dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
Na pierwszy rzut oka ze starego notatnika nie dało się wyczytać zbyt wiele. Zlepek słów, które nie miały sensu, ale to także nie był moment na bawienie się w kryptologa. Lepiej będzie pójść z tym do domu i na spokojnie usiąść. Może zrobienie zdjęcia i przyciemnienie go w programie coś da? Kto wie? Metod było wiele i tylko część była dostępna dla przeciętnej osoby. Coś pomyśli.. pomyślą obie, o ile Jo nadal będzie chciała się w to bawić. W coś, co aktualnie przerażało je obie. To miejsce. To cholerne miejsce pełne zagadek i duchów.
Idąc za King coraz bardziej przekonywała się, że było tu mnóstwo złej energii. Na początku to ignorowała skupiona na celu znalezienia ołtarzyka i obecności Florence, ale teraz czuła to nie tylko w szczypiącej ranie, ale też na plecach. Aż ciarki przeszły.
Rzuciła okiem na skrawek materiały, a potem rozejrzała na boki. Była coraz mniej chętna na oględziny. Żałowała, że nie zgarnęły ze sobą kogoś jeszcze. Z drugiej strony nie chciałaby pakować innej osoby w coś takiego.
- Jesteśmy w tym we dwie- stwierdziła kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Chciała ją wesprzeć tak samo, jak ona niedawno przekonała Calie, że wierzyła w każde jej słowo. Cokolwiek się tutaj działo, czegokolwiek się we dwie nawdychały, mogły liczyć na siebie. Tkwiły w tym razem, nawet jeśli każda z nich miała własne wizje/halucynacje/odchyły.
- Co takiego? – zapytała i pociągnęła nosem. Niczego nie czuła poza naturalnymi zapachami lasu mieszającymi się z wilgocią. – Jo, co czujesz? – zapytała niepewnie przyglądając się dziewczynie. Ale nie tak, jakby nagle zachorowała na trąd, ale z przejęciem i troską, bo coś mieszało w głowie King. – Uwierz, że w moim stanie gdyby coś śmierdziało to wyczułabym to na kilometr – zapewniła, że na stop procent nie czuła smrodu. Nie kłamała. Była teraz tak wyczulona na zapachy i smaki, że co chwilę lądowała w toalecie zmagając się z mdłościami.
Skoro więc Calie niczego nie czuła a King tak..
- Chodźmy stąd. – Podjęła tę decyzję, chociaż w duchu bardzo mocno chciała jeszcze zostać. Zrobiłaby to, gdyby miały choć jeden punkt oparcia, co było prawdą a co nie. Bo może to nie smród był czymś dziwnym a jego brak? Może Jo rzeczywiście kogoś widziała i dziwnym było, że Calie nie?
Możliwości było zbyt wiele, dlatego lepiej dłużej nie igrać z tym miejscem.
Trzymając King za dłoń i starając się kroczyć pewnie, szła w kierunku, który uważała za drogę powrotną. Punktem orientacyjnym był ołtarzyk a od niego to już prosto do drogi, przy której zostawiły skuter. Wydawało się łatwe i nie do końca przyjemne, chociaż świadomość, że uciekały z tego miejsca była wystarczającym pocieszeniem.
- Nie odwracaj się. – Ni to prośba ni zakaz, gdy tuż za nimi wydobyły się odgłosy zza krzaków. Trochę jak te wcześniejsze, gdy wyskoczyła z nich kuoka a trochę tak, jakby ktoś za nimi szedł. - Niczego tam nie ma. - Próbowała oszukać system, o ile jakiś istniał w przeklętym Pearl Lagune.

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Wszystko było jakieś popierdolone.
Nie mogła ogarnąć tego całego dziwnego otoczenia i zwalczyć dziwnego przeczucia, że coś było z tym miejscem mocno nie tak. Nie wiedziała co, jednak coś na pewno. Coś złego.
Przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę, nerwowo przestępując, z założonymi rękami przyglądając się Calie. Czy faktycznie była w stanie znaleźć tam coś jeszcze? Czy w ogóle dało znaleźć się tam cokolwiek więcej? Już sam fakt, że zeszyt ostał się tyle czasu był dość podejrzany, nie wspominając poszarpanej sukienki na krzakach, która najprawdopodobniej również należała do Florence. Kompletne szaleństwo.
I jak? Widzisz coś? — spytała niecierpliwe, rozglądając się dookoła, szukając bóg wie czego lub kogo. Nie sądziła, że ciemna postać ponownie wyłoni się z krzaków, jednak nie wykreślała z myśli takich możliwości. Wolała wiec tym razem być o krok do przodu.
Nie czujesz? — zdziwienie wymalowało się na drobnej twarzy, a brwi zacisnęły się do środka — Ledwo da się tu oddychać — skrzywiła się. Jak mogła tego nie czuć? Jo prawie zbierało na wymioty, kiedy pod nosem Calie nie było nic podejrzanego? Kurwa — Pachnie jak.. jak — próbowała przypisać tę woń do konkretnej rzeczy, jednak nic z początku nie przychodziło do jej głowy. Dopiero, gdy w głowie zawitało wspomnienie zmarłej matki, znalezionej w łóżku dopiero następnego ranka przez dwunastoletnią Jolene, King wyprostowała się na baczność, rzucając Calie przerażone spojrzenie i przełykając ogromną gulę w gardle — Jak trup — rzuciła nieco ciszej, jakby właśnie dzieliła się najskrytszym sekretem. Nie nie nie nie nie nie. Nie było dobrze. Nie było. Musiała stad wyjść. Z tego pieprzonego lasu. Ulotnić się na dobre i już więcej nie wracać. Nic tu nie było normalne. Oddech miała o wiele cięższy, łapiąc resztki powietrza w płuca. Nagle poczuła się, jakby przebiegła właśnie pieprzony maraton, kiedy w rzeczywistości był to zwykły atak paniki.
Calie, nie czuje się dobrze — rzuciła ociężale, zmagając się z nagłym i intensywnym kołataniem serca. Wszystko zdawało się wirować. Drzewa mnożyły się w jej oczach, kiedy delikatna, kobieca dłoń złapała za tę jej i pociągnęła w kierunku wydeptanej ścieżki.
Nie widziała dokąd idzie, pozwoliła się prowadzić, skupiając myśli na czymś bardziej przyjemnym. Czymkolwiek, co byłoby odskocznią od miejsca, w którym się znajdowała. Zupełnie tak, jak uczyła ją psycholog w bidulu. Przekierować myśli do bezpiecznej przystani. Pomyślała więc o Otisie. Zastanowiła się co właśnie robił, jakiej muzyki słuchał i, czy uśmiechał się dzisiaj wystarczającą ilość razy. Pomyślała o ostatniej rozmowie, jaką odbyli, kiedy zapewniał, że zawsze przy niej będzie i nie pozwoli skrzywdzić. Pomyślała o głośnym chrapaniu do słuchawki, kiedy trzy dni temu przysnął podczas plotkowania i mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie, zdając tym samym sprawę, że płuca wciąż pamiętały jak łapać powietrze, a serce zaprzestało tak nagłego wyścigu na uderzenia. Było lepiej. Otworzyła powoli oczy, by uświadomić sobie, że siedziała skurczona pod jednym z drzew, ściskając Calie za skrawek koszulki.
Kurwa, przepraszam — pokręciła głową, czując fale zażenowania i nagłą suchość oczu, zwiastującą nadchodzące łzy — Spierdalajmy stąd, co? — pozwoliła dziewczynie pomóc pozbierać się z podłogi i powolnym krokiem ruszyły w kierunku pojazdu, którym przyjechały — Myślisz, że ktoś z internetowych detektywów będzie w stanie rozszyfrować ten tekst z zeszytu? — spytała gdzieś po drodze, zbierając w sobie wszelkie siły, by tylko nie patrzeć za siebie.
Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
Czując pociągnięcie w dół zatrzymała się gwałtownie i widząc przerażoną minę Jo postanowiła przy niej przykucnąć niż zmuszać do dalszego marszu. Rozejrzała się na boki uznając to za błąd. Lepiej będzie jak w pełni skupi się na dziewczynie, do której próbowała przemówić łagodnymi słowami. Głaskała ją po ramieniu, włosach i policzku, ale to na niewiele się zdawało. King wyglądała tak, jakby odpłynęła do własnego świata. Sądząc po minie było to miejsce, w którym nie chciała być, ale może tam było lepiej niż tutaj?
- Jo, musimy iść – odparła łagodnie bez nacisku, a jednak wolałaby być w drodze do skutera niż tkwić w miejscu pod drzewem, którego liście szumiały przerażająco. – Będzie dobrze, ale musisz wstać – poprosiła słysząc w oddali przedziwny warkot. Ni to silnik ni jakaś wirówka. Może niedaleko znajdowała się jakaś fabryka albo któryś z mieszkańców miał swoją pracownię? Na przykład do cięcia ludzkich kości i wieszania ich na hakach niczym bydło?
Naprawdę to świetny moment, żeby myśleć o takich rzeczach..
Rozchyliła wargi widząc zmianę w spojrzeniu King, która wreszcie wróciła na ziemię. Z ulgą wypuściła powietrze obie dłonie układając na ramionach blondynki.
- Nie masz za co. To ja przepraszam, że cię tu zaciągnęłam. – Czuła się za to odpowiedzialna, nawet jeśli Jo z własnej woli zdecydowała się pomóc w nieoficjalnym śledztwie.
- O niczym innym nie marzę. – Uśmiechnęła się delikatnie ruszając w kierunku, w którym jak sądziła powinien znajdować się jej skuter. Patrzyła tylko przed siebie i choć wszystko wyglądało podobnie w duchu czuła, że szły w dobrą stronę. Czuła to w powietrzu, jakby to zmieniało się, było lżejsze, im bardziej oddalały się od przeklętego miejsca.
- W niektórych miejscach tusz jest niewyraźny, ale może coś uda się z tym zdziałać. Na forum jest dużo różnych maniaków. Przekonamy się, czy któryś pomoże. – Była dobrej myśli, a nawet lepszej niż dało się to usłyszeć w jej głosie. Po prostu teraz skupiała się na wyprowadzeniu ich z tego miejsca po drodze myśląc o tym, że skoro to działo się z nimi po pozostawieniu darów przy ołtarzyku, to jak źle musiało być, gdyby tego nie zrobiły? To była chwilowa myśl, bo gdy tylko dostrzegła skrawek głównej drogi, przyśpieszyła kroku i jeszcze prędzej obie włożyły kaski. Pora stąd spadać i całą tę przygodę zalać alkoholem (przynajmniej jedna z nich mogła).

z/tx2

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
lorne bay — lorne bay
27 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Nawiał z Hiszpanii, zatrudnił się w Shadow jako striptizer
A teraz spłaca długi ojca, mieszkając z dwiema współlokatorkami
02
Bycie tym nowym nigdy nie przychodziło zbyt łatwo.
Czułby się pewniej, gdyby chociaż posiadał jakąkolwiek, chociażby minimalną wiedzę na temat miasta i kraju, w którym obecnie mieszkał. Nie zdążył zapoznać się z zasadami panującymi z Australii, nie wiedział, czego powinien unikać, jakich zwierząt się obawiać, a tym bardziej nie wiedział, że w tym mieście były jakieś miejsca, których ludzie unikali, bo się bali. Nieszczególnie przywiązywał uwagę do miejskich legend, co prawdopodobnie było dość błędne, bo nie bardzo miał pojęcie, że wychodząc na spacer, który skończył się zabłądzeniem, dotarł do ołtarza, który... Nie cieszył się pozytywną opinią.
Nic sobie z tego nie zrobił, wszak w środku lasu było mnóstwo takich miejsc, które wyglądały na opuszczone. Nie zdziwił się więc, gdy dotarł do tego miejsca. Rozejrzał się natomiast dookoła i doszedł do wniosku, że było to dość urokliwe miejsce, acz dość... Straszne? Tajemnicze? Jakaś dziwna aura tutaj panowała, której nie potrafił określić jednym słowem. Było dziwnie, po prostu.
Podszedł bliżej kamiennej płyty i górującej nad nią kamiennej wieżyczki, przyglądając się rzeczom, które leżały na ołtarzu. Nic szczególnego? Jakby, kilka rzeczy, które wyglądały jakby były składane w ofierze, może jako dary dla wyimaginowanego bóstwa. Westchnął cicho, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na ten temat, lecz po wygooglowaniu, okazało się, że telefon nie ma zasięgu. Poczuł się zirytowany, tak po prostu. Nawet nie miał pojęcia w którą stronę powinien się teraz udać, czuł się więc mocno zdezorientowany.
Obszedł kilka razy ołtarz dookoła, przebijając się przez jakieś chaszcze, które nieco utrudniały przejście i wpadł, dosłownie i w przenośni, na jakąś kobietę. Odetchnął z ulgą, gdy dotarło do jego świadomości, że w tym momencie nie był sam.
— Hola señorita — Rzucił na powitanie, nie bardzo zastanawiając się nad tym, czy kobieta w ogóle rozumiała, co do niej mówi. Dość często zapominał o tym, że nie była to Barcelona i nie wszyscy na świecie znali język hiszpański.
— ¿Qué lejos está... główna droga? — Zapytał, drapiąc się po głowie, nie bardzo wiedząc, w jaki sposób zapytać o dojście do głównej trasy. Nie bardzo wiedział, jakich zwrotów w tym momencie powinien używać, więc liczył na to, że kobieta naprawdę w jakiś sposób mu pomoże i może porozumieją się jakoś na migi!
Totalną głupotą ze strony Miguela było przyjeżdżanie do obcego kraju, niezbyt dobrze znając język, którym posługiwali się mieszkańcy. Angielski nie był mu szczególnie obcy, bo w Hiszpanii również się go uczył, ale teraz, gdy był zestresowany, nie bardzo wiedział, jak się zachować.

Regan Buckley
powitalny kokos
-
lorne bay — lorne bay
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
It was not the thorn bending to the honeysuckles, but the honeysuckles embracing the thorn.
Zaczynanie swego życia na nowo także nie przychodziło łatwo. Kolejne próby zdefiniowania samego siebie, raz po raz spełzające na niczym. Ciągłe upadki i nieudolne wstawianie z kolan. Mimo sztucznych uśmiechów, wachlarza ciemnych rzęs maskujących zanikające w oczach iskierki. Początki pod każdą postacią potrafią uderzyć człowieka w najcięższy możliwy sposób. Potrafią w jednej chwili zrównać go z ziemią i nieuchronnie odebrać całą skrzętnie budowaną pewność siebie. Pod tym względem Regan, więc miała wiele wspólnego z zagubionym Miguelem, który to po przyjeździe do nowego kraju, także marzył o zdefiniowaniu samego siebie, o odnalezieniu własnej drogi i przede wszystkim odrobiny spokoju w tym całych chaosie.
Jakim cudem zawędrowała w okolice tej nieco mrożącej krew w żyłach kapliczki? Trudno powiedzieć, bo odkąd szczerze mówiąc po około pół godzinie spaceru, zupełnie przestała kontrolować to, w jakim kierunku niosą ją nogi. Chciała po prostu odpocząć, zebrać myśli i zrelaksować się po kolejnym ciężkim dniu zarówno w szpitalu jak i w domu. Kochała brata i była mu wdzięczna za ta bezterminową gościnę, ale wiedziała, że chwila wzajemnego odpoczynku od siebie dobrze im zrobi. Potrzebował prywatności nawet jeśli przez grzeczność stanowczo by temu zaprzeczał. Znała go nie od dziś. Z resztą na chwilę obecną miała inne zmartwienie. Bowiem ciemnowłosy jegomość, którego minęła przy płycie ołtarzyka, postanowił zwrócić się do niej z ...prośbą o pomoc? Tego niestety nie mogła być pewna.
-Hola- powtórzyła nieco niepewnie, z pytaniem na ustach. Nie znała hiszpańskiego za dobrze. Wprawdzie w szkole średniej liznęła jakieś podstawy, ale nie były one wystarczające, by mogła swobodnie komunikować się w tym języku z nieznajomym. Cholera.
-Głowna droga jest tam!.- zawołała nieco zdezorientowana, wymachując rękami w kierunku przeciwnym od tego, w którym to się znajdowali. Zmarszczyła nieco brwi, bowiem dopiero zdała sobie sprawę, w jak krótkim czasie udało jej się oddalić od centralnej części miasta i wspomnianej przez tajemniczego bruneta, głównej drogi. Oby nie zabłądziła. -Muy lejos.-dodała po chwili, wysilając się na wydobycie z łepetyny ostatnich kołatających w niej hiszpańskich słów. Owszem było daleko i miała cichą nadzieję, że udało jej się przekazać mu ten fakt, bez robienia z siebie idiotki. Ostatnie czego jej tutaj brakowało to koncertowa kompromitacja przed zupełnie obcym jej facetem. Co gorsza, ów jegomość jak na złość przypominał jej tego serialowego przystojniaka, do którego to robiła maślane oczy za każdym razem, gdy podziwiała czarodziejskie popisy ekranowe Kiernan Shipki. -Mogę pokazać.- zaproponowała, bo co innego mogłaby teraz robić? Tak naprawdę wybrała się na ten spacer zupełnie bezcelowo, toteż małe urozmaicenie tego jakże niedopracowanego planu zdecydowanie wchodziło grę.
Miguel Calavera
ambitny krab
e.
lorne bay — lorne bay
27 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Nawiał z Hiszpanii, zatrudnił się w Shadow jako striptizer
A teraz spłaca długi ojca, mieszkając z dwiema współlokatorkami
Wspomnieć należy, że poznawanie samego siebie i praca nad sobą nigdy nie była prosta i nigdy prosta nie będzie. Niektórzy potrzebowali kilku miesięcy, a niektórzy kilku lat, by poczuć się w końcu dobrze w swoim ciele. On miał z tym duży problem. Wiecznie nie doceniany, ignorowany przez ojca, niedowartościowany, potrzebował kilku lat, by w końcu dojść do siebie i zrozumieć, że po prostu taki był. Wciąż musiał udowadniać sobie, że jest wartościowym człowiekiem i niczego mu nie brakuje, stąd jego niekiedy obsesyjne zachowanie, bo był przewrażliwiony na swoim punkcie i dość szybko się zrażał, gdy ktoś zwrócił mu uwagę, bądź powiedział, że stać go na więcej. Nie powinien tak reagować, mając te dwadzieścia siedem lat, ale szczerze mówiąc... nie było to proste, to tkwiło gdzieś w jego głowie i nie mógł się tego pozbyć. Zawsze będzie miał z tyłu głowa słowa, typu jesteś do niczego, nieważne ile razy by z tym walczył i się przeciwstawiał, to było zakodowane, jak mantra w buddyzmie.
Dość niezręczna sytuacja, tak mu przeszło przez myśl, gdy dostrzegł zmieszanie na twarzy brunetki. Po cichu liczył na to, że może jednak go zrozumie, chociaż trochę! Na szczęście wiedziała o co mu chodzi, być może dlatego, bo skojarzył słowo doga i główna, dzięki czemu brunetce łatwiej było skojarzyć, o co dokładnie mu chodzi.
Uśmiechnął się wesoło, gdy okazało się, że faktycznie wskazywała mu odpowiedni kierunek, bo coś mu świtało, że faktycznie tam jest, choć nie miał takiej pewności. Zawsze łatwiej zapytać tubylca, niż gubić się wśród tych wszystkich chaszczy.
— Gracias — Gdyby miał kapelusz, to nawet rąbek by uchylił w geście podziękowania, ale kapelusza niestety nie miał na głowie.
— Chętnie skorzystam — Poszedł więc za brunetką, gdy tylko obrała kierunek drogi. Przystanął jednak przy tym nieszczęsnym ołtarzu, który wcześniej tak mocno go zaintrygował. Miał tu obok siebie osobę, która znała okolicę, więc mógł po prostu podpytać.
— To jakaś ważna rzecz? — Zainteresował się, posyłając kobiecie pytające spojrzenie. Nie dało się nie poznać, że młody hiszpan nie tylko nie ogarniał języka, ale i niezbyt dobrze prezentowała się jego wiedza na temat kultury tego dzikiego, obcego mu kraju. Lubił dowiadywać się nowych rzeczy, a obecność Regan mu w tym momencie pomagała. W razie jakichkolwiek wątpliwości, mógł zapytać i to było dla niego ważne.
— A w ogóle to... Jestem Miguel — Wyciągnął dłoń do Regan, przypominając sobie, że przecież powinien się przedstawić. Skąd miała wiedzieć, jak miał na imię? Przecież spotkali się pierwszy raz, a kobieta w myślach czytać nie potrafiła. Wglądu do jego kartoteki również nie miała.
Musiał przyznać, że Sabriny nie oglądał, ale być może dlatego dziewczyny tak chętnie się z nim umawiały, może odpowiadał im jego wygląd i myślały, że faktycznie mają do czynienia z jakimś modelem, czy cholera wie co. Zawody niby podobne, bo on też rozbierał się za pieniądze, ale nikt nie musiał tego wiedzieć!

Regan Buckley
powitalny kokos
-
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Podczas nieco bliższej inspekcji ołtarzyka, waszą uwagę przyciągnął jeden ze złożonych w tym miejscu przedmiotów. Nieduża, szmaciana lalka leżała tu - oparta krzywo o wieżyczkę - chyba już od dłuższego czasu. Kolory jej stroju wyblakły, gałgankowe ciało mocno nasiąkło wilgocią, a jeden z jej bucików najwyraźniej zaginął. Już sam fakt pozostawienia w takim miejscu dziecięcej zabawki wydał się wam co najmniej niepokojący, ale lalka była na dodatek... ochlapana dosyć świeżą krwią. Podobnie zresztą jak fragment ołtarzyka wokół niej. Czerwieni było za mało na złożenie tu jakiejś ofiary, ale za dużo na zwykłe, nawet większe skaleczenie. Co też tu mogło się wydarzyć?!
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
stylówka

Czy Valentine miewał kiedyś dni wolne od pracy? Nie, właściwie nie, chyba, że sam stwierdził, że odpowiedzialnie by było nie siedzieć tyle w papierach albo jeśli źle się czuł fizycznie: ostatecznie miał chore serce i miał to na uwadze. Nie chciał stracić prawa do wykonywania zawodu, więc starał się choć minimalnie stosować do zaleceń lekarza. No i nie oszukujmy się: Arthur truł mu nad głową, jeśli Val się za bardzo według niego przemęczał - utrzymywali coraz częstszy kontakt w ostatnim czasie, ich relacja się zacieśniała, a Sandovalowi bardzo to odpowiadało: przynajmniej miał się do kogo odezwać w tej zabite...
W tym miasteczku.
Dziś więc zrobił sobie wolne i wyszedł pozwiedzać. Podobało mu się tu, co tu dużo mówić: wokół było dużo przyrody, ludzie nie pędzili tak, jak w stolicy, nie było tu aż takich zanieczyszczeń, aż tylu samochodów i gwaru, a życie płynęło raczej sennie. To była miła odmiana po latach spędzonych w wielkim mieście, zwłaszcza dla kogoś, kto wychowywał się w miejscu podobnym do tego, w jakim się obecnie znalazł.
Nogi zaniosły go z plaży w większą gęstwinę, pomiędzy drzewa, gdzie szedł bez większego celu jakąś wąską ścieżynką, która zdawała się powoli zarastać: była wyraźnie mało uczęszczana, zresztą nie spotkał po drodze zbyt wielu ludzi. Prawdę mówiąc, większość zostawił za sobą na plaży i w jej okolicach, co również mu odpowiadało: nie był typem, który lubił kiszenie się w tłumie; wolał raczej miejsca, gdzie tych ludzi było mniej lub - lepiej - wcale.
W pewnym momencie trafił na jakąś dziwną budowlę, czy rzeźbę - ciężko mu było to określić. Zatrzymał się przy niej z rękami w kieszeniach i wpatrywał się w nią, próbując zrozumieć, na co właściwie patrzy. Kamienny kloc ukształtowany w formę jakby wieżyczki owinięto jakimiś szmatami, a całość stała na czymś, co przypominało pokrywkę bunkra. Tylko co bunkier robiłby na plaży w Australii...?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.
stylówka

Pearl Lagune było przepięknym miejscem - może i Fell niekoniecznie chciałby tu mieszkać, bo jednak wydawało mu się, że dzielnica ma nieco zbyt duży przepych, zwłaszcza patrząc na niektóre wille, ale lubił spędzać tu czas, gdy już udało mu się wyłuskać trochę wolnego. Jasne, to on był właścicielem księgarni, więc teoretycznie mógłby mieć tego czasu tyle, ile chciał, ale lubił przesiadywać w miejscu, które sam zaprojektował i odnowił po wyjeździe rodziców. Czuł się tam jak w domu, otoczony ukochanymi książkami, ich zapachem i od czasu do czasu w towarzystwie klientów, którzy przekraczali jej próg. Cisza, spokój i masa książek, do wyboru do koloru. Czasem jednak bywało tak, że miał trochę dość czterech ścian, niezależnie od tego czy w swoim mieszkaniu czy też w księgarni i brał jakąś książkę i laptopa, po czym wyruszał gdzieś w teren, najchętniej zaszywając się w jakimś cichym, oddalonym od ludzi miejscu. Tak też było dzisiaj.

Przez jakiś czas pisał swoją książkę, zainspirowany informacjami od Sandovala, siedząc opartym plecami o pień drzewa. Nikt mu nie przeszkadzał, a dookoła siebie słyszał jedynie śpiew ptaków i szum drzew, co jak najbardziej mu odpowiadało. Już dawno nie pisało mu się tak dobrze, dawno nie miał tak wielkiej weny i motywacji, a to, czym dzielił się z nim Valentine, nie było jedynym, co go inspirowało.

Cieszył się, że utrzymywali kontakt po tym przypadkowym spotkaniu w barze, bo naprawdę czuł, że była pomiędzy nimi jakaś nić porozumienia i coś, co chyba nazwałby "iskierkami", bo nie do końca potrafił to nazwać inaczej. Lubił spędzać z nim czas, lubił przesiadywać u niego na kanapie, zaprosił go nawet parę razy do siebie, ostrzegając wcześniej, że ma w mieszkaniu masę książek, kwiatków i świeczuszek, żeby go przygotować na to, co go tam czekało. Valentine nie zdawał się jednak wystraszony, a chyba nawet ten wystrój mu się podobał...? Przynajmniej takie Artek miał wrażenie.

Tego dnia nie byli umówieni, ale Arthur uznał, że i tak zadzwoni i zaproponuje chociażby piwo, bo w sumie co mu szkodziło? W drodze powrotnej, idąc więc przez las, wyciągnął telefon i wybrał numer Valentine'a, chwilę później - z niewielkiej odległości, dosłownie zza jakichś krzaków - słysząc dzwonek telefonu, który już rozpoznawał. Uniósł brwi, zaskoczony, po czym rozłączył połączenie i pokonał dzielącą ich odległość, poprawiając torbę z laptopem na swoim ramieniu. Słuch go nie mylił, bo gdy minął jakiś krzak i kilka drzew dostrzegł stojącego przed jakimś totemem(?) czy innym cholerstwem Sandovala, a konkretniej jego plecy. Nie żeby go rozpoznawał już po plecach czy pośladkach, ale... no, dobra, może trochę tak właśnie było. Zaśmiał się pod nosem, rozbawiony całą sytuacją i nonszalancko oparł się ramieniem o znajdujące się tuż za Valentinem drzewo.

- Dzień dobry, panie glino - schował telefon do kieszeni, czekając grzecznie, aż Val odwróci się w jego kierunku, po czym uśmiechnął się do niego wesoło. - Powinienem sprawdzić czy nie mam przypadkiem jakiegoś namierzania w telefonie...? - uniósł brwi, rozbawiony.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie spodziewał się tu spotkać Arthura, ale nie miał nic przeciw temu: polubił tego człowieka, dobrze się przy nim czuł i... no, prawdę mówiąc, zdarzało mu się o nim myśleć, gdy mężczyzny nie było w pobliżu. Daleko mu było do podrywania go (no, może nie tak daleko, jak by chciał, ale wciąż): z jednej strony Fell był właściwie tuż po rozstaniu i Valentine nie chciał mu się narzucać; a z drugiej... no, nie bardzo umiał podrywać. Nigdy nie był najlepszy w te klocki i częściej to inni ludzie podrywali jego, a on nawet tego nie zauważał, póki ten podryw nie uderzył go w twarz szpadlem. Niestety, ale jego zdolności społeczne ograniczały się bardziej do odczytywania zbrodniarzy, a interakcje z normalnymi ludźmi sprawiały mu pewien problem.
Zerknął na telefon, gdy ten rozdzwonił się w jego kieszeni - Val już miał odebrać, gdy połączenie zostało przerwane. Sandoval zmarszczył brwi, zaskoczony i przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, zastanawiając się, o co mogło chodzić, gdy usłyszał szmer kroków na ścieżce za swoimi plecami. Odwrócił się w tamtą stronę na chwilę, uśmiechając się na powitanie.
- Twój telefon zawsze jest namierzany, kiedy tylko jest włączony - poinformował z właściwą sobie prostolinijnością i niezrozumieniem ironii. To mu się dość często zdarzało - Witaj. Nie wiesz, co to za budowla? Coś świętego...?
Nagle coś przyciągnęło jego uwagę: jakieś zawiniątko, pozornie kupa szmat leżąca nieopodal budowli. Valentine podszedł bliżej i ukucnął przy zawiniątku, już chcąc wziąć je w rękę, gdy zrozumiał, na co patrzył: to była szmaciana laleczka. W tym jeszcze nie byłoby nic bardzo dziwnego, ale na małym ubranku były ślady krwi - i to stosunkowo świeżej, bo nie zdążyły jeszcze stężeć i zmienić koloru. Sandoval cofnął rękę, zdębiały. Zrobiło mu się gorąco i nie miało to nic wspólnego z panującymi ostatnio upałami - to było wewnętrzne, nieprzyjemne gorąco, spowodowane napływem paskudnych myśli i wspomnień, powiązanych z nasuwającymi się natychmiast przypuszczeniami.
- To może być zwierzęca... - zapewnił sam siebie cicho, wpatrując się w tę lalkę i ledwie poruszając ustami.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Zaśmiał się rozbawiony, gdy usłyszał odpowiedź mężczyzny odnośnie namierzania telefonu - jedną z cech, które w nim uwielbiał, było właśnie to, że wszystko brał dosłownie i kompletnie nie rozumiał ironii czy większości żartów, które miały jakieś tam zabarwienie sarkazmem. Czasem Arthur tłumaczył mu o co mu konkretnie chodziło, czasem po prostu chichotał rozbawiony i przyjmował rzucane przez policjanta zaskoczone spojrzenia i skierowane na niego pełne niezrozumienia, piękne, czekoladowe oczy.

Z lekkim niepokojem zauważył, że myśli o tych oczach coraz częściej i... no, nie tylko o oczach. Naprawdę lubił spędzać z nim czas, dobrze czuł się w jego towarzystwie, a to, że Sandoval był nieco "niezręczny społecznie" w żadnym razie mu nie przeszkadzało. Czasami pozwalał sobie na lekki flirt, chętnie dotykał jego dłoni lub opierał ramię o ramię mężczyzny, gdy oglądali jakiś film na kanapie, z rozbawieniem i właściwą im obu dozą złośliwości komentowali głupie poczynania bohaterów. Czasem zamawiali jedzenie, popijali piwo i dobrze bawili się w swoim towarzystwie, a przynajmniej tak odbierał to Fell i miał nadzieję, że nie jest w tym osamotniony. Nie zrobił jeszcze jednak niczego, co mogłoby bardziej "łopatą" zasugerować Sandovalowi, że na niego leci - jeszcze. Ale coraz bardziej się z tym nosił i miał coraz większą ochotę dać mu bardziej dosadnie znać, że go lubi.

Pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie policjanta i podszedł do niego, żeby lepiej się przyjrzeć.

- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia - przechylił głowę na ramię, przyglądając się z bliska znalezionej przez Valentine'a budowli. - Trochę w stylu kapliczki...? Może to jest coś związanego z Aborygenami? Nie wiem, jakieś... miejsce kultu? - wzruszył ramionami, bo właściwie tylko gdybał.

Chwilę później Valentine zauważył coś jeszcze, a Arthur po chwili wahania poszedł w ślad za nim i z lekkim niepokojem przyjrzał się szmacianej lalce. Przełknął ślinę, bo jakoś trudno mu było uwierzyć, że krew na laleczce była zwierzęca.

- No, może... - mruknął bez przekonania, po czym dostrzegł jeszcze coś jeszcze i wskazał palcem na krew znajdującą się także na rzeczonej budowli, w pobliżu laleczki, która się o nią opierała. - Tu też jest. - dodał cicho, trącając go lekko w ramię. - Może zabierz to na komisariat i... nie wiem, zbadaj? W sensie... żeby się upewnić, czy ta krew na pewno jest zwierzęca... - Arthur wyglądał teraz na lekko wystraszonego, ale mimo to starał się trzymać dzielnie.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tak, Sandoval też był zestresowany, bo to miał być, cholera, zwykły dzień, przechadzka, odpoczynek od pracy, który tak bardzo zalecał mu lekarz - a tu coś takiego. Nie spodziewał się przypadkiem trafić na ślady krwi na laleczce, która mogła należeć do jakiegoś dziecka. Mogła też być laleczką voodoo, ale w to jakoś wątpił, bo zabawki służące do magii wyglądały jednak inaczej. Nie miały uśmiechniętych gąbek ani żadnych bucików, zwykle zresztą nawet nie miały ubrań. Nie bywały też raczej pochlapane krwią, tylko częściej pocięte, poszarpane i ponakłuwane szpilami. Tu nie chodziło raczej o żaden kult.
- Mhm... - mruknął w odpowiedzi na sugestię, żeby zabrać to na komisariat. On sam też o tym myślał, ale, cholera, nie chciał się dziś zajmować pracą! Lekarz. Kazał. Odpocząć. Ten widok stanowczo go nie relaksował i z pewnością przyprawiał go o szybsze bicie biednego dziurawego serca. Nie mógł jednak tego tak zostawić
- Masz jakąś torebkę? Wszystko jedno, jaką, może być foliowa, może być papierowa, byle nie była zanieczyszczona.
On sam nie miał nic takiego przy sobie, bo wybierając się na spacery nie spodziewał się odnajdywać podejrzanych przedmiotów. Teraz tego żałował i powziął postanowienie, że od dziś zacznie nosić ze sobą wszędzie rękawiczki i przynajmniej jedną torebkę na dowody.
Jeśli Arthur nie będzie miał żadnej torebki przy sobie, to trzeba będzie wezwać ludzi. Cholera. A to miał być taki piękny dzień...

Arthur C. Fell
ODPOWIEDZ