MAGAZYNIER — WINFIELD'S CRAFT
21 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Popatrzyłem na swoją ciotkę, jakby naprawdę urwała się totalnie z innej planety na tym świcie. Co prawda mnie wychowała i zajęła się mną. Ale czasem naprawdę była po prostu dziwna, przez co miała dość dziwne pomysły, a czasem nawet była po prostu za bardzo opiekuńcza co do mojej osoby. Czy mi się ten fakt podobał? Oczywiście, że nie. Przecież jestem już dorosłym człowiekiem do tego pracującym. Zmarszczyłem czoło, nie spodziewając się w sumie samego przyjścia cioteczki tutaj.
- Wiesz, że codziennie ją sprawdzam? No i wiem co dokładnie trzeba wymienić w łodzi, więc spokojnie o takie rzeczy- Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc po co dokładnie tutaj przyszła. Przecież tyle razy o tym mówiłem, ale teraz widać jak bardzo mnie ona słuchała, czyli zerowe zainteresowanie z jej strony. Splotłem ręce na klatce piersiowej, słuchając dalej jej wywodów, które były dla mnie naprawdę niepotrzebne i zbędę w tej sprawie. - Mam za dużo pracy, a jeśli mam wolne to wolę spędzać czas z znajomymi - Stwierdziłem, wywracając oczami na cioteczkę. Ona naprawdę myśli, że będę do niej codziennie zaglądać i przychodzić po pieniądze lub coś zupełnie innego? Te czasy dawno się skończyły, chcę być bardziej samodzielny. Mogę co prawa do niej wpadać no i to robię, ale nie moja to wina że nie tak często jak ona o tym marzy. Dodatkowo uważam, że powinna ona sobie kogoś jednak znaleźć. Bo jednak z nią jest coraz gorzej, a to naprawdę w sumie jest mega złe.
- Jakbym mógł o tobie zapomnieć? Może jak skończę pracę, pójdziemy na jakiś późny obiad? - Zaproponowałem. Przetarłem czoło z potu, widząc że dopłyną zaraz kolejne łodzie, odsunąłem cioteczkę, aby w razie czego niczym nie oberwała, nie raz ja tak dostałem i nie jest to zbyt miłe uczucie. Krzywy uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Zaprowadzić cioteczkę do swojej łodzi?

Cecilia Rossi
powitalny kokos
M
36 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ona nie urwała się z innej planety, po prostu była artystką, artyści tak mają. Są trochę oderwani od rzeczywistości, są przede wszystkim bardzo wrażliwi i emocjonalni. Prawdopodobnie dlatego też zostają artystami. Bo wiedzą jak wcielić się w inną osobę, a szczególnie aktorzy, co prawda jako wokalistka też musi umieć wcielić się w inną postać jako że, musi umieć przez tekst przekazać swoje, lub czyjeś uczucia a bez bycia emocjonalnym nie da się tego zrobić. To, że on jest dorosłym człowiekiem nie oznacza, że ona nie będzie nadopiekuńcza. W końcu wychowywała go praktycznie od dziecka, jak swojego. Traktuje go jak syna i zawsze będzie go stawiać na pierwszym miejscu. Być może dlatego też jest sama. Bo uważa, że jeżeli kogoś sobie znajdzie to go zaniedba. A nie chciałaby tego zrobić.
- Szczerze powiedziawszy to wiem. Chciałam po prostu znaleźć tylko pretekst do tego żeby się z tobą spotkać i pogadać. Czy to takie złe? - Kiedy to powiedziała zmarszczyła brwi przyglądając mu się. Czy on na prawdę nie potrafił tego wyczuć? Oczywiście, że ona uważnie go słuchała, tylko on najwyraźniej nie wyczuł tego, że to był po prostu pretekst.
- Aha, no dobrze. Czyli po prostu zapycham ci nie potrzebnie czas i zatrzymuję cię.... Zrozumiałam aluzję. - Mówiąc to poprawiła sobie kapelusz patrząc przed siebie na przypływające łodzie. Czy zaglądanie do niej co dziennie byłoby takie złe? No chyba nie to oznaczałoby, że kocha się własną rodzinę i na niej mu zależy. Przecież są w połowie Włochami, czy ona nie nauczyła go tego, że Włosi są ze sobą bardzo blisko jak rodzina? Uczyła go tego i miała nadzieję, że mu to przekazała, ale jak widać chyba nie do końca. Jak już mówiła, ona nie umie sobie chyba kogoś znaleźć, bo uważa, że wtedy zacznie go zaniedbywać.
- Jak chcesz możemy pójść, ale nie chcę żebyś się do tego zmuszał... pewnie masz plany ze znajomymi więc to twoja decyzja. - Kiedy ją odsunął tylko się uśmiechnęła.
- Nie, nie musisz...Jeszcze wiem jak moja łódź wygląda. - Skrzywiła się lekko unosząc jedną brew w górę.

Teddy Wood
powitalny kokos
nick
MAGAZYNIER — WINFIELD'S CRAFT
21 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dla mnie cioteczka zawsze będzie z innej planety, nawet jeśli będzie wszystkim mówić, że jest całkowicie inaczej. Może stara się ona to zmienić, tak jednak nie zawsze za dobrze to jej szło. Być może lepiej by jej wyszyło, gdyby jednak kogoś sobie znalazła. Tak zajęłaby się czymś, poszłaby na jakieś randki lub ogółem przypomniałaby sobie, że jeszcze ma swoje życie. A nie tylko przybranego syna, takiego jak ja.
- Jest takie coś jak telefon? Można przecież napisać sms, zadzwonić lub coś ogółem innego. Jest tyle możliwości, cioteczko - Zaśmiałem się. Nachodzenie w pracy, aż tak mocno nie jest złe. Ale jednak wolałabym się z nią spotykać w miejscach, trochę mniej bardzie publicznych. Chociaż większość i tak bardzo dobrze wie, że jednak Rossi to moja dalsza rodzina, tak przy znajomych taki trochę jednak przypał. I nie jestem zły, czy coś ale szanujmy prywatność drugiej osoby. Tak pójdziemy na kompromisy, które oszczędzą nam wszystkim jakieś dobre środki do lepszego życia, bez kłótni na przykład.
- Tak trochę, ale widok cioteczki zawsze poprawia mi humor! - Szybko się poprawiłem, nie chciałam aż do końca jej niszczyć humor i nie chcę też, żeby była jakoś smutna. Przytuliłem ją delikatnie, nawet poklepałem po plecach w ramach pocieszenia. Nigdy jakoś w tym wszystkim nie byłem i nie będę najlepszy. Także powinna docenić moje starania, nawet jeśli to ja w tym wszystkim nabałaganiłem.
- Dzisiaj nic nie mam zaplanowane, także możemy pójść na wspólny obiad. Zwłaszcza jeśli będzie to makaron - Uśmiechnąłem się niewinnie, tak jak to lubiła kiedy byłem młodszy. Dawno tego nie robiłem, ale zawsze jak chciałem poprawić jej humor, wystarczyło że powiedziałem coś śmiesznego lub uśmiechnąłem się w taki sposób, no i to jakoś działało? Chociaż nie powiem, dawno już z tego wyrosłem. Zmarszczyłem czoło, widząc że idzie zupełnie w inną stronę. Podbiegłem i zmieniłem kierunek, trochę jednak się pozmieniało od jej ostatniej wizyty. Przez co poszłaby w stronę nowych łodzi, które trzeba jeszcze przestawić. - W tą stronę, tam są łodzie, które musimy przestawić - Mruknąłem.

Cecilia Rossi
powitalny kokos
M
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
#31

Kiedy Winfield dostał z rana telefon od ojca z pytaniem, czy ma dziś czas i czy mógłby na chwilę podjechać do rodzinnej stoczni, Luke od razu wyczuł jakiś spisek. Ojciec nigdy z własnej woli nie zwróciłby się do najmłodszego syna w sprawie jakkolwiek powiązanej z rodzinnym biznesem. Nie to, żeby Luke'owi na tym jakoś szczególnie zależało, ale wydało mu się to na tyle podejrzane, że obdzwonił resztę rodzeństwa aby podpytać, czy nie wiedzą o co chodzi. Okazało się, że ojciec wcześniej również dzwonił do Camerona, Decka i Toma, jednak żaden z nich nie miał dzisiaj wolnej chwili, więc Luke był jego ostatnim wyborem. Ok, czyli jednak wszystko pozostawało w normie.
Okazało się, że trzeba było dopilnować odbioru nowych części od hurtownika. Luke podjechał najpierw do ojca po pełnomocnictwo, a następnie udał się do stoczni żeby "dopilnować interesu". Czyli sprawdzić, czy wszystko jest w miarę całe, a potem podpisać w imieniu ojca parę papierków. No totalnie proste zadanie, co tu się mogło niby wypierdolić po drodze?
Luke nie docenił jednak swojego magnetycznego działania i umiejętności przyciągania wszystkich nieszczęść w okolicy. Kiedy wszystko szło całkiem nieźle, razem z paroma pracownikami stoczni odbierali zamówienie, liczyli, sprawdzali czy wszystko jest ok, w pewnym momencie Luke kątem oka dostrzegł sylwetkę wysokiego gościa, który przekroczył bramę stoczni. W pierwszej chwili go zignorował przybysza. Jednak po chwili mimowolnie ponownie na niego spojrzał i zamarł. Wpatrywał się w mężczyznę jak zaczarowany, ignorując zwracających się do niego pracowników. Po chwili, niewiele myśląc i działając kompletnie impulsywnie (nowość) Luke ruszył w kierunku jegomościa.
- Ty chuju - warknął w stronę Josha, a następnie z impetem mu wpierdolił. Pracownicy, z którymi przed chwilą stał, przez moment wpatrywali się na tę scenę, a następnie rzucili się biegem w stronę dwójki gości, którzy postanowili zrobić sobie w stoczni walkę MMA.

Joshua Martin
pracuje w porcie — w Sapphire River
31 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę namieszał, narobił hazardowych długów i zniknął. Kilka lat temu został uznany za zmarłego. Nikogo nie wyprowadził z błędu. Teraz wraca do miasta. Ciekawe, jak zniosą to jego bliscy, zwłaszcza ojciec i żona.
/ po grach

Wszystko układało się całkiem nieźle. Jakimś cudem udało mu się przekonać żonę (a może inaczej, to ona przekonała jego), że stracił pamięć i nie pamięta kilku ostatnich lat swojego życia, w tym również tego, że był jej mężem. Na szczęście to ona wyszła z inicjatywą wykonania testów DNA, a on ochoczo na nie przystał. Byłby głupi, gdyby tego nie zrobił. Przecież to najlepsze możliwe rozwiązanie jego problemów, a że przez jakiś czas będzie musiał udawać, że niczego nie pamięta i nie wie, kim są poszczególne osoby z jego życia... No trudno. Był gotowy dzielnie zmierzyć się z tym jakże niezwykłym zadaniem.
Póki co czekało go inne, znacznie bardziej przyziemne zadanie. Hurtownikiem, a w zasadzie jego przedstawicielem (no, może bardziej pasowałoby tu określenie pomocnikiem przedstawiciela), z którym miał spotkać się dziś Luke, był nie kto inny, tylko Josh. Znaczy... Mark. Josh. No, on. Kumpel zabrał go ze sobą, bo i tak obaj panowie musieli przyjechać dziś do stoczni: hurtownik razem z częściami, a Martin miał zająć się swoimi spawami. Planował spotkać się z jednym starym znajomym, żeby odnowić "zawodowe kontakty" - czytaj: wciągnąć go w mroczny świat ciemnych interesów, o których nikt poza nimi nie powinien wiedzieć. Wszystko szło świetnie, a przynajmniej do momentu, gdy "coś" go znokautowało.
Był zbyt skupiony na myśleniu o sobie, by dostrzec, że w jego stronę pędzie rozjuszony Luke. Josh nie miał szans na uniknięcie ciosu, nic więc dziwnego, że gdy już oberwał, poleciał do tyłu. Na szczęście nie wylądował w wodzie, przywarł tylko plecami do ściany jednego z budynków. Kiedy jednak nieco oprzytomniał, dotknął swojej szczęki i wybadał, że nie stracił żadnego zęba, ruszył do kontrataku.
- Sam jesteś chuj - zripostował, a że był nieco wyższy i większy od Luke'a, to z łatwością strzelił go pięścią w ryj. Zaraz potem poprawił uderzenie, wyprowadzając kolejny cios w twarz dawnego kumpla. Nikt nie będzie go wyzywał od chujów. Nikt.

Luke Winfield
ODPOWIEDZ