bibliotekarka — Dom Kultury
27 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Dwudziestosiedmioletnia bibliotekarka, marząca o swoim prywatnym księciu na białym koniu. Zupełnie nie pasuje do tego świata i próbuje ułożyć swoje życie na nowo i na swój własny sposób.
#5

Sky jako ranny ptaszek, od zawsze wstawała bardzo wcześnie rano. Wiązało się to też z tym, że żeby utrzymać swoją obecnie idealną sylwetkę, każdego ranka biegała jeszcze zanim zjadła śniadanie. A jako niezwykły łasuch ( z dużą tendencją do tycia) pożerający dużą kostkę czekolady w piętnaście minut, musiała bardzo uważać, by nie doszedł jej chociaż jeden dodatkowy kilogram. Ta niezwykła walka o figurę idealną, została jej jeszcze z liceum, czyli z czasów, kiedy dzieciaki się z niej nabijały, a ona jako dzieciak niezwykle wycofany, nie potrafiła sobie radzić z krytyką. Teraz też tak było. Sky była szalenie nieśmiała, pewności siebie nie miała też zbyt wiele i chyba głównie przez to zazwyczaj pakowała się w kłopoty.
Tego poranka pogoda była wyjątkowo śliczna i brunetka siedząc w pracy, marzyła by chociaż na chwilę wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. Jej biurko stało przy oknie, przez które widziała pobliski plac zabaw oraz otaczający go park. Miała dziś wyjątkowo mało pracy, wszystkie przyszłe projekty były już pozamykane na ostatni guzik, a książki lśniły blaskiem, bo kilka minut wcześniej, Burke osobiście je odkurzała. Siedziała więc i wyglądała przez okno, patrząc na ludzi chadzającymi pobliską ulicą, kiedy jej wzrok padł na zagajnik i mężczyznę z gitarą. Brunetka wzięła go za bezdomnego, a kiedy o nich szło, automatycznie włączał jej się tryb pomocy bliźnim. Taka już była. Zawsze starała się wszystkim pomóc, nawet jeśli ktoś tej pomocy nie oczekiwał.
Nic więc dziwnego, że ledwo wytrzymała do pory lunchu, by móc zmienić swoje wygodne buty na szpilki, co by dodać sobie parę centymetrów i wyszła z budynku. Miała nadzieję, że nieznajomy nie opuścił jeszcze swojego miejsca, bo liczyła na to, że po kilku dniach pecha, który jej nie opuszczał, będzie miała szansę zrobić coś dobrego.
Miała szczęście, przemierzając park, do jej uszu dochodziła melodia grana na gitarze. Sky przystanęła na chwilę, by wsłuchać się w muzykę. Jej oczywiście brakowało talentu, jednak miała słabość do tego instrumentu, a także mężczyzn, którzy na nim grali.
- Cześć. - Zagaiła, podchodząc bliżej i przyglądając się mężczyźnie. Był niewiele starszy od niej, a może nawet i w jej wieku. Trudno było to stwierdzić. Przywdziała na usta najpiękniejszy ze swoich uśmiechów i lepiej mu się przyjrzała. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na bezdomnego, jednak Sky nauczona doświadczeniem, wiedziała że nie zawsze pierwsze wrażenie było najprawdziwsze. - Może w czymś ci pomóc? - Zapytała, patrząc na chłopaka wielkimi niebieskimi oczami. – Nie jesteś głodny? Tu niedaleko jest fajna knajpka. Chętnie postawię ci obiad. - Z boku musiało to wyglądać dość zabawnie, ale Burke kompletnie się tym nie przejmowała. Dla niej liczyło się to, że będzie mogła pomóc nieznajomemu mężczyźnie, który swoją drogą – jak już zdążyła zauważyć, był niezwykle przystojny.


Miguel Calavera
sumienny żółwik
BlackSwan90#4142
lorne bay — lorne bay
27 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Nawiał z Hiszpanii, zatrudnił się w Shadow jako striptizer
A teraz spłaca długi ojca, mieszkając z dwiema współlokatorkami
Odkąd zaczął pracować na noce, potrafił docenić poranne wstawanie. Jakiś czas temu nie powiedziałby, że aż tak będzie mu brakować słonecznego blasku, który będzie przyjemnie ogrzewał jego twarz, zupełnie jak teraz, gdy siedział na placu zabaw i grał na gitarze. Nie były to upały jak w Hiszpanii, ale cieszył się, że mógł chociaż trochę poczuć się jak w domu, a to wszystko dzięki podobnej pogodzie. W poprzednie lato słyszał o fali upałów, która zalała Australię, powodując dość obszerne pożary i szczerze mówiąc liczył na to, że w tym roku będzie inaczej. Współczuł strażakom, którzy mieli ręce pełne roboty, gdy na ich drodze znajdywały się kolejne ranne, bądź spragnione zwierzęta; wszak nie byli tylko od ratowania ludzkich żyć, być może dlatego, w przeciwieństwie do policjantów, strażaków naprawdę nazywano bohaterami. Ci ludzie naprawdę byli szanowani, czego w ostatnich czasach, nie można było powiedzieć o policji, która jedyne co wzbudzała, to strach, zajmując się rzeczami, które nie miały nic wspólnego ze szkodliwością społeczną. Można było siedzieć i gdybać na temat niesprawiedliwości służb policyjnych, ale czy coś to zmieni? Niewiele, i tak będą robić to, co uważają za słuszne.
Ciężko było być tym obcym i doskonale wiedział, że mógł wzbudzać podejrzenia u osób, które tutaj przychodzą i na ogół się znają. On taką osobą nie był, większość mieszkańców widywała go pierwszy raz, choć nie bardzo był w stanie pojąć tego oceniającego spojrzenia innych osób. Zrozumiałym było to, że plac zabaw był miejscem dla dzieci, ale po co na siłę dopatrywać się w każdym przechodniu pedofila? Tego nie potrafił pojąć, choć rozumiał, że bezpieczeństwo młodszych było bardzo ważne. Nikt nie chciał stracić dziecka, zbyt wiele o tym mówiono... Zwłaszcza teraz, gdy zaginęła czteroletnia dziewczynka, uprowadzona spod namiotu, w którym spali również jej rodzice. Dorośli byli postawieni i gotowi na wszystko, zupełnie jakby zostali wezwani przez alarm.
Pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie, gdy zauważył kobietę, która szła w jego kierunku; zaraz mnie przegoni. Mimowolnie poczuł spięcie wszystkich mięśni, choć sam nie wiedział czemu. Być może dlatego, bo kobieta która do niego podeszła, była bardzo atrakcyjna, a on poczuł ten dziecinny brak pewności siebie, co było dość absurdalne bo przecież rozbierał się za pieniądze i przywykł do kobiet, ale... To była praca, no właśnie. A nie prywatne spotkanie, tam wiedział co zrobić, tu? Nie bardzo.
Uniósł więc wzrok na kobietę, przestając uderzać kostką o struny.
— Hej? Ja już idę, nie chciałem nikogo niepokoić... — Mruknął, jakby czekając na atak ze strony kobiety, którego w ostateczności się nie doczekał. Spojrzał na nią niepewnie, słysząc pytanie o pomoc i podrapał się po tyle głowy, zastanawiając się w czym tej pomocy mógłby potrzebować.
— Pomoc? Knajpka...? Ja... Nie, to nie tak. Dziękuję! Znaczy, mogę iść do knajpki, jak najbardziej, ale... Zapłacę sam za siebie — Naprostował, bo poczuł się nieco zmieszany propozycją. Po krótkiej chwili dotarło do niego, że kobieta mogła wziąć go za bezdomnego, więc zaśmiał się cicho, próbując wyprowadzić ją z błędu.
— Myślałem, że zaraz będę musiał stąd iść, bo to w końcu jest plac zabaw, ale... To nie o to chyba chodzi — Przyznał dość otwarcie, podnosząc się z ziemi i otrzepał spodnie, stając naprzeciw kobiety, której posłał szeroki uśmiech.
— Często tędy chodzisz? — Zagaił, wskazując na plac zabaw. Nie wiedział, że kobieta tutaj pracuje, znaczy... Czasem ją widywał, gdy szła do biblioteki, ale z pracą tego nie powiązał.

Sky Burke
powitalny kokos
-
bibliotekarka — Dom Kultury
27 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Dwudziestosiedmioletnia bibliotekarka, marząca o swoim prywatnym księciu na białym koniu. Zupełnie nie pasuje do tego świata i próbuje ułożyć swoje życie na nowo i na swój własny sposób.
Sky nie była osobą, która przeganiała ludzi z pewnych miejsc, bo nie powinno ich tam być. Zawsze wyznawała zasadę, że każdy powinien był robić co chciał, kiedy chciał i spędzać czas w sposób jaki uznawał za stosowne. Bardzo się starała, żeby nie wydawać opinii o ludziach, których nie poznała osobiście, i z którymi nie spędziła chociaż odrobiny czasu. Było tak być może dlatego, że sama w szkole średniej była ofiarą niewybrednych komentarzy i opinii, które nawet teraz, po wielu latach, naprawdę mocno ją bolały.
Podchodząc do nieznajomego bruneta, Sky nie miała na celu go obrazić, przestraszyć, czy powiedzieć coś złego. Ona po prostu z gruntu była bardzo dobrą osobą i zawsze chętnie chciała wszystkim pomagać, nie zważając na to, czy ktoś akurat tej pomocy potrzebował. Ot, taka z niej była Matka Teresa od cierpiących. Tylko z drugiej strony, w jaki inny sposób miała spożytkować te nieprzebrany pokłady ciepła i miłości, które się w niej kłębiły? Nie miała chłopaka. Ba! Nawet widoków na niego nie było! A jej starszy brat jakoś niechętnie chciał, żeby przelewała na niego całą swoją miłość. Dlatego bardzo często pomagała innym, tak jak w tym przypadku, biorąc przystojnego bruneta za osobę bezdomną, której koniecznie trzeba było pomóc.
Kiedy usłyszała jego słowa, zrobiło jej się strasznie głupio i była pewna, że zaczerwieniła się po cebulki włosów. Takie wtopy chyba nie zaliczyła już dawno, ale skąd miała wiedzieć, że mężczyzna nie jest bezdomnym? Rzadko widywała kogoś na placu zabaw, kto nie był dzieckiem, albo osobą potrzebującą przemocy.
- Ja... - Zaczęła, jednak słowa uparcie nie chciały wyjść z jej ust, by ułożyć się w logiczną całość. - Przepraszam... - Zaczęła znów, patrząc niepewnie na bruneta i przygryzając dolną wargę. Było jej mega głupio. - Wzięłam cię za bezdomnego, bo oprócz dzieci ciężko spotkać tu kogoś innego. - Wyjaśniła, ponownie się rumieniąc. Zestresowała się lekko, więc zaczęła nerwowo bawić się dłońmi. - Ja... może ja... ja już pójdę. Nie będę ci przeszkadzać. - Stwierdziła w końcu, bo chyba tak byłoby najlepiej. Policzki ją paliły i było jej zwyczajnie wstyd. Kiedy już się odwróciła dotarło do niej jego pytanie.
- Codziennie rano. - Wyjaśniła. -[/b] Pracuję w bibliotece po drugiej stronie ulicy. -[/b] Wskazała dłonią na Dom Kultury. I właśnie wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Jakby w jej mózgu coś zaskoczyło. - Słuchaj... a może tak w ramach rekompensaty za moją pomyłkę, zjesz ze mną obiad? - Zapytała, lekko się do niego uśmiechając.

Miguel Calavera
sumienny żółwik
BlackSwan90#4142
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Leonie ostatnimi czasy o wiele bardziej doceniała takie spokojne chwile, jak ta, którą dzieliła dzisiejszego popołudnia z Tessie. Kobiety miały wzloty oraz upadki w ich relacji w ostatnim czasie, ale powoli burza chyba się uspokajała... Córka też zdawała się oswoić ze zmianami, które w ostatnich miesiącach zaszły w ich codzienności. Odnalazła też w nowej grupie przedszkolnej, polubiła zajmowanie się ogródkiem z babcią, gotowanie obiadów z mamą w babcinej kuchni. Choć czasem jeszcze pytała czy wrócą do taty, zwłaszcza po wizytach Michaela, ale ogólnie... Było lepiej. Spokojniej. Pomimo tego, że w świecie dorosłych rozpętał się o wiele większy sztorm, który pewnie wciąż będzie przybierał na sile, to chociaż tu w tych momentach z Tessie, Leo mogła się skryć.
Po zajęciach w przedszkolu w nagrodę za pięknie zjedzony obiad, włącznie z marchewką i groszkiem, Turner zabrała swoją pociechę na plac zabaw. Mały niejadek zdawał się dorastać i pod tym względem, co bardzo cieszyło Leo. Tak jak i to, że odporność małej się poprawiła, a na wiosnę nie złapała jeszcze żadnej infekcji. Tak więc lekkie chmurki w żaden sposób ich nie zniechęciły. Najpierw bawiły się razem, a po jakiś pół godziny Tessie zajęła się zabawą z grupką innych dzieciaków w różnym wieku. Leo miała więc chwilę dla siebie. Pewnie krytyczne oko starszych pań z pieskami na spacerach od razu wyłapało, że blondynka sięgnęła po telefon, w którym zaczęła przesuwać kolejne powiadomienia. Trudno. Kiedyś musiała się zająć i tym, zwłaszcza, że to element jej pracy, która ostatnio nie szła jej najlepiej. Pochłonięta wirtualnym światem, przysiadła na ławce, nie zwracając uwagi na to, czy nie jest już zajęta. I zapewne trwałaby dłużej w tym odrętwieniu, gdyby nie to, że usłyszała pisk swojego dziecka. Od razu wstała, zaniepokojona, odkładając na bok telefon i chciała reagować, ale... To nie było nic takiego. Do dzieciaków podszedł jakiś pies, ale jeden z chłopców dość sprytnie odciągnął go od nich i zajął patykiem. Mogli w spokoju dalej się bawić. Leo odetchnęła z ulgą, a ktoś wyciągnął w jej stronę porzucony przed chwilą smartfon.
-Dziękuję - odparła automatycznie i dodała: -To niesamowite, jak sobie świetnie sami radzą, kiedy da im się odrobinę swobody... - zaczęła, ale urwała, kiedy zobaczyła, kto jest jej rozmówcą. Czy to było możliwe, żeby to był... Jej kuzyn? Zmienili się oboje przez te lata, ale te spojrzenie, układ warg... To mógł być Caleb. Tylko Leonie nie była pewna czy była gotowa na jakiekolwiek dalsze powroty z przeszłości... Może dlatego nie powiedziała nic więcej, tylko stała z wyciągniętą ręką, w której trzymała telefon, na w pół otwartymi ustami ze zdziwienia, trochę jakby zobaczyła ducha. Choć, przecież właśnie to zrobiła z całą rodziną ze strony swojego ojca - zamieniła ich w duchy. Nigdy nie odpowiadała na ich próby kontaktu, nie zapraszała do siebie, ignorowała grzecznościowe weselne zaproszenia, a swoich nie rozesłała. Odcięła się, wyładowując też na nich swoją złość. Czy było to mądre? Nie. Ale Leonie miała skłonność do tych niemądrych zachowań, impulsywnych i to od dawna... Bardzo dawna. Nie widzieli się w końcu... Dwadzieścia lat? To przecież nie musiał być on. Nie musiał, ale mógł.

Caleb Turner
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
studiuje — i sprzedaje dragi
22 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Było warto oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund.
Co Świat widzi?
Świat widzi, przede wszystkim, ruch.
Błysk jasnego jeansu tnący ceglaste tło - a jeansu jest dużo, bo i spodnie z niego uszyto, i kusą kurtkę na ramiona wrzuconą, nie z powodu zimna, lecz by ręce mieć wolne. Falowanie spiętych w kucyk włosów, i pląs tych kilku pasemek, które wyzwoliły się z pęt i teraz łaskoczą kant policzka. Podskakiwanie plecaka obijającego się o wcięcie lędźwi - w łuku pleców, ponad paskiem jeansów i miejscem, w którym tyłek zdradza, że - co, kurwa? to ten cały Bowie jest typiarą!?. Wahadłowy lot medalików obijających się o materiał podkoszulka - wygiętą dziwnie maryjkę z mosiądzu w towarzystwie małej stokrotki i pozłacanego B, i, w końcu, metodyczny świst ugiętego łokcia: przód-tył, przód-tył na osi barków. Animusz, pewność siebie, i totalne pozory - że niby Bowie Hillbury jest tutaj bardzo na swoim miejscu.
A nie jest.
Ale tego Świat nie widzi.

No dobra... to...

Czego jeszcze nie widzi świat?
Wytartego na szwach marynarskiego worka w kolorze Kiedyś Byłem Dumnym Kobaltem, upchniętego w bagażniku mustanga, a także samego mustanga - i może lepiej, że nie, bo samochód zaparkowany został wybitnie nie tam, gdzie trzeba (na miejscu oznaczonym kopertą, taką, co gdyby list w sobie nosiła, to zaadresowany do Szych Tej Uczelni, a nie do jakiejś laski, która tu nawet nie studiuje). Świat nie widzi stertki wydruków - Curriccullum Curriculum vitae w liczbie: osiem (rano było osiemnaście) plus trzy na zapas - wetkniętych w teczkę, wetkniętą z kolei w plecak obok uszczelnionego taśmą klejącą termosu i garści zebranych dziś kasztanów. Świat nie widzi - Jezu, to by dopiero straszne było! - serca rozkołatanego w piersi emocjami i pośpiechem, bo tyle jeszcze dziś miejsc do obskoczenia, a ona ma przecież wieczorem zmianę, i Kitty do odebrania w międzyczasie, i do pogadania z sąsiadami, i może do Wallmartu by skoczyć trzeba było, póki nadal trwają te promki na wafle i syrop...
A także majtek z różowej koronki noszonych dziś na lewą stronę, bo, kurrrwa, zapomniała zrobić pranie - i prawidłowo, gdyż to nie są widoki dla Świata.
Co zaś widzi Bowie Hillbury?
Dziada na cokole. I cmoka nań, cmoka cichutko, wargi, wciąż mokre wypitą przed chwilą mrożoną kawą, rozklejając i sklejając ze sobą ponownie krótkim ruchem. I podchodzi pod postument tenże - w rozmiarze ostentacyjnie maksi - głowę pod słońce zadzierając, a twarz chroniąc przed światłem przyciśniętą do skroni dłonią.
- Witaj, chujowy świecie - rzuca pozdrowienie w stronę opustoszałego placyku, zdając sobie zaraz sprawę, że ktoś może uznać ją za wariatkę. Śmieje się więc do siebie i dech głęboki bierze zaraz, wzrokiem lustrując łuszczące się z farby barierki.
Czego Bowie Hillbury nie widzi?
Sylwetki Przeznaczenia co stoi nieopodal, i cień by na nią rzuciła iście-dramatycznie, gdyby tylko stała pod odpowiednim kątem.
grzybiara
bowie
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Szczerze powiedziawszy, kiedy była młodsza, myślała, że to życie będzie wyglądać troszkę inaczej. Zabawne jak z upływem lat zmienia się perspektywa, nie? Jeszcze na początku liceum była przekonana, że dwójka z przodu to całkowity koniec wszechświata, początek totalnej starości i generalnie najwyższy czas, żeby zacząć myśleć o spisywaniu testamentu. Teraz, po tym jak miała za sobą ćwierć wieku egzystencji i do tego drobny mały haczek w postaci paru dodatkowych miesięcy... w gruncie rzeczy nie czuła się wcale jak ostatnia staruszka stojąca tuż nad grobem. Może nie należała do najbardziej odważnych, przebojowych i żądnych wrażeń kobiet, ale i tak wierzyła w to, że ma jeszcze sporo życia i doświadczeń przed sobą. Nie dla niej jeszcze pomniki z granitu! A przynajmniej taką właśnie miała nadzieję... Bo umówmy się, jak do tej pory to wszystko nie do końca szło zgodnie z jej oczekiwaniami.
Pamiętała, jak w gówniarskich licealnych czasach rozmawiały z Lovey o tym, jak będzie wyglądało ich przyszłe życie, gdy obie będą już stare i dojrzałe, mając na głowie co najmniej to poważne dwadzieścia dwa lata. Była przekonana, że w takim wieku będzie już totalnie zorientowana, co chce robić w życiu, a nawet będzie miała za sobą poczynione poważne kroki w tym kierunku, aby kilka lat później, tuż po skończeniu studiów, móc wpaść po uszy w swoją poważną karierę. Tsja.
Teraz była po studiach, miała lat dwadzieścia sześć, jej kariera była dość zabawnym tematem (chociaż aktualnie jej samej nie do końca było do śmiechu) i nadal zupełnie nie wiedziała, jak żyć, a na dodatek ze swoją przyjaciółką z lat szkolnych siedziała wieczorową porą na placu zabaw, próbując dostać się do wina... I odkrywając, że zamknięte było z pomocą korka a nie zwykłej, ludzkiej zakrętki, a żadna z nich nie posiadała korkociągu (bo kto normalny nosił przy sobie na co dzień korkociąg?). To dopiero były poważne, dorosłe dylematy poważnych, dorosłych kobiet!
- Ej, dobra... A może spróbujmy ten korek wepchnąć czymś do środka, co ty na to? - zaproponowała sprytnie, tylko że niestety ze względu na brak konkretów w tej propozycji, do niczego do nie prowadziło. Gdyby Kayleigh miała na sobie buty na obcasie, prawdopodobnie byłby to pierwszy i zarazem bardzo dobry strzał, jednak akurat wyjątkowo była w trampkach, więc nie mogły wykorzystać szpilki do wbicia korka do środka butelki. Zaczęła za to rozglądać się za jakimś patykiem. No i liczyć na cud...

Lovey Mcfarlane
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
~2~
Znali się kilka dobrych lat. Jeszcze ze szkoły, choć trudno ich było nazwać przyjaciółmi, na pewno nie w czasach szkolnych właśnie. Kojarzyli swoje imiona, mieli razem jakieś tam przedmioty i nawet bywali na tych samych imprezach. Jak to rówieśnicy. Chloe jak to Chloe, była ostrożna, zdystansowana. Nawet jeśli szła na jakąś domówkę, to trzymała się z boku, popijając przez cały wieczór jednego drinka. Zwykle pomagała sprzątać po imprezie, albo trzymała koleżankom włosy, gdy te rzygały po zbyt wielkiej ilości procentów. Nie rzucała się w oczy. Bywała na imprezach bo jednak nie chciała odstawać od rówieśników jeszcze bardziej. Już i tak była dość dziwna.
I tak pewnego dnia po prostu los pchnął ich w swoim kierunku, jako tych trzeźwych i tych zdolnych do skoczenia do sklepu. Przegadali całą drogę o jakichś pierdołach. Dziwne... czuła się w jego towarzystwie komfortowo i spokojnie. Nie czuła lęku, który towarzyszył jej niemal non stop. Był lepszy niż leki, taki uśmiechnięty i swobodny.
Od tamtej pory co jakiś czas się spotykali. Wychodzili na spacer, czy lody. Nic niezwykłego, ot spędzali ze sobą czas, tak normalnie, że to było aż przyjemne.
- Opowiesz mi coś o swoim dzieciństwie? - zapytała, siedząc na huśtawce obok Archera. Lubiła huśtawki, choć mogły się wydawać przerażające. Lubiła ten stan nieważkości przez ułamek sekundy nim zacznie się opadać po rozhuśtaniu tak wysoko jak to możliwe. Wiedziała, że Archer nie był stąd, choć jednak mieszkał tu połowę życia. Była ciekawa innych miejsc, choć nie miała dość odwagi by stąd wyjechać. - Jak jest w Brisbane? - nogi miała oparte o ziemię i potrzebowała jeszcze chwili nim się rozhuśta. Odkryła na przykładzie huśtawek, że najtrudniej jest zacząć. Potem już jakoś idzie. Była ciekawa czy z innymi rzeczami też tak było. Może gdyby odważyła się zrobić pierwszy krok tez w innych rzeczach, to mogłaby ich spróbować. Na przykład prowadzenia samochodu, albo czegoś nawet bardziej szalonego. A może to jego towarzystwo działało na nią uspokajająco i tylko przy nim była w stanie się odważyć. Zerknęła ukradkiem na Archera i uśmiechnęła się, nim odwróciła wzrok i spojrzała przed siebie. Wyprostowała nogi, odchylając resztę ciała do tyłu, by nabrać odpowiedniego zamachu. Chwyciła mocniej łańcuchy mocujące huśtawkę do stelaża, wzięła wdech i... Nie musiała się huśtać bardzo mocno, a i tak czuła się dziwnie wolna, jak ptak.

Archer Brooks
serduszka
nick autora
brak multikont
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
22.

Było w niej coś uspokajającego. Przynajmniej dla kogoś pokroju Archera Brooksa. Zwykle uchodził za energicznego, skąpanego w gorącej wodzie, niekiedy nazbyt wybuchowego i nie dającego przemówić sobie do rozsądku. Przy Chloe czuł wyciszenie i zadziwiającą swobodę, ale to nie oznaczało, że nie próbował zaszczepić w niej dozę szaleństwa. Opowiadał błyskotliwe żarty, sprzedawał anegdotki z rodzinnych kręgów i droczył się trochę, ale w żadnym wypadku nie był przy tym niemiły i namolny.
Archie nie był przekonany, czy gdyby nie pamiętna wyprawa do sklepu, mieliby szansę poznać się nieco lepiej. Chodzili do jednej szkoły, jakichś wspólnych znajomych, ale nie było większej okazji na wspólne spędzanie czasu. A teraz spotykali się regularnie. Nieprzesadnie często, ale każde z nich znajdowało w tygodniu godzinę lub dwie na spacer po mniej lub bardziej znanych zakamarkach Lorne Bay.
Kiedy tylko usiadł na huśtawce, odepchnął się nogami od ziemi, tym samym wprawiając mechanizm dziecięcej atrakcji w ruch. Właściwie dlaczego przyjęło się, że plac zabaw był tylko dla dzieci? Wprawdzie istniały też takie dla dorosłych, ale niewątpliwie na tych normalnych większą frajdę mieliby rodzice niżeli ich pociechy.
- Jak byłem mały - zaczął od razu i nie trzeba było namawiać go, żeby szerzył opowieści o swoim dzieciństwie, bo dzieciństwo miał szczęśliwe. Przynajmniej do momentu śmierci ojca. - Bracia huśtali mnie bardzo wysoko. Ale to tak wysoko, że chcieli wykonać mną obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni! Na moje szczęście na huśtawka miała blokadę, która nie pozwalała na wykonanie takich akrobacji. Myślę, że wtedy trafiłbym do szpitala z rozwalonym kręgosłupem o wiele wcześniej niż cztery lata temu - zaśmiał się głośno, ukazując Chloe szereg równych zębów. Czy były białe, to już kwestia sporna i zasługa przebarwień, głównie od kawy. - Brisbane bardzo różni się od Lorne. Niby mieszkaliśmy na obrzeżach, to z okna widać było te wszystkie drapacze chmur. Pamiętam, jak w mieście zadzierałem wysoko głowę i patrzyłem na ostatnie piętra budynków, aż zaczynało mi się kręcić w głowie - Archer pamiętał również, że wtedy mocno zaciskał palce na silnej dłoni ojca, która chroniła go od całego zła świata. Przy nim żadne wieżowce nie były straszne!
Powiew ciepłego powietrza rozwiał Brooksowi jasne włosy. To samo działo się z fryzurą Chloe, kiedy dziewczyna pochylała się naprzemiennie w przód i w tył.
- Myślałaś kiedyś o tym, żeby stąd wyjechać? - zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem. On myślał i nawet przez chwilę studiował stacjonarnie w Melbourne, ale potem zdarzył się ten cholerny wypadek i prawie umarł. Studia kończył zdalnie, przez co musiał zrezygnować ze studenckich rozrywek. Nie było innego wyjścia, cudem nie skończył na wózku, a później czekała go prawie dwuletnia, bezustanna rehabilitacja. Kto by pomyślał, że po całym tym zdarzeniu pozostał wyłącznie problem z prawidłowym chodzeniem.

Chloe Goldsworthy
mistyczny poszukiwacz
-
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dla niektórych mogła się wydawać aż zbyt spokojna. Nie robiła nic szalonego, ani głupiego. Zawsze spokojna, roztropna i nieco wycofana. Nie lubiła kiedy skakała jej adrenalina, nie lubiła ryzyka. Starała się być jak najbardziej normalna pomimo swoich lęków, ale kiedy koledzy i koleżanki robili coś spontanicznie, coś w stylu wbieganie do zimnego oceanu, ona wolała stać z boku i im kibicować. Pewnie jakby miała prawo jazdy to byłaby mile widziana na imprezach, bo mogłaby wszystkich odwozić, jako ta trzeźwa.
- To w ogóle możliwe? Zrobić pełen obrót? - zerknęła w górę, na rusztowanie huśtawki. Podejrzewała, że większość huśtawek miała takie zabezpieczenia. Ale jeśli istniał choć cień szansy, że dało się je usunąć, to ktoś pewnie to zrobił. I ktoś pewnie spróbował zrobić pełen obrót, choć jej się wydawało to niemożliwe. Nie była geniuszem z fizyki, więc to były tylko przypuszczenia. On teraz śmiał się z możliwego wypadku do którego nie doszło, ale ją aż przebiegły nieprzyjemne dreszcze na samą myśl.
Tak... place zabaw dla dorosłych to by było coś (nie dalej jak trzy tygodnie temu rozmawiałam o tym z przyjaciółką, że powinny być place zabaw dla dorosłych z takimi atrakcjami jak dla dzieci tylko w dorosłym rozmiarze. Równouprawnienie dla dorosłych!), nie parki rozrywki, czy inne Disneylandy, ani tym bardziej siłownie na powietrzu. Zwyczajne place zabaw w dorosłych rozmiarach.
- Duże miast wydają mi się przytłaczające. Wszędzie pełno ludzi, samochodów, hałas i chaos. Chyba bym się bała, że taki drapacz chmur się na mnie przewróci. - pamiętała, że po obejrzeniu tego co się stało z WTC przez kilka nocy miała koszmary.
Archer był tak zupełnie inny niż ona, ciekawy świata, odważny, potrafił podjąć ryzyko, choć o mało nie umarł. Jej nigdy nie przydarzyło się nic złego, a bała się opuścić Lorne na kilometr. Niby było całkiem nieźle i umiała normalnie funkcjonować, ale często miała wrażenie, że jakaś część jej umysłu pchała ją w stronę tego lęku, podpowiadała najczarniejsze scenariusze i gdy tylko Chloe miała coś zrobić, to ta część jej mózgu włączała przycisk "strach". To cały czas tam było, ta możliwość, że znów zamknie się w domu i nie wyjdzie z niego przez wiele tygodni. A może nawet nigdy. Chloe nauczyła się panować nad tą częścią swojego umysłu, ale nie umiała jej wyeliminować.
- Z Lorne? - dopytała i pokręciła głową - Wiem, że na świecie jest mnóstwo ciekawych miejsc i pewnie fajnie byłoby zobaczyć cokolwiek innego niż Lorne, ale nie... - wstydziła się przyznać, że nawet w Starbucksie nie była. Raczej nie miewała z tym problemu ani poczucia, że coś ją omija, ale przy Archerze poczuła się jakby nic nie wiedziała o życiu czy o świecie. On sprawiał wrażenie kogoś, kto doświadczył już tak wiele i tak wiele widział. Imponował jej.

Archer Brooks
serduszka
nick autora
brak multikont
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
Nie uważał jej za nazbyt spokojną, a jeśli nawet tak było, jeśli Chloe niewiele miała wspólnego z szaleństwem, Archer bardzo to lubił. Różniła się od wszystkich dziewczyn, które znał. Bo miały w dużej mierze imprezy w głowach, a ona? Jeśli pojawiała się na jakichś domówkach, tak jak wtedy, kiedy mieli okazję spędzić ze sobą więcej czasu podczas spaceru do nocnego sklepu, bawiła się dobrze i nie potrzebowała do tego hektolitrów alkoholu. I to wcale nie tak, że mało mówiła, przez co spostrzegano ją jako szarą myszkę. Goldsworthy naprawdę potrafiła się rozgadać, o ile rozmowa kleiła się i nie robiło się jakoś niezręcznie. Chętnie podejmowała temat, a ten płynnie przeistaczał się w kolejny. Może to kwestia podobnego toku myślenia albo nadawania na tych samych falach. Jedno było pewne - Archie, mając ją obok, czuł się wyjątkowo dobrze.
- Chyba wszystko zależy od konstrukcji huśtawki - powiedziawszy to, zadarł głowę i zlustrował wzrokiem haczyki tych, na których siedzieli. Wyglądały stabilnie i bezpiecznie, nie było mowy o żadnych obrotach. - Tamta wyglądała inaczej. Pewnie dlatego, że mój wujek skonstruował ją własnoręcznie, żebyśmy mieli swoją huśtawkę w ogrodzie. No i to były trochę inne czasy - wyjaśnił z uśmiechem, żeby Chloe nie pomyślała, że Brooks zaraz wpadnie na jakiś genialny pomysł i będzie próbował wykonać na dziecięcej atrakcji fikołka. Dawniej, jeszcze przed wypadkiem, skusiłby się na takie głupstwo, zachęcony wcześniej papierosem albo butelką najtańszego piwa.
Ogólnie Archer dzielił swoje życie na przed wypadkiem i po wypadku. Przed wypadkiem regularnie biegał, nie szczędził w imprezach, kopał piłkę, wspinał się z wujkiem Deaconem po ściankach i ogólnie był pełen energii. Teraz wciąż miał w sobie niespożyte pokłady werwy, ale problemy z nogą, które były następstwem uszkodzonych kręgów, ograniczały go w wykonywaniu niektórych czynności.
- Drapacze chmur nie przewracają się ot tak - rozumiał obawy Chloe i pewnie gdyby nie okazja przebywania w dużych, australijskich miastach, miałby podobne wyobrażenie. Żyłby w przeświadczeniu, że za moment coś się na niego zawali albo wpadnie pod samochód na jednej z najbardziej ruchliwych ulic. Ale Archie miał okazję liznąć nieco wielkiego świata, pomijając fakt, że przez dwanaście lat mieszkał na stałe Brisbane. Studiował poza Lorne, często też wyjeżdżali z wujkiem i braćmi, co miało im rekompensować nieobecność ojca. - Duże miasta to taka dżungla, tylko betonowa. W największe upały jest tam trzy razy goręcej, bo wszystko się okrutnie nagrzewa. No i dotarcie z jednego końca miasta na drugi zajmuje całą wieczność - wyliczył dziewczynie wady mieszkania w miejscowości znacznie większej od Lorne, choć miało to też swoje plus, jak większa ilość możliwości czy rozrywek.
Skinął głową na znak zrozumienia, bo sam nie był przekonany czy chciałby kiedykolwiek wyjeżdżać gdzieś na dłużej. Wiedział, że co by się nie działo, zawsze wracałby do miejsca gdzie był jego dom. A dom był tam, gdzie rodzina.
- Nie jeździłaś nigdy na żadne wycieczki? Ze szkołą albo z rodzicami? - niewiele wiedział o sytuacji Goldsworthych, ale przecież ludzie raczej nie rozmawiają o swoich sytuacjach materialnych. Nawet ci, którzy dobrze się znali. Bo są pewne życiowe kwestie, których się nie porusza.

Chloe Goldsworthy
mistyczny poszukiwacz
-
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Chloe potrafiła się nieźle rozgadać, jeśli akurat był to temat który ją interesował. Nie była jakąś gadułą, ale zdarzało jej się mówić więcej. Potrafiła też milczeć godzinami, nawet w towarzystwie innych ludzi, jeśli temat rozmowy był jej obcy. Była na pewno dość spokojna osobą, ale miała też takie rzeczy, które ją pobudzały, poruszały do działania i nakręcały ją. Na pewno obce jej były szalone i nieprzemyślane akcje, które mogły się wydawać typowe dla jej pokolenia. Przy Archerze czuła się komfortowo, to też nie było jakieś bardzo typowe dla niej. On nie był nachalny, nie próbował jej do niczego zmuszać i miała wrażenie, że ma do niej dużo cierpliwości.
- Wow, to robi wrażenie. - przyznała. Pewnie sami mieli huśtawkę domowej roboty, ale raczej z tych które były oponą na sznurku powieszonym na gałęzi jakiegoś drzewa. Konstrukcje takie jak ta tutaj, kojarzyły jej się z placami zabaw, albo miastami, albo ludźmi, którzy huśtawki kupowali w sklepie.
Życie Chloe można było podzielić na to przed jej epizodem z niewychodzeniem z domu i po tym. Ale nie było to aż tak dramatyczne jak wypadek samochodowy. Ot w jej życiu pojawiły się leki i terapia i większa świadomość siebie. Nie otarła się o śmierć czy kalectwo.
- Może nie, ale i tak jest w nich coś przerażającego. Widziałeś jak się bujają na wietrze ne drapacze chmur w Arabii Saudyjskiej? I ja się pytam po co to? Mają tam mnóstwo miejsca na pustyni. - nie znała się zupełnie na tym co i dlaczego się tam buduje, nie rozumiała potrzeby budowania drapaczy chmur. A jeszcze w takim drapaczu chmur to musiały być windy, a tych Chloe nie była fanką.
- Nie brzmi to przyjemnie. - zauważyła. Wiedziała, że duże miasta to duże możliwości. Ale z drugiej strony czy w jej przypadku coś by to zmieniało? I tak nie miała wyższego wykształcenia, więc pewnie pracowałaby w jakimś sklepie czy czymś takim. Byłaby jedynie bardziej zmęczona nieustannym hałasem i bieganiną.
Pokręciła głową.
- Gdzieś daleko to nie. Jakieś biwaki z rodziną jak byłam mała. Potem... wiesz... - zagryzła wargi, nie lubiła głośno mówić o swoich słabościach. Co innego z nimi żyć, a co innego się do nich przyznawać. - Jak miałam jedenaście lat, to przestałam wychodzić z domu. Panicznie się bałam. Jak widzisz teraz już wychodzę, ale wyjazd z Lorne, gdzieś gdzie nie wiem jak jest... przeraża mnie. - dobrze, że trzymała się sznurków huśtawki, bo inaczej byłoby widać, że ręce jej drżą na samą myśl o wyjeździe.

Archer Brooks
serduszka
nick autora
brak multikont
doradca klienta — bendigo bank
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
zaproś mnie na swój ślub, niech widzę jak inny cię będzie trzymał za rękę, niech cierpię, niech cierpię i już;
Jeśli między dwójką ludzi zapadała cisza, która w żaden sposób nie była drażniąca, to był naprawdę ogromny sukces. Archie był mówcą, o tym wiedzieli wszyscy. Lubił opowiadać i nie przeszkadzało mu, kiedy ktoś wolał słuchać. Miał gadane, jako bankowiec potrafił wcisnąć łysemu grzebień, więc niekiedy uważano go za bajeranta. Coś w tym było, ale nie do końca, bo w relacjach towarzyskich nigdy nie ściemniał. Bo tak, jak lubił mówić, cenił sobie szczerość, a oczekując jej od innych, trzeba dawać coś od siebie.
Pewnie huśtawka skonstruowana przez wujka Deacona robiłaby mniejsze wrażenie, jeśli któremukolwiek z Brooksów stała się poważniejsza krzywda i nie chodziło tutaj o pozdzierane kolana czy guza na głowie. Na szczęście nikt nie zginął.
- Racja, nie wyglądają zachęcająco, ale skoro dalej je budowano i jeszcze żaden nie runął, to chyba muszą być bezpieczne? - zapytał, niepewnie zerkając na Chloe. Właściwie Archer nie miał wiedzy czy rzeczywiście żaden z budynków nie posypał się podczas budowy czy później, kilka lat po niej. Do tej pory nie słyszał o tym, żeby konstrukcje zawalały się same z siebie. Zwykle miało to jakąś przyczynę, tak jak w przypadku World Trade Center.
Czasem miał zaburzone wyobrażenie o innych i z początku zdziwił się, że dziewczyna nie podróżowała, bo on z braćmi i wujem robili to bezustannie. Głównie były to krótkie wypady za miasto na kemping, czasem zwiedzanie okolice Brisbane i Lorne Bay. Jednak Chloe szybko przypomniała mu, dlaczego tak było i automatycznie Archiemu zrobiło się trochę głupio.
- No tak... - odepchnął się lekko nogami od ziemi, żeby ponownie wprawić huśtawkę w ruch. - W tej sytuacji to zrozumiałe. Pewnie też nie pomyślałbym, żeby gdziekolwiek jechać - skoro Goldsworthy miała obawy i lęki związane z wyjściem z domu, co dopiero, gdyby musiała myśleć o podróżach. - Ale gdybyś kiedykolwiek chciała się przełamać, moglibyśmy wybrać się do Cairns albo do Port Douglas. Albo Gahdun Island? To nie jest aż tak daleko. Obiecuję, że gdybyś poczuła się źle, wrócimy do domu w trybie natychmiastowym - aby potwierdzić wypowiedziane słowa, Brooks przycisnął sobie rękę do klatki piersiowej, a dokładnie tam, gdzie znajdowało się serce. Chloe jeszcze o tym nie wiedziała, ale nie rzucał słów na wiatr i przenigdy nie składał obietnic bez pokrycia.

Chloe Goldsworthy
mistyczny poszukiwacz
-
ODPOWIEDZ