lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
#5

Czasem budziła się w środku nocy, miała przyspieszone tętno, w głowie kłębiło się tysiące myśli, a pot spływał jej po skroniach. To chyba było normalne, że przy takim zawodzie, w końcu dopadną ją wyrzuty sumienia, że w końcu będzie widywać twarze zamordowanych przez siebie ludzi, którzy nawiedzać ją będą w snach. Zaczynając od jej ojca, a na kończąc na gruzińskim dyplomacie Marcelu. Przecież to nie może być tak, że człowiek nic sobie nie robi z pozbawiania życia innych ludzi, to chyba tak nie powinno działać. Inej budziła się z krzykiem, ale tylko dlatego, że bardzo chciało jej się siku.
Żyła sobie w najlepsze, traktując swoją pracę trochę jak hobby, trochę jak robotę prosto ze snów. Mogła podróżować, poznawać nowych ludzi, a co najlepsze dostawała za to masę pieniędzy, które mogła sobie przejebać na co jej się tylko chciało. To, że na misji musiała kogoś zabić to cóż... było urozmaiceniem jej wyjazdów. Podobało jej się to, że w swoich zleceniach mogła wykazać się kreatywnością przy wykonywanej pracy, miała duże pole do popisów, a co jak co, ale Inej kochała się popisywać. Uwielbiała robić show i przedstawienie, chciała żeby ludzie dowiedzieli się o jej pracy. Lubiła też być doceniania, a jak na razie nie uszło jej uwadze, że gdzieś tam ktoś próbuje ją odnaleźć i pewnie wpakować za kratki. Podobało jej sie to, ta adrenalinka, czy tym razem jej się uda czy nie? Specjalnie zostawiała drobne ślady, które miały być puszczeniem oczka, na tych, którzy próbowaliby ją namierzyć.
Jak na razie im się to nie udało i Inej była pewna, że jeszcze trochę im to zajmie, bo kto szukałby seryjnego mordercy w jakiejś zapyziałej dziurze w Australii!? Szczególnie, że nikt z nich nie wiedział nawet jak Marlowe wyglądała. Żaden agent, detektyw czy glina nie mógł połączyć jej ładnej buźki z morderstwami no prawie żaden. Całe szczęście Leonowi ufała, nawet jeżeli nie było to do końca mądre i logiczne posunięcie. Nie wolno jednak oczekiwać od Inej logicznego myślenia, bo z tym u niej było trochę ciężko.
- Nie martwisz się, że kiedyś skończysz z nożem na gardle? - Zapytała nagle zachodząc mężczyznę od tyłu. Bez zbędnych przywitań, czy głupich całusków w policzek na dobry wieczór. Inej specjalnie wybrała na ich spotkanie takie miejsce na uboczu, przy Leonie nie musiała udawać nudnej barmanki, mogła być sobą, ale lepiej żeby reszta miasta się o tym nie dowiedziała. - Słyszałam, że zostałeś okrzyknięty nowym Jezusem, chociaż trochę opóźnionym skoro zmartwychwstanie zajęło Ci aż cztery lata - rzuciła, bo to ją wyraźnie bawiło. - Kolejny krok to włosy po pas? - Nie była jakąś wybitną religijną znawczynią, ale księży też zabijała więc mniej więcej ogarniała typa przybitego do krzyża.

leon fitzgerald
towarzyska meduza
catlady#7921
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
#4


Dzień, w którym to wszystko się zaczęło, pamiętał wciąż wyraźnie. To, że z nieba lał się żar, a popołudniowe korki na obwodnicy spowodowane były uszkodzeniem jednej z ciężarówek; pamiętał, że wieczór był pochmurny, a gdy było już po wszystkim, na niebie nie lśniła ani jedna gwiazda. Musiał bez przerwy do tego wracać, bo był to dzień upadku jego moralności — otulając się w kolejnych dniach narkotycznym ciepłem białego proszku, poszukiwał dla siebie odkupienia. I wiedział już wtedy, że nigdy go nie odnajdzie — pozbawiając kogoś życia, pozorując jego zaginięcie, a także wreszcie pozbywając się też ciała, zesłał na siebie wieczne potępienie. Ale musiał. Musiał tego jednego człowieka zabić, bo działał w samoobronie; to powiedziałby w sądzie, na który przez dwa pierwsze lata czekał. Nikt po niego jednak nie przychodził, a on nadal to, co zrobił, zagłuszał narkotykami. To całkiem zabawne; zabijając człowieka, który ewidentnie na to zasłużył, uratował życie przyjaciółki. I swoje. Czy to go tłumaczyło? Cóż, po tych wszystkich latach udawania, że żałuje, był już w stanie powiedzieć prawdę — zabijając tamtego, odczuł satysfakcję. Nie ćpał więc dlatego, by zapomnieć o źle, które wyrządził; robił to, by nie pamiętać, jaką sprawiło mu to radość.
Inej Marlowe była jednym z promyków jego życia. Tak dziwna, tak nieprzewidywalna, stała się jedną z tych osób, które pomagały mu w poprawnym rozumowaniu świata. Czy to wtedy, gdy oboje mieli nad sobą zwierzchników, pozornie działających po stronie prawa, czy też wtedy, go oboje już wybrali dla siebie inną drogą. Wiedząc, że tamtego pamiętnego dnia, gdy zleceniem jej okazał się człowiek, z którym akurat ustalał warunki transakcji, mogła go zabić, upewnił się tylko, że tak wiele ich łączy. Nie musiała mu wierzyć, gdy obiecywał, że jej nie wyda. Nie musiała zwierzyć jego słowom, gdy przyznał, że on także dłonie ma splamione krwią. Nie musiała wysłuchiwać jego tyrady o tym, że pracuje dla policji nadal wyłącznie dlatego, by odzyskać wolność — co nie znaczy, że w to policyjne prawo wierzy. Szczęśliwy był jednak, kiedy te wszystkie słowa zaakceptowała.
Nigdy jej nie oceniał. Posiadając niewyraźny obraz tego, czym się zajmuje, pozwalał sobie na to, by nie wnikać, nie dociekać. Po prostu była. Inna niż wszyscy, prawdziwa. Szczera. A on tego potrzebował; dusząc się życiem, niezbędna była znajomość z kimś, przy kim może oddychać. Przy kim nie musi udawać. — Czasem na to liczę — odpowiedział, nieco zaskoczony jej nagłym przybyciem, bo jak to zwykle bywa, jego myśli uciekły gdzieś daleko, poza Lorne Bay. — Myślisz, że to dobry moment na założenie jakiejś sekty? — spytał z uśmiechem, wywracając jednocześnie oczyma. — Będę bardziej współczesnym Jezusem, bez tych długich włosów i korony cierniowej — odparł z przekonaniem, bo jeśli już miałby bawić się w przybieranie takiej roli, to na swoich warunkach. — Intrygują cię miejscowe legendy, Inej? — spytał po chwili, głową wskazując latarnię morską, przy której chyba nigdy nie był — pamiętał jednak z dzieciństwa różne pogłoski, w które nigdy jednak nie wierzył.

Inej Marlowe
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
Inej o dziwo nie była fanką narkotyków i bez nich było jej się ciężko kontrolować i trzymać nerwy na wodzy. Brała dragi może dwa, trzy razy w życiu i nie spełniły jej oczekiwań. Czy czuła się po nich lepiej? Nie. Czy czuła cokolwiek? Nie. Musiała wypracować swoje własne metody na to, by nie być taką pustą w środku. Z Inej problem był taki, że ona nie potrafiła odczuwać większości normalnych emocji, nawet jeżeli myślała, że potrafi. Wmawiała sobie, widząc zachowania innych ludzi, że ona robi tak samo, a w głębi serca nie chciała przyznać się do tego, że nawet osoby, których nazywa przyjaciółmi są dla niej mało istotni. Oczywiście, przyzwyczaiła się do nich, ale czy byłaby w stanie zapłakać, albo odczuć autentyczny smutek, gdyby ich zabrakło? Nie. Tak samo jak nie odczuwała strachu, radości, ekscytacji... przynajmniej nie w normalnych warunkach. Takie już było życie psychopaty. Nie ciekawe.
Marlowe oczywiście wielce oburzała się za każdym razem, gdy ktoś nazywał ją psychopatką, ostatnio nawet udało jej się nie zabić Sam za takie określenie i było to dla niej wielkie osiągnięcie. No, ale Sameen była już teraz jej dziewczyną, więc nie zasługiwała na taką beznadziejną śmierć, Marlowe na bank przygotowałaby dla niej coś specjalnego. Inej miała dość sporą wyobraźnie i wykazywała się wielką kreatywnością jeżeli chodziło o morderstwa, to był jej taki znak rozpoznawczy. Lubiła się popisywać swoją agresją, ale jeżeli już coś ją w życiu ekscytowało to "polowanie" na swoje ofiary i widok, gdy płaszczą się przed nią tuż przed śmiercią... a najbardziej podobał jej się ten moment, w którym widziała jak z człowieka uchodzi życie, jak z trudem łapie ostatni oddech. Ta chwila była dla niej jakaś kojąca.
- Jesteś dziwny - odpowiedziała - mówisz seryjnej morderczyni, że liczysz na śmierć. Prowokujesz mnie Fitzgerald? - Zapytała unosząc brew z wyraźnym rozbawieniem. - Wystarczy słowo, a Ci pomogę - nawet chętnie, bo czemu nie? Jeżeli ktoś chciał umrzeć, to spoko, mogła pomóc. - Tak, ludzie to debile. jeszcze byś się na tym wzbogacił - szczególnie w czasach, w których nie potrafili sami myśleć, a fake newsy łykali jak pelikan. - Spoko, ale jak się nauczysz zmieniać wodę w wino, to wiesz, gdzie mnie szukać - uśmiechnęła się, bo sorry, ale może i dragów nie brała, z alkoholem było trochę inaczej. Lubiła wypić sobie dobre wino czy piwo, oczywiście w rozsądnych ilościach. - To zależy - spojrzała na latarnię, która wyglądała dość niewinnie. - Ktoś tu umarł? -W miejscowych legendach zawsze ktoś umierał, albo znikał w niewyjaśnionych okolicznościach.

leon fitzgerald
towarzyska meduza
catlady#7921
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Poprzez karty jego życia, tak chaotycznie pozapisywane historiami jawiącymi się bardziej jako atramentowe plamy, niż faktyczne zdarzenia, przewinęło się wiele skomplikowanych sylwetek. Ludzie o mniejszych lub większych morałach, ci dobrzy i źli, wymagający od życia wiele, jak i ci zadowalający się błahostkami. Gdzieś tam w okresie dzieciństwa uważnie dobierał sobie przyjaciół, tak jak uważnie stawia się kolejne kroki — naturalnie do momentu pierwszego upadku. Wyliczać więc już można tylko kolejne lata, podczas których odpuszczał coraz zuchwalej. Najpierw pozwalając sobie na zobojętnienie wobec miłości, która nie była tak wielka i wspaniała, jak zakładał, potem akceptując wszystkie rozczarowania związane z pracą, która nie czyniła z niego bohatera. Obecnie sens miała dla niego tylko rodzina, a wszystko inne pozostawało częścią tejże wielkiej pustki, którą od lat odczuwał. Nie zdziwiłaby go więc w żaden sposób historia Inej, jak i drzemiące w niej demony — zbyt wiele widział, zbyt wiele doświadczył. Przebywając wśród wysłanników Belzebuba, dawno już utracił wiarę w człowieczeństwo samo w sobie. Mógłby jedynie odczuć zazdrość wobec tego, że Inej Marlowe nie czuła nic.
— Nadejdzie taki dzień, Inej, kiedy skorzystam z twoich usług — odparł z lekkim rozbawieniem, zupełnie tak, jakby mówili o sprawach nieistotnych. Jakby to były żarty tylko, nie prawdziwe słowa, niosące ze sobą szczerość. Tak więc owszem, gdyby Leon przestał być takim cykorem, poprosiłby o pomoc Inej. Tylko że nie potrafił jeszcze jednoznacznie stwierdzić, że jego czas już nadszedł — nawet jeśli życie nie oferowało mu już żadnych perspektyw. Egzystował, to wszystko. — Jakie metody w sumie preferujesz? Czy to ściśle tajne? — spytał, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Przez moment poczuł coś ponad tę bolesną pustkę — jakąś namiastkę zaaferowania tym, że mijając się z tak piękną kobietą nigdy by nie pomyślał, że może stawać oko w oko z bezwzględnym mordercą. Myśl ta jednak prędko uleciała, a Leon znów żył tu i teraz, pogrążony w tym swoim melancholijnym letargu. — Możemy razem zrobić jakąś namiastkę Świątyni Ludu, co ty na to? Jim Jones zebrał ostatecznie dziewięćset trupów, więc z twoimi zdolnościami pewnie pobilibyśmy ten rekord — zaśmiał się, wierząc, że Inej jest jedyną osobą, która nie skrzywi się na tego typu słowa. I nie chodziło już o czarny humor sam w sobie, a raczej barwę tych jego myśli, wędrujących w niebezpieczne strony. Z szacunku do ofiar nie wypadało się przecież z minionej masakry wyśmiewać jakkolwiek, ale... Ludzie po prostu za swoją głupotę musieli płacić. I tyle, koniec historii. — Dopóki mi to nie wyjdzie możesz wpadać do baru na darmowe wino. Rodzina pewnie i tak prędzej czy później mnie stamtąd wypieprzy, więc w międzyczasie można jakoś z tego wszystkiego korzystać — ale on nie chciał, by coś się zmieniło. Póki miał jeszcze pieniądze otrzymane w ramach rekompensaty za to, że federalni odebrali mu całe życie, czyniąc je swoją własnością, mógł faktycznie polewać Inej darmowe drinki. A rodzina wciąż, nawet jeśli to złudne życzenie, godziłaby się na to, by widzieć w nim brata.
— Mówią, że jakaś desperatka rzuciła się z niej do morza, rozbijając się o skały, ale niekoniecznie jest to wszystko interesujące — odparł zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. W Lorne znajdowały się miejsca, które bardziej niż to, zasługiwały na uwagę. Nawet w młodości Leon nie sympatyzował z kobietą, która w momencie skrajnego załamania, postanowiła rzucić się z latarni. — Niedawno jakiś bumelant głośno zarzekał się w barze, że widział tu jej widmo — dodał z rozbawieniem, wpatrując się w majaczącą na tle morza latarnię. Inny z pijaczyn począł tamtego wyzywać od kretynów, a Leon, mianując się arbitrem, załagodził ich spór mówiąc, że jeden z nich dostrzegł tu zapewne kolejnego samobójcę, którego za kilka dni straż przybrzeżna wyłowi z odmętów wody.

Inej Marlowe
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Przy morzu wiatr zawsze zdaje się wiać mocniej, ale moglibyście przysiąc, że jeszcze chwilę temu ten nie był taki natarczywy. Teraz zaś targał waszymi włosami i ubraniami, ale to na wodzie najbardziej dało się dostrzec potęgę żywiołu. Fale rosły rozbryzgując się na skałach i zdawały się jakby otulać opuszczoną morską latarnię. Nawet o tej porze mogliście dostrzec bałwany morskie, tworzące kołnierz dookoła budowli... w tym wszystkim było jednak coś niepokojącego, coś co przyciągało waszą uwagę, niemalże zradzało w waszej głowie potrzebę wskoczenia do wody i podpłynięcia bliżej. Jakby z latarni coś was wołało, a fale, które rosły z każdym podmuchem, miały was tam doprowadzić. Pewnie nawet nie wiedzieć kiedy, zbliżyliście się do brzegu na tyle, by groziło to już wypadkiem, w końcu mokre podłoże jest niezwykle śliskie, ale czy należy się tym przejmować, gdy świst wiatru w waszych uszach brzmiał jak śpiewna zachęta?
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
- Nie mogę się doczekać - powiedziała autentycznie i całkiem szczerze. Chciała mu pomóc, bo była dobra przyjaciółką więc nawet za darmo, by go zabiła, gdyby tego potrzebował. Zrobiłaby to z przyjemnością i co najgorsze to wcale nie był żart. Lubiła patrzeć jak życie uchodzi z ludzkich ciał, patrzyła sowim ofiarom prosto w oczy czekając na moment, gdy życie w nich zgaśnie. Tak wiele razy to robiła, a wciąż nie mogła się nadziwić jak niewiele potrzeba żeby człowiek stał się tylko kupa kości i mięsa, jak każde zabite zwierzę. - To zależy od okoliczności i od mojego humoru - przyznała i westchnęła sobie. - Czasem wystarczy coś drobnego, jakieś zadrapanie szpilką nasączoną trucizną... ale to akurat strasznie nudne i pracochłonne. Czasem dorzucam orzeszka ziemnego do kogoś kto ma na nie straszne uczulenie, ale to zależy czy mam czas na zdobycie aż tylu informacji. Ale najbardziej lubię akcje twarzą w twarz, gdy wiedzą co ich czeka, a ja widzę jak umierają - aż się uśmiechnęła na samą myśl. - Lubię być z nimi do końca - taka była dobra! - Z Tobą też bym była... ale masz pełną dowolność. Jakbyś chciał zginąć? Miałabym zrobić tak żeby nikt nie znalazł Twojego ciała? Tak też mogę. - Była zdolna, dałaby radę pozbyć się wszelkich dowodów. Po to przez lata była trenowana, umiała zacierać po sobie ślady, tak, że była praktycznie nie do wytropienia, to, że z biegiem czasu jej się znudziło i zaczęła się popisywać, to już inna sprawa.
Zaśmiała się słysząc jego propozycję, ale tak, pasowało jej to jak najbardziej. - Ty będziesz przywoływać ludzi charyzmą, a ja manipulacją i siłą, byłaby z nas zgrana ekipa - spojrzała na niego i przez chwilę się nad czymś zaczęła zastanawiać. - Nie chciałbyś pracować w mojej branży? Byłoby fajnie, moglibyśmy sobie razem jeździć po świecie, bo czasem samej to mi nudno - no chyba, że wpadała na Sameen, wtedy nie, wtedy zdecydowanie miała co robić. - Pracuje w barze, więc w sumie też mam darmowe piwo i wino - a nawet jak nie miała to tak jakby sobie sama te zniżki 100 procentowe robiła. - Jak Cię wypieprzą z Twojego, to zawsze zapraszam do mojego - hmm był to jakiś pomysł, może powinna odkupić to miejsce.
- Co za bzdura - prychnęła, bo Inej akurat jak wiadomo nie wierzyła w coś takiego jak duchy, nie mogłaby inaczej spać po nocach, ale w sumie i tak podeszła bliżej brzegu żeby przyjrzeć się temu co działo się na wodzie. - Popłyńmy tam - zaproponowała, a cała ta atmosfera która nagle wytworzyła się dookoła nich sprawiała tylko, że Inej chciała, naprawdę mocno chciała, sprawdzić co dzieje sie w tej latarni. No, bo co złego mogło się wydarzyć? Najwyżej się potopią.

leon fitzgerald
towarzyska meduza
catlady#7921
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Szum fal w tak niecodzienny sposób kontrastował z rzucanymi przez Inej słowami. Ktokolwiek przechodząc obok, słysząc skrawki tej ekscentrycznej rozmowy, doszukałby się w nich znamion żartu. Tak, z całą pewnością opowieści o formach pozbawiania kogoś życia nie mogły być czymś poważnym, bo to tylko wygłupy na miarę dwudziestego pierwszego wieku. A jednak Leon z uwagą chłonął każde słowo, starając sobie to wszystko wyobrazić. Zatrutą szpilkę, toksyczne orzechy. I obłęd w jej oczach, gdyby ktoś buntując się, jak zwierzyna usiłował wymknąć się spod jarzma śmierci. — Błagają cię? No wiesz, że nic nie powiedzą, że o wszystkim zapomną, bylebyś tylko oddała im to ich beznadziejne życie? — poważne pytanie zawisło między nimi, a Fitzgerald począł zastanawiać się, jak to jest. I czy bywa filmowo, bywa wzniośle, czy jednak w tejże praktyce mordu twarzą w twarz jest po prostu brudno, smutno i nijako. — Chciałbym, żeby ktoś za to odpowiedział. Ktoś niewinny, pozornie — odparł ze złośliwym uśmiechem na ustach, żartując naturalnie. Świadomość jednak tego, że przy Inej Marlowe podobne dowcipy nie powinny padać, skłonić go miała do zmiany narracji. A jednak kontynuował ślepo te mrzonki, odczuwając tylko pozorne poczucie wstydu. — Potrafiłabyś podrobić dowody? Tak, żeby... wiesz. Powiedzmy policja obwiniła za moją śmierć burmistrza — prywatna zadra? Jak najbardziej, choć biedny pan burmistrz Leonowi tak niewiele zrobił. Po prostu okazywał się być od niego lepszym człowiekiem, a tego Fitzgerald znieść nie potrafił. Zabawnie było więc sobie wyobrażać, jak ten płacić ma za zbrodnię, której się nie podjął — zabawnie, ale to tylko żart, naprawdę.
— Zastanowię się nad tym — obiecał ze śmiechem na twarzy, choć gdzieś poczęła już zanikać granica pomiędzy dowcipem a powagą. Czy byłby w stanie znów kogoś zabić? Bez myśli o tym, czy to słuszne, czy odpowiednie, bez przyrównywania się do boga? W piekle i tak zarezerwowane miał już miejsce, więc czy pogorszyć mógł cokolwiek? Mając w towarzystwie piękną Inej zapewne łatwiej byłoby mu znieść cokolwiek, a więc Leon nie miał się czym zamartwiać. — Jesteśmy konkurencją Inej, powinnaś z radością pozbawić mój bar całego alkoholu — wytknął jej z rozbawieniem, bo obok takich propozycji nie należy przechodzić obojętnie. Mimo wszystko układ, wedle którego upijać mogli się to tu, to tam, brzmiał dość atrakcyjnie. A jednak niedane było im snuć rozterki w tym temacie, skoro latarnia majacząca w oddali zdawała się swą potęgą kusić coraz zuchwalej. — Ścigamy się? — pytanie rzucone w odpowiedzi, przyozdobione brwią uniesioną ku górze, jasno wskazywało, że dwa razy powtarzać mu nie trzeba. Jasne, graniczyło to z absurdem. Niesprzyjająca pogoda i fale groźnie rozbijające się o brzeg wskazywały, jak idiotycznym jest to pomysłem. No i latarnia była niczym tak naprawdę, a już na pewno nie była warta tego, by w jej imię umrzeć. Leon poszukując jednak w życiu wrażeń, począł już pozbywać się butów i spodni, by nie ciążyły mu podczas przeprawy. I nim się obejrzał, zimna toń wzburzonego morza usiłowała posłać go na dno, co kwitował tylko śmiechem.

Inej Marlowe
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
Oczywiście, ktoś pewnie pomyślałaby, że to żart. No, bo wystarczyło spojrzeć na Inej, gdzie taka mała blondynka miałaby kogokolwiek pozbawić życia. To było głupie nie? A jednak. Było w niej coś co budziło trochę lęku, taka aura, którą oczywiście Inej czasem umiała ograć i wcielić się w postać kochanej dziewczyny z sąsiedztwa, ale czasem wydawały ją oczy. Te, które czekały tylko na to, by wydarzyło się coś nieoczekiwanego, jakiś zwrot akcji, coś co sprawi, że poczuje się żywa. Prawda była taka, że Inej bardzo często czuła się o wiele bardziej martwa niż ludzie, których mordowała. - Tak, błagają - powiedziała kiwając głową. - Że nie powiedzą, że mi zapłacą, że zrobią co będę chciała... strasznie to jest beznadziejne. Mało który odważy się rzeczywiście postawić, albo przyjąć to co go czeka z godnością - ona, by nie błagała. Nie miała problemu z tym żeby umrzeć, trudno, co się stanie to sie stanie. Nie zależało jej na życiu, ale to też nie tak, że świadomie wystawiała się na śmierć. Gdy trzeba było potrafiła walczyć zawzięcie żeby wywinąć się z chłodnych ramion kostuchy. - Uuu Leon, Ty niegrzeczny chłopcze - teraz to się zainteresowała, kto i dlaczego miałby niby być odpowiedzialny za jego potencjalną śmierć. - Burmistrza? Myślę, że dałoby radę to zrobić... myślę, że mogłabym zrobić nawet tak, że sam, by poszedł i oddał się w ręce policji z drastycznymi szczegółami opisując co Ci zrobił - wystarczyło wiedzieć komu trzeba pogrozić. Może miał rodzinę? Kogoś na kim mu zależało i kto mógłby zginąć w niewyjaśnianych i brutalnych okolicznościach, gdyby facet nie zrobił tego co należało, a samo podrobienie dowodów... nie byłoby takie ciężkie. - A czym sobie zasłużył na takie traktowanie? - Zapytała, bo no była ciekawska. Nie żeby jej były potrzebne jakieś powody, bo Inej sądziła, że już mają ustalone, że jak Leon umrze to burmistrz pójdzie siedzieć.
- Koniecznie - uśmiechnęła się, bo naprawdę sądziła, że to byłby dobry pomysł! Z tym, że Inej sądziła o mordowaniu ludzi, że to jest dobry pomysł, więc w jej ocenę nie zawsze należy wierzyć. - Mogłabym Cię kiedyś zabrać na jakiś wyjazd, tak o... w ramach rozrywki. - Nie musiałby nic robić, nawet nie musiałby z nią na tą misję iść, ale taki wyjazd gdzieś do Europy albo na Bliski Wschód? To mogłyby być naprawdę całkiem niezłe wakacje. - Chyba radują mnie inne rzeczy, wolałabym pewnie wsadzić Ci tam odbezpieczony granat, jeżeli już. To byłoby prawdzie zmiecenie konkurencji - powiedziała śmiejąc się nawet cicho, taka była dzisiaj zabawna, że hej!
- Hmm? - Zapytała, bo nie wiedziała gdzie się mają ścigać i trochę była zaskoczona, gdy zaczął się tu przygotowywać do pływania. - Serio? - No dobra, gorsza być nie mogła więc ściągnęła z siebie buty, skarpetki i w sumie wszystko poza bielizną. - Jesteś pojebany! - Krzyknęła śmiejąc się głośno, gdy Leon był już w wodzie. No i cóż, mogli iść wspólnie autostradą do piekła, bo Inej długo nie czekała i sama wskoczyła do wody. - Zobaczmy tego ducha - rzuciła dość głośno żeby Leon był w stanie ją usłyszeć, a później popłynęła w stronę tej latarni morskiej zmagając się z falami. Co ją mogło złego spotkać? Najwyżej się utopi.

leon fitzgerald
towarzyska meduza
catlady#7921
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Była tym wszystkim, co najciekawsze w życiu. Była pomostem między złem i dobrem, tym swoim spojrzeniem niemalże hipnotyzując. Leon zastanawiał się niekiedy, jak wiele osób nabrało się na ten uśmiech, na przeszywający wzrok, lgnąc do niej jak ćmy do światła. Taka musiała być, prawda? Zachęcająca w każdej formie, niewinna i fascynująca zarazem. Być może gdyby nie miał rodziny odważyłby się poprosić, by nieco więcej swego świata przed nim odsłoniła. Być może, bo nazwisko jego było jak kamień ciągnący go w dół, trzymający gdzieś przy dnie. Może to i dobrze, wszak był kiedyś chłopakiem o marzeniach naiwnych: prawo i porządek, superbohater, człowiek prawy. Tamten Leon, bez przerwy wertujący książki, nie polubiłby Inej. Zadowolony był więc z przemiany, jaką przebył, nawet jeśli fatalistyczny obraz życia miał być jego zgubą. — I nie kusiło cię to czasem? Ulec, zobaczyć co się stanie? Mogłabyś się trochę pobawić — zaśmiał się, choć w myślach dudniło niedowierzanie dla słów, które wypowiada. Pobawić się? Lepiej zabić przecież, odmawiając komuś zbędnej męki. W istocie jednak Marlowe mogła odnaleźć sobie niewolnika, wmuszając w niego posłuszeństwo. I zabić dopiero potem, gdyby znudzona już nie miała pomysłów na to, co ze swym asystentem robić. Fitzgerald chyba po prostu zastanawiał się, czy zawsze to tak wygląda, że błagania i tak nie skutkują. Czy kiedykolwiek w historii ludzkości tego typu zachowaniem udało się wywalczyć dodatkowe dni życia? Pewien był tylko jednego — błagałby jedynie o to, by zabić go czym prędzej. Nie z powodu możliwego bólu, a rozpaczliwej potrzeby znalezienia się po drugiej stronie, czymkolwiek kraina umarłych była.
— To po prostu zabawne założenie, nie uważasz? Najlepszy sposób uprzykrzenia komuś życia — zaśmiał się, zadowolony z tego, że trafiła się mu w życiu taka przyjaźń. Komu innemu mógłby zwierzyć się z tak tragicznych myśli i pomysłów? — To brzmi zbyt kusząco Inej, mogłaś mi powiedzieć, że to niemożliwe — dodał poprzez śmiech, wyobrażając to wszystko sobie dokładnie. Niedowierzanie, owszem, ale gdzieś kryła się nuta pewności, że owszem, Francis Winfield mógłby wziąć tę winę na siebie. — Wystarczy jak powiem, że jest ode mnie lepszy? — och naturalnie, że chodziło o kobietę. O kobietę, o którą nawet nie zawalczył, ale co z tego, skoro szanowny pan burmistrz po prostu odebrał mu nadzieje na cokolwiek. Wolałby mieć inny powód, poważny i zatrważający, ale chodziło o tak prozaiczną sprawę.
— Dobra, piszę się na takie wakacje — przyznał z rozbawieniem, nie wiedząc już, czy to żarty czy realne plany. Czy było to ważne? Na co dzień oplatając się normalnością, przy niej jedynej pozwalać mógł sobie na tak nieokiełznaną część siebie. Na ten mrok, który istnieć musiał w nim od dawna, a który tak skutecznie z siebie wypleniał. Bo musiał. A potem były już fale i zimna woda, gniewnie rzucająca ciałem to w prawo, to w lewo. Zakrywająca w całości, wlewająca się do gardła, kąsająca oczy. W chłodzie tym jednak było przyjemnie i aż szkoda było wychodzić na brzeg latarni. Kiedy jednak dopłynął do mety, strzepując z włosów resztki wody, począł wzrokiem wypatrywać Inej. Ciało bolało. Być może siniaki przyozdobią je w niedługim czasie, ale póki co było takie, jak zwykle: naznaczone licznymi bliznami tu i ówdzie, wskazującymi jasno, że Leon nigdy już normalności nie odzyska.
Po niedługim czasie poczęli eksplorować to tajemnicze miejsce, odkrywając, że nie ma w nim nic niezwykłego. Ostatecznie udało im się wrócić na brzeg, po czym każde powędrowało w swoją stronę.

koniec

Inej Marlowe
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#Kiedyś ogarnę który numer



Opuszczona latarnia morska zwykła napawać panienkę Clark zwykłym, irracjonalnym strachem. Gdy była małą dziewczynką nie raz słyszała dziwne (i z pewnością nie przeznaczone dla uszu wrażliwej dziewczynki) opowieści dziadka Clarke, dotyczące okolicznych ziem. Ten zwyczajnie chciał, aby znała historie powiązane z rodzinnym miejscem, nie mając świadomości, że nie raz straszy ją sprawiając, że dziewczynka nie mogła później zasnąć. Z czasem jednak Audrey pozbyła się strachu, zapewne za sprawą swojej ścieżki zawodowej jasno zapewniającej, że zjawisko duchów istnieje jedynie w opowieściach, gęsich skórkach oraz ckliwych legendach. Z tą pewnością szedł również w parze fakt, że to właśnie w tej pozornie nawiedzonej okolicy dało się złapać najlepsze fale.
Stęskniona za deską oraz przyjemnym szumem morza, którego w ostatnich tygodniach musiała unikać z powodu wypadku, postanowiła nadrobić zaległości i wyrwać się z domu na kilka godzin wraz z deską oraz wiernym owczarkiem australijskim. Wysoki dół kostiumu kąpielowego zakrywał paskudną bliznę po postrzeleniu, a dziewczyna co chwilę dodatkowo poprawiała śliski materiał, aby przypadkiem się nie osunął. Nie lubiła znaku na swojej skórze, boleśnie przypominającego o głupocie swojego ojca i nie chciała, słyszeć jakichkolwiek pytań dotyczących jej istnienia. Morskie powietrze przyjemnie wypełniało płuca gdy z deską pod pachą szła przez malutki kawalątek plaży w kierunku morza, gdy owczarek spuszczony ze smyczy wesoło biegał to w jedną to w drugą, zupełnie jakby domyślał się co planowała jego pani i również nie mógł się tego doczekać. Brązowe spojrzenie przesunęło się po otoczeniu, dziewczyna nie zauważyła jednak zbyt wiele osób w okolicy, a niebieskie niebo zapowiadało, że raczej nie przyjdzie jej spotkać się ze skutkami aktualnie panującej pory deszczowej. Z chęcią więc ułożyła deskę na wodzie, wsadzając na nią wiernego psa aby wspólnie łapać fale. Zadowolone zwierzę siedziało grzecznie na desce, z przednimi łapkami uniesionymi ku górze oraz szeroko wywieszonym językiem. Dopiero po kilkunastu minutach fale przeniosły ich bliżej plaży i nim Audrey zdążyła zareagować pies wskoczył do wody, by będąc całkiem mokrym podbiec do jakiejś kobiety aby, machając ogonem wpierw otrzepać się z całej wody skrytej w jego futrze i zaraz po tym złapać kanapkę z jej ręki, uciekając z zadowoleniem.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy szybko zeskoczyła z deski, ciągnąć ją w stronę dziewczyny po piachu. - Lucky! - Przywołała psa, który zdążył już pochłonąć kanapkę aby skarcić go za paskudne zachowanie. A przecież tak się starała przy jego wychowaniu, aby do podobnych sytuacji nie dochodziło! Z delikatnym, przepraszającym uśmiechem zerknęła w stronę kobiety. - Bardzo przepraszam, zwykle zachowuje się bardziej przyzwoicie… - Zaczęła, nie będąc jednak pewną czy dziewczyna zrozumie czy może była jednym z tych okazów, które w podobnych sytuacjach urządzały okrutne awantury.
A miała nadzieję, że ten dzień będzie spokojny.

Valentina Goldsworthy
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
✶ 3 ✶
Samotne wyprawy w dziwne, odludne miejsca raczej nie były w stylu Tiny - chyba, że mowa była o plażach, na których od pewnego czasu wolała przebywać w godzinach i miejscach, w których nie była narażona na spojrzenia zbyt wielu osób. Wprawdzie bardzo dbała o to, żeby dokładnie zakrywać nogi noszące ślady głębokich poparzeń, bo jeszcze przypadkiem ktoś by je zobaczył i czasem nie daj Boże zaczął jej współczuć, ale i tak czuła się dużo bardziej komfortowo, kiedy ludzi było mniej, albo najlepiej w ogóle. Z tą właśnie myślą wybrała się dzisiaj na plażę w pobliżu starej, opuszczonej latarni - miejsce zdecydowanie nie należące do szczególnie obleganych, zapewne przez krążące po mieście legendy. Ludzie bywali starsznie przesądni, warto nadmienić że z samą Valentiną na czele, bo jeśli wyczytała w horoskopie, że stanie się coś złego to później na wszelki wypadek wolała uważać na siebie dwa razy bardziej niż zwykle. Legendy i przeróżne niestworzone historie nie były natomiast czymś, czym jej zdaniem należałoby się przejmować, więc chętnie pojawiała się na takich zapomnianych przez Boga plażach, korzystając z tego, jak przyjemnie ciche i spokojne zazwyczaj bywały.
Dziś jednak nie była tak do końca sama. Siedząc na kocu z kanapką i termosem z kawą obserwowała z oddali dziewczynę z deską oraz jej psa. Boże, ile ona by dała, żeby móc posiadać własnego psa! Kochała je od zawsze. Jako dziecko zaczepiała dosłownie każdego napotkanego przechodnia z psem, pytając czy może pogłaskać zwierzaka, zresztą na rodzinnej farmie też zawsze były psy, koty i wiele innych zwierząt, więc była do ich obecności zwyczajnie przyzwyczajona i starsznie ją denerwowało, że w miejscu w którym obecnie mieszkała mogła sobie pozwolić co najwyżej na rybkę. I niech nikt nie zrozumie źle - Lannister był wspaniałą złotą rybką (zresztą już drugą, pierwszy Lannister nieszczęśliwie zakończył żywot kiedy Tina leżała w szpitalu), ale jednak pies czy kot to było coś zupełnie innego.
Nieco się zamyśliła, wróciła do rzeczywistości dopiero w momencie, w którym dostrzegła, że ogromna puchata kulka zmierza prosto w jej kierunku. Kiedy wyszedł z wody? Nie miała pojęcia, ale zupełnie nie przeszkadzało jej, że psiak ewidentnie biegnie w jej stronę.
- Oh, hey there! - rzuciła do niego radośnie, w ogóle nie przejmując się tym, że dosłownie sekundy później jej koc i ubrania pokryły się całym mnóstwem kropel wody. Nawet wyciągnęła rękę żeby pogłaskać zwierzaka, co ten wykorzystał by zabrać z jej dłoni kanapkę, o której szczerze mówiąc Tina zdążyła na chwilę zapomnieć. Ktoś inny na jej miejscu pewnie by się zdenerwował, ona jednak tylko się uśmiechnęła, patrząc z rozczuleniem jak pies pochłania jej drugie śniadanie. - Z moją ulubioną szynką. Masz dobry gust! - Pochwaliła jeszcze czworonoga, choć on pewnie nie był zbyt wybredny jeśli chodzi o mięso... w przeciwieństwie do niej, bo nie było opcji, żeby zjadła cokolwiek, co miałoby jakieś paskudne żyłki czy obrzydliwe skóry.
Nie trzeba było czekać długo, żeby pojawiła się także właścicielka psiaka, której to Tina także posłała ciepły uśmiech, by dać jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku i że nie musi obawiać się żadnego wybuchu złości z jej strony.
- Nah, nie masz za co przepraszać, przecież nic się nie stało. Tak w ogóle to piękny pies, zazdroszczę bardzo! To wspaniałe zwierzęta. - No nie mogła się powstrzymać, musiała rzucić chociaż jedną małą pochwałę bo zwierzak faktycznie był przepiękny a Tina naprawdę zazdrościła właścicielce. Mogłaby się teraz rozpływać nad owczarkiem przez długie godziny, ale ktoś jej kiedyś powiedział że dorosłej babie nie wypada piszczeć z zachwytu na widok psa czy kota, więc zazwyczaj robiła to tylko w myślach.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Brysia
ODPOWIEDZ