Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey uśmiechnęła się delikatnie na słowa, jakie padły do jej uszu.
- Wiesz, jak mieszkałam w Sydney uwielbiałam tłumy, niezależnie od sytuacji. Czy to na ulicach, czy centrach handlowych czy na plaży... Podobała mi się wielka masa ludzi, tłok i szum najróżniejszych osób. Ale odkąd wróciłam do Lorne Bay, jakoś coraz bardziej mnie mierżą, zwłaszcza na plażach. Nie wiem, od czego jest to zależne. - Rozbawienie pojawiło się w jej głosie, gdy dała pociągnąć się w niewielką dyskusję dotyczącą tłumnych plaż. Im dłużej była w Lorne Bay, tym bardziej doceniała ciche, przytulne plaże zwłaszcza gdy chciała poćwiczyć swoje umiejętności na desce.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Clark, gdy próbowała zebrać w jedną wypowiedź wszystkie pomysły, jakie nie raz przewinęły się jej przez głowę. A tych zawsze miała milion na minutę i nie potrafiła zdecydować się na jeden, póki spontaniczny impuls nie nawiedził jej ciała, zmuszając do działania.
- Zastanawiam się nad żółwiem morskim, rekinem, palmami, albo plażą... - Wyznała, bo te możliwości najczęściej pojawiały się w jej głowie, najmocniej istniejąc w pamięci. - Gdybym umiała rysować zapewne wypróbowałabym wszystkie, ale chyba będę zmuszona zamówić odpowiednią naklejkę, a to generuje problem pod tytułem: od czego zacząć? - Dodała, rozbawione spojrzenie na chwilę przenosząc w kierunku deski, by zasłuchać się w udzielaną jej odpowiedź. Delikatny uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy dziewczyna wspomniała o pomocy rekinom.
- Och, wiem aż nawet za dobrze. - Odparła, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Była weterynarzem, w dodatku takim, który nastawiony był na pomoc dzikim zwierzętom. - Czasem wzywają mnie do takich przypadków, podczas praktyk zawodowych również miałam okazję pracować z podobnymi przypadkami. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. Sprawa była smutna, Audrey nie sądziła jednak iż uda się coś zmienić, jeśli nie wydedukuje się odpowiednio obecnych jak i przyszłych pokoleń - i sumiennie starała się działać również i w tym kierunku. - Ale wybiorę się tam kiedyś, z przyjemnością spróbuję czegoś nowego. - Dodała z delikatnym uśmiechem, odnotowując sobie w głowie, aby któregoś dnia spróbować nurkowania we wskazanym przez dziewczynę miejscu. Kto by pomyślał, że w rodzinnej miejscowości nie będzie znała wszystkich zakątków?
- Wpadają na ludzi, czasem wpakują się w płot czy natkną na kłusownika... A po za tym szczepionki, kontrole, małe wypadki, problemy z jedzeniem, poparzenia... Do wyboru, do koloru, zawsze mam ręce pełne roboty. Mam nawet jeszcze ze dwa przypadki, które nadal doprowadzamy do normalności po wcześniejszych pożarach. - Delikatny uśmiech wyrysował się na jej buzi, gdy panna Clark przesunęła się odrobinę, wygodniej rozsiadając się na miękkim, ciepłym piasku. - No co Ty mówisz? Ja też! - Odpowiedziała z entuzjazmem, jaki wywołała informacja o zamiłowaniu do podobnych sportów. - Aż nie chce mi się wierzyć, że nigdy nie spotkałyśmy się na fali. - Dodała z rozbawieniem w głosie; świat potrafił być niezwykle mały, ale i okrutnie wielki zarazem. - Och, jest cudowny! Znaczy, czeka mnie wiosenne sprzątanie w nim, ale po za tym mama jest zachwycona! - Ogrody miały to do siebie, iż wymagały co sezonowego sprzątania oraz odpowiedniej ręki, by ciągle prezentować się idealnie, Audrey jednak bardzo podobało się, jak Rorey zaaranżowała teren wokół rodzinnego domu. - Może dasz się skusić na wspólne łapanie fali? - Zaproponowała, wodząc spojrzeniem między swoją deską a towarzyszącą jej postacią. Fale były zbyt ładne, aby z nich rezygnować!


rorey fitzgerald
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
- Naprawdę? - zapytała zaskoczona - jak byłam na takich plażach w wielkich miastach, to zawsze czułam się strasznie przytłoczona tłumem i hałasem… - przyznała, nie dodając że chodzi jej o LA, w którym kiedyś mieszkała. A tam to wiadomo jak dużo ludzi bywało na plaży, ile osób grało w siatkę i robiło inne rzeczy. Na przykład zdjęcia na swoje instastory… heh.
- Może po prostu włącza ci się wtedy tryb turysty, który nie ma nic przeciwko innym turystom… a tutaj jesteś w domu, więc chcesz trochę ciszy i spokoju - zasugerowała, chociaż nie wiedziała, czy Audrey Bree Clark postrzegała Lorne jako swój dom. To że ktoś się gdzieś urodził, nie sprawiało od razu, że to było to jedno, wyjątkowe miejsce dla tej osoby. Dom jest tam gdzie serce Twoje, a nie adres w akcie urodzenia.
- No cóż… no to może być plaża z palmą na niej, z żółwiem, który wyławia się z wody i… rekinem gdzieś w oddali - zauważyła z rozbawieniem, łącząc wszystkie pomysły w jeden obraz. Deski są duże, na szczęście sporo rzeczy się tam zmieści! - Chociaż osobiście głosowałabym za rekinem albo palmami - dodała, bo bardzo lubiła rekiny i uważała, że mają niepotrzebnie złą renomę. Orki były o wiele gorsze. Delfiny zresztą też… rekin przynajmniej nie próbuje cię puknąć.
- Spróbuj zamknąć oczy i wyobrazić sobie najpiękniejszą deskę na świecie, po której szusujesz na najlepszych falach i.. no sama zobaczysz kto się na niej pojawi - zaproponowała, chociaż nie wiedziała, czy tak to działa. No ale co jej szkodzi spróbować? - Albo wiesz, jest jaka sztuczna psychologiczna, którą można wykorzystać w takich chwilach. Wystarczy że podejmiesz decyzję, jakąkolwiek i jak pożałujesz podjęcia tej decyzji, to znaczy że jednak powinnaś zmienić swój wybór na coś innego - dodała, bo też kiedyś coś o tym czytała, więc się z Audrey podzieliła. Jak zdecyduje, że chce żółwia, po czym uzna, że niee, to jednak nie to, to przynajmniej sobie zawęzi wybór. No same plusy.
- Nie rozumiem jak władze nie mogą walczyć bardziej z kłusownikami. Przecież są foto pułapki, większa kontrola broni palnej… no musi być jakiś lepszy sposób na doprowadzenie ich przed sąd - pokręciła głową ze zdenerwowaniem, jakie się w niej zawsze budziło. Jak sama jakiegoś widziała na swoich wyprawach - od razu dzwoniła po policję. Zwłaszcza że w swoim ubraniu maskującym sama była narażona na to, że ktoś ją z dzikiem pomyli, czy coś…
- Ale podziwiam cię, to musi być bardzo ciężka praca. Nie dałabym rady codziennie oglądać cierpiących zwierząt - przyznała całkiem szczerze. Roo była weganką, więc oczywiście uważała, że zwierzęta powinny być pozostawione same sobie.
- To właśnie dlatego że wolę takie ustronne miejsca - przyznała od razu i uśmiechnęła się z rozbawieniem - a kiedyś możemy się umówić na wspólne łapanie fali, zabiorę deskę i w ogóle - machnęła lekko ręką, mając też na myśli piankę i całe to przygotowanie się do wskoczenia na fale. Dzisiaj nic takiego przy sobie nie miała.
- To najlepszy czas, przekopywanie ogródka i sadzenie wszystkiego jest dla mnie bardzo terapeutyczne. Prawie jak medytacja - przyznała z lekkim rozbawieniem. - Jeśli byś chciała kilka wskazówek co do sadzenia nowych kwiatów to służę pomocą - zaoferowała, a potem pokręciła głową. - Nie mam ze sobą sprzętu, ale mogę ci popilnować rzeczy - zaoferowała, żeby się na coś przydać.
promienny latawiec
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- Naprawdę, ale może to dlatego, że pierwszy raz miałam okazję mieszkać w tak wielkim mieście. Wiesz, nowe, nieznane i takie tam. - Odpowiedziała z rozbawieniem. Sydney było diametralnie innym miejscem od Lorne Bay, choć możliwe, iż było to jedynie percepcją panny Clark, zachwyconej stolicą oraz możliwościami, jakie się tam znajdowały... Lecz mimo tego i tak wybrała rodzinne Lorne Bay, gdzie mogła pomagać tym, najbardziej potrzebującym zwierzętom, nie mającym ani właściciela, ani pewnego schronienia.
Uważnie słuchała odpowiedzi koleżanki, rozważając proponowane przez nią możliwości. Połączenie wszystkich pomysłów wydawało się najlepszą opcją, która z pewnością oszczędziłaby jej dylematów. A gdy kolejne instrukcje padły z jej ust, panna Clark przymknęła brązowe oczęta, próbując wyobrazić sobie widok jaki kreśliła przed nią Rorey. Bardzo szybko przed jej oczami pojawił się obraz złotego piasku, pięknych, wysokich fal oraz jej deski, czekającej tylko na to, aby wskoczyć na fale... Jak na przekór, nie potrafiła jednak wyobrazić sobie tego jednego, konkretnego wzoru. - Nie działa. - Wyznała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech. Najwidoczniej metoda wizualizacji nie była dobrym wyborem dla odrobinę nadpobudliwego dziewczęcia. - Zawsze mogę kupić więcej desek, wtedy nie będzie dylematu. Na każdej dam inny wzór i będę mogła wybierać deskę zależnie od humoru... Choć wtedy pewnie będę miała problem z wybraniem tego, którą danego dnia chcę użyć. - Dodała żartem, by roześmiać się dźwięcznie gdy tylko skończyła mówić. W umyśle panny Clark trwała wieczna gonitwa najróżniejszych myśli, a co za tym idzie, podejmowanie tych niewielkich, drobnych decyzji nie raz wiązało się z całą lawiną zupełnie innych kwestii, pojawiających się w jej głowie.
Chwilę później poruszyły poważniejszy temat, a uśmiech zniknął z ust panny Clark.
- Wiesz, jak to jest. Zawsze się ktoś znajdzie. Czasem to kłusownik, czasem przypadek, czasem maszyny... A czasem wściekły farmer, chociaż staram się rozmawiać z sąsiadami i prosić, aby przy takich spotkaniach od razu do mnie dzwonili. - Wzruszyła ramieniem, doskonale wiedząc, że w pewnych kwestiach trudno jest edukować ludzi. Dlatego starała się już oddziaływać na przyszłe pokolenia, co jakiś czas odwiedzając okoliczne szkoły, by zaznajamiać dzieciaki z dzikimi zwierzętami oraz tym, jak powinno się zachowywać, gdy dojdzie do spotkania - a to nie musiało przecież kończyć się tragedią.
- Bywa ciężko, ale one też potrzebują pomocy lekarza czy to te dzikie czy na farmach... W ten sposób mogę im bezpośrednio pomagać, no i zawsze lubiłam z nimi pracować. - Wyznała z uśmiechem. Praca ze zwierzętami przynosiła jej całą masę satysfakcji, a fakt, iż robiła coś dobrego sprawiał, iż wyczuwała w swojej pracy niewielką misję, mającą na celu poprawić bądź uratować żywot największej ilości zwierzaków, jakiej tylko się dało. - Jasne, z największą przyjemnością! - Odpowiedziała z entuzjazmem. Sama surfowała niezwykle często, a w towarzystwie zawsze było raźniej.
- Z przyjemnością, nie za bardzo mam o tym wszystkim pojęcie, a wolałabym nie zostawiać wszystkiego na barkach mamy. Wiesz, miło czasem się do czegoś przydać. - Audrey uwielbiała kwiaty, zawsze jednak kończyło się na ich podziwianiu, nie bardzo wiedząc, jak zapanować nad ogrodowym rozgardiaszem. - Dobra, to wracam za niedługo! - Odpowiedziała, po czym poderwała się z piasku, aby ruszyć w kierunku wody, pozostawiając swoje bety niedaleko Rorey, do której zamierzała powrócić gdy tylko uda jej się złapać kilka fal.

rorey fitzgerald
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Wszystko miało swój urok w… no tak naprawdę w różnych momentach w życiu. Rorey na przykład dobrze się czuła na studiach i po studiach w dużych miastach, ale teraz już jej trochę brakowało tego małomiasteczkowego uroku. Brakowało jej też rodziny i przyjaciół stąd, więc chyba już się wyszalała w big city i była gotowa na te stare dobre osiadanie w bardziej spokojnym miejscu. Co prawda nie miała takich ambicji, żeby tutaj sadzić drzewo i płodzić syna,
- To nic, prześpij się z tym, może przyjdzie ci jakiś projekt do głowy właśnie wtedy - rzuciła z lekkim rozbawieniem, bo skoro tyle o tym myślała, to w końcu jej podświadomość wypchnie te rozważania do jej snów i kto wie, może wtedy wyjdzie jej coś super kreatywnego? Albo wręcz przeciwnie, no ale hej, trzeba patrzeć na świat jak na szklankę do połowy pełną, a nie pustą!
- I to się nazywa świetny plan B - zauważyła, śmiejąc się cicho. - A w tym klimacie na pewno żadnej z nich nie zmarnujesz. I możesz losować, którą kiedy weźmiesz ze sobą - dodała, bo Audrey Bree Clark mieszkała w Australii, a tam było dość sporo okazji do śmigania po falach. I nie ma nic lepszego, jak opcje wyboru, więc Audrey na pewno sobie jakoś poradzi z nadmiarem.
- Też mam wrażenie, że ludzie nie mają dzisiaj cierpliwości. Ale jak sama gdzieś widzę podejrzane samochody zaparkowane, albo rozstawione pułapki, to też od razu zgłaszam - dodała bo kiedy zapuszczała się na swoje wyprawy z aparatem, to nie zamierzała czekać, aż obiekty którym chce robić piękne zdjęcia z ukrycia, wpadną prosto w te sidła! Co to to nie. Kłusownicy byli podli, zresztą większość myśliwych też działało w tym fachu dla zabijania, a nie dla dobra zwierząt…
- No wyglądasz jak ktoś, kto znalazł swoje powołanie - przytaknęła i zastanowiła się, czy ona też tak wygląda, kiedy mówi o swojej pracy. Ale nie ma co się oszukiwać, pewnie tak.
]- Nie ma sprawy - rzuciła, a potem podziwiała jak dziewczyna znikała w wodzie. A jak wróciła, to pewnie jej zaproponowała wypad na jakieś gofry, czy inną dobrą przekąskę, na którą po prostu trzeba się wybrać po dniu na plaży, ot co!

/zt x2
promienny latawiec
-
dyrektor generalny — csl limited
34 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
what, can you do me greater harm than hate?

2.

Może to nie był najlepszy pomysł, ale nie posiadał lepszego. Wizyta w ratuszu odpadała, bo na pewno nie miałaby dla niego dostatecznie dużo czasu. Z łatwością mógł namierzyć jej adres, ale przychodzenie do jej domu wydawało mu się niegrzeczne - nie chciał przecież, by czuła się jakkolwiek zobowiązana wobec niego albo wprost przeciwnie, by kazała mu momentalnie odejść i nigdy nie wracać. Odezwanie się do niej także byłoby słabym pomysłem, bo czuł, że za moment dowiedziałaby się o tym jej siostra i zabroniła jej się z nim zobaczyć. To musiało być przypadkowe, a do tego musieli spotkać się na neutralnym gruncie, by to było najbardziej dla ich obojga komfortowe. Wybrał zatem plażę, bo na jej koncie na Instagramie dostrzegł, że studio pilatesu, do którego jest zapisana znajduje się w pobliżu. Razem z prezentem skompletowanym częściowo w drogerii, a częściowo w herbaciarni Rhodesa, zjawił się tam w odpowiedni dzień i po prostu czekał.
Jak na moment, w którym dało się oglądać zachód słońca, plaża była naprawdę pusta, a na samym dole znajdowało się zaledwie kilka osób poza nim. Ani trochę mu jednak nie przeszkadzało odległe towarzystwo tych kilku grupek, które właściwie były zupełnie nieszkodliwe. Ze spokojem obserwował ocean, wiedząc, że ma jeszcze kilka chwil, zanim zjawi się tutaj Rea i przejdą do bardziej stresującego momentu tego dnia. Czuł, że napawa go to niepewnością i jakimś dziwnym strachem. Najchętniej w takich chwilach chciał oczywiście posurfować, rzecz jasna - chociaż minęło już sporo lat odkąd porzucił sporty wodne, jemu wciąż zdarzało się tęsknić za deską. I kusiło go by chociaż spróbować, nawet jeżeli był pewien, że po takim czasie nie byłby w stanie już nawet na moment się na niej utrzymać. To było przecież zupełnie ludzkie, że tęsknił - tak mu się przynajmniej wydawało i dlatego też pozwalał sobie na to bez większego problemu. Za deską, a także za innymi elementami z przeszłości, a w szczególności za żoną, którą miał za kilka chwil zobaczyć, wychodzącą z wnętrza niewielkiego studio. Wiedział, że to będzie jedna z jego lepszych chwil ostatnimi czasy, a jednak bał się, że zostanie doszczętnie zniszczona w przeciągu zaledwie kilku krótkich sekund.

Rea Toverton
powitalny kokos
lady macbeth
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
6
Zajęcia z pilatesu były jego swoistym sposobem na rozładowanie całego napięcia, które rodziło się w jej ciele, wyrzucenia stresu, który gromadził się powoli i niby niezauważalnie od najmniejszych zakamarków ciała, a potem opanowywał w pełni organizm, paraliżując strachem. Aktywność fizyczna Rei gwarantowała rozluźnienie, zapomnienie o problemach, a czasem dawała również szansę olśnienia w momencie, w którym orientowała się, jak rozwiązać jakiś problem, zagadnienie, cokolwiek, co aktualnie zaprzątało jej głowę. Ten dzień nie miał się różnić w żaden sposób. Po porannych zajęciach, które wykonać musiała ruszyła do swojego ulubionego studia fitness, w którym to spędziła parę godzin na wyciskaniu z siebie siódmych potów i katowaniu niemalże swojego ciała w momencie, w którym wydawało jej się, że dłużej nie może, że nie da więcej rady. Wyjątkowo zmęczona szła po zajęciach pod prysznic, stojąc pod nim dłużej niż zazwyczaj, a kiedy po jej ciele spłynęły ostatnie krople wytarła się, ubrała i ruszyła do sklepiku, w którym to kupiła sobie proteinowego batonika. Był to jej rytuał, zawsze zajadała nim zmęczenie i odzyskiwała chociaż trochę sił i tym razem było tak samo, a przynajmniej taki był plan.
Powoli wyszła ze studia i ruszyła plażą w kierunku swojego domu, zajadając się ulubionym, morelowym batonem, kiedy dostrzegła postać, której dostrzec się nie spodziewała. Zatrzymała się w pół kroku patrząc na swojego byłego męża z jawnym niedowierzaniem malującym się na jej twarzy. Jak to możliwe? Dlaczego się tutaj pojawił? Co od niej chciał? Miała naprawdę wiele pytań, na które nie potrafiła odnaleźć w swojej głowie odpowiedzi, a cały porządek, który narodził się w czasie ćwiczeń przepadł, pękł niczym tafla lustra, w którą ktoś wycelował kamieniem. Którą ktoś z premedytacją stłukł. Przełknęła kęsa batona, który rosnąć z tego wszystkiego zaczął jej w ustach i po odzyskaniu władzy w nogach podeszła bliżej do mężczyzny, mierząc go niedowierzającym spojrzeniem. — Co tutaj robisz? — spytała słabo, całkowicie tracąc swoją maskę pewności siebie, oschłości, którą nosiła na co dzień. Rozpadła się na milion kawałeczków widząc mężczyznę, który zranił ją jak nikt inny, którego kochała, jak nikogo innego. Niezmiennie, wciąż, o którym nie mogła zapomnieć, bez względu na to, jak bardzo się starała.

lear toverton
ambitny krab
nick jonas
dyrektor generalny — csl limited
34 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
what, can you do me greater harm than hate?
Przed oczami przelatywały mu wspomnienia wszystkich chwil, które były szczęśliwe, które spędzali razem i w czasie których budowali wspólne życie, przyszłość. Powinni być w tym momencie razem, bez dwóch zdań i doskonale wiedział, że spieprzył wszystko przez żałosną chwilę słabości, ale chciał to naprawić. Chciał wynagrodzić jej wszystko, co kiedykolwiek złego zrobił, w głowie miał narysowany cały plan. Zdawał sobie sprawę, że nie wybaczy mu od razu, w tej samej sekundzie, w której go zobaczy, ale może istniał jakiś cień szansy na to, że pozwoli się choć trochę wytłumaczyć? Choć tu nie było czego tłumaczyć. Że pozwoli mu choć przeprosić za całe cierpienie, które Rei zafundował?
Spoglądał na ocean, myślał o wspólnych chwilach, które były dobre i próbował się odstresować. I tak miała zalać go fala przerażenia na jej widok, więc choć chwilę przed tym próbował dać swojemu ciału i umysłowi sekundy wytchnienia. Jak wyglądałoby ich życie, gdyby wtedy nic nie spieprzył? Czy siedzieliby teraz wspólnie w jakimś pięknym miejscu, czy mieliby już w drodze dziecko? Przed poznaniem Rei nigdy nie myślał o powiększaniu rodziny i w zasadzie nie chciał tego wciąż, a przynajmniej nie z kimkolwiek innym, niż z nią.
Zmienił się na parę chwil w posąg słysząc słowa wypowiedziane jej głosem, który przecież tak doskonale znał. Spojrzał na nią powoli, zaciskając dłonie na prezentach, które miał przygotowane, a na usta w końcu wpełzł nieśmiały uśmiech. Jak miałby się nie cieszyć, widząc kobietę, którą kochał najbardziej na świecie? Jak miałby się nie cieszyć, mogąc w końcu odetchnąć choć odrobinę bardziej na myśl o tym, że była cała i zdrowa, stojąca właśnie przed nim niemalże na wyciągnięcie dłoni? - Chciałem się z tobą spotkać. Chciałem przeprosić, Rea - nie panował nad swoim głosem, wbrew temu, jak ułożył sobie tę chwilę w swojej głowie. Powoli zmniejszał dzielący ich dystans, jednak nie wystawiał niepotrzebnie rąk, nie chcąc jej przestraszyć, speszyć. - Daj mi dziesięć minut, proszę - brzmiało to jak żałosne błaganie o sens istnienia, ale w zasadzie, czy tak bardzo mijało się to z prawdą? Nie był w tym momencie tego za bardzo pewien.

Rea Toverton
powitalny kokos
lady macbeth
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
Cały świat istniejący dookoła niej zdawał się wirować i sprawiał, że głowa bolała Reę, jakby wcale przed chwilą nie ćwiczyła przez długi czas, oczyszczając ją w tym czasie ze wszelkich myśli. Co tutaj robił? Po co tu przyjechał? Czuła się nie tylko zagubiona, ale i sfrustrowana niewiedzą i pustką, w którą wydawało jej się, że została wpędzona.
Zamknęła oczy, dając sobie parę chwil na odetchnięcie, jednak ten zabieg przywołał wyłącznie ze wspomnień wszystkie miłe chwile, które dzielili. Wszystkie wspólne noce i poranki, pocałunki i śniadania przynoszone do łóżka, bankiety, kiedy szli ramię w ramię niczym najpiękniejsza para na świecie. Obietnice wspólnej przyszłości i wspólnego zawsze. Zapewnienia o bezwarunkowej miłości, która nigdy nie miała przeminąć. Wspomnienia z jej zakochania, jakże przejmującego całe jej ciało, że aż sądziła, że dostała zawału serca. To wszystko wirowało w głowie Toverton do stopnia, w którym łzy pojawiły się pod jej powiekami i zaczęły spod nich wyciekać, bez żadnego planu na to, bez żadnej kontroli z jej strony. Zawsze chciała, żeby było między nimi dobrze, nawet wtedy, kiedy znalazła go w ich wspólnym łóżku z inną kobietą. Nawet wtedy chciała ich wspólnej przyszłości, co pokazywało niezmienione na panieńskie nazwisko.
W końcu otworzyła oczy, wycierając nerwowo łzy, które zaczęły jej spływać po policzkach. Nienawidziła okazywać słabości, a właśnie tym był Lear, jej największą słabością na świecie. — Chciałeś przeprosić? — powtórzyła za nim, chcąc się upewnić, że dobrze słyszała to, co chciał jej przekazać. — Za pieprzenie się z tamtą kobietą w naszym łóżku czy za to, że was przyłapałam? Czego żałujesz? — atakowała, bo przecież to był najlepszy sposób obrony, radzenia sobie w takich sytuacjach. Bała się, że bez ataku ze swojej strony w sekundę wszystko się rozsypie, a Rea całkiem straci łączność z samą sobą, nie będzie już do końca wiedziała, kim tak naprawdę jest. — Ja… nie wiem, Lear, nie wiem czy chcę ci dawać tych dziesięć minut — wyszeptała. Sama nie wierzyła w to co mówi. Chciała mu przecież dać wieczność ze sobą, nie tylko tych dziesięć minut. Gdyby mogła, gdyby nie resztki rozsądku, oddałaby mu się cała już w tej sekundzie.

lear toverton
ambitny krab
nick jonas
dyrektor generalny — csl limited
34 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
what, can you do me greater harm than hate?
Przychodząc pod studio, nie spodziewał się niczego szczególnego. Podejrzewał, że czekało go ponowne posypanie niezasklepionej rany solą, a jego organizm nie wykazywał ani odrobiny gotowości. Nie było to jednak powodem dostatecznym, by stchórzyć i zawrócić, a nawet czując, jak pocą się mu dłonie, co tylko utrudniło mu nawet trzymanie telefonu, na którym ciągle sprawdzał godzinę, chcąc się upewnić, czy cała ta sytuacja zbytnio się nie przedłuża. Po drodze pogodził się nawet z tym, że to będzie naprawdę trudne spotkanie, bo między nimi nie może być prosto i miło po tym wszystkim, czego się dopuścił. Gdyby było inaczej, w ogóle nie znajdowaliby się w takiej sytuacji, a rozwodu nigdy by nie było. Ten jednak miał miejsce, a on na co dzień żył z myślą, że ją stracił i to znacznie wcześniej, niż w chwili gdy Rea zabrała z jego mieszkania swoje rzeczy i przeniosła się tutaj. Dopiero wtedy dotarło do niego jak bardzo wszystko zniszczył, ale nie powstrzymał jej, pozwalając jej zrobić dokładnie to, co uważała za stosowne. I mając tę wiedzę czuł też, że prawdopodobnie nie powinien tego zmieniać, nie powinien tutaj przyjeżdżać, ale na takie wnioski było już za późno. Był tylko zakochanym idiotą. I tęsknił. Okropnie za nią tęsknił.
Nie spodziewał się policzka z jej strony już na dzień dobry, co tylko świadczyło o tym, że chyba naprawdę był naiwny albo niepoważny. Wysłuchał jednak wszystkiego tak pokornie, jak się dało i w ciszy, która po jej słowach nastała trwał jeszcze pewną chwilę, jakby w głowie układając sobie, co w ogóle chce powiedzieć. To nie był żaden taktyczny ruch, nie szukał słów jak najbardziej neutralnych, raczej próbował po prostu ułożyć tę odpowiedź tak, by wypowiadając te słowa nie zaciąć się kilkakrotnie przez świadomość tego, jak bardzo ją zranił i jak najwyraźniej to wciąż na nią oddziaływało. - Chciałem przeprosić za to, że cię zraniłem i zniszczyłem nasze małżeństwo. Wiem, co zrobiłem i uwierz mi, Rea, codziennie żałuję tego wszystkiego - mówił powoli i nie podchodził bliżej, bo bał się, że kobieta zwyczajnie ucieknie. A tego by nie przeżył, gdyby nawet teraz nie mogli ze sobą przez moment porozmawiać. - Proszę, porozmawiaj ze mną. Tylko tyle, obiecuję - szepnął wręcz błagalnie, zerkając na nią. Czuł gdzieś w środku, że za moment mu odmówi i skończy wszystko, a gdyby tak się stało, nawet by się nie zdziwił. Miała o wiele więcej szacunku do samej siebie i klasy, niż on kiedykolwiek i to było wiadomo nie od dzisiaj.

Rea Toverton
powitalny kokos
lady macbeth
rzeczniczka prasowa — ratusz
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
rzeczniczka prasowa okręgu próbująca na nowo odnaleźć sobie
Coraz ciężej jej się oddychało i coraz trudniej było jej wygrać z własnym umysłem, który przestawiał się z każdą sekundą na tryb po prostu wysłuchania go. Nie było to coś, czego Rea by pragnęła, nie było to coś, czego by jakkolwiek potrzebowała. Przez ostatni rok bardzo łatwo jej przychodziło wygrywanie z tęsknotą za nim, do tego stopnia, że ani razu nie zadzwoniła, choć w pamięci miała wyryty jego numer telefonu. Nie mogła jednak mierzyć się w żaden sposób ze swoimi uczuciami, kiedy stał naprzeciwko niej, tak naprawdę na wyciągnięcie ręki. Bolało przez to jeszcze bardziej, gotowa była rozpłakać się i się rozpaść na miliardy małych kawałków, z których żaden by potem nie chciał samodzielnie się na nowo połączyć. Była przekonana, że gdyby się rozpadła, to jedyną osobą mogącą ją jakkolwiek poskładać, byłby Lear. Dlatego też patrzyła na niego zaszklonymi oczami, oczekując chyba bóg sam wie czego, bo ona nie potrafiła wpaść na to, co jej chodziło po głowie. Żeby podszedł i pocałował ją, czy może zniknął i więcej nie wracał? Złapał w ramiona i nie wypuszczał mimo krzyków i walki, aż się Rea nie uspokoi i nie podda jego dotykowi? Oddychała ciężko, nie mogąc pojąć samej siebie, co dawało jasność, że jego również nie zrozumie, a jednak nie chciała, jakaś malutka część jej, odpuścić okazji do wysłuchania, do dania mu szansy na wyjaśnienie się, tej sytuacji, w której żadne z nich na swój sposób utknęło.
— Śmiało, masz swoich dziesięć minut — powiedziała drżącym, łamiącym się głosem i z tej całej słabości usiadła na jednej z kłód wyrzuconych przez morskie fale. Schowała twarz w dłoniach, przecierając ją w nerwowym geście okazującym to, jak bardzo bez sił na jakąkolwiek dalszą walkę była. Właśnie składała wszelką broń i stawała przed Learem całkowicie bezbronna, podatna na każde jego słowo, gotowa mu wybaczyć, jeżeli wszystko to, co miał do przekazania, uda mu się ubrać w dostatecznie piękne słowa.

lear toverton
ambitny krab
nick jonas
dyrektor generalny — csl limited
34 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
what, can you do me greater harm than hate?
Nie umiał ocenić, co teraz czuła, poza tym, że jawnie nie chciała go tutaj. Czuł się głupio i zupełnie nie na miejscu, jakby nigdy nie powinien się tutaj znaleźć. W gruncie rzeczy, to było uczucie jak najbardziej odpowiednie, bo nigdy nie powinien przyjeżdżać. To, że zjawił się tutaj i to, w jaki sposób to zrobił, było naruszeniem jej prywatności i wejściem z butami w strefę komfortu, której nie wolno mu było naruszać swoją obecnością. Szkoda tylko, że przyszło mu to zrozumieć dopiero po fakcie, kiedy przekroczył już tyle granic, ile się tylko dało. Jeśli coś można było bardziej zepsuć, to nie to, nie ich relację, którą naruszył już tyle razy.
Przez moment nawet chciał to zrobić, podejść i wziąć ją w ramiona, objąć mocno, tak, by nie mogła się mu z nich wyślizgnąć. Przeczekać ewentualny protest, krzyk, dać jej się wypłakać i wyrzucić z siebie wszystko, co nią targało, każdą obelgę pod jego adresem, każdą pełną żalu wypowiedź, wszystko. Nie zdobył się jednak na nic podobnego, bo strach przed tym, że może zmarnować swoją jedyną szansę był silniejszy i panował nad nim, trzymał go w ryzach. Gdyby teraz zaprzepaścił szansę porozmawiania z nią, nie wybaczyłby sobie do końca życia. - Rea, ja... - Miał w głowie ułożoną całą przemowę, ale teraz nie mógł ani przywołać całości, ani wydusić z siebie tych słów. Próbował jeszcze kilka razy, wziął kilka oddechów, ale nie przyniosły mu one ulgi, a jedynie sprawiły, że oddychało mu się jeszcze ciężej, bo serce waliło mu jak szalone. - To, co zrobiłem, to największy błąd w moim życiu. Wiem, że prawdopodobnie nie chcesz mnie tutaj, ale... ja nie potrafię dalej udawać, że umiem żyć bez ciebie i z tym wszystkim. Przepraszam. Naprawdę przepraszam, za wszystko co ci zrobiłem - wydusił w końcu, a te słowa były jakąś jedną setną tego, co chciał tak naprawdę przekazać. Również przetarł twarz dłońmi. - I przepraszam, że przyjechałem tutaj, nie wiedziałem... nie miałem pojęcia jak inaczej uda mi się z tobą porozmawiać - dodał cicho, uciekając spojrzeniem. To prawda, był zupełnie zdesperowany i choć normalnie byłoby mu wstyd za to, teraz wstydził się zupełnie innych rzeczy, ale na pewno nie tego, że sięgnął po jedyną szansę, jaką miał.

Rea Toverton
powitalny kokos
lady macbeth
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
024.
Life's for rent and it called us out
so i hand back the key as the door man bows
{outfit}
Przeprowadzka do Pearl Lagune była jedną z najlepszych decyzji, jakie Melis podjęła w ostatnim czasie. Nawet nieszczególnie dlatego, że od kilku lat zamieszkiwała swój mały pokój na poddaszu na rodzinnej farmie, by być w razie potrzeby, kiedy choroba taty postępowała, a stadnina wymagała ciągłej kontroli. Nie, nie dlatego, że w końcu odżyła, zajęła się sobą. Również nie dlatego, że mogła w końcu zaprosić znajomych, ba! Mogła zaprosić Huntera i robić z nim najróżniejsze rzeczy, które pewnie z rodzicami za ścianą byłyby niemożliwe. Również nie dlatego, że mogła tańczyć nago albo nawet w majtkach, generalnie w kusym stroju na środku salonu. I nie dlatego, że mogła puszczać głośno muzykę, drzeć się, jeśli miała taką potrzebę, choćby do Jennifer Lopez. Ale głównie dlatego, że miała niedaleko plażę. Była zafiksowana na tym punkcie tak samo jak na punkcie jedzenia, a przy zejściu na plażę była budka z najlepszymi hamburgerami pod słońcem. To wszystko kojarzyło jej się z wakacjami, wyłącznie cudownymi chwilami, z dzieciństwem, z radością, a w ciągu ostatnich tygodni wszędzie szukała wyłącznie plusów. Nie, nic złego się nie działo, właśnie to było najwspanialsze, że wszystko, co dotychczas ją przytłaczało odeszło w niebyt, ale i tak takimi drobnymi wyliczeniami próbowała uświadamiać sobie, że to nie jest sen, z którego zaraz się obudzi.
Tym razem nie uwzględniła nikogo w swoich planach. To nie tak, że usilnie szukała samotności, po prostu miała wrażenie, że ostatnio ciągle o coś swoich przyjaciół prosi, dlatego tym razem postanowiła im odpuścić. Jak zwykle, jednak towarzyszył jej aparat fotograficzny. Tak na wszelki wypadek. Zdecydowała spełnić swój cotygodniowy rytuał. Od kiedy zamieszkała w Pearl Lagune, przynajmniej jeden raz w tygodniu wybierała się na wspomnianego hamburgera, zajmowała miejsce na schodkach, skąd mogła podziwiać zachód słońca i uśmiechała się od ucha do ucha, jakby to, co właśnie robiła było jakąś świętością, czymś, co wprawiało ją w stan euforii. Musiała wyglądać idiotycznie taka radosna jakby połknęła coś, co stanowczo za mocno poszerzało kąciki jej ust. Mina nie zrzedła jej nawet wtedy, kiedy znienacka podbiegł dalmatyńczyk, pochłaniając resztkę hamburgera, którą trzymała w dłoni.
ODPOWIEDZ