lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
26 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
never looking down, I'm just in awe of what's in front of me
jeden

Ta dzisiejsza awaria kranu z samego rana u jakiejś miłej starszej pani, mieszkającej na drugim końcu miasteczka, totalnie pokrzyżowała mi plany. Chciałem wszystko przygotwać, zrobić zakupy, może zrobić coś włoskiego do jedzenia, chociaż mistrzem kuchni nigdy nie byłem, a tu pyk, telefon o siódmej trzydzieści i nagle w przeciągu kilku minut weź się znajdź u pani w mieszkaniu, bo jej się woda leje i ona nie wie, co ma zrobić. Miski porozstawiała wszędzie, gdzie się da, ale i tak jest przerażona, bo przecież jeszcze chwila i sąsiadów zaleje! A najlepsze w tym wszystkim było to, że kiedy zajechałem na miejsce, to ta woda, owszem, lała się, ale nie przeogromnym strumieniem, jak to pani opisała mi przez telefon, tylko małymi kroplami, więc o żadnym zalaniu nawet nie mogło być mowy. Jednak, jak wszystkim wiadomo, starsi ludzie lubią wyolbrzymiać różne sprawy, tym samym wywierając presję na innych, dlatego też szybko uporałem się z usterką i mogłem wrócić do przygotowywania jedzenia dla Susan.
Lubiłem tę dziewczynę i chyba po raz pierwszy od wielu lat, byłem gotowy zrobić dla niej naprawdę wiele. Byłem praktycznie na każde jej zawołanie, wystarczył jeden krótki telefon o czwartej nad ranem, że potrzebuje się wygadać, czy przytulić, a ja już jechałem do niej. No, chyba że byłem w pracy i sprzedawałem akurat towar lokalnym nastolatkom, więc wtedy niestety ale działałem z opóźnieniem. Jednak Susan nie wiedziała, że oprócz bycia wspaniałym hydraulikiem ratującym z opresji wielu mieszkańców Lorne Bay, pod osłoną nocy zamieniałem się w czarny charakter, sprzedający dragi. I lepiej, żeby tak pozostało. W każdym razie dzisiejszego dnia postanowiłem wyciągnąć ją na piknik i kiedy w końcu udało mi się wszystko przygotować, pojechałem po nią i razem udaliśmy się w miejsce, które zresztą znajdowało się niedaleko od jej domu. -Powiem tak: starałem się bardzo, ale co z tego wyszło, to nie mam pojęcia- przyznałem szczerze, rozkładając na stole naczynia z jedzeniem. Zrobiłem pewnie jakieś włoskie przystawki typu sałatki, bruschetty w kilku wariantach, do tego małe pizzerinki i ciasto, które już wybacz, ale kupiłem cukierni. Do tego wino rzecz jasna, woda, soki, no ogólnie wszystko, czego dusza zapragnie, to to będzie na stole, no. -Dzwoniłaś do mnie wczoraj wieczorem, ale nie mogłem odebrać, przepraszam. Od rana też miałem urwanie głowy, więc mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz…- zerknąłem na nią z lekkim uśmiechem na ustach, licząc, że ten cały piknik będzie dla niej taką rekompensatą.

Susan Murphy
powitalny kokos
michałowa#8117
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
25 letnia dziewczyna uciekająca przed mroczną przeszłością. Wieczna optymistka mimo wszystko...
Ostatni czas był lekko mówiąc, trudny. Su z całych sił motywowała sama siebie do dalszego działa mimo nowego nawyku, który wszedł jej w krew i za nic nie umiała się go wyzbyć. Mianowicie każdego ranka gdy tylko robiła sobie śniadanie, niemal bez przerwy spoglądała przez okno na bramę. Ciągle miała nadzieję, że zobaczy w niej Christiana. Była zła na niego a jeszcze bardziej na siebie, że ciągle jej myśli krążą wokół kogoś kto ją bezczelnie porzucił bez słowa. Nawet pewnego razu przeniosła deskę na stół aby być odwróconą do szyby i co zrobiła po minucie? Obróciła się więc mrucząc pod nosem ze złości zwiesiła głowę całkiem.
Tak nie mogło być i była tego w pełni świadoma. I na tym kończyły się jej mądrości. Od kiedy Chrisa brakło w jej życiu, zaczęła poznawać nowych ludzi. Brakowało jej bliskości a nawet zwykłej rozmowy i tak też poznała Vito. Od słowa do słowa, od spotkania do spotkania, jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźniła się z nim. Lubiła go słuchać a dodatkowo wiedziała, że jeśli będzie miała jakiś hydrauliczny problem, może zawsze na niego liczyć.
– Jestem głodna i zjem dokładnie wszystko – machnęła ręką. Nie wybrzydzała i nie krzywiła się gdy ktoś podsuwał jej jedzenie pod nos. – Piknik na świeżym powietrzu. Nie pamiętam kiedy ostatnio na takim byłam, serio – przerzuciła jedną, później drugą nogę przez ławeczkę. – Spoko, nic się nie stało. – poprawiła kucyka na głowie oblizując usta. – Ale to ładnie pachnie! – zatarła dłonie wiedząc, że następnym razem to ona będzie musiała coś przygotować.
– Co słychać? – uśmiechnęła się delikatnie spoglądając na chłopaka.

Vito Immobile
towarzyska meduza
Susan Murphy
30 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miotał się z własnymi uczuciami jak nigdy wcześniej. Rozdarcie które czuł, kiedy był z Birdie, myśląc o Bailee, przyprawiało go o autentyczny ból serca. Chociaż początkowo dał wiarę słowom Bailee w to, że go zdradziła, to po kilku dniach, gdy już ochłonął, ciężko było mu uwierzyć w to, że byłaby skłonna się do tego posunąć. Nie zrobiłaby tego. Nie ona. Nie jemu. Byli szczęśliwi, mieli plany na wspólną przyszłość. Nie zdradziłaby go.
To wszystko sprawiło, że wbrew chęci zawalczenia o swoje małżeństwo i rodzinę, którą miała mu dać Birdie, podjął się licznych prób skontaktowania z byłą dziewczyną. Nie potrafił odpuścić, mimo że wiedział, że powinien to zrobić. Dla dobra swojego, dla dobra Bai i Madds, a przede wszystkim dla dobra Birdie, która w niego wierzyła, która go potrzebowała i która nosiła pod sercem jego dziecko. Musiał jednak usłyszeć to, co Bai przekazała mu w wiadomości. Chciał by powiedziała mu to prosto w twarz. Bez zająknięcia. I by potwierdziła w jakikolwiek sposób, że Madds naprawdę nie była jego dzieckiem. Nie ustępował w prośbach o spotkanie, do czasu aż kobieta nie wyraziła na nie zgody. Umówił się z nią na wybrzeżu w okolicach stołów piknikowych. Na miejscu pojawił się grubo przed czasem i usiadł na jednym ze stołów, z nogami na ławce, wpatrując się w przechadzających okolicznymi alejkami ludzi i popalając papierosa. Był zdenerwowany, niepewny tego, co przyniesie ten dzień i każdy kolejny. Kiedy Bailee pojawiła się na miejscu, zszedł ze stołu i ruszył w jej kierunku.
- Cześć - rzucił pozornie chłodno, ale w środku wszystko mu się wykręciło do góry nogami. Kochał ją. Tęsknił. Pragnął jej. Chciał by im się udało. - Przyznaj, że kłamać. Że nie zdradziłaś mnie z tym skurwielem - przeszedł od razu do rzeczy, bo przecież po to się spotkali.
sumienny żółwik
martin
25 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Pełnoetatowa, samotna matka małej Madelyn. Kelnerka z wielkimi ambicjami i zerowymi oszczędnościami. Nowa w mieście, ale chętnie pozna nowe osoby.
https://www.instagram.com/p/CBqfZDdgJFa/

Nie chciała się z nim spotykać. Miała nadzieję że kłamstwa, które mu napisała wystarczą i ten nie będzie nalegał na spotkanie. Bardzo się jednak pomyliła. Martin wręcz nie dawał jej spokoju i w końcu musiała ulec. Musiała się zgodzić i zrobiła to. Choć wiedziała, że nie będzie w stanie skłamać prosto w twarz ukochanego. Nie ważne jak bardzo się do tego będzie przygotowywać.
Po pracy odebrała córeczkę z przedszkola, a potem odprowadziła ją do domu niani obiecując że wróci tak szybko jak się da, a potem zabierze ją na lody. Maddie pytała o Martina. Zdążyła go naprawdę polubić. Nic dziwnego. Zawsze brakowało w jej życiu ojca. Nie wiedziała jak to jest mieć tatę. I względem każdego faceta była bardzo ufna i szybko obsypywała ich sympatią.
Podjechała swoim rowerem pod wyznaczone przez Martina miejsce. Rzuciła rower na trawę i ruszyła w jego kierunku. Widziała gołym okiem, że był zdenerwowany. Może i mógł się zmienić przez czas ich rozłąki, ale nie na tyle by nie rozpoznawała emocji, które nimi targały. Był zły, a ona doskonale widziała dlaczego. - Hej. - powiedziała cichutko i na chwilę przymknęła oczy, kiedy od razu przeszedł do rzeczy. Byłą praktycznie pewna, ze tak będzie wyglądała ich rozmowa. Jej telefon wibrował w kieszeni i doskonale to słyszała, on zapewne też. ale postanowiła to zlekceważyć. - Jaki jest sens by wracać do tego, skoro dobrze wiesz jaka jest prawda... Martin ja po prostu nie chce niszczyć ci życia i odbierać ci możliwości bycia rodzicem i przeżywania tego wszystkiego tak jak trzeba. - gdyby to co ich na chwilę połączyło wyszło na jaw straciłby możliwość wychowania drugiego dziecka. Najpierw ominęły ją wczesne lata Maddie, a teraz miałoby to się stać po raz drugi? Znów przez nią? - Cholera. Myślisz, ze jest mi łatwo? - cierpiał, ale w ich rozrachunku to on wychodził na tym wszystkim lepiej i chciała się tego trzymać. Odsunąć się w cień z Maddie, by był szczęśliwy z żoną i z ich dzieckiem.
ambitny krab
nemesis
30 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie wystarczyły. Tych kilka wiadomości, które ze sobą wymienili, wystarczyło na początek, ale z każdym kolejnym dniem, gdy coraz dogłębniej je analizował, nabierał coraz większych wątpliwości względem tego, co ostatecznie było prawdą, a co kłamstwem. Mieszała mu w uczuciach, ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że mieszała mu w głowie. Robiła i mówiła jedno, by za chwilę robić i mówić coś zupełnie innego. A on gubił się w tym wszystkim, bo sam już nie wiedział, co było właściwe. Walka o nią i jej córkę, czy o żonę i ich dziecko, którego istnienie stało pod olbrzymim znakiem zapytania.
- Nie wiem już, jaka jest prawda i chcę, żebyś mi powiedziała. Maddie jest moja, czy nie, do cholery? - uniósł się. Musiał wiedzieć. Musiała udzielić mu jednej, krótkiej odpowiedzi. Tak albo nie. Tylko tego potrzebował, by dojść do tego, co zrobić dalej z tym wszystkim. Bo to, co do niego mówiła, nie było odpowiedzią, której oczekiwał. Nie potrafił z tego wywnioskować, czy nie chciała mu mieszać w życiu, czy może jednak naprawdę Maddie nie była jego córką, tylko tego dupka, z którym rzekomo Bailee go zdradziła.
- Wiem, że nie jest. Gdyby było, mielibyśmy tą rozmowę za sobą - odparł. Gdyby było jej łatwo, już dawno powiedziałaby mu prawdę. Jakąkolwiek, ale tą, którą znała tylko ona, a której on się domyślał tylko po to, żeby nagle wzbudziła w nim liczne wątpliwości, przez które z trudem zasypiał i na skutek których nie potrafił zawalczyć o swoje małżeństwo tak, jak być może powinien to był zrobić. - Zapytam raz jeszcze. Zdradziłaś mnie? - powtórzył pytanie.
Tak czy nie?
sumienny żółwik
martin
25 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Pełnoetatowa, samotna matka małej Madelyn. Kelnerka z wielkimi ambicjami i zerowymi oszczędnościami. Nowa w mieście, ale chętnie pozna nowe osoby.
Nie chciała mieszać mu w głowie. Nie chciała mieszać w swojej głowie. Kiedy wprowadzała się do Lorne Bay nie sądziła, że wpadnie na Martina. Unikała go celowo. Niezależnie jak źle to zabrzmi. Chciała by żył swoim życiem, kiedy ona prowadziła życie z którego świadomie zrezygnował. Nie chciała niszczyć jego małżeństwa, wprowadzać chaosu do jego życia, serca, głowy. Ale chyba było już za późno. Tego dnia, kiedy dali się ponieść. I każdego kolejnego.
Nie lubiła kiedy podnosił głos, nie lubiła kiedy krzyczał, kiedy przeklinał, więc nieco zgryzła wargę i spojrzała na swoje buty. Kilku ludzi z oddali zwróciło na nich uwagę, ale niewiele sobie z tego zrobili. Ani ci ludzie nie reagowali, ani ona nic nie robiła. Należało jej się. Każdy podniesiony głos Martina. Chciała mu odpowiedzieć. Chciała powiedzieć mu prawdę. O tym, że go nie zdradziła i nigdy by tego nie zrobiła. Ale nie miała mieć tej okazji. Nie miała mu teraz wyznać prawdy, nie miała mu powiedzieć o tym, ze Maddie jest jego córką. Wyciągnęła telefon zdenerwowana. Chciała się rozłączyć, kiedy zobaczyła, ze ma milion połączeń od niani Madelyn. - Muszę oddzwonić. - rzuciła cicho, a potem odeszła. Mógł widzieć tylko jej minę, która zmieniała się ze zdenerwowanej, na zatroskaną, smutną i na koniec przerażoną. Rozłączyła się i podeszła szybko do Martina. - Wszystko ci opowiem, wyjaśnię, sprostuje. Potrzebuje jechać do szpitala. - rzuciła cicho i trochę zbyt szybko, by można było ją zrozumieć. Podeszła do roweru i przypięła go by nikt się nie połasił. - Proszę Martin. - jęknęła cicho i miała nadzieję że mimo złości zabierze ją do szpitala najszybciej jak się da.
ambitny krab
nemesis
30 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby on wiedział, że na siebie wpadną, może też nie postawiłby na Lorne Bay. Może poszukałby sobie innego miejsca na ziemi, by ułożyć sobie jakoś życie. Ale oboje postawili na to konkretne miasto, nieświadomi tego, jak wiele komplikacji to za sobą pociągnie i jak bardzo skomplikuje ich pozornie spokojne i poukładane życie. Los był złośliwy. Tak jak i za złośliwość uważał to, że Bai go unikała. Nie powinna tego robić. Nie po tym, jak wtargnęła niespodziewanie w jego życie i dopuściła do tego, by mimo małżeństwa wdał się w pieprzony romans. Była współwinna tego, że nie wiedział, co miał teraz zrobić ze swoim życiem i powinna była z nim porozmawiać, by mogli dojść wspólnymi siłami do tego, co zrobić dalej.
Nie obchodziło go w tej chwili, co lubiła i czego nie lubiła. Najważniejsze było tylko to, by poznać prawdę. By ją usłyszeć, bez względu na to, jaka by ona nie była. Musiał jednak patrzeć przy tym w oczy Bailee, by móc z nich wyczytać, czy była szczera.
- Serio? Właśnie teraz? - zapytał krzywiąc się w złości. Mieli porozmawiać. Uważał, że telefon mógł poczekać, tym bardziej że nie zamierzał zajmować jej wiele czasu. Chciał tylko krótkiej, ale szczerej rozmowy, dzięki której ta cała sytuacja w jakiej się znalazł mogłaby zostać rozwiązana. Westchnął i skinął głową. Skoro musiała... Obserwował ją uważnie i wraz ze zmianami zachodzącymi na kobiecej twarzy, poczuł niepokój. Już wiedział, że stało się coś złego. Nie wiedział tylko co.
- Jak to do szpitala? Co jest grane? - zapytał, gdy wróciła z tą jedną prośbą, której się nie spodziewał. Nie odrywał od niej swojego wzroku, gdy przypinała rower do barierki i wyciągnął z kieszeni kluczyki w odpowiedzi na jej prośbę. - Coś z Maddie? - zapytał tylko, kiedy skierowali swoje kroki w stronę samochodu. Podejrzewał, że mogło chodzić właśnie o córkę Bai (jego również?). - Który to szpital? - zapytał, kiedy dotarli do samochodu. Otworzył jej drzwi od strony pasażera i gdy wsiadła, zajął miejsce kierowcy, wyjeżdżając szybko z parkingu i kierując się ulicą w stronę centum miasta.
sumienny żółwik
martin
25 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Pełnoetatowa, samotna matka małej Madelyn. Kelnerka z wielkimi ambicjami i zerowymi oszczędnościami. Nowa w mieście, ale chętnie pozna nowe osoby.
Straciłam już raz tego posta, więc chuj mnie zaraz strzeli. Pozdrawiam.
Nie mogła zlekceważyć telefonu niani, nie kiedy połączeń było tak dużo. Przecież coś musiało się stać i stało się. Bailee może i chciała być szczęśliwa i chciała też wszystko wyjaśnić Martinowi... ale przede wszystkim była matką i wszystkie jej potrzeby schodziły na drugi plan, kiedy coś działo się z jej córką. Nie wiedziała, czy mężczyzna będzie w stanie to zrozumieć. Nie miał dzieci i nigdy nie odczuwał podobnej odpowiedzialności za drugiego człowieka. Tak małego i niewinnego. Odpowiadała przede wszystkim za córkę i cała reszta schodziła na inny plan, wraz z jej potrzebami. Kiedy żona Martina urodzi, a on będzie miał okazję zostać rodzicem...będzie wiedział co kierowało Bailee.
Kiedy spytał czy coś było z Maddie, jedynie skinęła głową. Na chwilę obecną nie było jej stać na więcej, bo bała się, że gdy tylko się odezwie, to się rozpłacze. - Najbliższy. - rzuciła słabo i weszła do jego auta zapinając pas. A potem obserwowała jak szybko mijają jeszcze nieznajome jej miejsca. Spojrzała na Martina i sięgnęła do jego dłoni, którą zmieniał bieg i delikatnie dotknęła jej grzbietu. Czuła się okropnie, nie chciała nawet wiedzieć jak czuła się jej mała dziewczynka. Była kompletnie sama, cierpiąca. Musieli znaleźć się tam najszybciej jak się stało. Po drodze zadzwoniła do niani dziewczynki, by upewnić się, że ta jest z nią w szpitalu. To jedno pozwalało nieco nie zwariować Bailee. Na parkingu wysiadła z niego szybko. - Chodź, proszę. - szepnęła do niego, nie chciała teraz zostać sama. Chciała by był blisko, a gdy to wszystko się uspokoi... wyjaśni mu wszystko. Teraz musiała wbiec do szpitala i dowiedzieć się wszystkiego od lekarzy, a potem spotkać się z córką.

koniec
----> do szpitala
ambitny krab
nemesis
studentka, która pracuje — w biurze
23 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
kiedyś zostanie pełnoprawnym inżynierem i coś będzie tworzyć, a póki co psuje sobie życie uczuciowe i zarabia ogarniając papierki w dziale HR
#19

Jak wiadomo, Gemmie bardzo daleko było do mięśniaka albo sportowca! Nigdy nie była za bardzo usportowiona, ani nie ćwiczyła niczego regularnie, chyba że za ćwiczenia wziąć jogę. A jednak ostatnio zaczęła chodzić na różne piesze wycieczki i marsze, żeby przewietrzyć głowę i trochę odreagować toksyczną atmosferę w domu w którym mieszkała. Musiała sobie wszystko poukładać, musiała opracować jakiś plan i po prostu jakoś… no sama nie wiedziała co. Ale wiedziała, że musi postawić w tym wszystkim na siebie i poszukać najlepszego rozwiązania dla siebie. Ostatnio zbyt wiele się sypało, Finn po raz kolejny złamał jej serce, więc musiała zacząć odbudowywać to co miała. Często wracała też myślami do jednej z rzeczy które proponował jej ojciec, kiedy w końcu skończyła pierwszy stopień studiów. A nie było to aż takie łatwe, bo często zmieniała zdanie czym się chce zajmować. I no hej, przecież nie było to aż takie złe, przynajmniej nie marnowała czasu na kończenie studiów, które jednak jej nie interesowały. I dzięki temu tworzyła swoje wykształcenie sama, opierając je na tym co faktycznie jej się podobało i co wcale się nie wykluczało. A te porzucone kierunki jeszcze mogą jej się do czegoś w życiu przydać, no trzeba być optymistą w życiu! A ona zdecydowanie była jedną z tych osób! Optymistka, która zawsze starała się znaleźć dobro w ludziach. Dlatego była taka bezkonfliktowa i unikała róznych sporów, a jak już jakieś miała, to szybko przestawała się gniewać. I trzymała się z daleka tylko od podłych i okrutnych osób, bo nie ma co marnować czasu i swojej energii na kogoś takiego. Więc tak, szła sobie przed siebie, wierząc że karma w życiu w końcu znajdzie swoją odpowiednią drogę, a ona musi znaleźć swoją. To był już ten czas, zaraz miała skończyć 23 lata i sporo jej znajomych zaczynało życie na swoją własną rękę. I ci ludzie często mieli o wiele lepszą kondycję niż ona, dlatego zatrzymała się przy stołach, ciężko oddychając i złapała się za kolana, pochylając się nieco. I tak złapała ją riley caldwell! - O, cześć! Czy ty też zdecydowanie przeceniłaś własne możliwości? - zapytała, zdyszana i wyprostowała się, marszcząc brwi. - A może wybrałam najgorszą z dróg i obudziłam w sobie jakąś ukrytą masochistkę..... co w sumie pasuje do mnie też na innych polach - mruknęła, ciszej i bardziej do siebie, zwłaszcza to ostatnie zdanie!
przyjazna koala
-
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#01

Choć zbliżał się wieczór, a słońce wkrótce miało zniknąć za horyzontem, pogoda wciąż sprzyjała nadmorskim spacerom. Przechadzki po plaży działały na niego kojąco. Woda wszędzie wyglądała zgoła podobnie. Nie zawracał sobie więc głowy tym, czy ten oto skrawek plaży jest mu znany, po prostu był tu i teraz. Pozwalał swojej głowie odpocząć od usilnych prób pamiętania czegokolwiek. Im bardziej się starał, tym bardziej czuł się sfrustrowany, a to nieszczególnie sprzyjało odzyskiwaniu wspomnień. Czasami łapał się na tym, że kojarzył jakieś miejsce, jakąś osobę, ale nie był w stanie dokładnie odszyfrować skąd. Powoli zaczynał sądzić, że to jedynie wytwór jego umysłu - tak bardzo chciał odnaleźć coś znajomego, że wszystko wydawało się znajome, choćby widział to po raz pierwszy.
Jego lekarz twierdziła, że przeglądanie rzeczy, które należały do niego, mogłyby pomóc. Billy nie mógł się jednak na to zdobyć i wiele pudeł w jego mieszkaniu wciąż stało nierozpakowanych. Te, które rozpakował, okazały się pudłami pełnymi rozczarowań.
Wśród znalezionych fantów, jedna rzecz jednak nie dawała mu spokoju. Wisiorek, który z całą pewnością, nie należał do niego. Nie wiedział jak się u niego znalazł i dlaczego, ale wiedział do kogo mógł należeć. Nie - wiedział, do kogo należał. Był tego dziwnie pewien, i choć normalnie odebrałby ten przejaw pewności za dobry znak, martwiła go wizja potencjalnego spotkania z właścicielką zguby.
Ich ostatnie spotkanie nie należało do najmilszych, a Underhill czuł się w jej obecności wyjątkowo niekomfortowo, bo czuł, że po prostu nie wypadało mu jej nie pamiętać. Niestety, wszystkie wspomnienia z jej udziałem to były zaledwie okruszki, krótkie momenty, słowa, które być może wypowiedziała. Nic znaczącego, choć jego lekarz z entuzjazmem przyjmowała wieści o każdych strzępach wspomnień, które udało mu się przywołać.
Carys dostrzegł już z daleka, nie podniósł się jednak z miejsca nim dziewczyna nie znalazła się już przy stoliku. W innych okolicznościach uznałby tę scenerię za romantyczną. Zresztą, dwie pary w pobliżu chyba myślały podobnie. Nagle zrobiło mu się nieco głupio, że zaproponował akurat te miejsce na ich spotkanie.
Gestem dłoni wykonał gest, który zaprosił ją do zajęcia miejsca przy drewnianym stole.
- Przyszłaś... - zaczął, jakby był nie do końca pewien, czy dziewczyna się pojawi. - Dobrze cię widzieć - dodał jeszcze, choć po tym, jak oschle ją potraktował, gdy ostatnim razem się widzieli, mogło to dla niej zabrzmieć nieco nieszczerze.
powitalny kokos
o sole mio
lorne bay — lorne bay
25 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Od czasu powrotu do domu, życie Carys nie zdążyło jeszcze wrócić do normy. Jeszcze bo usilnie wciąż się łudziła, że ten moment wreszcie nastąpi. Prędzej czy później, ale nastąpi. Pytanie tylko, co było dla niej taką normą? Poranny jogging, co wtorek spotkanie z przyjaciółmi w ulubionym od lat barze, w ostatni piątek miesiąca karaoke z koleżankami, kupowanie w drodze do pracy karmelowej latte. Tak, kiedyś tego typu mniejsze i większe rytuały nadawały jej życiu pewnego rodzaju sens. Dzięki temu miała poczucie stabilności i bezpieczeństwa, bo była w stanie mniej więcej zaplanować co i kiedy ją czeka. Tym sposobem funkcjonowała w dobrze sobie znanym rytmie, z którego prawie nigdy nie wypadała. Patrząc teraz z perspektywy zarówno minionego czasu, jak i wszystkich wydarzeń, które po drodze miały miejsce, coraz dobitniej do niej docierało, że obecnie żadna z tych rzeczy już by jej nie ucieszyła. Jasne, tęskniła za tamtą dziewczyną, nawet bardzo! I wiele by oddała, żeby wróciła. Razem ze swoją radością życia, optymizmem i zapałem. Wciąż na ten powrót czekała, co rano zerkając w lustro, jakby miała nadzieje, że któregoś dnia zobaczy w nim dawną siebie. Nie odważyła się jeszcze na głos przyznać, że dawna Carys bezpowrotnie przepadła. Zatraciła się gdzieś pomiędzy strasznymi wydarzeniami, których była świadkiem, a własną mini tragedią, kiedy to ukochana osoba przestała ją pamiętać. I mimo że Knightley bardzo się starała, aby przekonać i siebie, i wszystkich wokół, że to nie miało na nią aż takiego wpływu, jak mogłoby się wydawać, to podświadomie czuła, że się okłamuje.
Nawet cotygodniowe sesje terapeutyczne niewiele jej dawały. Sama nie wiedziała, czy to dlatego, że była oporna na konstruktywną krytykę i nie potrafiła (nie chciała) przyjmować do wiadomość słów specjalisty, czy może problem leży jeszcze w czymś innym. Liczyła, że rozmowa z kimś, kto ma doświadczenie w omawianiu rożnego rodzaju traum, przyniesie oczekiwany rezultat i znowu będzie dobrze. Ale póki co nic takiego się nie wydarzyło. Choć może pewnym progresem trzeba nazwać to, że widząc wiadomość od Underhilla nie zaczęła rozpaczliwie szlochać, a jedynie lekko załzawiły się jej oczy. Mimo wszystko nadal zdarzało się jej rozpamiętywać ich ostatnie spotkanie, podczas którego miała wrażenie, że serce rozpadło się jej na milion maluch kawałków. A najgorsze w tym było to, że nie mogła nikogo winić, nawet (a może zwłaszcza) Billy’ego. Bardzo chciała usłyszeć, bądź przeczytać, że przypomniał sobie wszystko i znowu będzie jak kiedyś. Nic więc dziwnego, że nieco się rozczarowała, gdy poznała powód, dla którego chciał się z nią zobaczyć. Czemu się więc zgodziła? Chyba sama nie potrafiłaby na to odpowiedzieć.
Zjawiła się w umówionym miejscu nieco po czasie, co w razie czego planowała zwalić na korki, podczas gdy w rzeczywistości dwa razy zdążyła zwątpić i zawrócić z drogi, nim tu w końcu dotarła. Z ciężkim westchnieniem ruszyła w stronę mężczyzny, kiedy tylko zlokalizowała go wzrokiem, nie mając pojęcia czego powinna się spodziewać po tej rozmowie. W milczeniu zajęła miejsce obok niego i wbiła wzrok przed siebie. Nie była w stanie póki co na niego spojrzeć, jeszcze nie.
Chciałabym odzyskać swoją własność - mruknęła cicho, modląc się w duszy, by jak najszybciej mieć to już za sobą. Nie przypuszczała, że to będzie dla niej aż tak trudne. Siedzieć obok, mieć go praktycznie na wyciągnięcie ręki i nie móc zrobić nic. - Ciebie również - odpowiedziała bez zastanowienia i dopiero wtedy uniosła na niego swój wzrok, uważnie mu się przyglądając. Zdecydowanie lepiej sie trzymał, niż ostatnim razem. - Jakieś postępy? - musiała zapytać, nie była w stanie sie powstrzymać, chociaż w gruncie rzeczy nie była pewna, o co tak naprawdę pytała i co chciała usłyszeć.
powitalny kokos
mango
ODPOWIEDZ