lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
33 yo — 155 cm
Awatar użytkownika
about
Fotograf kryminalny. Nieco zagubiona, szuka swojego miejsca na ziemi, a może nie szuka i wcale nie chce go znaleźć.
Rue obudziła się dzisiaj dosyć wcześnie. W zasadzie nie do końca sama się obudziła, ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Wypiła wczoraj zdecydowanie zbyt wiele. Zasnęła w opakowaniu. Czuła się i wyglądała jak gówno. Tego jedynie była pewna. Promienie słońca, które wpadały przez okna powodowały ból głowy, czy mogły być cichsze? Musiała się doprowadzić do w miarę normalnego stanu. Poszła pod prysznic, gdzie zmyła z siebie zapach ostatniej nocy.
Nie do końca pamiętała o której wróciła do domu, i co właściwie robiła wczoraj wieczorem? Pamiętała drinka, którego piła, a później pojawiała się czarna dziura. Grunt, że obudziła się u siebie w łóżku, zawsze to jakiś sukces. Wyszła spod prysznica, po czym usiadła na parapecie, gdzie zapaliła papierosa. Natchnęło ją, aby odwiedzić siostrę. Taki szybki impuls. Nie myślała o tym zbyt długo. Narzuciła na siebie wytarte jeansy, czarny, trochę za duży t-shirt z logo ACDC i trampki, po czym wsiadła za kółko. Czy powinna prowadzić na kacu? Może nie do końca, jednak pracowała w policji, na pewno nic takiego się nie wydarzy. Przekrwione oczy schowała za dużymi, ciemnymi okularami, nikt się nie domyśli, że nie jest w najlepszej formie.
Zaparkowała gdzieś przed piekarnią. Pozwoliła sobie zapalić jeszcze jednego papierosa, zanim weszła do środka. Przekroczyła próg, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Dzień dobry, patrzcie kto przyszedł.- nie dało się nie zauważyć tego udawanego entuzjazmu, od czasu do czasu jednak wypadało się zainteresować rodziną. Przynajmniej tak się jej wydawało, no może też warto pokazać, że jeszcze żyje, dzięki czemu nikt nie przyjdzie jej odwiedzić w domu, nie lubiła gości w swojej jaskini.
powitalny kokos
Paskuda
30 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Odkąd przejęła rodzinną piekarnie, każdy dzień zdawał się wyglądać tak samo. Pobudka następowała wczesnym rankiem. Przygotowanie szybkiego, niewielkiego śniadania. Wypicie kawy. Obudzenie Teddy, którą odstawiała do rodziców lub do przedszkola. Następnie praca, której nie brakowało. Zarówno na zapleczu, w biurze, jak i za kasą. Zależnie od tego, czym trzeba było się zająć. Penny nie obawiała się pobrudzić sobie rąk. Poza tym od zawsze lubiła mieć jakieś zajęcie, któremu mogła poświęcić uwagę. Pomagało jej to uporządkować myśli.
Nie spodziewała się wizyty Rue. Starsza siostra niezbyt często znajdywała czas na spotkania. Zwłaszcza sama z siebie. Nie oznacza to jednak, że widok kobiety wcale jej nie ucieszył. Dokończyła przerzucanie kolejnych partii świeżych bułek do koszy, które znajdywały się za ladą. Wyprostowała się. Otrzepała. Poprawiła włosy.
- Ktoś, kto sobie przypomniał, że jednak ma rodzinę? - Zapytała w odpowiedzi, przez krótką chwilę przyglądając się dość krytycznie siostrze. Nie wyglądała najlepiej. Ciężko było tego nie zauważyć. Gdyby nie to, że Penny posiadała zbyt dużo własnych problemów pewnie poświęciłaby ciemnowłosej więcej uwagi. Nie była nigdy kimś, kto przechodził obok drugiej osoby z obojętnością. Było jednak jak było, dla młodszej Byrnes priorytetem była córka. Nikt nie powinien się temu dziwić. Zwłaszcza znając sytuacje jej, Teddy i... i Finna. Mimo wszystko on też tutaj dokładał swoją cegiełkę. Wcale nie taką znowu małą, choć sam pewnie nie byłby skłonny się z tym zgodzić. - Pomożesz? - Zapytała wskazując głową w stronę sześciu pozostałych tac, których zawartość należało przenieść do koszy. Nie było to co prawda dużo roboty, ale zawsze coś.

Rue Byrnes
powitalny kokos
nick
33 yo — 155 cm
Awatar użytkownika
about
Fotograf kryminalny. Nieco zagubiona, szuka swojego miejsca na ziemi, a może nie szuka i wcale nie chce go znaleźć.
Czasem się zastanawiała, czy jej siostra jest zadowolona. Czy odpowiada jej praca w piekarni. Super, że zechciała przejąć biznes po rodzicach, wszak Rue w życiu nie zdecydowałaby się na coś takiego. Zbyt dużo obowiązków, a ona wolała nieco inny tryb życia. Niby były siostrami, a by tak różne.. zastanawiała się czasem z czego to wynika. Penny założyła rodzinę dosyć wcześnie,, była odpowiedzialna, a ona nadal zachowywała się jak wyrośnięty dzieciak.
Rue raczej trzymała się z dala od rodziny. Nie była typowo stadnym osobnikiem. Od czasu do czasu pokazywała, że żyje i znikała ponownie. Kiedy potrzebowała rozmowy, to miała Hade, który zawsze był gdzieś obok, wystarczało jej to.
- Jak chcesz to jeszcze w przeciągu kilku sekund mogę o tym zapomnieć i zniknąć.- rzekła posyłając siostrze uśmiech. Podeszła bliżej, aby pomóc jej z pieczywem. - Dostanę kawę, czuję się jak gówno.- rzekła jak zawsze pełna entuzjazmu. - Co słychać, jak tam Teddy, dawno nie widziałam mojej siostrzenicy..- wypadało się zapytać jak mijało im życie, skoro już w nim nie gościła jakoś specjalnie.

Penny Byrnes
powitalny kokos
Paskuda
30 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie narzekała na swoje życie. Albo może raczej nie narzekała na tą konkretną jego część. Prowadzenie oraz praca w piekarni nie miała co prawda wiele wspólnego z tym, czym chciała zajmować się jako młoda dziewczyna, ale mimo wszystko - Penny nauczyła się to lubić. Doceniać? Rodzinny biznes zapewniał stały dopływ pieniędzy, pozwalał też na to, żeby zapewnić Teddy większość tego, czego dziewczynka po prostu potrzebowała. Gdyby Penny pracowała w szkole, tak jak dawniej chciała, na sporą część z tego nie mogłaby sobie pozwolić. Może na tym polegało bycie odpowiedzialnym dorosłym; bycie... rodzicem?
I rzeczywiście. Chociaż Penny i Rue były siostrami, wychowały się w jednym domu, dość wcześnie dało się zauważyć, że obydwie kobiety były od siebie różne. Dało się to zauważyć również dzisiaj. Pomimo tego zawsze jednak starały się żyć w zgodzie i pomagać sobie, kiedy sytuacja zdawała się tego wymagać. Czy to nie było najważniejsze?
W odpowiedzi na pierwsze słowa Rue, wzruszyła ramionami. Zresztą, obydwie dobrze zdawały sobie sprawę z tego, że było to zaledwie zwykłe... droczenie się?
- Jasne. Ekspres jest na chodzie, tylko niech pierw ogarnę się z pracą. - Odpowiedziała, posyłając jej lekki uśmiech. Typowy. Mimo tego, że Rue wyglądała dość niewyraźnie, była pewna, że będzie w stanie poczekać tych 5 minut. Przerzucenie pieczywa do właściwych koszy bądź ułożenie go na półkach, nie mogło zająć więcej czasu. - Teddy? - Zapytała, choć było to raczej zbędne. Miała tylko jedną córkę, a Rue tylko jedną siostrzenice. I raczej obydwie wiedziały jak dziewczynka miała na imię. - Ostatnio w sklepie, podczas targowania się o batona, zrobiła mi mini wykład o tym, że obecne zęby są na chwilę i za jakiś czas będzie miała nowe. - Podzieliła się jedną z historii, która miała miejsce może przed dwoma, trzema dniami? - Także tłumaczenie jej, że od nadmiaru słodkiego psują się i wypadają zęby, chyba przestało być skuteczne. - Z tymi słowy przerzuciła do jednego z koszy zawartość ostatniej tacy z bułkami. Jedna rzecz mniej do zrobienia. Wyprostowała się. Odgarnęła na bok kosmyk włosów. - To jaką chcesz tę kawę?

Rue Byrnes
powitalny kokos
nick
33 yo — 155 cm
Awatar użytkownika
about
Fotograf kryminalny. Nieco zagubiona, szuka swojego miejsca na ziemi, a może nie szuka i wcale nie chce go znaleźć.
Każdy miał inne oczekiwania jeśli chodzi o to, jak ma wyglądać jego życie. Rue właściwie nie chciała swojego komplikować, bo uważała, że jest jej dobrze, tak jak jest. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby być odpowiedzialna za małego człowieka, tak jak było to w przypadku siostry. Nie wzięłaby na siebie również pracy w piekarni. Była zbyt nieokrzesana, aby sobie z tym poradzić, bo wiedziała, że wiąże się to z dużą ilością obowiązków. Ona sza po najmniejszej linii oporu, byleby jakaś kasa wpadła, miała co do gara wrzucić, a bardziej za co pić. Nic więcej do szczęścia nie było jej potrzebne.
One były trochę, jak dzień i noc. Zupełnie różne, jednak tworzyły razem całość, rodziny się nie wybiera, miała tego świadomość, jednak pomimo tych różnic nie miały problemów, aby w jakiś sposób ze sobą koegzystować. Może Rue nie pojawiała się zbyt często, jednak wiedziała, że może na nią liczyć, z jej strony wyglądało to tak samo. Więzy krwi w końcu są silniejsze niż wszystko inne, no z wyjątkiem Hade, to jego bowiem stawiała na swoim pierwszym miejscu, zawsze.
Uśmiechnęła się do siostry, kiedy tak wzruszyła ramionami. Rue miała już taki styl bycia, nie potrafiła do końca być miłą, jakoś nie chciały takie słowa wychodzić z jej ust. Może to przez pracę? Gdzie stała się nieco zgryźliwa, nie chciała dawać włazić sobie na głowę, musiała pokazać swoją pozycję, przez co często była postrzegana po prostu jako wredna. Siostra jednak ją znała i wiedziała, że to z sympatii, na pewno wiedziała?
- Wspaniale, brzmi to obiecująco.- Nie miała problemu z oczekiwaniem. Ba, zamierzała nawet pomóc siostrze, aby szybciej dostać ten cudowny napój, który powinien postawić ją na nogi. - Kurde, ma ten dzieciak gadane, jak już teraz potrafi wyciągnąć takie argumenty.. to współczuję Ci, jak będzie starsza. - może powinna nieco bardziej interesować się siostrzenicą? Jak do tej pory była nieco zdystansowana, a dobrze by było jednak, żeby siostra wiedziała, że ma jakieś wsparcie. - Kawę poproszę dużą i czarną jak moja dusza.- och, nareszcie, może dzięki temu stanie w pełni na nogi.

Penny Byrnes
powitalny kokos
Paskuda
30 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oczekiwania były właśnie tym - oczekiwaniami. Człowiek mógł spędzić długie lata na planowaniu. Mógł pilnować każdego swojego kroku. Mógł ze wszystkich sił dążyć do tego, żeby zrealizować wyznaczony cel. Jakimkolwiek by on nie był. Problem niestety był taki, że życie nie zawsze chciało pod tym względem współpracować. Prędzej czy później następował w nim ten moment, kiedy w ciągu zaledwie jednej chwili, wszystko zostawało wywrócone do góry nogami. Gdyby Penny miała takie wydarzenie wskazać u samej siebie, byłaby w stanie wymienić je co najmniej dwa. Pierwszym z nich była nieplanowana ciąża, drugim natomiast dzień, w którym aresztowano Finnegana. Obydwa te zdarzenia miały olbrzymi wpływ na to, jak jej sytuacja wyglądała w chwili obecnej. Być może, gdyby do chociażby jednego z nich nie doszło, wszystko wyglądałoby inaczej? Starała się jednak nie myśleć w ten sposób i cieszyć się tym, co miała. Bo i co więcej człowiekowi pozostawało?
- To wina tego przedszkola. - Odpowiedziała, jednocześnie nie zaprzeczając temu, że Teddy miała gadane. W jakiejś części było to prawdziwe. - Wiesz, odkąd zaczęła tam chodzić, to nawet nie zliczę ile genialnych pomysłów wpadło jej do głowy. Zaczęłam już nawet podejrzewać, że te przedszkolanki celowo podrzucają im niektóre z tych pomysłów. Taka zemsta za to, że przez tyle godzin zajmują się naszymi dzieciakami? - Tak. Tak. To brzmiało nawet całkiem sensownie. Teoria spiskowa jak się patrzy. Pozostawało tylko spróbować przyłapać wszystkich na gorącym uczynku. Szkoda, że na to brakowało czasu. - Dobra, zaraz będzie. - Poinformowała Rue, sięgając po odpowiednie filiżanki i następnie zajęła się przygotowaniem odpowiedniego napoju. A nawet dwóch, gdyż sobie również nie zamierzała odmawiać. Kiedyś sięgnęłaby pewnie po kawę z mlekiem, ale odkąd została z Teddy sama, nauczyła się podobnie do Rue, pić czarną. Tyle dobrego, że nie sięgała po nią częściej niż jeden bądź dwa razy w ciągu dnia. - Gotowe. - Poinformowała.
Przez chwilę rozglądała się po piekarni, po czym zdecydowała się usiąść przy jednym spośród czterech, niewielkich stolików, które znajdywały się w lokalu. Niezbyt często ktoś decydował się zjeść posiłek tu na miejscu, albo napić się kawy i zająć czytaniem gazety. Taka możliwość jednak istniała i szkoda byłoby z niej nie skorzystać.
- W sumie zaatakowałaś mnie tak tymi pytaniami o Teddy, a ja nic nie wiem o tym, co ostatnio dzieje się u Ciebie... - Zauważyła, ostrożnie unosząc ku górze filiżankę z gorącym napojem. Nie zamierzała się spieszyć. Pierw podmuchała, napiła się w chwilę później.

Rue Byrnes
powitalny kokos
nick
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Powoli blondynka przyzwyczajała się do tego, że są z Tessie same. Może trwało to raptem trzy tygodnie, że mieszkały u matki Leo, ale jednak to chyba stawała się ich nowa rzeczywistość. Taka, z którą obie zaczynały się oswajać. I chyba też akceptować. Michael się nimi nie interesował. I Turner nie mogła go za to winić. Żal oraz pretensje mogła mieć jedynie do siebie, właśnie z nimi budziła się każdego dnia, bo przecież nie tak miało wyglądać jej życie... Rodzina, którą zbudowała miała być trwalsza niż to, co kiedykolwiek mieli jej rodzice, a skończyło się... Jak zawsze, kiedy ma człowiek górnolotne plany. Szybciej niż ktokolwiek, by się spodziewał oraz o wiele boleśniej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Chociaż ona powinna być na to gotowa, bo przecież... Znała swoje grzechy lepiej niż inni, nie mogła o nich zapomnieć, nawet jeśli bardzo chciała. One doganiały ją w zdecydowanie zbyt zadziwiający sposób ostatnimi czasy...
Turner słyszała o nowej piekarni otworzonej w Lorne jeszcze przez telefon tuż przed decyzją o powrocie. Mijała ją parę razy razem z Tessie, kiedy wracały z plaży, ale nigdy tam nie zaszły. Blondynka nie zwróciła też uwagi kto jest właścicielem. Dziś wreszcie zlitowała się nad swoją jedyną pociechą i zajrzały do środka, ku uciesze cztero i pół letniej dziewczynki, która od razu przylepiła się do sklepowych witryn pełnych smakołyków. Leonie zaś... Zamarła jakby zobaczyła ducha.
-Dzień dobry - wydukała tuż po swojej uroczej córeczce, która nieco piskliwie z olbrzymim uśmiechem na ustach obdarzyła powitaniem Cartera. Bancroft nie zniknął. Wrócił jak na ironię ze zdwojoną siłą. Niczym przeklęty bumerang, którego chciała się pozbyć. Do tego znaleźli się tak blisko siebie pierwszy raz od... Nie, nie od ich nocy, bo przecież widziała go, kiedy jakby nigdy nic składał jej życzenia. Była mu wdzięczna, że nie puścił przed Michaelem pary z ust co do ich spotkania, ale przecież... Prawda i tak wyszła na jaw. Nie można było kłamać wiecznie... Właśnie... Mężczyzna przed nią wciąż nie wiedział, że dziewczynka, która towarzyszyla Leo wcale nie była dla niego tak obca, jak być powinna... Nie cała prawda ujrzała jeszcze światło dzienne. A Turner zrobiło się słabo, bo zdecydowanie nie była gotowa na to, żeby jeszcze bardziej wywracać swoje życie do góry nogami, ale wciąż... Wciąż miala w głowie rozmowę ze swoim najbliższym przyjacielem Remigiusem. Niech to szlag... Tu było tak gorąco czy to z nią coś nie tak? Złapała się blatu, wyraźnie oszołomiona, wpatrująć się zdecydowanie za długo w tę przeklęcie przystojną twarz i znów z odrętwienia wyrwał ją głos Tessie, która zmartwiona, ciuchutko zapytała: -Mamusiu, dobrze się czujesz? - ciągnąć za dół spódnicy blondynki, która jednocześni pobladła i zyskała wypieków. Sama też nie była pewna czy jest w porządku, ani czy kiedykolwiek jeszcze będzie... Może dlatego nie była w stanie uspokoić nawet Tessie, skoro sama nie panowała nad sobą i na widok dawnego "chłopaka" reagowała niczym wariatka, bo tak, właśnie tak się teraz czuła... Tyle, że to naprawdę... Najgorszy z możliwych momentów w życiu Turner na spotkanie po latach z Bancroftem.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Powroty w rodzinne strony nigdy nie były dla niego łatwe. Pomimo tego, że jego dzieciństwo było całkiem udane, miał kochającą rodzinę i aż po szkołę średnią był dość popularny. To właśnie tutaj zaczynały się jego problemy oraz duchy przeszłości. Z każdą przeprowadzką ciężko było zostawiać przyjaciół, pracę oraz klientów z którymi zdążył się już trochę związać. Tutaj pewnie nadal kręcili się jacyś staży znajomi z którymi mógłby ponownie nawiązać kontakt, lecz wśród nich była ta jedna, o której ciężko było zapomnieć, a był prawie pewien, że została na miejscu. W końcu był na jej ślubie. Gdyby nie choroba matki na pewno by tutaj nie wrócił. Na pewno nie w taki sposób by kupić sobie mieszkanie oraz otworzyć piekarnię. Nie wiązał już swojego życia z Australią. Osiągnął naprawdę wiele we Francji, miał zadatki na najwyższe honory rzemieślnicze, jednak los wybrał za niego. Musiał przerwać swoją karierę by pomóc rodzinie. Na szczęście pracował w takiej branży, która wszędzie się odnajdzie. Jego zakład bardzo szybko stał się hitem wśród lokalnej społeczności, a przynajmniej tych, którym zależało by do ust wkładać prawdziwe pieczywo, a nie to gówno z woreczka w markecie.
Piekarnia operowała już dobrych kilka miesięcy i wszystko szło naprawdę dobrze. Nic nie zapowiadało by ten dzień miał być w jakiś sposób inny od wszystkich. Wyprzedał pierwszą partię, przygotował drugą i właśnie wykładał ją do gablot, kiedy zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach sygnalizując mu nadejście nowych klientów. Pierwszą zobaczył twarz dziewczynki prawie przyklejoną do szyby, za którą kładł właśnie świeże croissanty. Uśmiechnął się do dziecka przelotnie, jak przystało na dobrego gospodarza, lecz mina mu zrzedła gdy usłyszał znajomy głos kogoś, kto musiał być jej mamą. Uniósł wzrok na kobietę lekko blednąć. Wiedział, że to prędzej czy później musiało się stać. To nie jest Paryż, gdzie dwie osoby mogą mieszkać w tej samej dzielnicy i nigdy się nie spotkać. Nawiedził go duch przeszłości. Kiedyś był na nią wściekły ze tę upojną noc po której zdecydowała się wyjść za innego. Nadal powinien być, ale nie potrafił. Wręcz przeciwnie, to on zaczynał czuć się źle, że wtedy zniknął bez pożegnania. Nie odezwał się do niej przez te wszystkie lata, lecz o czym tutaj rozmawiać?
- Dzień dobry. - przytaknął lekko głową wreszcie wybudzając się z transu.
Zdecydowanie za długo wpatrywał się w jej piękną twarz oraz te oczy, które urzekły go te wszystkie lata temu. Minęło pięć lat, a dla niego ona nie postarzała się o dzień. Wyglądała nawet lepiej niż pamiętał. Chociaż nagle trochę pobladła łapiąc się blatu, na co on nawet nie myśląc odruchowo zareagował podpierając się na nim zdecydowanie zbyt blisko niej. Upewniając się, że Leo mu tutaj nie zemdleje dość gładko przeszedł do pozycji opierania się o blat łokciami by zniżyć trochę pułap w stronę zatroskanej dziewczynki.
- Cześć szkrabie, zobaczyłaś coś, co ci się spodobało? Mam takie specjalne motylki dla moich najmłodszych klientów. Chcesz zobaczyć? - uśmiechnął się do dziewczynki wesoło próbując odwrócić trochę jej uwagę.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Pierwszy raz od wielu lat Leonie żałowała, że nie słuchała uważniej własnej matki, która przecież wiedziała wszystko co działo się dookoła. Zapewne też zdawała sobie sprawę z powrotu Cartera, powodów dla których to zrobił, aktualnego jego stanu i tego, że prowadzi tu piekarnię. Miejsce, którego blondynka mogłaby uniknąć, gdyby tylko dała szansę starszej pani Turner się wykazać swoją wiedzą o sąsiedztwie... I być może takie unikanie się byłoby iście dziecinne, ale prawda jest taka, że Leo miała aktualnie tak wiele zmartwień, że zwyczajnie nie miała sił na tę konfrontację, której w tej sytuacji nie mogła już uniknąć w żaden sposób. Po prostu było za późno, żeby się wycofać.
Odpowiedź Bancrofta dała jednak Turner pewną nadzieję, że dość bezboleśnie przejdą przez ten proces spotkania. Bez zbędnych uprzejmości albo nie daj boże jakichkolwiek pytań. Po prostu zwykła wizyta w piekarni. Tak, to byłoby wybawienie dla Leonie. Do tego takie, o jakim marzyła.
-Wszystko dobrze, skarbie. Wybierz, co byś chciała spróbować i uciekamy - wymamrotała niezbyt przekonująco kobieta, ale zdobyła się nawet na delikatny uśmiech pełna nadziei, że mała blondyneczka to kupi. I nie do końca jest jasne czy przekonały ją zapewnienia matki, czy może słowa pana zza lady o motylkach, ale jednak przeszła parę kroków za sprzedawcą, by przyjrzeć się tym stworzeniom.
-To w piekarni są motyle? - zapytała zaskoczona, rozglądając się z uwagą, gdzie te śliczne, małe stworzonka mogłyby trzepotać swoimi barwnymi skrzydełkami. Specjalne motylki, to w końcu specjalne motylki, tak? Tylko co one robiły w piekarni? Tego Tessie nie wiedziała.
A Leonie nie spodziewała się, że tak bardzo złapie ją za serce widok tej nieświadomej dwójki rozmawiającej jakby nigdy nic. Znów poczuła nagłe uderzenie gorąca oraz osuwającą się ziemię pod stopami - przerażające uczucie, którego nie znosiła, a ostatnio tak często towarzyszące... Turner w milczeniu obserwowała swoją córkę, która z zaciekawieniem słuchała Cartera i nie wtrącała się ani przez chwilę. Nie mogło to przecież trwać długo, prawda? Zaraz Bancroft wskaże, które to bułeczki są motylkami, opowie dlaczego, Tessie się ucieszy albo i nie, bo przecież motylki trzeba chronić, a nie jeść, wybiorą coś i sobie pójda, prawda? Nie muszą więcej się spotykać. Nie muszą o niczym więcej rozmawiać. Tylko czy na pewno? Kolejna fala gorąca nadchodziła, a Leonie wiedziała czym to jest spowodowane, zdawała sobie więc sprawę, że rozpięcie płaszcza, rozluźnienie uścisku szala w niczym nie pomoże, ale mimo to podjęła te drobne kroki, jakby miały być wybawieniem. Niestety, nie były.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ten dzień zdecydowanie nie miał się tak skończyć. Skoro przez kilka miesięcy od otwarcia jego ex nie pojawiła się tutaj ani razu zaczął już wierzyć w to, że po prostu urzędują w dwóch zupełnie różnych dzielnicach i prawdopodobnie nigdy nawet na siebie nie wpadną. Przecież nie obracają się już w tych samych kręgach. Jak widać były to dość płonne nadzieje z jego strony. Lorne nie było na tyle duże by dwoje dorosłych ludzi mogło się unikać w nieskończoność. Nie sądził, że tak zareaguje na jej widok. Kiedy wyjeżdżał był wściekły. Przez lata zdarzało mu się jeszcze zatęsknić, lecz spodziewał się, że złość znów w nim wzbierze na jej widok. Cóż, mylił się raz jeszcze. Nigdy nie potrafił się na nią gniewać. Nie ważne, co by zrobiła. Widok córki u jej boku był dość słodko gorzki. Z jednej strony cieszył się jej szczęściem, nie ważne jak go potraktowała tamtej nocy. Z drugiej wzbierała w nim gorycz wiedząc, że to kiedyś mógł być on, chociaż czy na pewno? Chyba znów się oszukiwał. Ona podjęła swoją decyzję i obojgu przyszło żyć z jej konsekwencjami.
To w jaki sposób się z nim przywitała dawał mu do zrozumienia, że najprawdopodobniej nie wrócą nawet na stopę koleżeńską. Z resztą w jej życiu nie było już miejsca na niego. Miała teraz własną rodzinę i to ona była najważniejsza. Jedyne, co mógł zrobić to potraktować ją jak każdą inną klientkę. Tak, jak zapewne tego chciała.
- Oczywiście! Niektórzy piekarze potrafią sprowadzić do swojej piekarni całe zoo! - uśmiechnął się do dziewczynki przyjaźnie wstając od lady by zaprowadzić ją po swojej stronie do jednej z gablot na uboczu - Podczas swoich podróży w lesie z takimi wieeelkimi drzewami napotkałem dwa przepiękne motyle. Były tak duże jak moje dłonie. Nie zmyślam! - zaśmiał się wesoło bogato przy swojej opowieści gestykulując by wszystko dobrze dziecku wizualizować - I ta para motyli była na tyle uprzejma by wyprowadzić mnie z lasu, kiedy trochę się zgubiłem. Zawsze trzeba ładnie poprosić, musisz o tym pamiętać. W każdym razie zapytałem je, jak powinienem im się odpłacić. Nie chciały niczego w zamian, ponieważ motyle to dobre i poczciwe zwierzątka, ale ja nie potrafiłem tak po prostu odejść i nic nie dać od siebie w zamian. Więc obiecałem im, że nie ważne, gdzie będę, zawsze wypiekę coś, co będzie mi oraz innym o nich przypominać. To są właśnie moje motyle. - uśmiechnął się wesoło kończąc swoją zmyśloną historię opierając się o szklaną gablotę by razem z dziewczynką przypatrzeć się swojemu dziełu.
Nie był to prosty wypiek, więc nie leżało ich tutaj na pęczki. Ostały się zaledwie trzy sztuki. Skrzydła zrobione były w formie pain aux raisins, lecz z różnymi nadzieniami na każdą część skrzydła. Po kolei, malina, orzechy, czekolada oraz pistacje. Korpus oraz główka w formie pain au chocolat. Prezentowały się naprawdę godnie i Bancroft był z nich całkiem dumny. Były bardziej przekąską do podziału dla całej rodziny, lecz największym hitem były właśnie wśród dzieci.
- Czy córka jest na coś uczulona? - powiedział nieco donośniejszym głosem nawet nie spoglądając na Leonie będąc zajętym w zagadywaniu jej szkraba oraz wyjaśnianiu dlaczego przebijają się tutaj te wszystkie kolory i jakie to właściwie są smaki.
Carter nie był bardzo za dziećmi, ciężko mu się z nimi obchodziło, co nie znaczyło, że nie potrafił tego robić. Na tę dziewczynkę patrzyło się szczególnie ciężko wiedząc, że najważniejsza kobieta w jego życiu ma ją z innym mężczyzną. To oczywiście nie sprawiało, że miał względem dziecka jakieś negatywne odczucia, nic podobnego. Swój ból chował gdzieś w zakamarkach swojego serca.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Lorne Bay nigdy nie było za duże. Tu każdy znał każdego, wiedział o innych tyle, ile tylko sobie życzył. Leonie wcale nie czuła się tu cudownie i też nie planowała wracać w samo centrum tego miasteczka. Życie jednak płatało figle, zesłało ich tu w podobnym czasie... Może istniał ku temu jakiś większy powód? Może coś po latach miało się między nimi zmienić? Zapewne powinno, zwłaszcza z wiedzą, którą posiadała blondynka. Problem jednak polegał na tym czy oby na pewno starczy Turner odwagi, by uporządkować we właściwy oraz uczciwy sposób ten wielki bałagan, który zrobiła tak naprawdę przed laty... A może dalej będzie trwać w bańce i udawać, że nic się nie stało.
O wiele prościej byłoby, gdyby Carter się na nią wściekał. Może i powiedział, że już zamknięte, zatrzasnął im drzwi przed nosem. Albo tak jak przez te wszystkie lata dotychczas trzymał się od niej z daleka. Leonie nie do końca odczytywała to jako swój wybór, a bardziej mężczyzny. I szanowała to. Miała też przez to poniekąd mniejsze wyrzuty sumienia odnośnie ich wspólnej nocy, która nie powinna się wydarzyć. Skoro on zapomniał, to i ona mogła, tak? Żadne z nich nie dzwoniło, nie pisało. Żyli własną codziennością. Chyba im to odpowiadało. Nie było sensu tego zmieniać, ani na siłę udawać, że nic między nimi nie ma. Próbowali być przyjaciółmi parę razy. Nigdy jednak nie udawało im się być tylko nimi. Jak więc mieliby myśleć o koleżeństwie? Powinni znać się już na tyle, by wiedzieć, że to się nigdy nie uda. Dlatego... Odległość, brak kontaktu, to było zbawienne dla każdej relacji jaką akurat w swojej codzienności tworzyli.
Tylko, że teraz wszystko było inne. Leonie miała niepowtarzalną szansę na to, żeby cokolwiek zasugerować nieświadomemu Bancroftowi. Doskonała okazja, by umówić się z nim na kawę po latach, nadrobić stracony czas, a gdzieś między wierszami wspomnieć kim tak naprawdę jest Tessie... Tylko czy właściwie mogła to zrobić bez uzgodnienia tego z Michaelem? To on przez te wszystkie lata był ojcem dla Tereshy. Jego dane widnieją w akcie. Carter jest obcym człowiekiem. A to wszystko było... Jak zły sen, z którego Leonie pragnęła się obudzić i poniekąd nie dowierzała w to, że właśnie dziś znalazła się w piekarni należącej właśnie do Bancrofta. I to z Tessie. Cholera.
Wracając jednak do tej brutalnej rzeczywistości - Teresha nie do końca dowierzała w tę opowieść o pomocnych motylach z lasu, ale zaprezentowane przez ciemnowłosego mężczyznę słodkości zrobiły na niej na tyle duże wrażenie, że zrezygnowała z głupich pytań, a jedyne co wyrwało się z dziecięcych ust to pełne podziwu wow.
-Nie, nie ma uczuleń - odparła Leonie wyrwana ze swoich myśli, kiedy tak dobrze znany niski, nieco szrostki ton rozbrzmiał w lokalu, zwracając się po raz drugi tego dnia wprost do niej.
-Mamo, weźmiemy? Może tata przyjedzie i akurat będą trzy dla nas - zaproponowała zachwycona swoim pomysłem dziewczynka, na co Leonie uśmiechnęła się jedynie krzywo, bo zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że tata nie przyjedzie. Nie mogła jednak tego powiedzieć Tessie, to złamałoby jej serce.
-Dobrze, kochanie. Wybierz tylko coś jeszcze dla babci, dobrze? Podpowiem ci tylko, że uwielbia wszystko co z makiem, szukaj uważnie - zwróciła się do córki, która zanim jeszcze Leo skończyła mówić, zaczęła już wzrokiem świdrować witryny w poszukiwaniu odpowiednich łakoci. Oczywiście z pewnością, że jej misja się powiedzie. - Poprosimy o zapakowanie tych trzech motyli. Naprawdę to się tak nazywa? - zapytała, zerkając z uniesioną brwią na Cartera, bo cóż, była ciekawa. Tak samo jak wielu innych spraw - znalazł kogoś? Miał rodzinę? Dzieci? Żonę? Czemu tu w ogóle jest? Postanowił wychować dzieci z dala od zgiełku świata? To miałoby sens, poniekąd przecież ona sama wróciła w okolice (Carins) przed laty. Miała wiele pytań, chciała też przeprosić, biła się z myślami czy powinna zdradzić to, co sama wiedziała od niedawna... Ale nie zdobyła się na nic. Na nic więcej niż to bzdurne, nic nie wnoszące pytanie o wypieki. Brawo, Leonie.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ