lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Znawczyni kwiatów, pełna pomysłów i przyszła mama
Chociaż to nie ja byłam w ciąży, a moja przyjaciółka Molly to naprawdę mocno się z tego powodu cieszyłam. Zawsze widok małego maluszka w gronie dorosłych, sprawiał że stawałam się mała chodzącą kluską szczęścia. Nie pokazywałam tego zbytnio przy niej, wiedząc jaka potrafi być Finnigan. A dodatkowo ciąża, pomogła jej jeszcze bardziej być wielkim znakiem zapytania z tym co zrobi, jeśli ktoś zaproponuje chociażby pomoc. Widząc jej brzuch, zachowanie jej męża potrafiłam zrozumieć, dlaczego ciągle jest w nie sosie. Nawet jeśli nie robi tego specjalnie, tak każdy chciały porobić coś samemu.
Kiedy proponowałam zakupy, nie mówiłam jej dokładnie o jaki sklep mi chodzi. Jedynie wspomniałam o jakieś sukience, nic więcej. Ponieważ jakbym powiedziała jej, że chce ją zabrać do miejsca gdzie są słodkie śpioszki, wózki i inne akcesoria to chyba bym czymś oberwała. A tak jest naprawdę mała szansa, że akurat w takim miejscu publicznym dostanę po głowie, chociaż? Kto tam na serio, wie? Ona zawsze była dla mnie takim znakiem zapytania, zwłaszcza jak nie wiedziałam czego dokładnie mam się spodziewać. Godzinę spotkania ustawiłam w porze bardziej popołudniowej, zazwyczaj o takich godzinach nie ma zbytniego tłumu, zwłaszcza w Baby Store. Musiałam też wybrać lokalizację samego startu, przy jakimś zwykłym sklepie. Nie chciałam, aby od razu od gadała mój plan, chce nacieszyć się jeszcze swoim życiem. Sama mieć małego bąbelka i chodzić teraz jak Molly w stylu kaczki. Usiadłam na ławce, kończyłam pić swoją mrożoną kawę. Rozglądałam się jeszcze wokół, tak na wszelki wypadek. Wolałabym jednak szybciej znaleźć swoją przyjaciółkę, która jest w piątym miesiącu i narazić się na jej gniew już teraz. Widząc ją od razu, zaczęłam iść w jej stronę. Na spokojnie, jednak pewnie mój uśmiech wszystko i tak zdradzał.
- Molly, pięknie wyglądasz jak na twój stan. Na pewno dobrze się czujesz, aby pochodzić po sklepie? - Upewniłam się, tak na wszelki wypadek. Odsunęłam się, jedynie o mały kroczek. Obawiając się tego, jak brązowowłosa kobieta zareaguje na moje słowa. Pewnie słyszy je codziennie, a ja jeszcze o nich wspominam na zakupach.

Molly Finnigan
niesamowity odkrywca
Martyna
30 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Aktorka, najlepsza żona na świecie a niedługo mama małych bąbelków
#5

Tak właściwie to ta cała ciąża nie była aż taka zła. Nagle wszyscy chcieli jej usługiwać i wszystko za nią robić i chociaż średnio cztery razy na dobę dostawała przez to kurwicy, to jedna rzecz jej się w tym wszystkim podobała. Prezenty. Co chwilę ktoś do niej wpadał, a to rodzina a to przyjaciółki i dosłownie zasypywali ją nowymi pakunkami. Dobrze, okej. Prezenty nie były w większości dla niej tylko dla dziecka, ale hej! Cieszyła się dokładnie tak samo jakby to ona osobiście została obdarowana. Przynajmniej nie musiała martwić się zapasem pieluch, śpioszków i tych wszystkich rzeczy. Dostała nawet od rodziców takie urządzenie do odciągania mleka z piersi (które nazywało się laktator, jednak bez uprzedniego zerknięcia na opis pudełka, nie była w stanie zapamiętać tej nazwy), które na razie leżało sobie spokojnie na dnie szafy. Może kiedyś z niego skorzysta a może nie, jeszcze się nie zdecydowała. W każdym razie, chociaż nigdy nie była typową dziewczyną i kobietą, lubiła dostawać prezenty. Nie oczekiwała tego od nikogo, rzecz jasna, aczkolwiek nigdy nie udawała, że jest jej głupio gdy ktoś znienacka ją obdarował. Może i wymagało tego dobre wychowanie ale czy nie wymagało też, by taki prezent przyjąć? Szczerze? Gdyby to zależało od Molly, wolałaby by ktoś, komu dawała prezent nie robił sztucznych min, że nie chce go przyjąć, bo na nic się nie umawiali, bo drogie, bo tak wypada. Skoro coś komuś kupiła to znaczy, że chciała i nikt jej do tego nie zmuszał, więc po prostu przyjmij ten cholerny prezent! Propozycję wyjścia na zakupy przyjęła z ulgą. Nie była przyzwyczajona do samotnego, długiego siedzenia w domu a tym ostatnimi czasy się zajmowała odkąd brzuch zaczął być widoczny. Naturalnie chciała grać na scenie do ostatniego momentu ale nikt nie chciał o tym słyszeć. Jack najchętniej zamknąłby ją w domu w dniu w którym dowiedział się, że będą mieli dziecko a dyrektor teatru chyba wystraszył się, że mu zepsuje przedstawienia albo odciągnie od nich uwagę widowni, więc od razu gdy tylko ciąża zrobiła się widoczna, wysłał ją na urlop. Dlatego niemal zaczęła skakać z radości na wiadomość od Polly i szczerze? W tym momencie nie obchodziło jej do jakiego sklepu pójdą. Najważniejsze, że w ogóle gdziekolwiek. Umówiły się więc w strefie gastronomicznej a Molly, kiedy tylko dostrzegła przyjaciółkę, zaczęła do niej energicznie machać jak nienormalna.
- Dlaczego wszyscy ciągle zadają mi to pytanie? Przecież nie jestem chora tylko w ciąży – westchnęła ciężko kiedy już się przywitały a potem zesztywniała lekko, kiedy dotarł do niej sens pierwszych słów Polly?
- Jak na mój stan? To znaczy, że powinnam wyglądać gorzej? – zapytała z niebezpiecznym błyskiem w oku, unosząc jedną brew do góry. Prawda była taka, że już wcześniej potrafiła przypierdolić się do jednego słówka albo wyrażenia, którego autor nie miał nic złego na myśli. Teraz tylko robiła to po prostu częściej i czepiała się zupełnie bzdurnie, bez jakiegokolwiek pokrycia.

Polly Monroe
ambitny krab
juzka
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Znawczyni kwiatów, pełna pomysłów i przyszła mama
Wywróciłam oczami na jej słowa, przecież to było takie.. normalne? Zwłaszcza dla mnie, liczyło się to jak ona się czuje, co chce oraz czy ma humor na nasz wypad. Trzeba spełniać zachcianki, kobiety w ciąży. Nawet jeśli wychodzi to za bardzo i nie ma się swojego życia. Na pocieszenie tylko mogę dodać, że jeszcze parę miesięcy i obsesyjna pomoc dla niej się skończy, a przejdzie na dzidziusia w jej brzuchu. - Ponieważ masz odpoczywać, być w świetnym humorze i cieszyć się z tych magicznych miesięcy - Spokojnie odpowiedziałam na jej słowa. To nie pierwszy raz kiedy to mówi, także znałam ta odpowiedź w sumie na pamięć. Brzmiałam jak zacięta płyta, kurczę.. Musze to zmienić, jeszcze trochę zostało, aż ona urodzi. Trzeba będzie znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego, aby jej myśli szły w taką stronę, choć trochę humor się jej poprawi, czy coś w tym stylu.
- Nie, nie to miałam na myśli! Po prostu masz już duży brzuszek. Ja raczej bałabym się chodzić sama z takim brzuszkiem, mało widać to co masz pod nogami - Szybko sprostowałam sprawę, wiedząc że to źle brzmi, ale jednak jest w tym prawda. Z moją posturą, wzrostem kiedyś taki brzuch będzie wyglądał, jak wielka piłeczka, która trafiła do nieodpowiedniego kosza. To cholerny mocny wyczyn, ale po tych ciężkich miesiącach, dostajemy dzidziusia, a wszystkie złe momenty znikają i widzi się tylko, tego słodziaka. Zagryzłam wargę, bardziej się denerwowałam zaprowadzeniem jej do sklepu dla dzieci, niż jak na rozmowie o romansie z Cosmo. Chociaż Molly jest w ciąży, nadal potrafi być ostra i być może dlatego? Jakby ją tak zagadać, pomogłoby to w jakiś sposób i jakoś zaprowadziła pod ten sklep. - Słyszałam plotkę, że mężowie w czasie ciąży również dostają brzuszek. Więc to prawda czy bujda wyssana z małego, paluszka? - Spytałam ciekawa, niby taki zabobon lub przesąd, jednak w sumie fajnie byłoby wiedzieć. Choć jej mąż był strażakiem, więc szybko spali co nadrobi w czasie ciąży Molly. Ale tyci nadzieja, jednak jakaś jest i teraz zajmie to jej myśli? W czasie rozmowy, skierowałam nas na dział dziecięcy. Małymi kroczkami byłam prawie na miejscu. W sumie już nie mogłam się doczekać, zawsze takie sprawy były ekscytujące. - Molly, Kocham Cię... ale nie bij mnie, dobrze? - Przepraszająco spojrzałam na brunetkę, kiedy byłyśmy przed wejściem do sklepu. Zagryzłam wargę, szczerze nie wiem co teraz ona zrobi. Ale przed ludźmi, raczej nie powinno wybuchnąć.

Molly Finnigan
niesamowity odkrywca
Martyna
30 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Aktorka, najlepsza żona na świecie a niedługo mama małych bąbelków
Uważała, że to jak się czuje albo na co ma ochotę powinno liczyć się zawsze, niezależnie od tego czy była w ciąży czy nie. Cóż, była córeczką tatusia, nikt nigdy tego nie ukrywał. Pierwszą, ukochaną, rozpieszczoną do granic możliwości. Co było z jednej strony trochę dziwne, bo miała jeszcze cztery młodsze siostry, które powinny być bardziej rozpieszczone od niej. Ale cóż, najwyraźniej los tak chciał i tak dokładnie było. Nieważne. Westchnęła ciężko i spojrzała żałośnie na swój rosnący brzuch.
- No wiem, ale serio, moglibyście robić to w normalny sposób a nie w taki, że się czuję jak niepełnosprawna – mruknęła trochę obrażonym tonem. Teraz doskonale rozumiała Lunę, którą traktowała dokładnie tak samo, kiedy młodsza siostra była w ciąży. Wtedy ją to bawiło, teraz już nie. Znaczy jasne, lubiła kiedy Jack spełniał jej zachcianki i się nią opiekował, bo był przy tym niesamowicie uroczy, a musicie wiedzieć, że nieczęsto zdarza się widok wysokiego, dobrze zbudowanego faceta, który jest UROCZY. Więc tak, to jej się podobało. Irytowało ją za to jak za każdym razem wszyscy się pytali czy się dobrze czuje albo czy ma siłę żeby coś zrobić. Przecież to było tylko durne łażenie po sklepach, nie przenoszenie ciężkich skrzynek z towarem! Spojrzała spod byka na przyjaciółkę.
- No, nie musisz mi przypominać, że mam taki wielki brzuch, że nie widzę już własnych stóp – odezwała się grobowym tonem głosu. Była to jedna z jej ciążowych traum. Prawie wpadała w histerię za każdym razem, kiedy coraz mniej widziała swoje stopy.
- Zresztą, co ja jestem, baba jakaś żebym nie mogła się normalnie poruszać? W życiu trzeba mieć twardą dupę ile razy ci to Polly powtarzam. A tych plotek to nie słuchaj w ogóle. Niektórzy dostają a niektórzy nie, nie ma tu żadnej reguły. Jack akurat dobrze się trzyma, lubi sobie czasem w samych gaciach po domu chodzić, więc musi mieć co pokazać, hehehe – chyba nikogo nie zdziwi za bardzo fakt, że Molly bywała czasem zbyt wylewna jeśli chodziło o jej życie domowe. No bo też co było złego w powiedzeniu przyjaciółce, że jej mąż lubił paradować po domu w samych bokserkach jak było gorąco? No nic, to normalna rzecz przecież była. Mogła się nawet założyć, że KAŻDY facet lubi sobie od czasu do czasu posiedzieć przed telewizorem i nic oprócz majtek nie mieć na sobie. Ona na to na przykład nigdy nie narzekała. Lubiła podziwiać widoki, hehe. Zatrzymały się przed sklepem z rzeczami dla dzieci. Molly przez chwilę gapiła się na szyld i nic nie mówiła, po czym bardzo powoli odwróciła głowę w stronę Polly.
- Zabrałaś mnie do sklepu dla niemowląt? – uniosła jedną brew do góry a potem uśmiechnęła się szeroko. Nie, nie była na nią zła. Dlaczego miałaby? Nigdy w życiu by się do tego nie przyznała nikomu ale od kiedy dowiedziała się, że zostanie mamą, lubiła chodzić po takich sklepach.

Polly Monroe
ambitny krab
juzka
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Znawczyni kwiatów, pełna pomysłów i przyszła mama
Wywróciłam oczami, to nawet dość normalny sposób. Może nie do końca, ale jednak no coś jest w tym. Zwłaszcza że jednak każda ciąża jest inna, trzeba inaczej zając się ciężarną no i każda ma swoje zachcianki. Więc takie skakanie przy Molly uważam za potrzebne, ale też z małą ilością wolności, która jest jej potrzebna, Pewnie potem jak urodzi ta wolność całkowicie zniknie i będzie zajmować się domem, psem i dzieckiem. Ale ma chyba jeszcze rodzinę do pomocy, prawda? - Przepraszam, nie chciałam - Skrzywiłam się. Nie chciałam, aby to tak wyszło, ale to jednak prawda. Brzuch jest duży, stup nie widać... a może być jeszcze gorzej? Naprawdę nawet i mnie ten fakt, jednak przeraża. Brakowało mi jej tonu, a raczej tego złego tonu, który używa w niektórych przypadkach.
- Czasem zapominam, że masz dużo rodzeństwa, wiesz? Może nie mieszkasz już z siostrami, ale wciąż masz te swoje powiedzonka, aby być silną. Czy ty dla swoich sióstr to samo mówiłaś? - Upewniłam się, nie przeszkadza mi to. Wiadomo trzeba mieć twardym w życiu, ale również trzeba być miękkim. Czy niej nie zawsze taką potrafię być, ale jak to mówią przeciwieństwa się do siebie przyciągają. A ja Molly kocham jak siostrę, nawet jeśli czasem jest czystym szatanem w skórze anioła. Nie raz jej rady pomogły w życiu, normalnie z jej jakaś wróżka. Kącik ust uniósł się do góry, kiedy wspomniała o tych gaciach.
- Tak. Pomyślałam, że może będziesz chciała wybrać jakieś ubranko lub zabawkę, chętnie pomogę - Malutki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Naprawdę nie mogę się doczekać aż z nią tutaj wejdę i kupię w końcu jakiś ładny zestaw dla dziecka. Może sama go jeszcze nie mam, ale przecież mogę obdarowywać prezentami dziecko Molly, więc dwie pieczenie na jedynym ogniu. Spodoba mi się coś, a trafi to do mojej koleżanki. Mogę wydać nawet majątek, ale już widzę, że niektóre ubranka są za urocze i nie wyjdę bez nich.
- Myślisz, że jak kupię ten niebieski, uroczy komplecik w króliczki to Cosmo się wystraszy, że to ja jestem w ciąży? - Pomachałam małym zestawem, który był na tyle uroczy że chciałam go mieć. Nawet jeśli nie mam zamiaru na razie mieć dziecka, ani nic z tych rzeczy. Najwyżej kupię i schowam na kiedyś tam, aż w końcu przyjdzie czas i ubiorę własne dziecko w takie urocze śpioszki. - Jejku, jejku patrz! Ubranie strażaka - W dwóch doskokach stanęłam przed Molly, pokazując jej te urocze ubranko. Nawet posiada czapeczkę, czy to zbieg okoliczności? No ja uważam, że jednak nie!

Molly Finnigan
niesamowity odkrywca
Martyna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty seven
laurissa & ephraim
- Czy zdecydował się już pan na coś?
Melodyjny głos rozległ się za jego plecami, a Ephraim drgnął lekko, niemal niedostrzegalnie w nagłym zaskoczeniu. Zerknął w stronę dźwięku — jasna, wyjątkowo delikatna damska twarz uśmiechała się do niego z prawej strony w wyrazie szczerego zaangażowania. Dopiero wówczas kapitan zdał sobie sprawę, że stał przed półką, gdzie prezentowały się maleńkie ubranka i chyba zgubił gdzieś poczucie czasu. O czym znowu myślał? Odleciał w inne miejsce? Gdzie tym razem? I to w towarzystwie? Czy o coś ta młoda sprzedawczyni go pytała? Ta myśl wprawiła mężczyznę w poczucie dyskomfortu i musiał na chwilę odwrócić spojrzenie od właścicielki głosu, bo czuł, jak wstyd zaczął przebijać się przez jego twarz. Nie chciał wyjść na niegrzecznego, szczególnie że z tego, co zdążył zauważyć, zwracał uwagę — nie tylko samej ekspedientki, ale także klientek. Jako jedyny mężczyzna przemierzał wnętrze sklepu, próbując dojrzeć coś najbardziej odpowiedniego, a przecież tego typu lokale były w wysokim procencie obłożone przez nie tylko damski personel, lecz takich także kupujących. Normalnie nie wprowadzałoby to go w niepewność, jednak nie mógł przecież nie myśleć o tym, że jeszcze ponad rok temu takie ubranka kupowałby zapewne dla własnego dziecka. Bo przecież do tego z Leonie dążyli, zanim sprawa z kłamstwami ujrzała światło dzienne — do powiększenia rodziny o jeszcze jednego potomka i nie można było odmówić im włożonej w to pracy. Nie tylko pod względem ich własnej intymności, lecz także najrozmaitszej opieki medycznej, w której trwała Turner. Trzymający się własnych zasad Ephraim, nie zamierzał pozwalać, by jego ówczesna partnerka przechodziła chemiczne terapie, tudzież była poddawana inwazyjnym zabiegom, a czy chciało się w to wierzyć, czy nie — lekarzy prowadzących swoich pacjentów w sposób naturalistyczny było naprawdę niewielu. Pamiętał pełne wsparcie, jakie dawał kobiecie; pamiętał, że chciał, aby czuła się jak najbezpieczniej. Aby wiedziała, że bez względu na wszystko, był obok niej.
Kłamstwa.
Znowu.
Skup się.

Kobieta w konfekcji dziecięcej wciąż wpatrywała się w niego uważnie z miłym uśmiechem na twarzy, wyczekując odpowiedzi, a on nawet nie wiedział, co miał jej powiedzieć. W końcu nawet nie pamiętał, co oglądał przed chwilą i czy w ogóle obejrzał już asortyment, po który przyszedł? Dłonią potarł kark w geście bezradności, chcąc jakoś ukryć budujące się wewnątrz niego zażenowanie. - Nie jeszcze - odpowiedział w końcu zgodnie z prawdą, zaraz potem słysząc cichy śmiech rozbawienia pracownicy. Gdy podniósł na nią spojrzenie, ręką zasłaniała pełne usta, gdy delikatnie poddała się emocji rozbrojenia. I chociaż ona postrzegała to w ten sposób, na męskiej twarzy na pewno widniało to pewnego rodzaju skrępowanie. Gdyby nie aktualna sytuacja zajmująca jego umysł, poradziłby sobie znacznie lepiej. W końcu to nie tak, że podczas przygotowywania się na narodziny Teresy pozostawał całkowicie bierny, dając zajmować się podobnymi sprawunkami Leonie. Gdy przyszła na świat, zrezygnował na dwa lata z morza, by pozostać w domu. Opanował przewijanie, ubieranie, mycie, dbanie o higienę maleńkiej istoty, podczas gdy w kolejce do wyuczenia się stała masa następnych, odmiennych rzeczy. Kiedy miała zacząć jeść stały pokarm. Kiedy powinna zacząć stawiać pierwsze kroki. Kiedy miał uważać na ząbkowanie. Kiedy mogła się przeturlać przez cały dom w ułamku sekundy... Wówczas cieszył się z każdego, nawet najmniejszego zadania, które pełnił, dość szybko prześcigając w nich samą Leonie. Nie. Nie był nieobecnym ojcem. Niestety o materiałach dla noworodków wiedział niewiele — kojarzył jedynie te, z których krawiec szył mu garnitury lub mundur. Jego ubrania raczej zdecydowanie różniły się od tych, które miały trafić dla przyszłego chrześniaka. Wiedzę, którą posiadł, wpoiła mu Leonie, jako że znała się na tym zdecydowanie lepiej, ale nigdy nie prowadził podobnych zakupów bez konsultacji z nią. Z tym przesytem we własnym umyśle Ephraimowi ciężko było podjąć jakąkolwiek decyzję i czul, że z każdym momentem oddalał się od swojego celu jeszcze bardziej. Do tego ekspedientka wciąż trwała u jego boku, a on odczuwał dziwną klaustrofobię z tego powodu...
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
27.

To było przyjemny wiosenny dzień, a jako, że jej samochód ostatnio znów przeżywał gorsze momenty, zdecydowała się na spacer, uznając dodatkowo, że ten pomoże jej uporządkować myśli. Miała nieco za wiele na głowie, a przy tym nie należała do kobiet na tyle silnych psychicznie, by świetnie problemy znosić. W zasadzie te nie musiały być nawet duże, by już ją przytłaczały swoim ciężarem i pewnie dlatego zbyt często odwiedzała bary w centrum, czując, że przynajmniej tam jest bezpieczna. Alkohol pozwalał się rozluźnić, a barmani, jak to barmani, pytali i udawali, że jej odpowiedzi ich interesują. Taka ułuda zainteresowania czasem była wystarczająca, a czasem przyłapywała się na tym, że nie ma już nastu lat i powinna oczekiwać od życia czegoś więcej.
Kiedyś wyobrażała sobie swoją przyszłość całkiem inaczej. W zasadzie w wieku dwudziestu lat była pewna, że jako trzydziestolatka będzie już miała kochającego męża i przynajmniej dwójkę dzieci, zastanawiając się nad trzecim. Marzyła jej się duża rodzina... dom, nawet nie jakiś wystawny, ale po prostu przepełniony ciepłem, pachnący świeżym ciastem i kwiatami, które zawsze stałyby na stole w jadalni. Niewielki bukiet, ścięty przez nią samą, bardzo prosty, bo chociaż w jej rodzinnym domu ciętych kwiatów nie brakowało, to wiązanki te miały jedynie pięknie komponować się z wnętrzem, a jej rodzice najpewniej nawet nie znali nazw roślin, które równie anonimowi pracownicy dostarczali do ich posiadłości. Nie brakowało jej w dzieciństwie niczego, ale nie takiego życia pragnęła dla własnych dzieci, których cóż... nie posiadała i nawet nie zapowiadało się, by mogło być inaczej. Coraz częściej wracały więc do niej gorzkie słowa ojca, gdy wyśmiewał jej pomysły na życie i głośno przepowiadał, że będzie nieszczęśliwa, a pretensje będzie mogła mieć tylko i wyłącznie do siebie. Chociaż powoli dojrzewała do przyznania mu racji, to jedynie we własnych myślach sobie na to pozwalała, bo prędzej zamknęłaby swoją firmę, niż zgodziła się z panem Hemingwayem.
Miała tendencję do tego, by wzrok zawieszać na wszystkim co mijała - napisach, twarzach przechodniów, witrynach sklepowych. Nie mógł jej więc umknąć widok Ephraima, który sprawił, że niewiele myśląc zatrzymała się w miejscu i przyglądała temu, jak rozmawia z ekspedientką, a raczej ekspedienta z nim. Nie weszła do środka od razu, pozwoliła sobie ocenić całą scenę, a chociaż nie była wybitną jednostką z zakresu psychologii, to jako osoba o wysokiej empatii domyśliła się, że Burnett nie jest w najlepszym położeniu. Nigdy nie pasowała jej rola bohatera, była wręcz bolesnym przykładem damy w opałach i chociaż nie ma się czym chwalić - lubiła to. To uczucie, gdy ktoś się nią opiekował, gdy mogła być słabsza, polegać na kimś... w tamtej chwili rola ta miała się jednak odwrócić, a ona nie zwlekając już dłużej, postanowiła wejść do sklepu i chociaż nie spieszyła się wybitnie, to jednak podeszła prosto do mężczyzny, zerkając jeszcze w stronę wyraźnie poruszonej ekspedientki.
- Widzę, że nie możesz narzekać na brak zainteresowania - powiedziała może nieco zbyt śmiało, jak zawsze nie myśląc o tym, że jej bezpośredniość mogłaby wprawić kogoś w zakłopotanie. Poza tym uśmiechnęła się delikatnie i zerknęła jeszcze na ekspedientkę, a kiedy ta ją przywitała, Laurissa odpowiedziała tym samym, wzrok ponownie przenosząc na Ephraima. Prawdę mówiąc ulżyło jej nieco. Szybko przeanalizowała to, jak wyglądał, czy nic się nie zmieniło, nic co mogłoby wskazywać na to, że wydarzył się jakiś wypadek. Niewiele wiedziała o jego pracy, a z natury była panikarą, ale stał tu i poza zagubieniem, nie mogła powiedzieć o nim niczego złego. Nawet nie udawała przed sobą, że jej nie ulżyło. - Trochę zaskakujące miejsce na spotkanie - przyznała po chwili i złapała za drobne skarpetki, bez większego powodu wsuwając w nie palce, jakby w ten sposób miała ocenić to, jak małe są stópki nowo narodzonego dziecka. - Szukasz czegoś konkretnego? - zagadnęła, znów krzyżując z nim spojrzenia. Sama nie przywykła do robienia zakupów w takich miejscach, może dlatego była tak ciekawa, co można było tu znaleźć?

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Sytuacja, w której przyszło mu się znaleźć, nie była całkowicie komfortowa. Nie dlatego, że Ephraim nie potrafił odnaleźć się wśród dziecięcych ubranek oraz dekoracji drobnego życia czy czuł się przytłoczony. Nie. Problem leżał w tym, że wszystko wokół niego miało drugie dno. Pamiętał przecież, że planowali i starali się z Leonie o drugie dziecko. Przed tym wszystkim. I naprawdę zależało mu, aby ich mała rodzina powiększyła się przynajmniej o tego jednego jeszcze potomka. Teresa była wspaniała sama w sobie, ale Burnett nigdy nie oczekiwał, aby potomstwo kończyło się jedynie na drobnej blondyneczce. Nie chciał, aby była ona rozpieszczaną jedynaczką. Do tego chciał być kolejny raz ojcem i wiedział, że jego ówczesna partnerka podzielała takowe rozumowanie. Ile wszak godzin spędzili na przebytych rozmowach o przyszłości i tym, jak chcieli, aby jawiła się nie tylko ona, ale także teraźniejszość? W końcu pamiętał nawet tamten poranek, gdy Teresa bawiła się klockami na dywanie w salonie, a on pozwalał, by Leonie poprawiła mu krawat, który wyjątkowo nie chciał dać się zawiązać. To wtedy wypowiedział na głos swoje pragnienie i propozycję — a co gdyby ich rodzina miała się powiększyć? Co o tym myślisz? Jakiekolwiek plany rozmyły się jednak i odeszły w niepamięć, chociaż to nie tak, że Ephraim nie chciał już nigdy posiadać rodziny. Po prostu... Nie wiedział, czy to w ogóle było możliwe, skoro czuł się zwyczajnie wybrakowany... Czy to, co się wydarzyło nie było potwierdzeniem, że źle wypełniał rolę męża? Ślepego i nieświadomego? Co mógłby więc dać jakiejkolwiek innej kobiecie? Co jeśli nie miał być już nigdy dobrym wyborem?
Widzę, że nie możesz narzekać na brak zainteresowania.
Dopiero teraz zauważył pojawienie się dobrze znanej mu twarzy, która wyrwała go z kolejnego zamyślenia. Odchrząknął, czując, że Laurissa z łatwością wprowadziła go w zakłopotanie. Nie wiedział, czy była tego świadoma, ale nie trzeba było zbyt wiele, by to zrobić. Chociaż wydawało się, że był dość pewnym siebie mężczyzną, sfera pewności nie zahaczała kompletnie o insynuacje związane z postrzeganiem jego osoby przez płeć przeciwną. Oczywiście nie wiedział, czy dokładnie to miała na myśli Hemingway, zabierając głos, ale on to tak odebrał. I musiał przyznać, że poczuł się jeszcze silniej niezręcznie... Zupełnie jakby przy okazji odczytała jego myśli. - Vice versa - przyznał, gdy zauważyła, jak dziwne było to miejsce na to, by się spotkać. Szczególnie ich dwoje. Ale biorąc pod uwagę dość zaskakujący obrót spraw z nimi związany, nie mógł powiedzieć, że było to tak dla nich niecodzienne… Obserwował jednak zachowanie Laurissy, a dokładnie śledził tę lekkość, która kierowała jej ruchami przy bawieniu się maleńką skarpetką. W jakiś sposób go to rozczuliło — gdy pomyślał, że bardzo chciałby potrzymać coś tak drobnego. Że chciałby móc zająć się nowo narodzonym istnieniem… Delikatny, niemal niedostrzegalny cień uśmiechu zagościł w prawym kąciku męskich ust, a zaraz po tym wyłapał spojrzenie kwiaciarki oraz jej słowa. - Nie wiem. Jeden z moich podoficerów poprosił mnie, abym został chrzestnym jego synka. Myślałem, że mam pomysł, ale chwilowo... Nie potrafię się skupić - przyznał szczerze. Był rozbity teraz i był rozbity wcześniej. Mimo wszystko pojawienie się kobiety sprawiło, że poczuł wsparcie. Nawet jeżeli był to jedynie wynik jego własnej wyobraźni czy życzeniowego myślenia. - A ty, co tu robisz? - podpytał, przenosząc uwagę ku niej. W końcu nie wiedział, czy Laurissa miała dzieci, bo prócz dwóch rozmów, które do tej pory przeprowadzili, w żadnej nie jawiła się podobna kwestia. Miał przeczucie, że byłaby dobrą matką... Szczególnie że urokliwie wyglądała z tymi maleńkimi skarpetkami w dłoni. Kolejny raz uśmiech przeszył twarz kapitana, gdy przypomniał sobie o tym, że przecież i tak mieli się widzieć w tym tygodniu. - Będziesz miała później dla mnie chwilę? - W końcu jeżeli widzieli się dzisiaj, niekoniecznie potrzebne było tamto umówione na sobotę spotkanie. Chciał jednak wyjść uprzednio ze sklepu, bo nie chciał, aby podczas ich rozmowy, cokolwiek ograniczało zarówno jego samego, jak i Laurissę.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Starała się unikać miejsc takich, jak to, chociaż na swój sposób było to głupie. Nie, żeby sklepy dla dzieci traktowała, jak ogień, bojąc się ich i trzymając, jak najdalej... po prostu kiedy nie musiała, nie zatrzymywała się na tych działach wiedząc, że wówczas po głowie zaczynały jej chodzić pozornie przyjemne, ale na większą skalę - dość przygnębiające myśli. O tym, że chciała mieć dzieci i kiedyś wierzyła, że będąc w tym wieku przynajmniej jeden jej potomek będzie już na świecie, to było nawet miłe, bo przystawała wówczas i oczami wyobraźni widziała takie maleństwo, ale z każdą kolejną minutą docierało do niej, jak daleka jest od tej wizji. Na jej dziecko się nie zapowiadało, bo chociaż to głupie, w życiu liczyła się dla niej pewna kolejność. Nigdy nie chciała być samotną matką, podziwiała kobiety, które dawały radę i wiedziała, że ona by nie dała, dlatego ciąży bała się panicznie, jednocześnie jej pragnąc. Po prostu najpierw musiałaby być w stabilnym związku, w takim, w którem potencjalne pojawienie się potomka wywołałoby jedynie radość, a nie panikę i głowienie się co dalej. Miała te swoje fantazje i oczekiwania, żyła w bajce, którą snuła we własnej głowie i może dlatego w życiu rzeczywistym nadal stała w miejscu.
Do sklepu weszła niewiele myśląc, głównie dlatego, że widziała znajomą twarz i cóż... skłamałaby mówiąc, że po prostu nie chciała zamienić z Ephraimem paru zdań. Być może zwyczajnie, po ludzki cieszyła się, że wrócił cało ze swojej misji i dlatego też nie interesowało ją, że byli umówieni na inny dzień. Może też... coś w jego postawie wskazywało na to, że potrzebuje wsparcia, a z kolei Laurissa uwielbiała się czuć potrzebną. Powodów mogłaby znaleźć wiele, ale nie trwoniła czasu na ich analizowanie, po prostu zjawiła się obok, trochę odstraszając ekspedientkę, chociaż nadal czuła na nich jej czujne spojrzenie.
- Och - chyba takiego wyjaśnienia wizyty w sklepie się nie spodziewała, a z drugiej strony jakoś tak jej ulżyło. Głupie to było... poczucie ulgi, jakby miała do niej prawo względem mężczyzny, którego praktycznie nie znała, ale już taka była. Oboje więc nie spodziewali się dziecka, a przynajmniej tak założyła, w swoim lubującym wyciągać wnioski w oparciu o nikłe informacje podejściu. - Twoi ludzie muszą ciebie naprawdę cenić. Taka propozycja, to tak, jakby uważał ciebie za swoją rodzinę - pochwaliła z łagodnym uśmiechem, nadal jeszcze bawiąc się skarpetkami, ale te w końcu odwiesiła, gdy przyznał się do braku pomysłu. Właściwie, niemalże natychmiast poczuła tutaj przestrzeń dla siebie, kolejne pole do popisu, okazję by się wykazać, ale nim zdążyła o tym wspomnieć, jego pytanie wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. - W zasadzie przechodziłam obok i weszłam, gdy zobaczyłam ciebie przez witrynę - mimo rumieńców na twarzy, które próbowała przykryć dłonią niedbale bawiącą się kilkoma kosmykami włosów, była w tym bezpośrednia, jak zawsze. Trochę niezręczna, ale chyba do tego zdążył już przywyknąć, nawet jeśli w przeszłości nie mieli wielu okazji do rozmów. Poza tym przez jego kolejne pytanie, uśmiech na jej twarzy jedynie się pogłębił, bo gdzieś tam z tyłu głowy zamajaczyła obawa, że może mu przeszkadza, a tym czasem jej towarzystwo widocznie nie było dla niego żadną nieszczęśliwą niespodzianką. - Jasne, skończyłam pracę i nie mam żadnych planów - zapewniła, a wzrokiem znów powiodła po regałach. Chwilę nawet się wahała, to nie tak, że od razu zamierzała wyskoczyć z własnymi pytaniami, tudzież propozycją, jakby się nad tym głębiej zastanowić.
- Jesteś tutaj sam? - zagadnęła więc, a chociaż kwestia ta była dość istotna, rzuciła nią dość swobodnie, by nie czuł się typ pytaniem przygnieciony. - Pewnie przez to wzbudziłeś takie zainteresowanie - zerknęła na niego porozumiewawczo, a dłonią znów musiała przejechać po kilku produktach, jakby tylko w ten sposób w pełni mogła je dostrzec. - Jeśli chcesz, może mogłabym ci doradzić... nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą do tego, pewnie masz większe doświadczenie, ale zawsze to jakieś wsparcie - zaproponowała, bo chociaż w przeciwieństwie do niego dzieci nie miała, to wciąż jakiś tam zmysł estetyki z uwagi na zawód posiadała. No, a jeśli i tak miał do niej pewną sprawę, to chyba wspólne zakupy przed tą tajemniczą rozmową były najrozsądniejszym wyjściem.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie spodziewał się wylądować w sklepie dziecięcym z uwagi na wiele przykrych wspomnień związanych z myśleniem o malutkich istotach w kontekście jego własnej rodziny. O pragnieniu posiadania drugiego dziecka i tego, jak bolesne było to, co przyszło później. I chociaż wiele ran nie miało się zabliźnić, przechodząc między maleńkimi ubrankami, nie mógł nie wspominać wcześniejszej opieki nad Teresą. Radości ze słów Rahmie, jestem w ciąży, oczekiwania na narodziny, szalejącego serca w chwili trzymania maleńkiego dzieciątka w ramionach. Zawiniętego w delikatną tkaninę, lecz wciąż pokrytego płodnymi maziami. Zasypiającego na jego klatce piersiowej, gdy ta równomiernie podnosiła się i opadała, aż on sam nie dawał porywać się w ramiona Morfeusza. Płaczącego w środku nocy i którego znów tulił, szepcząc morskie opowieści. Kochającego go całym sobą. Tak samo, jak i on kochał swoją córkę. Swoją, która miała nią być zawsze. Bez względu na wszystko. Bez względu na to, co zrobiła jej matka. I bez względu na każdego, kto próbował rościć sobie do niej prawo.
Ephraim był okrutny i bezwzględny. Ciężar, jaki opadł z jego ramion oraz serca w momencie, w którym dowiedział się, że ten skurwiały Williams podpisał papiery, jakie dla niego przygotował. Zrzekł się prawnie jakiejkolwiek możliwości do upominania się o rodzicielstwo wobec Teresy i tym samym miał zniknąć z życia małej Burnettówny na dobre. Oczywiście była to okrutna gra, ale Ephraim był gotów się jej podjąć. Wszak Leonie nawet o tym nie pomyślała, mając najwyraźniej wciąż wodę zamiast mózgu na widok kochanka. Kapitan brutalnie parł naprzód, nie patrząc na uczucia dawnej partnerki i rozprawiając się z każdym nawet najmniejszym zagrożeniem, jakie wypływało i mogło wypłynąć w celu ataku na osóbkę Teresy. Nie podzielał dziwnego dryfowania w braku decyzyjności Leonie, bo chociaż twierdziła, że tak mocno zależy jej na ich córce, równocześnie nie potrafiła podejmować odpowiednich, zapobiegawczych kroków, by ją chronić. Czy nie chciała? Nie potrafiła? Ephraim nie miał pojęcia, czego do cholery w ogóle chciała Leonie... I chyba nie zamierzał się dowiadywać.
Dlatego nie odezwał się do niej, by poprosić ją o przysługę zaprojektowania ubranka dla małego chrześniaka. W końcu w normalnych okolicznościach nie było to dziwne — miała w tym doświadczenie. Ubranka Teresy były wszak projektowane i szyte na miarę przez jej własną matkę, dlatego obecność Burnettów wydawała się w miejscach takich jak to po prostu zbędna. Aktualnie sytuacja wyglądała inaczej. Kapitan nie zamierzał więc o nic prosić Turner, po tym, co zrobiła. Po tym, jak postanowiła, aby ich ścieżki się rozeszły wiele lat temu. A teraz chciała wrócić? Nie. Nie zamierzał jej na to pozwalać. W jego oczach nie byli małżeństwem, skoro kłamstwa dusiły kobietę od samego początku. Dziwne, że się jeszcze nimi nie zakrztusiła.
Pojawienie się Laurissy było przyjemnym odświeżeniem oraz przypomnieniem, że nie posiadał w Lorne Bay jedynie wrogów. Pamiętał jednak ich ostatnią rozmowę przez telefon i wiedział, że musiał się do niej odnieść. Być może miał się liczyć mimo wszystko z kolejnym odrzuceniem? Nie wiedział. Na razie jednak cieszył się po prostu jej obecnością oraz wsparciem, jakie mu oferowała. Gdy wspomniała o tym, jak jego załoga, czuła się w stosunku do niego, przesunął wzrok na skarpetki trzymane w jej dłoniach. - Niektórzy wstępują w nasze szeregi, by tę rodzinę znaleźć. - Wielu z młodych chłopców, jak i dziewcząt nie miało lub nie widziało swojej przyszłości, dlatego też wiązali się nie tylko z marynarką wojenną, lecz służbami mundurowymi wszelkiego rodzaju. Widzieli cel, sobie podobnych ludzi, jak i wsparcie. Czy on był taki odmienny od nich? Nie uważał tak. Chciał dla swoich ludzi jak najlepiej — to wszystko.
Jesteś tutaj sam?
- Teresa jest w szkole - odpowiedział, chociaż podejrzewał, że nie o jego córkę chodziło Laurissie. Nie chciał jednak się z tego tłumaczyć. Nie nosił obrączki od marca, po Lorne Bay wędrowały wiadomości o tym, że nie mieszkał z żoną, a do tego doszły do niego plotki o nim i Larabel... Tamta sytuacja pod barem przyciągnęła uwagę małomiasteczkowych plotkar i została okrutnie przeinaczona. Zamiast pomóc kobiecie w potrzebie to, co się dla nich liczyło, to cholerne pomówienia... Od samej myśli o tym cholernym miasteczku robiło mu się niedobrze. Nie wspominając o jego mieszkańcach. W większości całkowicie popieprzonych jak tamten pijany zboczeniec, przed którym starała się obronić Flemming.
Westchnął, nie chcąc, aby kolejny raz złość wezbrała się w jego żyłach i zniszczyła mu dzień. Dlatego też spojrzał na Laurissę i uśmiechnął się szczerze, słysząc jej propozycję. - Chętnie - przyznał, przystając na wyciągnięcie pomocnej dłoni. Bo niewątpliwie jej potrzebował. Nie trwało to długo, zanim kobieta zaczęła lawirować między półkami w poszukiwaniu prezentu idealnego. Burnett skłamałby, gdyby uznał, że nie działała na niego w ten dość trywialny sposób — przebierając i komentując dziecięce ubrania. A to łapiąc za śpioszki, a to za malutkie czapeczki czy nieprzeznaczone do chodzenia buciki. Bo przecież niezwykle pięknie byłoby jej w towarzystwie malutkiego dzieciątka — nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Masz dobre oko do estetyki - przyznał szczerze, gdy wyszli ze sklepu w końcu, a on mógł uznać się za spełnionego klienta. Nie dziwiło go to, że Laurissa złapała to, co uważała za konieczne i nie zamierzała przyjmować odmowy. Ufał jej pod tym względem — w zawodzie kwiaciarki potrzebowała wyczucia i wrażliwości na piękno. Tutaj nie było więc inaczej. - Chcę ci podziękować nie tylko za teraz. Za to, co robiłaś dla Teresy... Dziękuję. - Oczywiście — mieli za sobą już płatność i SMSa z podziękowaniem, ale to nie było to samo. Rozmowa twarzą w twarz była bardziej przejmująca. A skoro o tym mowa... - Chciałem z tobą porozmawiać o operze - powiedział w końcu, zatrzymując się i patrząc uważnie na towarzyszącą mu kobietę. Nie przychodziło mu z łatwością wypowiadanie tych konkretnych słów, co odmalowało się w jego krótkim zerknięciu w boku. Zupełnie jakby szukał tam wsparcia. Mimo wszystko wrócił wzrokiem do dużych, damskich oczu, wpatrzonych w niego w oczekiwaniu. - Nie możemy jechać razem.
Laurissa Hemingway
easter bunny
chubby dumpling
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie miała pojęcia o tym, co działo się w życiu Ephraima, chociaż skłamałaby mówiąc, że czasem się nad tym nie zastanawiała, szczególnie wtedy, gdy przygotowywała kwiaty dla jego córki. Z jednej strony ciekawość ją męczyła, ale z drugiej nie sądziła, że zajmuje pozycję, z której miałaby prawo o cokolwiek pytać. Już bez tego i tak wiele razy przekraczała różne granice, ale robiła to raczej bezwiednie, taka już w końcu była. Nie tyle wścibska, co może za bardzo zaangażowana, nawet wtedy, gdy znajomość z kimś nie była zbyt długa.
Teraz też w zasadzie mogła sobie darować to spotkanie, bo jedna osoba uznałaby je za miłe zrządzenie losu, ale ktoś inny równie dobrze mógłby uznać, że kwiaciarka po prostu była nachalna. Sama nie chciała być postrzegana w tych kategoriach, ale jednocześnie nie robiła niczego, by zapobiec podobnym opinią. Potrzebowała ludzi. Samotność przerażała, ją jak nic innego, a kiedy mogła jeszcze komuś pomóc, wtedy dopiero czuła się dobrze ze samą sobą, jakby nie zawadzała, ale była istotnym elementem jakiejś sceny. Poza tym... podobało jej się w tym sklepie. Tak najnormalniej w świecie. Wszystkie te drobne ubranka i kolorowe akcesoria rozczulały ją w sposób, jakiego nie byłaby w stanie opisać. Byle ozdoba budziła w niej odruchy macierzyńskie i kilka razy przyłapała się na myśli, że chciała coś kupić tak po prostu, ale przecież nie miała ani dla kogo, ani po co. Dobrze więc, że po części potrzebę tą udało jej się zaspokoić pomagając Ephraimowi, bo mogła sobie wmawiać, że wybrane prezenty trafią do jakiegoś malucha, który faktycznie będzie z nich korzystał.
- Trochę to przykre, ale miło wiedzieć, że takie osoby mogą tę rodzinę tam znaleźć - przyznała jeszcze zanim całe te ich zakupy się zaczęły na dobre. O wojsku nie wiedziała zbyt wiele, ale mimo to miała jakieś tam swoje opinie na ten temat, przede wszystkim taką, że nie jest to miejsce dla osób słabych psychicznie, ale teraz też zrozumiała, że nawet tam nikt nie chce być pozbawionym bliskich samotnikiem.
Skinęła jeszcze głową na wspomnienie o córce, o którą faktycznie nie pytała, ale nie brnęła już w ten temat, skupiając się na swoim zadaniu. Naprawdę chciała znaleźć coś odpowiedniego, co nie tylko wpisze się w jej gusta, ale zostanie też zaakceptowane przez ojca chrzestnego. Chyba jej się to udało, bo prezent znajdował się już w torebce, a oni mogli opuścić sklep w całkiem niezłych nastrojach. Przynajmniej Laurissa nie miała na co narzekać, może tylko na to delikatne ukłucie żalu, że ona nic z niego do domu nie przyniesie.
- Cieszę się, że tak uważasz - przyznała, uśmiechając się delikatnie, by zaraz pokręcić przecząco głową, jakby chciała zanegować jego następną wypowiedź. - Nie musisz mi dziękować, to była dla mnie przyjemność. Zarówno wtedy, jak i teraz - odpowiedziała gładko, bez zająknięcia, bo nie były to puste frazesy wymyślane naprędce, a szczere fakty. Lubiła swoją pracę, a już w szczególności wtedy, gdy dostawała duże pole do popisu i wiedziała, że za jej bukietami stoją silne uczucia, a nie jedynie potrzeba wynikająca z kurtuazji. Przeszli kawałek, a kiedy Ephraim wspomniał o operze, Laurissa drgnęła delikatnie, zerkając na niego do boku, bo wydawało jej się, że w głosie mężczyzny wyczuła niepewność. Przystanęła nawet, a kiedy dokończył, przez moment milczała, bo nie była tak dobrą aktorką, by ukryć, że jej nie zaskoczył. W zasadzie... nie wiedziała co powiedzieć, przynajmniej z początku, aż w końcu przypomniała sobie, że wypadałoby jakkolwiek zareagować. Wtedy też w typowy dla siebie sposób uśmiechnęła się, chociaż był w tym jakiś pierwiastek smutku, niewielki, ale typowy dla niej. Chociaż nie powinna, już dopisywała sobie wiele najgorszych scenariuszy, tak właśnie miała. - Rozumiem - rzuciła więc, nareszcie mącąc niewygodną ciszę, a potem delikatnie wzruszyła ramieniem, mając nadzieję, że doda mu tym gestem nieco otuchy. - Nie przejmuj się, to normalne, że plany się zmieniają - pocieszyła go, chociaż czuła się trochę tak, jakby to ona potrzebowała teraz pocieszenia. Mimo to nie chciała tego okazywać, w końcu była dorosła i to też nie tak, że byli sobie cokolwiek winni, w końcu w dalszym ciągu... praktycznie wcale się nie znali.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ
cron