Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby tamta noc się nie stała, wszystko było by o wiele prostsze. Co im obojgu wtedy w ogóle strzeliło do głowy, że wylądowali w jego mieszkaniu? Chyba każde z nich potrzebowało jakiegoś ostatniego szalonego wspomnienia zanim podejmą naprawdę ważne decyzje w swoim życiu. Ona wychodziła za mąż, on natomiast miał otworzyć swoją pierwszą piekarnię w Paryżu. Tylko i wyłącznie pod swoim szyldem. Dla każdego był to wielki i nieodwracalny krok. Faktem było, że zawsze mieli się ku sobie. Już od szkoły średniej krążyli wokół siebie, lecz nigdy nie mogli się do końca zejść. Zawsze los rzucał im jakieś kłody pod nogi. Wyjazdy, nowe okazje zawodowe czy po prostu zupełnie dzikie godziny pracy. Coś zawsze nie pozwalało im tak naprawdę pobyć ze sobą i stworzyć coś poważnego. Tamtej nocy jednak Bancroft był gotów wreszcie zawalczyć o to, co zawsze między nimi było. Był w stanie porzucić swoją naprawdę obiecującą karierę by na poważnie zaangażować się w ich związek. Mógł piec na końcu świata dla najprostszej klienteli tak długo jak miałby ją przy sobie. Wierzył, że to wystarczy. Przecież nie przespali się ze sobą z kaprysu.
Kiedy powiedziała nie, nie było już odwrotu. To bolało nie tylko dlatego, że wybrała innego. Był w stanie zrozumieć, że po prostu mogło być już za późno. Trudno było mu to przełknąć, lecz zdawał sobie sprawę z realiów. Jej odmowa sprawiła jednak, że stracił wiarę w siebie jako partnera. Po prostu nie był wystarczająco dobry by i ona zrezygnowała ze swojego ślubu. Zawsze miał dość duże powodzenie u kobiet, więc kiedy nie był z nią, był ktoś inny, ale to ta najważniejsza kobieta w jego życiu powiedziała nie. Ciężko było się z tym pogodzić i choć początkowo rzeczywiście był wściekły zarówno na nią, jak i na siebie, że do tego wszystkiego doprowadził. A przede wszystkim, że zdecydował się za późno. Po gratulacjach na ślubie nie potrafił dalej utrzymywać z nią kontaktu. Kilka razy podnosił telefon by do niej zadzwonić, albo chociaż napisać. Znali się jakąś połowę swojego życia. Stracił nie tylko kobietę, którą kochał, ale również najlepszą przyjaciółkę. To wszystko mogło wyglądać jakby zapomniał, lecz tak nie było. Zdecydowanie nie zapomniał i kosztowało go to związek z inną niesamowitą kobietą.
Jak za karę los pokarał go chorobą matki, a dzisiaj postanowił mu przypomnieć, co nigdy nie było jego. Wiedział, że nie powinien był tutaj nigdy wracać, ale nie miał wyboru. Był jedynakiem, nie było nikogo innego, kto mógłby pomóc jego rodzicom. Wszystko prowadziło go tutaj, do tego momentu by zobaczyć dawną ukochaną z jej uroczą córeczką. Wyglądało na to, że chociaż ona podjęła słuszną decyzję. On natomiast mógł się tylko uśmiechać do małej klientki, która zachwycała się jego wypiekami.
W końcu musiało też paść to przeklęte słowo - tata. Aż wzdrygnął się gdy tylko to usłyszał. Wystarczająco trudno było pogratulować mężczyźnie w dniu ich ślubu nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Teraz na samo słowo wypowiedziane przez dziewczynkę miał przed oczami jego uśmiechniętą minę. To nie będzie dobry dzień. Nie zamierzał nawet wnikać w to, dlaczego jej tata ma przyjechać. Może był w jakiejś delegacji. Nawet nie wiedział, czym się zajmuje. W końcu nie rozmawiali od lat.
Carter odprowadził dziewczynkę wzrokiem kiedy zaczęła swoje poszukiwania. Na prośbę Leonie tylko przelotnie na nią spojrzał i przytaknął biorąc się do pakowania wybranych wypieków w papierowe torebki. Włożył wszystko do jednej, większej papierowej torby sygnowanej logiem jego piekarni. Wysunął ją na blat wracając na miejsce przy kasie obok kobiety.
- I tak i nie. - wzruszył lekko ramionami - To nic, czego uczą we Francji. To moja własna kreacja. Le papillon brzmi trochę pretensjonalnie i jest mało chwytliwe, ale na swoje potrzeby po prostu nazywam je motylami. Jeśli masz jakiś pomysł, przyjmuję sugestie. - uśmiechnął się lekko do Leonie opierając się biodrem o blat.
- Zimno, zimno... - spojrzał na dziewczynkę i jej poczynania postanawiając jej trochę pomóc - Ciepło... Cieplej... Już prawie! Gorąco! - uśmiechnął się bijąc jej brawo by zaraz żwawym krokiem udać się w tamtą stronę i zapakować palmier z nadzieniem makowym dla jej babci.
Włożył kolejny wypiek do torby i ponownie opierając się obiema dłońmi o blat odważył się spojrzeć kobiecie w oczy po raz pierwszy tego dnia. Tak naprawdę spojrzeć, jak za dawnych lat.
- Mamy już coś dla mademoiselle, pour ta grand-mere, a dla Pani? - dziwnie w jego ustach brzmiało to ostatnie słowo.
Chyba w całym swoim życiu się tak do niej nie zwrócił. Niemniej po tych wszystkich latach właśnie do tego się sprowadzili, czyż nie? Do sprzedawcy i klientki.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Prawda jest taka, że chyba zabrakło im wiary w to, że mogłoby im się udać. Gdy jedno z nich było gotowe, drugie znajdowało się na zupełnie innym etapie. Ich potrzeby rozmijały się kompletnie, a przez to i oni sami. Nie znaleźli się w odpowiednim czasie. A później... Później już było za późno, by zaufać.
Nie, wspólna noc absolutnie nie była kaprysem ze strony Leonie. Fakt jest też taki, że nie potrzebowała za wiele, by przekroczyć własne granice, bo w końcu to był jej wieczór panieński - wino, które sączyła z Bancroftem jedynie pomogło wcześniejszym procentom w dodaniu odwagi, by sięgać po to, czego chciała w danej chwili. Nawet jeśli to był najbardziej zakazany owoc wszechczasów to i tak... Zrobiła to. A wiadomo, że nie poszłoby tak łatwo, gdyby chodziło o kogoś obcego. Mogli się oboje wypierać, że było minęło, ale teraz, kiedy spotkali się po latach, przynajmniej w Turner wspomnienie tamtych wszystkich odczuć bardzo mocno ożyło. Znów czuła tamtą tęsknotę, pragnienie, ból. Po raz kolejny nie mogli tak naprawdę nic zrobić z tym co w nich się działo. Mieli inne zobowiązania. Tak wiele ich dzieliło... A przede wszystkim Leonie nie potrafiła już w pełni zaufać Carterowi. Mężczyzna zawsze potrafił pięknie mówić, niejedna złapała się na te słowa. Blondynka nie umiała. Nie chciała się rozczarować po raz kolejny. Pamiętała aż za dobrze jak skończył się ich intensywny epizod w Paryżu... Myślała wtedy, że mają to coś wyjątkowego, co będą pielęgnować przez lata. On jednak wybrał inaczej. Naprawdę wydawało mu się, że ona porzuci stabilizację, której pragnęła i miała na wyciągnięcie palca, by zdecydować się na niepewną codzienność u jego boku? Wiedziała, że zarówno pozwolenie sobie na pożegnanie w takiej formie, jak i wybór Michaela nie był do końca fair, ale w tamtym momencie Leonie naprawdę uważała, że podejmowała najlepszą oraz najmądrzejsza decyzję odnośnie teraźniejszości i przyszłości. Carter miał pozostać cudownym wspomnieniem...
Nie wyszło. I choć zachowywali się jak obcy ludzie, to Leo wciąż walczyła ze sobą wewnątrz - z sercem i rozumem. Grała, nie będąc pewną absolutnie żadnej kwestii. Czuła się jak w kiepskim dramacie ze zdecydowanie za niskim budżetem. A jednocześnie pomimo całego tego dyskomfortu wywołanego spotkaniem po latach oraz świadomością jak wiele zepsuła, gdzieś głęboko, głęboko cieszyła się. Spijała każdą chwilę, chłonęła każde słowo, ukradkowe spojrzenie. Dobrze było widzieć go tak uśmiechniętego. Zadbanego. Przystojniejszego nawet niż go zapamiętała. I przede wszystkim spełniającego się w tym co kochał. Może ostatecznie... Zrobiła dobrze, że go nie wybrała? Choć cóż... Leonie wiedziała, że nie. To okropne, nosić w sobie ten ciężar, nie dzielić się nim ze światem, bo ta świadomość, że zniszczyła tak naprawdę cztery codzienności dobijała ją koszmarnie. A teraz, kiedy Bancroft wrócił jeszcze bardziej. Wiedziała, że dzisiejsza noc nie będzie dla niej łatwa... Jak mogłaby? Musiałby nie mieć serca, jak błędnie uważał obecnie jej mąż. Miała je. Nie wiedziała tylko jak długo, bo wyrzuty sumienia skutecznie wyżerało dosłownie każdą część wnętrza Turner, wykańczając ją od środka...
Zaśmiała się cicho, a z ust wyrwał się blondynce dość prywatny komentarz: -Od zawsze byłeś kiepski w nazywaniu rzeczy - i zanim zdążyła pomyśleć lub ugryźć się w język, to zdała sobie sprawę z tego, że już to powiedziała. I to tonem, który zawierał w sobie nutkę pretensji oraz żalu. Choć dobrze wiedziała... Że to nie do Cartera powinna kierować te złe emocje. A jednak... Nie zawsze można nad sobą zapanować. Nie przeprosiła, posłała jednak szatynowi zakłopotane spojrzenie z nadzieją, że nie będą ciągnąć tego tematu. Nie teraz, nie tu, nie przy Tessie... Właśnie Tessie. Mimowolnie Leo westchnęła, kiedy przeniosła swoje spojrzenie z Bancrofta na małą Winston. Jakże ta cała wizyta w tej niepozornej piekarni była przeklęta... Wiedziała tylko Leo. Może to i lepiej... Może powinno zostać właśnie tak jak teraz. Może tak będzie prościej. Każdy miał już swoją codzienność, po co burzyć ją bardziej? Tak, Turner nawet tu, podczas tych kilkunastu minut walczyła ze sobą nieustannie, bijąc się z rozterkami samodzielnie z nieustannym poczuciem przegranej. Żadna pozorna decyzja nie wydawała się tą satysfakcjonująca, więc ta bitwa nieustannie zaczynała się od nowa i od nowa...
-Rien, monsieur, merci, nous avons tout - odpowiedziała mimowolnie z nieco zardzewiałym akcentem, bo od dawna nie używała francuskiego.
-Wow, mamo nie wiedziałam, że tak umiesz - rzuciła Tessie, która chwilę wcześniej spoglądała z podziwem na Cartera i jego akcent, a choć ten matki był o wiele gorszy to w oczach córki wciąż robił wrażenie. To miłe. Leonie jedynie wzruszyła ramionami, przyciągając dziewczynkę do siebie. Przykucnęła i zapytała się czy to już na pewno wszystko, a po krótkiej konsultacji zapytała Cartera: -Ile panu płacimy? - bo przecież nie było sensu przedłużać tej wizyty, ani stwarzać jakichkolwiek więcej pozorów. Tym bardziej, że Leonie powoli brakowało sił, by wciąż utrzymywać dobrą minę do złej gry. W końcu prawda jest taka, że... Nie miała niczego, choć zapewniała, że znalazła wszystko czego potrzebuję. Kłamała. Oszukiwała świat, siebie... Ile jeszcze da radę? Sama Turner nie miała pojęcia...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Mogli odgrywać te swoje role dwojga zupełnie sobie obcych ludzi, lecz oboje w głębi duszy wiedzieli, że wcale tak nie było. Tego, co mieli nie dało się tak po prostu wymazać. Te wszystkie lata odcisnęły na obojgu swoje piętno. Zawsze byli tam dla siebie, nawet jeśli pół świata dalej albo zaledwie godzinę drogi. Może nigdy oficjalnie się nie zeszli i były pewne negatywne emocje po obu stronach, jak chociażby po ich romansie w Paryżu. Wtedy to on zachował się jak dupek mówiąc jej o swoich planach o wiele za późno. Był jeszcze młody, a ta oferta była naprawdę nie do odrzucenia. Powinien był rozegrać to lepiej, przygotować ją do tego, porozmawiać, a nie stawiać przed faktem dokonanym. To nie było fair i zdawał sobie z tego sprawę. Jednak nawet wtedy potrafili po czasie odnowić swój kontakt. Na nowo stać się przyjaciółmi. Wszyscy mówili, że tak się nie da. Nie ma przyjaźni damsko-męskiej, zwłaszcza pomiędzy dwojgiem ex. Jak się okazało ci "wszyscy" wcale się nie mylili, czego świadectwem była tamta noc.
Czy oboje wypili trochę za dużo wina? Zdecydowanie, ale to nie sprawiało, że cokolwiek, co zrobili czy powiedzieli tamtego dnia było nieprawdziwe. On wiedział, że to od zawsze była Leonie i wtedy wiedział, że jeśli nic nie zrobi straci ją na zawsze. Był gotów poświęcić wszystko na czym mu zależało, ale nawet to było za mało. Był po prostu niewystarczający. To bolało, cholernie. Tym razem nie zdobył się już na odnowienie ich kontaktu. Oboje odcięli się od swoich żyć bardzo grubą kreską. Tak miało być lepiej. Los potrafił płatać figle. Bancroft koniec końców i tak stracił swoją karierę, a był już tak blisko szczytu. Jeszcze rok, może dwa i stałby się najpopularniejszym francuskim piekarzem i cukiernikiem. Do jego zakładu już teraz ustawiały się kolejki na dziesiątki osób od samego rana, nigdy nie zdarzało się by cokolwiek mu zostało. O zamknięciu pisały wszystkie Paryskie gazety gdy łapy przeznaczenia zaciągnęły go z powrotem do Lorne Bay. Postawiły też przed nim Truner, tylko w tym momencie nie wiedział czy na osłodę tego, co działo się w jego rodzinie, czy wręcz przeciwnie.
Tak naprawdę robił po prostu dobrą minę do złej gry. Tak naprawdę nie był już na nią zły. Od momentu, kiedy weszła przypomniał sobie wszystkie cudowne chwile, które spędzili razem. Obudziły się uczucia, które nigdy do końca nie wymarły i wreszcie zrozumiał dlaczego narzeczona zostawiła go przed ołtarzem. Nie był w stanie zapomnieć Leonie. To zawsze była ona. Wiedział to dziś tak bardzo, jak tamtej nocy. Tylko, że tym razem również było już o wiele za późno. Wystarczyło spojrzeć na obrączkę na jej palcu oraz tego malucha kręcącego się przy jej spódnicy. Miała już wszystko, czego chciała. Wszystko, czego on może nie byłby w stanie jej zapewnić. Los chyba jednak postanowił go pokarać za błędy przeszłości. Mimo wszystko cieszył się szczęściem dawnej przyjaciółki. Przynajmniej jej udało się osiągnąć to, czego pragnęła. Miała już wszystko.
Dobrze było znów usłyszeć jej śmiech. Na jej komentarz spojrzał na nią z nieco uniesioną brwią nie będąc pewnym, czy dobrze zrozumiał tę wypowiedź oraz ton jej głosu, ale rozwlekanie przeszłości nie było czymś, co chciał dzisiaj robić. Zwłaszcza, że oboje mieli swoje role do odegrania.
- Cóż, niektóre rzeczy się nie zmieniają. - prychnął lekko rozbawiony w końcu się do niej uśmiechając kiedy jej córka nadal była zajęta poszukiwaniami czegoś dla swojej babci.
Pomimo najlepszych chęci ciężko było mu oderwać wzrok od Leonie. Czas był dla niej łaskawy. Wyglądała jeszcze piękniej niż pamiętał, jeśli to w ogóle możliwe. Nie bez powodu jej kariera tak szybko się rozwinęła. Ciąża również najwyraźniej nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. Wyglądała świetnie, a jej mąż to cholerny szczęściarz. I tym pozytywnym akcentem był w końcu w stanie odkleić od niej swoje spojrzenie by pomóc szkrabowi w poszukiwaniach.
Kiedy kobieta odpowiedziała mu po francusku, nawet z dość zardzewiałym akcentem, spojrzał na nią z aprobatą. Nie sądził, że będzie jeszcze coś z tych czasów pamiętać. On nie robił tego by się popisywać. Po prostu będąc tak długo za granicą musiał na nowo wdrożyć się w swoje ojczyste strony oraz język. Niektóre rzeczy instynktownie wymawiał po francusku bo tak było mu po prostu łatwiej. Mózg działa czasami w dziwny sposób albo po prostu jest cholernie leniwy. W każdym razie kobieta trochę mu zaimponowała.
Już miał coś odpowiedzieć jej córce na temat tego, że jeszcze wiele o swojej mamie nie wie, ale na szczęście zdążył się w porę ugryźć dość boleśnie w język z lekkim grymasem. Na moment zapomniał, że przecież mieli się nie znać. Dzieci mają to do siebie, że cały czas coś gadają. Nie chciał by coś wyszło przy jej mężu, z czego musiałaby się tłumaczyć. Lepiej nie wyciągać ich relacji z szuflady, o ile w ogóle było co wyciągać.
Korzystając z okazji, że dziewczyny przeprowadzały pomiędzy sobą konsultacje, Carter nie byłby sobą, gdyby nie zrobił dla kobiety małego, miłego gestu. Nawet jeśli nie chciała już mieć z nim nic wspólnego, nie znaczyło to, że nie mogą zachować się cywilizowanie. Z resztą, takie rzeczy robił również dla innych klientek. Ukradkiem zapakował jej jeszcze jeden wypiek, za którym zawsze przepadała, specjalnie dla niej. Niespodziankę znajdzie dopiero w domu.
- Nic. Pierwsze zamówienie jest za darmo. Taka darmowa próbka. Jeśli wam zasmakuje, następnym razem zostawicie u mnie fortunę. - uśmiechnął się z tą charakterystyczną pewnością siebie - Nalegam. - przeniósł wzrok na Leonie i znała to spojrzenie, nie było co negocjować.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Oszukują się całe życie. Udają, że mogą bez siebie funkcjonować, a wystarczy jedno, niewinne spotkanie, by ich myśli wędrowały zdecydowanie za daleko.... Szybkie, gorączkowe analizy, co by było gdyby... Rozważania, co mogli uczynić inaczej. Powrót do dawnych nadziei. Tworzenie kolejnych. Wytykanie samemu sobie błędów, szukanie winnego. Czy tak się dzieje, kiedy łączy cię z kimś prawdziwa przyjaźń? Nie. Oni jednak dalej, nawet jeśli w swoich głowach, to wciąż, próbowali zaklinać rzeczywistość. Zupełnie jakby te poprzednie epizody niczego ich nie nauczył. Zataczali koło z każdym kolejnym spotkaniem, każdą złudną szansą. A na dodatek robili to w coraz gorszy sposób, niszcząc wokół siebie naprawdę wiele cennych rzeczy... A mimo to... Za każdym razem wybierali tak, a nie inaczej. Oszukiwali się. Za każdym cholernym razem. Tak samo i tego dnia, kiedy udawali nieznajomych... Kolejny raz wybrali maski, chowając kurczowo tak wiele...
Ktoś tu jednak powinien być zły. Naprawdę wściekły. Może gdyby Leonie tuż po dowiedzeniu się prawdy o tym, kto jest ojcem jej dziecka, podzieliła się tą wiedzą z głównym, ale jakże nieświadomym, zainteresowanym to obecne spotkanie wyglądałoby inaczej. Może wcale nie zdecydowałaby się tu wejść ot tak. Istniało wiele opcji. Każda z nich była jednak o wiele bardziej niekorzystna, a ostatecznie i tak sprowadzały się do tego, że i tak silnie odczuwane przez Turner wyrzuty sumienia jedynie się potęgowały z każdym spojrzeniem w kierunku swojej dawnej miłości... Zepsuła mu życie, choć nie miał o tym pojęcie. Zniszczyła dzieciństwo swojej córce. Skrzywdziła męża. Wplątała siebie w nieskończoną pętlę wyrzutów sumienia. I choć wmawiała sobie, że zrobiła to wszystko nieświadomie, to prawda jest taka, ze to jedynie wmawianie sobie... Oszukiwanie siebie, by choć przez chwilę poczuć ulgę, której tak potrzebowała. Decyzje podejmowała, przecież świadomie... Świadomie odwzajemniła pocałunek Cartera na balu, równie zdecydowanie próbowała stworzyć z nim prawdziwy związek - choć do takiego było mu cholernie daleko - podczas skradzionych chwil w Paryżu, które udawało im się współdzielić... Gotowa wtedy, przecież była spróbować na odległość, choć cały świat stał przed nią otworem... On jednak z niej zakpił i zdecydował za oboje. Ostatnim razem to ona okazała się tą okrutną postacią w ich małym dramacie... A teraz okazywało się, że stanowiła najczarniejszy charakter, bo to decyzje Leonie doprowadziły do tej nieświadomej tragedii, w której wszyscy brali udział. Całą czwórką. Choć zdecydowanie nikt się na to nie pisał.
Nie rozwijała tematu swojego żalu. To nie był miejsce, ani czas. Obecność Tessie na szczęście trzymała blondynkę w ryzach i ograniczała przed kolejnymi, pochopnymi wyborami płynącymi prosto z serca. Większość słów też udawało się kobiecie powstrzymać, tylko to jedno małe zdanie pozostawało skazą, która jak widać było po minie Cartera, zasiała pewne ziarno niepewności... On jednak w to nie brnął. Na całe szczęście.
To prawda, że Teresha nie wiedziała wielu rzeczy o matce. Turner bardzo chciałaby, żeby pewnych faktów z życia mała nie dowiedziała się nigdy. Zdawała sobie też jednak sprawę z tego, że tak długo, jak będzie chciała siebie pozostawić nieskazitelną, to będzie pozbawiać własne dziecko czegoś ważnego... Gdzieś podskórnie miała świadomość, że musi zepsuć swój obraz, by dać szansę namalować komuś swój własny w sercu małej Tessie. Problem polegał jednak na tym, że Leonie nie była na to absolutnie gotowa, a usprawiedliwiało ją milion argumentów, które w ostatecznym rozrachunku wcale nie były przekonujące... Jednak grała na zwłokę. I milczała. Co nie było dobre, nigdy nie było dobre...
-Ale... Nie możesz... Nie może pan tak robić, to wykluczone - odparła wyraźnie oburzona i nie chodziła wcale o ich przeszłość, ale chociażby o to, że ten biznes musiał się opłacać. Nie mógł, przecież rozdawać każdemu pierwszemu klientowi wszystkiego za darmo., To nie miało sensu. Leonie wyciągnęła portfel i szukała gorączkowo w nim jakiejś gotówki, odetchnęła z ulgą, gdy znalazła tyle, ile wydawało się kobiecie sensowną kwotą za takie zakupy. -Proszę - dodała jeszcze, po czym zabrała szybko pakunek przygotowany przez Bancrofta. Podała go w ręce zachwyconej córki, złapała wyciągniętą dłoń Tessie i po prostu skierowały się do wyjścia.\-Do widzenia - powiedziała jednym głosem razem z córką, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę Bancrofta. Leo oczy przepełnione były smutkiem, niepewnością oraz pewnym strachem... Ton głos brzmiał jak pożegnanie. Zaś co się tyczy Tessie... Promienna buźka małej blondyneczki świadczyła o tym, że ta piekarnia i ten pan stały się właśnie jednym z miejsc, które lubiła w Lorne Bay bardzo. Chyba na złość swej lekkomyślnej matce, cóż, bywa.

// zt

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Sekretarka — Ratusz
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
styl po pracy



Jeżeli czegoś mogła być pewna, to właśnie tego, że zamówioną taksówką jechała pod doskonale znany jej adres. Na kolanach spoczywała butelka jakiegoś wina - w końcu nigdy nie przychodziła do kogoś na krzywy ryj, a odwiedziny w piekarni takie były. Był to niezwykły i magiczny moment, od którego dostawała gęsiej skórki. Ekscytacja, rosnąca z każdą chwilą, gdy samochód zbliżał się do celu była nie do ogarnięcia. Dosłownie czuła się tak, jak dzieci podczas świąt, gdy dostawały swoje upragnione zabawki. Jej pragnieniem były słodycze, które czasem o wiele więcej mogły wskórać niż bukiet kwiatów. Della w końcu odżywała, znów czuła że życie. Że nic ja nie ogranicza, nie potępia. Potrafila cieszyć się z prostych rzeczy, po prostu sprawiając sobie przyjemność nie myśląc o kimś innym. A jeśli mogła podejrzeć wykonywania arcydzieła i przy okazji poprzyglądać się przystojnemu cukiernikowi.
Nikt nie mógł jej tego zabronić. W tamtym momencie była singielką. Zapłaciła taksówkarzowi z sporym napiwkiem. Nie czekała nawet na słowa podziękowania. Zatrzasnęła za sobą drzwi skupiając się całkowicie na miejscu do którego miała wejść, jak ktoś inny - nie zwykły klient. Związała sobie włosy w wysokiego koka. Przejrzała się jeszcze w szybie, czy wszystko było na miejscu. W końcu szykowała się w pośpiechu. Jeszcze nigdy nie wykonała tak szybko swojej biurowej pracy. Z ratusza wypadła przed czasem, tłumacząc się złym samopoczuciem. Spotkanie z Carterem już było na językach pracownicy, odważniejsze pytały się jej bezpośrednio co z jej chłopakiem. Każdą próbę wyciągnięcia informacji zbywała brakiem czasu. Szybki prysznic i dłuższe siedzenie w garderobie. Postawiła na wygodny kombinezon, który nie powinien sprawiać problemów w poruszaniu się. W skórę wklepała kokosowy balsam, wodą toaletowa o kwiatowym zapachu skropliła swoją skórę... Właśnie w takim wydaniu wkroczyła przez główne wrota. Od razu do jej nosa doleciał aromat przygotowanych słodkości, na których zapach nie mogła się nie oblizać.
- Ale zabójczo tu pachnie - zawołała całkowicie zgodnie z prawdą, jednocześnie dając Carterowi znać, że w końcu po prawie dwóch godzinach przybyła. Pod skórą czuła wzrastające napięcie, zmieszane z radością i niecierpliwością. Jeśli Delilah reagowała tak intensywnie na smakowanie jego wypieków, to co będzie jeśli przyczyni się do wykonywania jednej z tych słodkości? Wkroczyła do krainy rozkoszy podniebienia.
- Jeżeli się bardzo spóźniłam to przepraszam. Zawsze jak na czymś mi czymś mi zależy tracę rachubę czasu - dodała po chwili, ściągając z ramion narzutkę, która odłożyła gdzie na bok, oczekując na przybycie gospodarza. Nie miała odwagi samotnie zwiedzać piekarnię, nie chcąc naruszać prywatności mężczyzny, nawet jeśli pozwolił jej stopom naruszyć świętość miejsca, w których królował. Obecnie chciała być grzeczna. Przynajmniej taki miała zamiar. Chociaż będąc obok Cartera w gorącej piekarni... Kto ich tam wie. Narazie zachowywała jednak jakieś pozory. Jakieś....


Carter Bancroft
sumienny żółwik
M.
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Po powrocie z ratusza Carter nie miał już tak dużo pracy. Przygotował trochę baz pod wypieki na następny dzień, co nie zajęło mu dłużej jak pół godziny. Zdążył umyć wszystkie maszyny i przyszykować całą kuchnię na wizytację. Nieczęsto zdarzało się by przyjmował kogoś na zapleczu. Właściwie nie robił tego nigdy, o ile nie musiał. Najczęściej był to ktoś z kontroli sanitarnej. Ta część zakładu była jego świętym królestwem, gdzie działa się cała magia, której efekty można było później podziwiać w szklanych gablotach. Wyjątki stanowiły jego social media, gdy jeszcze pracował w Paryżu. Nawet konserwatywni Francuzi nauczyli się używać platform społecznościowych by dzielić się kulinarnymi wrażeniami. Musiał złamać swoje zasady. Nie miał wyboru jeśli chciał naprawdę zaistnieć na ich scenie. Od czasu do czasu nakręcił jakiś krótki filmik zza kulis, a właściwie wynajął do tego jakąś osobę, bo on nie miał czasu bawić się w najlepsze ujęcia oraz tego typu pierdoły. Wizyta Delilah była zatem czymś wyjątkowym i tak należało ją traktować.
Mając jeszcze trochę czasu skoczył do swojego mieszkania na szybki prysznic, a po powrocie ubrał się w całkiem stylowe cukiernicze wdzianko składające się z luźnych materiałowych spodni koloru navy blue oraz pasującej do tego bluzy ze stójką z długim rękawem. Na miejscu zaczął się już przygotowywaniem rozmaitych kremów ponieważ proces ten potrafił być dość czasochłonny zwłaszcza, że niektóre masy musiały odtajać trochę w lodówce albo zamrażarce. Jak to bywało kiedy brał się za tego typu rzeczy... Całkowicie stracił rachubę czasu. Nie miał pojęcia czy minęła godzina, dwie, czy trzy. Usłyszał natomiast dzwonek przy drzwiach, a chwilę później głos oznajmiający, że to klientka, na którą czekał, a nie ktoś, kto nie potrafił przeczytać tabliczki na drzwiach. Zostawił wszystko na blacie otrzepując trochę swoje ubranie i udając się do głównej części piekarni.
- Szczerze to nie wiem, czy się spóźniłaś, bo straciłem rachubę czasu przy tych słodkościach. - wyszedł z zaplecza witając ją z szerokim uśmiechem.
Na chwilę zatrzymał się przy ladzie spoglądając na nią od stóp do głów. Wyglądała naprawdę dobrze. Nie był to strój, który wybrałby do swojej piekarni, ale na pewno nie miał zamiaru narzekać na to, że kobieta trochę się dla niego wystroiła. Jego uśmiech od razu zrobił się nieco bardziej zalotny, a w oku pojawił się tajemniczy błysk.
- Pięknie wyglądasz. - otworzył ladę podchodząc bliżej by pocałować ją w policzek na powitanie - Chyba będę miał problemy ze skupieniem się na tych deserach. - puścił jej oczko z filuternym uśmiechem zamykając drzwi do zakładu na klucz - Zapraszam do swojego królestwa. - skinął na nią prowadząc ją na zaplecze i przytrzymując dla niej drzwi.
W środku było wiele sprzętów, których pewnie nawet nie kojarzyła. Jedną ze ścian całą zajmowały piece, drugą maszyny do mieszania ciasta. To, co jednak najważniejsze, to naprawdę ogromna wyspa pośrodku tego wszystkiego z białym, marmurowym blatem na której były już porozkładane miski z kremami, foremki, nawet blachy z różnymi ciastami. Ciężko było sobie wyobrazić czego mogłoby tutaj brakować, a sam zapach, cóż... Był po prostu obłędny. Można było wyczuć kokos, karmel, czekoladę, wanilię...
- Co myślisz? Nada się? - uśmiechnął się stając obok niej.

Delilah Hammond
sumienny żółwik
Way
Sekretarka — Ratusz
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Got my heart up in this dance
What a beautiful man
That batchata as we rock on the set
Put his hand over my hips
Started looking at his lips
I'm the luckiest girl in the land
Prawie jak Alicja w krainie czarów. Tak właśnie czuła się Delilah w tym momencie. A właściciel tego królestwa tylko dodawał temu wszystkiemu czaru. Dosłownie przyciągał do ciebie, jak światło przyciąga ćmę. Delilah była taka ćmą, wtedy jeszcze wolną, ale o zagubioną w tym skomplikowanym świecie dorosłych. Chyba znalazła drugie miejsce, gdzie mogła uciekać. Wcześniej uciekała w pewne miejsce poza miasteczkiem, uciekała dosłownie w objęcia umięśnionego Apolla, który chronił ją przed życiem, przed krzywdzącymi słowami, przed całym pokręconym światem. Może ten jednorazowy jak narazie wypad, odwiedziny w krainie słodkiej rozkoszy pomoże jej poukładać sobie w głowie? W końcu jeżeli człowiek oderwie się na chwilę od problemów, potem ma podwójna siłę na walkę z tym monstrami. Zarumieniła się, kiedy cmoknął ją w policzek. Nie żeby się wstydziła, bo sama często tak bezpośrednio się z kimś witała. Ale z racji, że nie była na swoim... Czuła się dziwnie. Przyjemnie, ale... Uśmiechnęła się delikatnie. Skoro więc zmieściła się w ramach gustownego spóźnienia.
- Powinnam bardziej to przemyśleć... - zerknęła na swoje ubranie niby że skruchą, ale jednak gdzieś w środku cieszyła się, że Carter zainteresował się nią. Przecież wiadome było, że gdyby nie liczyła na to, że właściciel zwrócił już na nią uwagę pewnie nie odwaliłaby się, założyła by luźny dres w ogóle się nie starając. Było jednak inaczej. Jak zaczarowana podążyła za nim, nie myśląc nawet, że przecież mógł ją zaciągnąć do pomieszczenia tortur. A może działał pod przykrywką? Na myśl tajemnicy jaka zaraz odkryje zrobiło jej się goraco. Tak samo, jak na widok wszystkich maszyn. Ona jako gospodyni domowa znała może robot kuchenny, piekarnik. Tego było tutaj mnóstwo. Każda rzecz lepsza od poprzednika. A wiele jeszcze przed nią. Największym rarytasem był przygotowany stół z smakołykami.
- To tak bosko wygląda... - oczarowana zbliżyła się do przyszykowanej wyspy, nad każdą pochyluła się na moment. Aromat wydobywający się z każdej z nich był uzależniający, tak mocno, że ciężko jej było trzeźwo myśleć. Przymknęła na chwilę oczy, głęboko się zaciągając.
- Dla mnie wszystko się nada. Ale muszę ci powiedzieć, że nawet nie wyobrażałam sobie, że coś może tak intensywnie pachnieć - najdłużej zatrzymała się przy kokosie i wanilii, znajdujące się w składach jej kosmetyków, a jednocześnie tak dalekie od prawdziwego aromatu.
- Teraz chyba zrozumialam, że zapachem można wszystko zrobić, nawet otumanić i uzależnić. - Oczywiście, żeby nie wyjść na nieuprzejmą wyprostowała się odwracając w kierunku Cartera.
- Może jednak założę jeden z tych fartuchów. Po pierwsze nie ubrudzę sie, a z czym idzie również nie uświnie czegoś wokół, a po drugie... Jeśli mamy się na czymś skupić, lepiej się zakryje - puściła mu oczko, bo jednak jej kostium chociaż zakrywał wszystkie mogące wzbudzić pożądanie, nie przylegał ściśle do jej ciała, pozostawiając wyobraźni wiele do życzenia.
- No to od czego zaczynamy?


Carter Bancroft
sumienny żółwik
M.
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Każdy piekarz czy cukiernik różnie podchodził do swojego zawodu. Dla niektórych była to ucieczka od problemów codzienności. Taka, która była produktywna, oni się w niej sprawdzali, a przy okazji potrafiła być całkiem lukratywna. Ci zazwyczaj nie utrzymywali się w tym fachu zbyt długo, a przynajmniej nie robili wielkiej kariery. Z resztą powiedźmy sobie szczerze. Ten zawód nie jest tak powszechnie uznawany, jak wiele innych. Jest zaledwie garstka piekarzy, którzy udzielają się w świecie show biznesu i przez masy są uznawani za jakichś guru. Prawda była taka, że tylko niektóre kraje potrafiły naprawdę docenić tak stare fachy, między innymi Francja, gdzie Carter zdobył prawie wszystkie najwyższe tytuły. Zabrakło tego jednego, najważniejszego, ale dzisiaj nie miał zamiaru się nad tym rozwodzić. Dzisiaj zamierzał swoimi umiejętnościami uwodzić tę piękną kobietę, która pojawiła się w jego piekarni. Tylko niedowiarki powiedzą, że się nie da. Oni nie potrafili zrobić takich rzeczy, jak Bancroft.
- Nie, dlaczego? Dobrze jest jak w kuchni ktoś szałowo wygląda. Wypieki się wtedy bardziej starają. - uśmiechnął się do niej żartobliwie sugerując, że niektóre słodkości mają uczucia.
Ciężko powiedzieć, czy w to wierzył. Traktował to bardziej jako żart, ale był przekonany o tym, że w zależności od uczuć, jakie włożymy w swoje kreacje ich smak może być zupełnie różny. Pieczenie miało to do siebie, że oddawało tyle, ile się w nie włożyło emocji. Dlatego jego wyroby były tak cholernie dobre. Dla niego nie była to żadna ucieczka, a pasja i niesamowita przyjemność. Nie mógł się już doczekać kiedy Delilah spróbuje któregoś z przygotowanych przez nich deserów i zaprezentuje mu uśmiech, którego wcześniej nie widział. W swojej pierwszej piekarni miał ścianę dedykowaną uśmiechom klientów, którzy pierwszy raz próbowali jego wypieków. Była furorą, ale w tak dużym mieście jak Paryż nie było na tyle czasu by kontynuować tradycję.
- A jeszcze lepiej smakuje. - odpowiedział z pewnym siebie uśmiechem krzyżując ręce na piersi.
Z przyjemnością oglądał jak kobieta pochyla się nad każdym kolejnym kremem czy ciastem by napawać się ich aromatem. Dzisiaj postarał się trochę bardziej niż zazwyczaj, skoro miał po raz pierwszy od lat gościa w kuchni. Na szczęście wyglądało na to, że dziewczyna potrafi docenić jego starania, więc już na początku uniknęli nieprzyjemnego rozczarowania.
- Wszystko zależy od użytych składników. Na szczęście tutaj też można dostać naprawdę świetnej jakości wanilię, cynamon, kokos oraz inne przyprawy. Chociaż masło nadal sprowadzam sobie z Francji. Siła przyzwyczajenia. - zaśmiał się cicho rozkładając ręce - Nie tylko zapachem. Poczekaj aż poczujesz wszystkie smaki. W połączeniu z cukrem potrafią być iście uzależniające. - puścił jej oczko z rozbawionym uśmiechem.
Oczywiście to nie była jego metoda na utrzymanie swoich klientów. Brzydził się zagrywkami na dużą ilość cukru, on używał go naprawdę mało, chyba, że szło o karmel. Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć.
- Ja byłem całkiem skupiony... - spojrzał na nią wymownie zjeżdżając wzrokiem na jej kostium zanim z filuternym uśmiechem wyciągnął z zaplecza jedną ze swoich kurtek - Myślę, że to wystarczy. Będzie trochę za duża, więc nie powinnaś sobie niczego pobrudzić. - podszedł bliżej pomagając jej ją założyć przytrzymując też jej włosy.
- Kiedy tworzysz nowy deser musisz przede wszystkim pomyśleć o tym, co chcesz nim przekazać. Jakieś wspomnienie? Myśl? Kiedy już zdecydujesz w głowie powinny zacząć układać ci się smaki, które to wyrażą. Ja z tym oczywiście pomogę. - uśmiechnął się przechodząc na drugą stronę blatu - O czy myślisz? - spojrzał na nią zaintrygowany.

Delilah Hammond
sumienny żółwik
Way
Cukiernik — Le Coin De Paradis
28 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause they're just girls breaking hearts; eyes bright, uptight, just girls
#9

Czas w cukierni mijał Joy dziś dość zwyczajnie. Od początku jej zmiany klientów było raczej niewielu - ominęła przerwę śniadaniową, kiedy to pojawiał się ruch, następny będzie dopiero w porze lunchu. Zdążyła wypucować już wszystkie półki i blaty, które zresztą wcale nie były brudne, a teraz ustawiała wypieki tak, by prezentowały się jak najlepiej. Ta część pracy nawet jej odpowiadała, bo mogła się wykazać swoimi artystycznymi umiejętnościami i z dumą oglądać potem ich efekt. Generalnie jednak nie przepadała za staniem na kasie. Zdecydowanie bardziej wolała pracę na zapleczu - dobieranie składników, wyrabianie ciast, pieczenie, dekorowanie. Niestety, nie mogła tego robić cały czas, bo ostatnio brakowało im sprzedawców - nie mówiąc już o tym, że szef by tak bardzo zajęty swoim życiem, że zostawił na jej głowie wszystkie obowiązki i o ile na początku przynajmniej odpowiadał jej na pytania, kiedy potrzebowała pomocy, o tyle teraz rzadko udawało jej się do niego w ogóle dodzwonić, a jeśli już osiągnęła ten sukces, to był tak bardzo nierozgarnięty, że nawet nie potrafił jej pomóc. W związku z czym niemal cały biznes został na jej biednej, tlenionej głowie, a ona tylko modliła się, by jak najszybciej ktoś odpowiedział na jej ogłoszenie o pracę. Mogła być tak elastyczna, jak tylko było trzeba, choćby miał to być nastolatek dorabiający sobie wieczorami, po szkole i wszelkich korepetycjach. Nie wierzyła, że nikt nie był chętny... ale też wystawiła to ogłoszenie dopiero kilka dni temu, po tym, jak kolejna próba nawiązania kontaktu z Carterem spełzła na niczym i Joy podjęła decyzję o... podjęciu decyzji samodzielnie. Właśnie tak.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwoneczek sygnalizujący pojawienie się klienta. Od razu posłała w tatą stronę szeroki uśmiech, jeszcze zanim w ogóle dostrzegła, kto raczył złożyć jej wizytę. Odstawiła paterę z torcikiem, który właśnie umieszczała na przeznaczonym dla niego miejscu, po czym podeszła do lady, by móc tam obsłużyć... kuzynkę. Na widok Leonie Joy nieco się zdziwiła (choć coś świtało jej w głowie, że miały jakiś biznes, ale nie potrafiła sobie jeszcze przypomnieć żadnych szczegółów), nie zmniejszyło to jednak jej uśmiechu, bo choć dzieliło je kilka lat, to Joy odkąd pamięta, darzyła Leo sympatią. Nawet, kiedy na długi czas straciły kontakt, to młodsza Turner zawsze dobrze wspominała tę starszą.
- Cześć - przywitała się ochoczo. - Co cię sprowadza w moje smaczne progi? - zaśmiała się, rozbawiona własną grą słów, bo oczywiście żarcik był to przedni. Wbiła wyczekujący wzrok w kuzynkę, gotowa zaoferować jej wszystkie najsmaczniejsze ciastka, jakie dziś zostały wystawione na sprzedaż.

leonie turner
christmas time
Joy
brak multikont
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
outfit

Czasem zachodziła do cukierni z Tessie, ale zdecydowanie częściej wolała unikać tego miejsca, zwłaszcza odkąd pracowała tam blondwłosa dziewczyna. To głupie, ale Leonie tak bardzo starała się od długiego czasu odciąć od ojca oraz wszystkiego co z nim związane, że zdecydowała się na wiele paranoicznych kroków. Między innymi taki. Ostatecznie jednak Turner nie należała do urodzonych cukierników, a piąte urodziny Tessie musiały być idealne. Wolała więc nie ryzykować, że nie da rady ze wszystkimi zachciankami córeczki, których było całkiem sporo na liście... Tak długo nic Leo nie wychodziło, że chociaż to chciała dopiąć na ten przysłowiowy ostatni guzik. Potrzebowała więc pomocy z wypiekami, o wiele bardziej profesjonalnej, niż ta pochodząca od jej matki. Pani Turner zajęła się zamówieniem, ale pozostało je opłacić. I tym już Leonie zajęła się osobiście, pomiędzy spotkaniami na mieście, tuż po imprezie urodzinowej, która pomimo wszelkich starań nie była tak idealna, przynajmniej z perspektywy dorosłych. Dzieci były zachwycone. Teresa była zachwycona. I to poniekąd musiało Leo wystarczyć.
Liczyła na łut szczęścia, że dziś tu Joy nie będzie. Niestety, jakiekolwiek powodzenie opuściło Leonie chyba już dawno i jedyne na co mogła liczyć to kolejne wpadki oraz sytuacje, których wolałaby uniknąć. Tak jak spotkanie sam na sam z kuzynką, które właśnie się rozpoczęło. Pusta cukiernia, nic dziwnego to środek dnia, one dwie na małej powierzchni, co stwarzało pozory intymności. Leonie naturalnie obawiała się więc jakiejś większej próby rozmowy niż jedynie załatwienie płatności, która była do uregulowania. Cholera.
-Dzień dobry - Leo wcale nie powiedziała tego złośliwe, to zwykły odruch. Weszła w końcu do miejsca oferującego swoje usługi, i w ogóle nie wypatrzyła przez szybę Joy. I nie, nie rozważała wycofania się, a skąd... -Moja mama ostatnio zrobiła całkiem spore zamówienie, chciałam zapłacić rachunek - nie wdawała się w szczegóły na jaką okoliczność zamówienie zostało złożone, nie dodała nic o zachwycie wszystkich obecnych gości, zwłaszcza najmłodszych. Nic. Jedynie niezbędne informacje, by mieć to jak najszybciej za sobą. Zdecydowanie Leonie nie oczekiwała żadnej prezentacji dzisiejszych wypieków, nie byłą tym ani odrobinę zainteresowana. Ani żadną dłuższą rozmową. I chyba podkreślało to idealnie, że tuż po przedstawieniu celu tej wizyty Turner sięgnęła do torebki po portfel. Byle jak najszybciej mieć to za sobą.

Joy Turner
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Cukiernik — Le Coin De Paradis
28 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause they're just girls breaking hearts; eyes bright, uptight, just girls
Joy nigdy do końca nie rozumiała, co tak naprawdę się wydarzyło, że kuzynka nagle tak się od nich odsunęła. Oczywiście, nie była wplątywana w sprawy dorosłych kiedy była dzieckiem, a jedynie ledwo obiło jej się o uszy, że wujek Turner nie najlepiej sprawdził się w roli ojca i męża, ale jej zdaniem zdecydowanie nie był to argument, dla którego pani Turner i Leonie miały zniknąć z ich życia. Zwłaszcza, że jej rodzice wcale nie utrzymywali zażyłych kontaktów z wujkiem. Najwidoczniej miał ważniejsze sprawy, niż jakakolwiek rodzina. Joy jednak to wszystko dotyczyło najmniej z nich wszystkich, zatem nie mogła pojąć, dlaczego jest traktowana w taki sposób. Już od samego wejścia uderzyło ją, że tym razem wcale nie będzie inaczej. Nie spotykały się z Leonie często, może raz kiedyś wydawało jej się, że widziała kogoś podobnego, kto akurat wychodził z cukierni, ale nie mogła mieć pewności. Częściej przychodziła tu ciocia z, jak Joy zdążyła się już dowiedzieć, małą Tessie. Może nie tworzyły zażyłej rodzinki, ale przynajmniej nie traktowały jej, jak całkiem obcej osoby, albo co gorsza takiej, do której mają jakieś pretensje.
- Och, tak! Oczywiście, pamiętam, tort i inne urodzinowe smakołyki - uśmiechnęła się, trochę mniej radośnie, niż wcześniej, ale jeszcze próbowała robić dobrą minę do złej gry. Wyciągnęła spod lady notatnik, w którym miała zapisane wszelkie większe transakcje i gdy już odnalazła tę konkretną, zaczęła od razu nabijać ją na kasę. Nie zamierzała na siłę trzymać tu blondynki dłużej, niż tamta by tego chciała, ale też milczenie nie leżało w jej naturze. - Czy wszystko smakowało? Goście byli zadowoleni? - zerknęła na kuzynkę, ale tylko na chwilę, żeby przypadkiem nie popełnić żadnego błędu i... Naprawdę cisnęło jej się na usta coś mniej przyjemnego, kiedy Leonie, nawet stojąc tuż przed nią, tak unikała jakiekolwiek interakcji.

leonie turner
christmas time
Joy
brak multikont
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Leonie nie miała do nikogo żadnych pretensji, bo to byłoby dość infantylne ze strony blondynki, gdyby tak było. Ten brak żalu do członków rodziny pana Turnera, jednak nie przeszkadzał samej Leo, by unikać kogokolwiek, kto posiadał jakiekolwiek powiązania z owym mężczyzną. Starała się w końcu nawet w myślach nie określać go mianem ojca, bo sam, na własne życzenie, bardzo dawno z tego prawa oraz przywileju zrezygnował. I ona też bardzo mocno chciała zapomnieć o tym, że ten człowiek istniał, że ją porzucił, że wymazał z pamięci, zaczął inne życie, nie odwracając się, nie tęskniąc za tym, co za nim. Nigdy. Ani przez minutę. A czekała przecież bardzo długo... Za długo. Tak więc, choć to bardzo dziecinne, Leonie odcięła się od każdego, kto mógł mieć jakieś informacje o życiu pana Turnera, bo zwyczajnie, nawet przez przypadek, ona sama nie chciała wejść w ich posiadanie. Skoro on mógł udawać, że jego córka nie istnieje, ona mogła udawać, że ojciec nie istnieje. I są kwita. Powiedzmy. Cierpieli w końcu na tym inni... A sama Leo powinna odbyć taką konfrontację z mężczyzną, by wreszcie uporać się z tym, co od wielu lat ją dręczyło, ale... Właśnie ale... Wciąż miała za mało odwagi. O wiele prościej, mimo wszelkich prób zmian, było jednak trzymać się utartych oraz tchórzliwych schematów. Tak jak na przykład bycie oschłą, lodową królową dla tych, którzy w żaden sposób blondynki nigdy nie skrzywdzili. Tak, jak robiła to właśnie tu i teraz, w tej chwili.
-Tak, zgadza się. Na nazwisko Turner - dodała jeszcze tak idiotycznie, że nic głupszego nie byłaby w stanie wymyślić. Bez szans. Zawstydziła się, czego oznaką był delikatny rumieniec, odwrócony wzrok. Lepiej, gdy nic nie mówiła. Z nerwów Leonie zaczęła stukać obcasem, niekontrolowany odruch, ale boże jak ona chciała usłyszeć już cenę, zapłacić i mieć za sobą to niezręczne spotkanie! albo żeby ktoś wszedł do środka, by czuć mniejszą presję. By wiedzieć, że mają ograniczony czas, a nie jakieś niezidentyfikowane, dłużące się przerażająco sekundy, których nic nie mogło zakłocić... I mogło stać się właściwie wszystko, ale tak naprawdę... To niby czego się bała? Znów, bez sensu. Zero logiki. Westchnęła cicho, spuszczając wzrok, kiedy znów usłyszała pytania kuzynki. -Tak, tak. Dzieciaki zachwycone, a tortu nie starczyło dla spóźnionych gości - przyznała z lekkim uśmiechem oraz całkiem sporą odrobiną wdzięczności w spojrzeniu. Chyba pierwszy, pozytywny gest od wielu, wielu lat w stronę Joy. Cóż... Pomimo tego skomplikowanego przez Leo rodzinnego połączenia, akurat za tę pomoc, która nieważne, że była pracą kuzynki, Turner była wdzięczna. I mogła to okazać, choćby drobnym gestem, jak ten.

Joy Turner
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ