instruktor boksu — lorne bay gym
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Prowadzi treningi boksu, mocno tęskni za Grishamem i stara się nie panikować na myśl o tym, że za kilka miesięcy dołączy do nich ktoś jeszcze.
A jednak. Słowo się rzekło, a oni w niedalekiej przyszłości mieli podjąć się czegoś na kształt nieco koślawego, kociego rodzicielstwa. Nie ulega wątpliwości, że ich plan pod paroma względami miał pewne wady i prawdopodobnie byłby po stokroć lepszy, gdyby zdecydowali się na posiadanie czworonoga dopiero wtedy, kiedy sami mieliby już za sobą fazę mieszkania w dwóch różnych miejscach. Byłoby to dla nich wygodniejsze, a i najpewniej mniej kłopotliwe dla samego zwierzaka, ale Gale nie chciała z tym zwlekać. Wizja przygarnięcia kota z Grishamem naprawdę jej się podobała, choć nie chodziło tu wyłącznie o fakt, że mieli zrobić to razem. Jasne, to nadawało temu jeszcze większe znaczenie, ale Hobart po prostu cieszyła się faktem, że to wielkie mieszkanie, w którym teraz przebywała, nie będzie świeciło pustkami. Hogarth na razie cały czas był przy niej, ale to nie miało wyglądać w ten sposób wiecznie. W końcu i on znajdzie pracę, a wówczas ilość czasu, który spędzali razem, może drastycznie się zmniejszyć. Koci towarzysz mógłby natomiast skutecznie odwracać jej uwagę od tego, jak bardzo przytłaczało ją funkcjonowanie w tak wielkim domu, jak ten, który pod opieką zostawił jej Frank. Do niedawna nie odczuwała tego tak intensywnie, ale kiedy została tam sama, to nagle zaczęło jej doskwierać.
Uśmiechnęła się ciut szerzej, kiedy znów podkreślił, że nie zmienił zdania. Myśl o tym sprawiała, że wizja, która zrodziła się w głowie Gale, malowała się w coraz realniejszych barwach. Była z tego powodu zadowolona, co miało swoje odzwierciedlenie w wyrazie jej twarzy, a także w tym, jak obecnie reagowała na jego słowa. Nie bez powodu wychyliła się teraz w jego stronę i pospiesznie musnęła jego usta własnymi. Miała być to forma podziękowania za to, że nie wątpił w powodzenie tego planu, tylko dał jej kredyt zaufania. Nie pierwszy zresztą w ostatnim czasie. - Mogę wieczorem zrobić ci szczegółowy instruktaż. Albo mogę też zrobić to w sklepie zoologicznym, jeśli później do niego wstąpimy - tak, była to kolejna niedyskretna sugestia, po której Hobart zerknęła na bruneta z tym charakterystycznym uśmiechem, który towarzyszył jej, kiedy do czegoś próbowała go namówić. Tym razem chodziło na kupienie wszelkich potrzebnych rzeczy jak najprędzej, aby nie musieli zbyt długo czekać z przygarnięciem tego maleństwa. Było po niej widać, że gdyby tylko była taka możliwość, ona już teraz wsiadłaby w samochód i pognała prosto po tego kociaka, ale przecież nie byli przygotowani… I żadne z nich nie miało auta.

Grisham Hogarth
niedościgniony kangur
Magda
bezrobotny — n/a
28 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
czeka na przyznanie wizy, aby móc wrócić do Gale i ich maleństwa, które jest w drodze
No tak, Grisham dostrzegał to, że o wiele lepiej byłoby, gdyby zdecydowali się na adopcję dopiero po zamieszkaniu razem i zastanawiał się wcześniej na tym czy może nie zaproponować Gale, żeby z tym poczekali. Jednak prędko zmienił zdanie, dochodząc do wniosku, że może takie doświadczenie z dzieleniem opieki nad kotem pomoże im przełamać ostatnie opory i niedługo po przygarnięciu go sami dojdą do wniosku, że są gotowi na kolejny duży krok w swoim związku, jakim byłoby znalezienie wspólnego domu. Opieka nad czworonogiem powinna im pomóc sprawdzić to, co w ich związku budziło u nich największe wątpliwości. Byłaby to idealna okazja na przekonanie się czy wszystko działa jak należy, a oni gotowi byli na to, żeby już w pełni być razem, a kiedy tylko Hogarth sobie o tym przypomniał, momentalnie obudził się w nim nieco większy entuzjazm względem adopcji tej białej, puchatej kulki.
Zaskoczyła go tym buziakiem, ale na pewno nie był przez niego niemile widziany. Nawet jeśli byli w miejscu publicznym, a Grisham nie był zwolennikiem publicznego okazywania sobie czułości, taki drobny gest nie był dla niego żadnym problemem, właśnie dlatego tuż po nim na twarz bruneta wkradł się uśmiech. - To może zróbmy tak: teraz instruktaż w zoologicznym, a wieczorem pokażesz mi jak bardzo jesteś podekscytowana? - zaproponował i poruszył zaczepnie brwiami, trochę się z nią drocząc z powodu tego, że naprawdę wyglądała teraz na szalenie podekscytowaną. Ale nawet jeśli trochę jej teraz z tego powodu dokuczał, nie można powiedzieć, żeby ten entuzjazm u niej mu się nie podobał. Uwielbiał ją taką oglądać i chciał, żeby jak najczęściej towarzyszyła jej taka ekscytacja i radość, bo to oznaczało, że była naprawdę szczęśliwa, a jemu na niczym innym tak bardzo nie zależało. - Może wrócimy do tych herbat? Im szybciej się z nimi uwiniemy, tym prędzej będziemy mogli pójść do zoologicznego - dodał po chwili, dochodząc do wniosku, że pewnie Hobart zaraz zacznie się niecierpliwić, skoro teraz najbardziej czekała na wszystko, co miało związek z futrzakiem. Ale musieli też pamiętać o tym, po co tu przyjechali, bo uzupełnienie herbacianych zapasów też było ważne. Bez sensu, gdyby teraz wyszli stąd z niczym, a później musieliby jeszcze raz tutaj wracać, dlatego musieli też skupić się na innych rzeczach, nawet jeśli przygotowywanie się do przyjęcia kota wydawało się być w tej chwili o wiele ciekawsze i to nie tylko dla brunetki, lecz również dla niego.

Gale Hobart
niedościgniony kangur
Edyta
instruktor boksu — lorne bay gym
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Prowadzi treningi boksu, mocno tęskni za Grishamem i stara się nie panikować na myśl o tym, że za kilka miesięcy dołączy do nich ktoś jeszcze.
Nie myślała o tym w ten sposób. Choć coś rzeczywiście było w toku myślenia Grishama, Gale wcale nie wpadła na to, że adopcja zwierzaka mogłaby przybliżyć ich do wykonania kolejnych kroków. Gdyby tak było, najpewniej by na to nie narzekała, ale nie próbowała niczego na ich dwójce wymuszać. Pomimo tego, że pragnęła budować z Grishamem swoją przyszłość, a jakaś jej część najchętniej od razu przeszłaby do miejsca, w którym mieliby już swoje i żyli długo i szczęśliwie, Hobart starała się spychać te odczucia na bok. Najbardziej zależało jej bowiem na tym, aby wyciągnąć z ich związku jak najwięcej, a to osiągnąć mogli wyłącznie poprzez powolne, rozważne podejmowanie decyzji o posuwaniu się naprzód. I nie, nie chodzi mi o postępy tak wolne, iż niemal nieistniejące, ale raczej o takie, które pozwoliłyby im nacieszyć się każdym etapem tej relacji. Nadal było wiele rzeczy, których mogli doświadczyć jako para, która wyłącznie ze sobą randkowała i może właśnie tego powinni jeszcze przez pewien czas się trzymać, jeśli nie chcieli znów popełnić jakiegoś błędu.
Posłała mu karcące spojrzenie, kiedy jej uszu dobiegła jego propozycja, ale po uśmiechu, który błąkał się gdzieś tam na jej ustach, zakładać można było, że wcale nie uważała tego pomysłu za zły. Podobał jej się nawet, a wszystko to dlatego, że naprawdę była na niego łasa. To akurat jedna z tych rzeczy, które z biegiem czasu nie zmieniały się w ich relacji ani trochę, co wcale jej nie przeszkadzało. Skoro byli w związku, powinni umieć się sobą cieszyć. - Jakim cudem z rozmowy o kocie jesteś w stanie przejść do targowania się o pieszczoty? - zapytała, lekko kręcąc przy tym głową. Niekoniecznie spodziewała się takiej zmiany tematu, którą Grisham poprowadził całkiem sprawnie. Na tyle, że Gale nie umiałaby mu odmówić… Nie, żeby kiedykolwiek umiała. - Mhm - zgodziła się, a później momentalnie skierowała spojrzenie na półkę, przy której stali. Tym razem skupiła się nawet na opisach, które znajdowały się na kolejnych opakowaniach, a kiedy znalazła takie, które mogłyby ich zainteresować, wskazała je Grishamowi. - Ta dla mnie, a dla ciebie… ta - wytypowała swoje propozycje, a potem zerknęła na bruneta kątem oka, chcąc sprawdzić co on o tym myślał. Nie musieli co prawda ograniczać się wyłącznie do dwóch opakowań, ale nie było też sensu robić gigantycznego zapasu, skoro lada dzień mogło się okazać, że kiedy już wrócili do normalnego trybu, ich sympatia znów przelana została na kawę, więc herbata pójdzie trochę jednak w odstawkę. Odkąd oboje nie byli szczególnie bogaci, musieli dobrze rozważać każdy zakup, a przecież w czasie adopcji i tak czeka ich cała masa wydatków.

Grisham Hogarth
niedościgniony kangur
Magda
bezrobotny — n/a
28 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
czeka na przyznanie wizy, aby móc wrócić do Gale i ich maleństwa, które jest w drodze
Nikt nie mówi o nagłym przeskoczeniu do kolejnych etapów. Chodzi raczej o delikatne pchnięcie do przodu, które poprowadzi ich do kolejnych zmian w ich związku, co jednak nie znaczy, że wcześniej nie dadzą sobie czasu na nacieszenie się poprzednimi. Grisham chciał razem z nią poznać wszystkie uroki związku od każdej możliwej strony, dlatego też on również nie chciał wszystkiego wręcz przesadnie popychać do przodu. Nie chciał po prostu stać w miejscu, bo w tym także nie dostrzegał niczego dobrego. Związek musi ewoluować, a żeby do tego doszło, potrzebne jest coś, co mu w tym pomoże i dla nich mogła to być adopcja kota, jednak oczywiście do wszelkich zmian dojdzie w odpowiednim czasie, kiedy oboje będą na nie gotowi.
Właśnie ten uśmiech na jej twarzy sprawił, że zupełnie nie przejął się jej spojrzeniem. I co mógł poradzić na to, że tak zgrabnie zmienił temat na pieszczoty? Nic nie mógł poradzić na to, że Gale go pociągała i to szczególnie w takich chwilach. - Jakim cudem ciebie to dziwi? - zapytał z uśmiechem i zaskoczony wzruszył ramionami. Jak widać jemu przychodziło to naturalnie, jednak wcale nie jemu jedynemu, w końcu Hobart również potrafił zgrabnie przechodzić do tego tematu i udowodniła mu to nie jeden raz. A kiedy Gale skupiła się na herbatach, on również to zrobił, uważnie przyglądając się kolejnym opakowaniom na półkach. Był tym zajęty do czasu, aż brunetka nie zwróciła jego uwagi na te dwie konkretne, które znalazła ona sama. Po przeczytaniu ich składu doszedł do wniosku, że trafiła w punkt, więc po chwili czytania pokiwał głową. - Jestem za - przyznał i to by oznaczało, że ich poszukiwania herbat dobiegły końca, prawda? Grisham również był zdania, że nie powinni za bardzo szaleć, tym bardziej, że jego fundusze były marne, a pracy na horyzoncie nadal nie było, dlatego musiał do wszystkiego podchodzić oszczędnie. A zatem z herbat kupili tylko te dwie, a później zgodnie z umową udali się do sklepu zoologicznego, żeby rozejrzeć się za wyprawką dla ich przyszłego kota. Skoro można było powiedzieć, że wszystko było już postanowione, mogli zająć się tym już teraz, a przy okazji Gale mogła wprowadzić go we wszystko, czego się dowiedziała, bo ewidentnie była już bardzo dobrze zorientowana.
KONIEC
Gale Hobart
niedościgniony kangur
Edyta
lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be



Nieudane randki każdemu się zdarzały, prawda? To nie tak, że ona miała wyjątkowego pecha, albo było coś nie tak. Trzymała się naprawdę dobrze, choć zalewała ją fala irytacji. Najpierw miało być kino, później kawiarnia i przyjemna rozmowa, w ostateczności nie było nic. Do kina poszła sama, bo facet, którego poznała na jakiejś durnej, randkowej aplikacji (którą już usunęła), poleciał w kulki i nawet nie raczył jej poinformować, że z tego spotkania nic nie będzie.
Wkurzyła się, co w tym dziwnego? Napisała mu kilka niezbyt przyjemnych zdań, a później dostała odpowiedź zwrotną, że facet jest w szpitalu, bo tak się spieszył na spotkanie, że przydzwonił w słup. Mavis był to oczywiście wykręt i podejrzewała, że popił, albo żona o której wcześniej nie poinformował brunetki, wróciła do domu, bo odwołali jakąś konferencję prasową, czy coś takiego.
Do pracy nie zamierzała iść, bo była ubrana jak na randkę, nie do pracy. Wolała uniknąć pytań swoich pracowników na temat jej wyglądu i nieprzystępnej miny. Rzadko bywała w paskudnym nastroju, ale dzisiaj miała ewidentnie dość. Kawy jednak chciała się napić, więc złamała jedną ze swoich reguł i poszła do konkurencji, bynajmniej nie w celu rozejrzenia się i wybadania sytuacji... Wyszła też szybko, zauważywszy nieopodal szyld herbaciarni. A może herbatka, dla odmiany?
Weszła do tej herbaciarni, wystrojona jak milion dolarów, z miną nieszczęśliwej diwy i mruknęła tylko dobry wieczór do obsługi.
Nie zdziwiła się, że miejsc zbyt wielu nie było, bo o tej porze w kawiarniach i herbaciarniach był spory ruch. Nie dość, że była zrezygnowana, to bolały ją stopy od dość wysokich obcasów. Niby była przyzwyczajona do szpilek, ale dzisiaj wyjątkowo jej przeszkadzały.
Zagryzła usta muśnięte czerwoną szminką, wypatrując jakiegoś wolnego miejsca i... Nie zauważyła żadnego. Weszła głębiej do herbaciarni, wyciągając telefon z nadzieją, że może dostała jakąś wiadomość. Westchnęła zrezygnowana, gdy okazało się, że telefon milczy, a sama wpadła na jakiegoś klienta, który wytrącił jej telefon z rąk. Przeprosiła z niepewnym uśmiechem na ustach, starając się zlokalizować swój telefon.
Zlokalizowała, między nogami jakiegoś mężczyzny, na podłodze. Zagryzła niezadowolona usta, gdy okazało się, że telefon był pęknięty i stanęła za mężczyzną, opierając dłoń o krzesło na którym siedział.
— Em, przepraszam, pomiędzy pana nogami, tam na dole... Leży mój telefon, mógłby się pan przesunąć? — Odezwała się do Juliana, kiwając głową na leżący pod krzesłem telefon, którego nie mogła dosięgnąć. Żeby to zrobić, musiałaby wejść pod stolik. O wiele łatwiej było zagadać do obcego mężczyzny, który mógłby się trochę przesunąć. Wtedy nie byłoby to nic dziwnego, a na pewno wyglądałaby lepiej, niż gdyby zerknął pod stół i zobaczył obcą kobietę na kolanach. Mogłaby mu pomachać z tego miejsca i posłać głupkowaty uśmiech, lecz starała się nie brać pod uwagę tego scenariusza, który byłby naprawdę cholernie głupi.

Julian Crane
ambitny krab
-
Właścicielka kawiarni — Shapphire Cafe
26 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wróciła do Lorne Bay przekazać rodzinie wiadomość o ślubie, ale spotkanie z dawną miłością burzy wszystko co udało jej się zbudować na przestrzeni lat
#1


Spokój środowego wieczoru był taki dziwny, inny. W domu rzadko w środku tygodnia mogła sobie pozwolić na oddech nawet o takiej godzinie. W Lorne Bay czas płynął inaczej, szczególnie w rodzinnym domu. Dziadek oglądał swoje ulubione seriale na nieśmiertelnym fotelu obitym bordowym materiałem, którego babcia nienawidziła od lat. Ona natomiast pichciła coś w kuchni słuchając przy tym radia i nucąc pod nosem cicho piosenki.
Było to jak powrót do przeszłości, jak film z młodości który ogląda się spokojnymi wieczorami czując ciepło w środku. Tak domowe to było, zupełnie jakby znów miała 16 lat i jutro musiała wstać do szkoły na siódmą. Tylko zdjęcia na ścianach i brak rudego, grubego kota który w jesienne wieczory wygrzewał się pod kominkiem, świadczył o upływie lat. Długich lat.
Nie mogła usiedzieć w miejscu. Kręciła się po domu, przyglądając się wiszącym na ścianach fotografią; Ślubne zdjęcie dziadków, zaraz obok zdjęcia rodziców od których dziwne uczucie zaczęło rodzić się w żołądku. Kolejno wisiały inne fotografie rodzinne, które wywoływały uśmiech. U dziadków było tak przytulnie. Pachniało domowym ciastem i melisą, którą babcia piła na potęgę. I naprawdę czuła się tu dobrze, jakby wróciła do domu z długiej podróży ale coś nieustannie nie pozwalało jej usiąść tego wieczora w miejscu. Kręciła się po domu, z jednego pomieszczenia do drugiego szukając miejsca dla siebie. A gdy go nie znalazła postanowiła się przejść.
Lorne Bay niewiele się zmieniło odkąd wyjechała. Domki wciąż stały wzdłuż ulicy w grzecznym szeregu, a psy szczekały kiedy przechodziło się obok bram. Tylko sąsiedzi się pozmieniali. Niektórzy wyjechali, innych niestety zabrał czas. Włożyła dłonie do kieszeni jasnej bluzy idąc przed siebie. W Lewiston o tej porze roku potrafił spaść już śnieg, a wieczory bywały niezwykle mroźne. Dlatego przyjemną odmianą był spacer w akompaniamencie letniego wiaterku. To była jedna z niewielu rzeczy, za którą tęskniła w Maine.
Herbaciarnia na końcu dzielnicy przykuła jej uwagę na tyle, że po chwili rozsiadła się przy jednym z małych stolików. Wiedziała, że było już dość późno ale pamiętała doskonale smak jaśminowej herbaty, na którą razem z Padmą przychodziły podczas wagarów. Kelnerka postawiła przed nią kubek z parującym naparem, którego zapach od razu dotarł do jej nozdrzy, przywołując dobre wspomnienia. Smak niczym się nie zmienił, był taki jakim go zapamiętała. Nawet nie zorientowała się, kiedy w środku pojawił się ktoś jeszcze. W pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na osobnika, dopiero gdy się odezwał poczuła jakby uderzył w nią piorun. Palce zacisnęły na uchu od kubka, a wzrok powolnie zaczął się unosić na mężczyznę. Stał tam, Adonis Brooks we własnej osobie. Wyglądał niesamowicie, zupełnie jakby znak czasu nie zdążył go jeszcze dotknąć.
Chyba wyczuł jej wzrok na sobie, bo podniósł głowę a ich spojrzenia się spotkały. Wstrzymała powietrze czując jak pod wpływem jego oczu, uderzają w nią wspomnienia. Każdy pocałunek, ich taniec na balu, ostatnie spotkanie na płycie lotniska zanim na dobre o siebie zapomnieli. Bo zapomnieli, prawda? Tak przynajmniej myślała, ale teraz miała wrażenie że wszystko wywraca się do góry nogami. Brakowało jej oddechu, a ciało pozostawało w bezruchu. Czas się zatrzymał, a przeszłość atakowała z każdej strony. Przecież minęło tyle lat. Taki szmat czasu wystarczył by się odkochać. Przecież miała narzeczonego, kochała go. Więc dlaczego serce tak szybko biło i próbowało wyrwać się z piersi? Nie potrafiła tego wyjaśnić. Odezwać też się nie potrafiła, czuła jakby język ugrzązł jej w gardle. Siedziała tak z lekko rozchylonymi ustami wbijając w niego spojrzenie. On tu naprawdę jest... - Krzyczało serce. Miało rację. Był taki żywy. W końcu nie wytwór jej wyobraźni, który tak często nawiedzał ją nocami po wyjeździe. Teraz stał kilka metrów od niej chyba w identycznym szoku co ona sama.

Adonis Brooks
powitalny kokos
Carly
kucharz — Beach Reatsaurant Lorne Bay
29 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Próbuję realizować swoje marzenia o własnej knajpie, rozkochać w sobie dziewczynę marzeń, ale moja dawna miłość wróciła do miasta
#11


Adonis ostatnio przechodził naprawdę ciężki czas w swoim życiu. Nie potrafił go ogarnąć, choć do tej pory szło mu całkiem dobrze, a teraz czuł nic innego jak jedno wielkie poirytowanie. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Nie potrafił też poukładać swoich uczuć i myśli, a przede wszystkim wziąć spraw w swoje ręce. Był załamany, jak tylko potrafi załamany i rozgoryczony być zakochany mężczyzna. Czuł się dokładnie tak, jak osiem lat temu, kiedy pozwoliłby Vivian wymknęła mu się z rąk. Nie miał jednak prawa, wtedy decydować za nią. Nie miał prawa kazać jej zostać. I choć kochał, nie potrafił być tak samolubnym, by zatrzymać ją przy sobie.
Teraz, z Lucy było podobnie. Jakby cofnął się i na nowo przeżywał historię sprzed lat. Nie mógł zmusić jej do miłości. Miotał się między tym, co powinien, a czego zdecydowanie nie powinien robić. Przeżywał wszystko wciąż na nowo, niesamowicie cierpiąc. Nie miał już pomysłu, jak naprawić swój związek z Lucy. Jak cofnąć czas i wypowiedziane w gniewie słowa.
Nic więc dziwnego, że nie mógł znaleźć sobie miejsca. Kręcił się po swoim mieszkaniu, szukając dla siebie zajęcia, jednak nawet gotowanie nie było w stanie ukoić w tym momencie jego skołatanych nerwów. Łażąc więc tak z miejsca na miejsce, stwierdził, że dobrym pomysłem będzie spacer i przewietrzenie umysłu.
Nie miał jakiegoś określonego celu. Błądził uliczkami Lorne Bay, zatopiony we własnych myślach, nie patrząc nawet dokładnie dokąd idzie, aż w końcu stanął przed znanym sprzed lat miejscem. Mała, przytulna herbaciarnia wiele lat temu, obserwowała dopiero co jego kiełkujący związek z Vivian. A teraz, kiedy ponownie znalazł się w tym miejscu, wspomnienia wróciły do niego ze zdwojoną siłą. Przypomniał sobie pierwsze emocje, które towarzyszyły mu, kiedy zakochał się po raz pierwszy. Rozpamiętywał wszystkie pierwsze razy – pierwszy pocałunek, pierwsze nieśmiałe złapanie Viv za rękę. Stał przez chwilę przed wejściem, nie mogąc się zdecydować czy przekroczyć próg. Nie wiedział, czy był gotów zmierzyć się z kolejną porcją wspomnień. W końcu jednak podjął decyzję. Nic lepszego do roboty nie miał. Wszedł do środka i od razu skierował się do lady, zamawiając dla siebie zieloną herbatę. Dopiero po chwili, poczuł na sobie czyjś wzrok, a kiedy się odwrócił, czas jakby zatrzymał się w miejscu. Wydawało mu się, że to sen. Że może upadł gdzieś po drodze i teraz jego zamroczony bólem mózg podsuwa mu obraz kobiety, którą kiedyś uważał za tą jedną jedyną. Jednak nie. Uszczypnął się nawet dyskretnie w ramię, żeby sprawdzić, czy aby na pewno mu się to nie wydaje. Nie. Ból był realny, tak samo jak brunetka, która nie mogła oderwać od niego wzroku.
Nie wiedział czy przygnało go tu jakieś przeznaczenie, złośliwe fatum, czy los, który ostatnio tak okrutnie z niego kpił.
Dopiero ciche chrząknięcie kobiety go obsługującej wyrwało go z tego letargu. Adonis uśmiechnął się do niej, po czym zabrał swoje zamówienie i ruszył w kierunku stolika, przy którym siedziała Vivian. Nie mógł nie skorzystać z takiej okazji. A zresztą, ciekaw był, co było u niej słychać.
- Dobry wieczór. - Przywitał się z kobietą, patrząc na jej twarz i sprawdzając czy zmieniła się przez te ostatnie osiem lat. Nadal była piękna, taka jaką zapamiętał ją, kiedy ostatni raz żegnali się na płycie lotniska. - Mogę się dosiąść? - Zapytał, chociaż nie czekał na jej odpowiedź, tylko zajął miejsce naprzeciwko niej. - Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Minęło osiem długich lat, a ty nadal jesteś tak piękna jak wtedy. - Stwierdził, nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Tak na niego działała. Wspomnienia wróciły, a on kompletnie zapomniał o tym, że przecież w jego sercu od dłuższego czasu królowała już inna kobieta.

Vivian Ebenhart
sumienny żółwik
BlackSwan90#4142
Właścicielka kawiarni — Shapphire Cafe
26 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wróciła do Lorne Bay przekazać rodzinie wiadomość o ślubie, ale spotkanie z dawną miłością burzy wszystko co udało jej się zbudować na przestrzeni lat
Gdyby ktoś zapytał Vivian jak układa jej się w życiu, pewnie bez chwili zawahania odpowiedziałaby, że dobrze. Że wszystko jest takie jak powinno być. Czuła się, jakby wygrała życie na loterii. Miała swój biznes, miała własne mieszkanie, narzeczonego i nawet puchatego kota który lubił przytulać się wieczorami podczas oglądania ulubionych seriali. Jedyne czego w tym wszystkim żałowała to tego, że była tak daleko od rodziny, ale wiedziała że w Lorne tak wiele by nie osiągnęła. W końcu nawet i Lewiston już jej nie przeszkadzało, chociaż niewątpliwie różniło się od rodzinnego miasteczka. Tam ludzie się nie znali, mijali szybko na ulicach, robili zakupy w popłochu i nikomu by nawet do głowy nie przyszło zatrzymać się na chwilę by porozmawiać z panią ze sklepu czy kwiaciarni. Długo stało się w korkach i ciężko było znaleźć miejsce parkingowe przy supermarkecie. W dodatku było zimno i nawet w lato temperatury nie wykraczały powyżej 25 stopni. Często padało i dni zwykle były szare i bure. W tym okresie w Maine już padał śnieg, a i zdarzały się chwilę gdzie dzieci lepiły już bałwana. Ale to właśnie tam było jej miejsce, tam toczyło się życie i chociaż Lorne Bay zawsze będzie zajmowało jakąś część jej serca to wiedziała, że raczej już tu nie wróci. Na pewno nie na dłużej.
Ale teraz kiedy siedziała w tej herbaciarni, zastanawiała się jakby wyglądało jej życie gdyby nie wyjechała. Gdyby poszła na studia tu, blisko domu. Czy otworzyłaby tu własną kawiarnie? Czy kupiłaby przytulne mieszkanko na przedmieściach i miała dużego psa, na którego nie mogła pozwolić sobie w mieszkaniu w Lewsiton? A przede wszystkim czy nadal byłaby z Adonisem. Czy może to z nim planowałaby ślub, albo już dawno byli po i po domu biegała by ich mała miniaturka? Ale nie mogła gdybać. Podjęła słuszną decyzję z wyjazdem i chociaż serce rozbiło jej się na milion kawałeczków zostawiając tu jego to wiedziała, że robi dobrze.
Teraz minęło kilka ładnych lat odkąd widzieli się ostatni raz. Tak było łatwiej - bez kontaktu. Bez spotkań, telefonów i wymieniania smsów. Inaczej nigdy by się od siebie nie uwolnili, uwięzieni w pętli własnych uczuć trwali by w tej raniącej odległości. A tak to każde z nich ułożyło sobie życie. I o sobie zapomniało, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tylko w samolocie przez myśl jej przeszło, czy nie wpadną na siebie gdzieś na ulicy przez te 2 tygodnie jej pobytu w Lorne Bay. Ale szybko ta myśl gdzieś uciekła w wirze innych i więcej do niej nie wróciła. Aż do teraz… Do chwili, w której pan Brooks stał przed nią we własnej osobie. Żywy i prawdziwy a ona nie mogła złapać tchu.
Kiedy do niej podszedł poczuła jak przyjemne ciepło rozlewa jej się po ciele, a jego głos spowodował przyjemne ciarki na skórze. Tak dawno go nie widziała, ani nie słyszała…
Podobno prawdziwie kocha się tylko raz. Ale Vivian nie wierzyła w takie brednie. Przynajmniej tak jej się wydawało dopóki nie zobaczyła Adonisa po tych 8 latach. Serce bywało zdradzieckim narządem. Z resztą mózg też, bo właśnie wymazał z jej świadomości fakt że przyjechała tu zaprosić rodzinę na ślub. To się teraz nie liczyło. Liczył się tylko on i jego słowa, które sprawiły że na bladych policzkach Vi pojawiły się lekkie rumieńce.
- Dobrze Cię widzieć. - Odezwała się, przełykając tą gule w gardle. Mówiła całkiem szczerze, a potwierdzał to lekki uśmiech na jej wargach. Nie potrafiła się nie uśmiechać kiedy był tak blisko. Na tyle, że kiedy chciała mogła go dotknąć. Chciała go dotknąć… Jednak byłoby to niestosowne, więc przytwierdziła obie dłonie do kubka. - Ty za to jeszcze bardziej wyprzystojniałeś. - Zaśmiała się, skupiając na jego oczach. Uwielbiała je… - Co słychać od tych ostatnich… ośmiu lat? - Gdy skończyła to pytanie, poczuła dziwną gorycz na języku spowodowaną swoimi słowami. Osiem lat.. Tyle właśnie minęło odkąd pozwoliła mu odejść. Chociaż nie, to złe stwierdzenie. Pozwoliła sobie odejść od niego. Zostawić go na drugim końcu świata i jeszcze przez następne długie miesiące płakać w poduszkę, że była taka głupia. Wiele razy w środku nocy chciała zadzwonić. Zapytać co u niego słychać, powiedzieć że tęskni i chciałaby żeby był obok. Ale nie mogła. To jeszcze bardzo złamało by im serca i trudniej byłoby poukładać sobie życie bez siebie. Ale teraz…? Teraz minęło wiele czasu, teraz są dorośli i to spotkanie w tej cholernej herbaciarni w której umawiali się na randkę zupełnie nic nie zmieni w ich życiu. Taką miała przynajmniej nadzieje…

Adonis Brooks
powitalny kokos
Carly
kucharz — Beach Reatsaurant Lorne Bay
29 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Próbuję realizować swoje marzenia o własnej knajpie, rozkochać w sobie dziewczynę marzeń, ale moja dawna miłość wróciła do miasta
Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek może zakochiwać się w życiu wiele razy, jednak prawdziwa miłość zdarza się tylko raz. Owszem, można kochać kogoś, z kim jest się obecnie w związku, jednak tej jednej jedynej niepowtarzalnej relacji nigdy się nie zapomina.
Adonis zawsze miał w sobie odrobinę romantyka i marzyciela. Z Vivian łączyło go coś szczególnego. Coś czego nigdy oficjalnie nie potwierdzili, a mimo to on wiedział, że gdyby nie jej wyjazd to być może spotykaliby się teraz w tej kawiarni jako para, a na ich dłoniach lśniłyby obrączki ślubne. I choć, kiedy już wiedział, że miała wyjechać, w jego głowie tlił się pomysł oświadczyn, nie zrobił tego, wiedząc że związek na odległość nigdy by im się nie udał. Nie przy takiej odległości i nie tak długo, jak to było w ich przypadku. Ona wyjechała, a pierścionek zniknął gdzieś w czeluściach kartonowego pudełka z pamiątkami, które ukrywał na najwyższej półce w domu rodzinnym. Miał tam nawet stare bilety, z koncertów, na których razem byli. Ich pierwsze liściki miłosne pisane jeszcze w szkole, a nawet papierek po batoniku, którym poczęstowała go podczas ich spotkania. Adonis raz na jakiś czas, uwielbiał wracać do tej swojej skarbnicy wspomnień i zastanawiać się nad tym, co by było gdyby. Nic mu to nie dawało, a raczej wprawiało w większe rozgoryczenie.
On sam już nie wiedział, jak długo po jej wyjeździe lizał rany. Wielokrotnie chciał do niej zadzwonić, wysłać list. Potrzebował jej, jednak wiedział, że do niczego dobrego to nie doprowadzi. W końcu się poddał i żeby nigdy więcej go nie korciło, zmienił numer telefonu, próbując po prostu zapomnieć. Jednak obraz Vivian pojawiał się przed jego oczami w najmniej odpowiednich momentach. Nigdy nie opuściła jego serca, a teraz siedział naprzeciwko niej w kawiarni, która kiedyś była powierniczką ich romantycznych spotkań.
– Ciebie też miło widzieć, Vivi. - Powiedział, uśmiechając się do niej szczerze. Nawet nie pomyślał, że użył zdrobnienia, za pomocą którego dawniej się do niej zwracał. Sądził, że po tylu latach już dawno zapomniał, a przypominał sobie wszystkie takie drobne szczególiki, na przykład taki, że kiedy brunetka się uśmiechała na jej brodzie pojawiał się maleńki dołeczek. Albo to, że kiedy się denerwowała, kurczowo zaciskała dłonie na przedmiocie, który akurat trzymała w dłoniach.
– No cóż... Minęło dokładnie osiem lat, trzy miesiące i piętnaście dni, a u mnie wydarzyło się sporo. - Zaczął, zdziwiony jak dobrze pamiętał, kiedy Vivian wyjechała. - Przede wszystkim pracuję w jednej z tutejszych restauracji, szkoląc się pod okiem najlepszego szefa kuchni w Australii, jednak planuję też założenie własnej knajpki. - Zaczął opowiadać, choć tak naprawdę nie bardzo miał o czym mówić. Jego życie wydało mu się nagle szalenie nudne. On praktycznie nigdy nie wyściubił nosa poza Lorne Bay. A ona? Ona wyjechała tak daleko.
- A ty? Co u ciebie? - Zapytał, licząc na jakąś pasjonującą opowieść. Po cichu, miał też nadzieję, że może Vivian powie mu, czy kogoś ma. Tego był chyba najbardziej ciekaw, bo chciał wiedzieć, kto zajął jego miejsce w jej sercu. - I co cię sprowadza do Lorne? - Dopytał, patrząc w jej piękne oczy. - Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.


Vivian Ebenhart
sumienny żółwik
BlackSwan90#4142
Właścicielka kawiarni — Shapphire Cafe
26 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wróciła do Lorne Bay przekazać rodzinie wiadomość o ślubie, ale spotkanie z dawną miłością burzy wszystko co udało jej się zbudować na przestrzeni lat
Lubiła czytać książki. Te o miłości, gdzie poznają się przypadkiem a potem na końcu są ze sobą już na zawsze mimo przeciwności losu. Kiedy miała te 16 lat, marzyła by przeżyć coś takiego. Tą jedyną i prawdziwą miłość. Wyobrażała sobie jak będą chodzić na plażę by oglądać zachód słońca. Jak będą rozmawiać przez telefon do białego rana, a następnie chodzić na kawę do kawiarnii i próbować wzajemnie ciast które zamówili. A potem pojawił się Adonis. Zawrócił jej w głowie i poczuła się jakby sama była w takiej romantycznej powieści. Chociażby wtedy, kiedy całowali się na środku ulicy o północy w deszczu. Wszystko wydawało się być cudownym snem, który spełniał się na jawie. Mieli swoje ulubione miejsca, mieli swoje piosenki do których tańczyli w zaciszu pokoju przy blasku zapalonych świec. Mieli pełno zdjęć i jeszcze więcej wspomnień. Mieli miłość, tą prawdziwą… szczerą. Jedyną.
Gdyby wiedziała, że chce się jej oświadczyć pewnie by została. Gdyby ktokolwiek wtedy powiedział jej żeby nie wylatywała, żeby została w Australii z nimi, z rodziną, z przyjaciółmi, z Adonisem to by rzuciła to wszystko w pizdu i została. Ale nikt jej nie powstrzymał, a ona sama wiedziała że robią to dla jej dobra. On w szczególności….
Vivi… Ten zwrot sprawił, że serce znów wykonało fikołka w jej wnętrzu. Tak zwracał się do niej tylko on. Nawet przez te 8 lat nie pojawiła jedna osoba, której pozwoliłaby użyć tego zdrobnienia. Ono było już zarezerwowane tylko dla jednego mężczyzny na tej ziemi, który właśnie znów rozpieścił jej uszy swoim głosem. Osiem lat, trzy miesiące i piętnaście dni. Naprawdę nie chciała by to uczucie zaczęło kiełkować w jej wnętrzu. Uczucie, że to był zdecydowanie zbyt długi okres rozłąki, niewidzenia się… braku kontaktu. Może głośno by tego nie powiedziała ale tęskniła za nim każdego dnia przez te wszystkie lata. Nawet jeśli wydawało jej się, że już nie tęskni to gdzieś tam głęboko w niej to uczucie straty i bólu ciągle siedziało. A teraz on siedział tuż obok, mogła go dotknąć… Przytulić… po… STOP! Wychodzisz za mąż, Vivian. Głos rozsądku sprowadził ją na ziemię… na szczęście.
- O matko! Jak cudownie! - Aż klasnęła w dłonie, które w końcu uwolniły kubek z niedźwiedziego uścisku. Pamiętała jak marzył o czymś swoim, oraz to jak znakomicie gotował i jak jeszcze długo w pamięci zapadały jej kolacje, które przygotowywał. - Bardzo się cieszę, że udaje Ci się spełniać marzenia. - Przyznała szczerze, pozwalając by spokojny uśmiech wpełzł na jej wargi. Chciała, żeby było u niego jak najlepiej. Żeby ułożył sobie życie i był szczęśliwy. - U mnie… - Zawiesiła się na chwilę. - Skończyłam studia. Parę lat temu wyłapałam świetną okazję i kupiłam mały lokal, w którym teraz znajduje się moja kawiarnia. Tak jak sobie obiecałam, sprzedajemy tam wypieki z przepisów babci. - Odparła, uśmiechając się. Już w młodości trajkotała o tym, że chciałaby mieć swój własny biznes. Miejsce, które kojarzyłoby się ludziom z domem. W którym spotykali by się na randki, na rodzinne wieczory albo w sprawach biznesowych ale wszystko nadal w miłej i domowej atmosferze. I w końcu jej się udało. - Mam małe mieszkanko w kamienicy, przez co nie mogę sobie pozwolić na psa. - Westchnęła smutno. Vivian w końcu była zapaloną miłośniczką psów i niejednokrotnie podczas wspólnych spacerów z Adonisem, musieli się zatrzymać przy prawie każdym napotkanym psie. - No i… za 3 miesiące biorę ślub… - Te słowa przeszły jej przez gardło jak wielki kamień. Ciężko i raniąc po drodzę. Tylko nie rozumiała dlaczego… Przecież cieszyła się ze ślubu, kochała swojego narzeczonego. Więc dlaczego kiedy mówiła o tym Adonisowi czuła ból? - A u Ciebie co słychać. Opowiadaj! - Szybko zmieniła temat, starając się nadal pozostać pogodną. W końcu działy się same dobre rzeczy. Była w Lorne i właśnie siedzieli razem popijając ciepłą herbatę. Wszystko było cudownie… Więc dlaczego coś ją tak mocno uwierało w serce…?[/b]

Adonis Brooks
powitalny kokos
Carly
kucharz — Beach Reatsaurant Lorne Bay
29 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Próbuję realizować swoje marzenia o własnej knajpie, rozkochać w sobie dziewczynę marzeń, ale moja dawna miłość wróciła do miasta
Zbyt wiele do powiadania nie miał. Temat Lucy wolał przemilczeć, bo jednak to nie była historia z happy endem, a jego kolejna dość sromotna porażka, po której nie zdążył się jeszcze pozbierać. Restauracja to było coś, o czym mógł mówić ze spokojem, nie zdradzając przy tym, jak bardzo mu się nie wiodło w uczuciach. Jakby wyjazd Vivi sprawił, że dostąpił jakiejś klątwy, która nie pozwalała mu na ułożenie sobie życia z kimś innym. Albo jakiś przerwotny las, czy też przeznaczenie wiedziało, że jeszcze kiedyś ta kobieta, jedyna kobieta, którą prawdziwie kochał, ponownie stanie na jego drodze.
– Trafiłem ostatnio na znajomą ze szkoły gotowania i od słowa do słowa wyszło, że ona też chciałaby otworzyć własną knajpkę. - Wyjaśnił. - A skoro obje chcemy tego samego, to stwierdziliśmy, że dobrze by było ogarnąć coś razem. Wspólnymi siłami można zdziałać o wiele więcej.- To prawda. Spełniał swoje marzenia, ale co z tego, skoro na innych płaszczyznach życia kompletnie mu nie szło. - Cieszę się, że udało ci się spełnić twoje marzenia. To ważne, żeby robić w życiu coś, co się kocha. - Dodał jeszcze z lekkim uśmiechem na ustach.
Nie sądził, że usłyszy od niej takie wieści. Gdzieś chyba przez te wszystkie lata łudził się, że jeśli kiedykolwiek wróci do Lorne, to wróci do niego, a nie po to żeby go informować o ślubie z innym. Nie takie miał wobec nich plany i nie takie marzenia na ich wspólną przyszłość. Poczuł nagle szaleńczą zazdrość, bo oto ktoś inny zajął jego miejsce. Całował ją na dzień dobry, zabierał na romantyczne randki. W głowie mu się to nie mieściło. Zawsze uważał, że to on jest tym jedynym i najważniejszym. Tak jak ona była dla niego jedyna i najważniejsza.
- Ślub? - Zapytał i aż się zakrztusił pitą właśnie herbatą. Tego się nie spodziewał, chociaż z drugiej strony nie oczekiwał że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Czekał na nią tak długo. Aż w końcu spotkał na swojej drodze Lucy. Ale Vivian zawsze była jego pierwszą miłością. Tą, którą kochał. – Gratuluję! Mam nadzieję, że jest szczęśliwa. I że on zasłużył na twoją miłość i na ciebie - Dodał jeszcze, kiedy ponownie złapał oddech. W oczach miał łzy, jednak to były łzy po niedawnym zakrztuszeniu się herbatą, a może jednak nie. Chciało mu się krzyczeć. Chciał jej powiedzieć, że tylko on kochał ją naprawdę, że tylko z nim była naprawdę szczęśliwa. Ale nie miał do tego prawa. Nie mógł burzyć jej szczęścia. Bo skoro chciała wychodzić za mąż to musiała być szczęśliwa.
Nagle, zrobiło mu się strasznie duszno. W szybkich trzech łykach dopił swoją gorącą jeszcze herbatę, czując że dłużej nie wysiedzi w jednym miejscu. Miała kogoś. I to nie był on.
- Przeprasza... - zaczął podnosić się ze swojego miejsca. - ale, chyba powinienem już iść. Mam jeszcze coś do załatwienia. - Kłamał jak z nut, ale wieści o jej ślubie sprawiły, że nie dawał rady siedzieć naprzeciwko niej jak gdyby nigdy nic i tak po prostu z nią rozmawiać. – Wiesz, że chciałem ci się oświadczyć? Wtedy na lotnisku? - Zapytał, zrzucając na nią na koniec istną bombę, po czym po prostu opuścił i ją, i kawiarenkę, żałując że jego nogi zaprowadził go dziś do tego miejsca.

Vivian Ebenhart
sumienny żółwik
BlackSwan90#4142
Właścicielka kawiarni — Shapphire Cafe
26 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wróciła do Lorne Bay przekazać rodzinie wiadomość o ślubie, ale spotkanie z dawną miłością burzy wszystko co udało jej się zbudować na przestrzeni lat
Życzyła mu jak najlepiej. Od chwili w której rozstali się na lotnisku i wiedzieli że ich drogi muszą się rozejść w różne strony, chciała żeby ułożyło mu się. Żeby był szczęśliwy, znalazł dziewczynę która pokocha go chociaż w połowie tak jak pokochała go ona. Żeby założył rodzinę i by cieszył się życiem. To przecież sobie obiecali na płycie lotniska 8 lat temu. Że ułożą sobie życia bez siebie. Było ciężko, dla niej też. Kochała go tak, jak nikogo nigdy wcześniej i chociaż teraz miała cudownego mężczyznę w swoim życiu to nie potrafiła podarować mu tak wielkiej miłości, którą kilka lat temu dostał Adonis. Mimo wszystko, chciała za niego wyjść. Chciała ułożyć sobie życie u boku tego właśnie człowieka. Pisać ich wspólną historię w Maine, bo teraz tam był jej dom.
Nie rozumiała tylko, dlaczego na widok Adonisa cała ta jej pewność że kocha narzeczonego, że chce z nim spędzić życie zaczęła się chwiać. Jakby widok starej miłości zasiał niepewność.
- Będę trzymać kciuki żeby Ci… wam, się udało. - Odparła, na wieść że razem ze znajomą chce założyć swoją knajpkę. Może kiedyś uda jej się wpaść i znów zjeść najlepszą na świecie kolację. W końcu jak to się mówi; przez żołądek do serca i Adonis chyba właśnie tą opcję wybrał.
Jego reakcja mówiła więcej niż tysiąc słów i nagle zaczęła żałować, że wspomniała mu o tym ślubie. Zaburzyła spokój tego wieczora, spotkania po latach które powinno zakończyć się miłym gestem. Ale niestety.. przecież nie chciała go okłamywać. Mieli żyć… bawić się, spełniać się i kochać. Zakochiwać i niczego nie żałować. Więc dlaczego nagle i ją zaczęło gdzieś w środku uwierać to, że jest zaręczona?
- Tak… - Przytaknęła cicho na jego retoryczne pytanie. Wtedy, kiedy byli młodzi często wydawało jej się, że to właśnie z nim stanie na ślubnym kobiercu. Padma nawet często żartowała, że Vivian Brooks brzmi całkiem nieźle i powinna się nad tym zastanowić. Jaki los był przewrotny. I jak kpił z ludzi….
Nie wiedziała co miała powiedzieć. Chciała się wytłumaczyć, tylko sama nie wiedziała z czego? Z tego, że taka jest kolej rzeczy? Że może po prostu nie było im pisane? Chciała powiedzieć, że on też znajdzie tą kobietę marzeń. Życzyła mu tego. Życzyła mu wielkiej miłości, nawet jeśli jakieś ukłucie żalu i zazdrości gościło w sercu kiedy o tym myślała. Ale milczała. Żadne słowa nie mogły przecisnąć się jej przez gardło.
- Adonis… - Próbowała go zatrzymać, kiedy w popłochu praktycznie uciekał z tej cholernej herbaciarni. Ale jego słowa zburzyły wszystko. Sprawiły, że poczuła jakby spadała w przepaść. Chciałem Ci się oświadczyć. Żołądek ścisnął się boleśnie i miała wrażenie, że obiad podchodzi jej do gardła. Boże… jak wiele by to zmieniło. Wszystko by zmieniło… Ale było już za późno. Na wszystko… A Adonis wyszedł, zostawiając ją samą z myślami…

zt x2

Adonis Brooks
powitalny kokos
Carly
ODPOWIEDZ