lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Odejdź, odwróć się teraz i odejdź. Powtarza gorączkowo w myślach jak ochronne zaklęcie, by odczynić z siebie urok wszechświata trzymający go w granicach placu zabaw. Walczy tak w tej nierównej walce z nieznaną mu siłą, by przegrać z kretesem - była to przecież iście syzyfowa praca. Mogłam; jej głos tylko to mocniej przyszpila stopy bruneta do podłoża, niewidzialnymi nitkami wiązać go z tym miejscem.
Spoglądając w lśniące w półciemnościach oczy Raelynn z dziwnym niepokojem, starał się odszukać to co niegdyś nie było mu dane uzyskać - odpowiedzi. Gdy zniknęła z jego życia z dnia na dzień, analizował dość chaotycznie możliwe powody niewytłumaczonego odejścia. Czy zrobił coś nie tak? Bił się w pierś, choć nie dojrzał tak naprawdę tego jednego szczegółu; kropli przelewającej czarę goryczy. Zdawał sobie doskonale sprawę z całego wachlarza wad, jakim dysponował, ale nigdy nie krył tych rys przed nikim. A może po prostu uczucie się wypaliło w jej sercu? Tak proste wytłumaczenie, chociaż sama myśl o tym powodowała nieprzyjemny ucisk w górnej części klatki piersiowej. Gubił się - nadal spętany w niewiedzy oraz żalu trawiącym romantyczne dusze od środka.
Wahał się parę sekund, by ostatecznie ponieść sromotną porażkę z własną asertywnością. Doskonale zdawał sobie sprawę, że łatwiej dla wszystkich było po prostu nie skorzystać z tej okazji do zostania tu jeszcze chwilę dłużej. Powoli wyciąga dłoń do trzymanej przez Rae paczki, delikatnie wyciągając z niej jednego papierosa. W taki sposób, by przypadkiem nie trącić jej dłoni - jakby spotkanie ich skór zniszczyłoby ten świat. Spaliło do samych popiołów w goryczy po wyrwanych z korzeniami uczuciach.
- Ja również potem ruszyłem... - Wypowiada słowa powoli, samemu zastanawiając się nad ich sensem. Drugim dnem ukrytym w niby to zwykłej uwadze rzuconej w otaczającą ich ciszę. Kiedyś trwanie w niej wydawało się czymś nadzwyczajnie naturalnym, lecz teraz obawiał się, iż w niej utonie. Niewypowiedziane słowa odbiorą mu oddech, by wił się w tej niewygodnej agonii dwójki dawnych kochanków, którzy teraz dla całego świata mogli wydawać się wyłącznie przypadkowymi nieznajomymi. - ... za miasto - Uściśla i choć nie mijają się te słowa z prawdą, to nie kryły w sobie pełnego przesłania. Och, on sam stojąc tu w objęciach zbliżającej się nocy, nie wiedział, czy naprawdę tego dokonał. Pożegnanie się z pewnym etapem nigdy nie należało do prostych spraw, gdyż nikt nie stworzył do tego instrukcji. Krok po kroku oddalać się od dźwięcznego śmiechu czy ciemnych włosów układających się strumieniami między łaskoczącymi źdźbłami trawy.
A jemu nie dali szansy na zrozumienie oraz wypowiedzenie pożegnalnych słów - ona nie dała.


Rae Ebenhart
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
26 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
We've all been played, we all get hurt

Just take that pain and let that motherfucker burn
Doskonale czuła, że ciężej jej było oddychać, trudniej zmusić klatkę piersiową do uniesień, drżących dłoni do spokoju, a jednak podpaliwszy sam czubek papierosa, zaciągnęła się głęboko dymem, na dłuższą chwilę przytrzymując go w płucach. Chciała mu powiedzieć tyle rzeczy, jednocześnie nie chcąc powiedzieć nic. Rana, którą sama sobie pozostawiła na duszy nosiła jego imię i kiedy słyszała wypowiadane przez Nadira słowa, choć zdawkowe, ta na nowo paliła swoim przeszywającym bólem. Chciała go dotknąć, musiała go dotknąć, a jednocześnie nie mogła tego zrobić, bojąc się zobaczyć w jego oczach niezrozumienie i odrzucenie. To samo odrzucenie, którego się bała, woląc zniknąć bez słowa, bo myślała, że łatwiej będzie w jego oczach zobaczyć zawód, że potrafiła jedną decyzją wszystko przekreślić, niż wzgardzenie, którego była niemalże pewna.
A może oceniła go zbyt surowo, powoli już wszystkich wkładając do tej samej szufladki, przypisując im etykietę tych, którzy będą jej rzucać raczej nieprzychylne spojrzenia. Może on wcale by taki nie był? Jeśli istniał choć cień szansy, że to prawda, chciała tak myśleć, mieć nadzieję i tę nadzieję przypominać sobie, kiedy już tylko ona jej została, a dopóki nie znał wszystkich faktów - mogła trwać w swoim zawieszeniu.
- Tęskniłeś za mną? - zapytała pomiędzy kolejnym zaciągnięciem się papierosem, jak gdyby nigdy nic, jakby drżenie jej głosu, gdy kończyła pytanie, podyktowane było chłodniejszym powiewem wiatru. Zacisnęła usta w ciasną kreskę, czując jak przyspieszone bicie serca pompuje szumiącą krew w jej organizmie, jak chce popchnąć ją choćby o krok bliżej Nadira. - Przepraszam, nie powinnam - uśmiechnęła się smutno, odwracając spojrzenie na niebo nad nimi, wolne od chmur, wyjątkowo rozświetlone światłem gwiazd. - Piękny - wyszeptała, wpatrując się w połowicznie jasny księżyc, który oświetlał ten plac zabaw i ich ciała, zupełnie jakby byli w teatrze, jakby trzeba było ich obecność teraz zaznaczyć, na tej scenie wśród zabawek i wspomnień tego, jak byli szczęśliwi. Czy mogli choć na chwilę odegrać urywek aktu, w którym byli razem szcześliwi?

nadir al khansa
Obrazek
promienny motyl
nata
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Umówili się, że to on odbierze dziś Tessie z przedszkola. Zabierze na jakiś obiad, wspólnie spędzą popołudnie, korzystając z coraz to lepszej pogody. Stresowały się obie chyba tak samo. Mała bała się powiedzieć coś głupiego, żeby tata się nie pogniewał i nie poszedł do swojego nowego domu, a Leonie tak po prostu, bo choć zapewniała córę, że będzie cudownie i nie ma się czego obawiać, bo jest księżniczką tatusia to w rzeczywistości... Nie miała pojęcia czy tak właśnie będzie.
Spóźniła się nieco do parku, ale nie przewidziała, że w Lorne Bay też zdarzają się korki. Zwłaszcza gdy dojdzie do niegroźnej kolizji, bo niby jak w tak spokojnym miasteczku w ogóle mogą zdarzać się jakiekolwiek kraksy na drodze? Wracając jednak do sedna - po dotarciu na wyznaczone miejsce spotkania, Leonie odetchnęła z ulgą, bo zabawa trwała w najlepsze i absolutnie nikt nie zauważył braku jej osoby. Chwilę przyglądała się temu obrazkowi, bez żadnej ingerencji w niego.
Czuła się spokojnie, kiedy obserwowała uśmiechniętego, radosnego Michaela bawiącego się z roześmianą Tessie, która biegała dookoła niego niczym mały źrebak. Byli tacy beztroscy. A Winstona chyba po raz pierwszy od feralnej rozmowy widziała tak zadowolonego. Tęskniła za tym widokiem. Za nim. Za nimi. Za ich rodziną. To co zbudowali nie było kłamstwem, jak mogło być, skoro tyle lat udało im się razem tworzyć niesamowitą więź, bezpieczny dom, w którym ta mała, blondwłosa dziewczynka czuła się wyśmienicie. Nie musieli tego niszczyć. Może ona nie powinna nic mówić Carterowi? Przecież tak było dobrze, żyli przez wiele lat, każde z nich swoim życiem, szczęśliwi... Czy był sens to bardziej skomplikować?
Rozważania Turner przerwała jednak Tessie, która swoimi sokolimi oczkami wypatrzyła mamę i znalazła się przy niej nie wiadomo kiedy, zupełnie jakby znała się na sztuce teleportacji. Leo uśmiechnęła się, kucając, dała córce buziaka i razem z nią dołączyła do Winstona.
-Cześć - przywitała się, uśmiechając się nieśmiało. Nie chciała psuć mu dobrego humoru. Nigdy nie chciała niczego mu psuć. -Chyba macie całkiem niezłe popołudnie, co? - zapytała oboje, przenosząc spojrzenie to na Tessie, to na Micka.
-Rewelacyjnie! - pisnęła Tessie, która wciąż trzymając rękę Leonie, złapała też Michaela za dłoń. Kiedyś miała tak w zwyczaju robić zawsze, teraz miała do tego mało okazji. Turner aż zakuło serce na myśl, że to wszystko przez nią. Przygryzła wargę, ale udawała, że jest ok. -Tatusiu zjemy razem kolację? We tloje? - zaproponowała, wpatrując się w mężczyznę z błagalną miną, a Leonie... Spojrzała wyczekująco na Michaela, bo to wszystko było w jego rękach. Chciał czasu - czekała. Nie napastowała go żadnymi telefonami, ani wiadomościami. Ostatnia kłótnia była intensywna... Oboje potrzebowali czasu. Dostawał więc go na rozmowy z Tessie, ale ona się do niczego nie mieszała. Teraz też nie chciała. Inaczej - wiedziała, że nie może, bo to i tak nic nie da z tak upartym, starym osłem, jakim był Winston. Tylko czy nie za to między innymi go przed laty pokochała?

Mick Winston
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Deweloper — Wszędzie i nigdzie
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
39 i pół puka do mych dróg, prowadzących do niby szczęścia jak Cię żona tak wkręca, że wychowujesz od początku nie swojego bachora. Głowa na karku, w budowania fachu i dachu, przy sprzedawaniu strachu.
[Chapter 6]


Umówili się bo wcześniej Mick nieco sprawę zawalił gdy przeszło halloween a on się spóźnił z tym faktem, ale w zamian to chciał się teraz zrewanżować. Cały dzień, tylko dla niej chciał sobie dzisiaj ustalić, mała była najważniejsza w tym wszystkim, toteż starał się chociaż trochę zachować te pozory. Wszystko było skomplikowane ale jak spędzał czas z małą, to takie nie było wcale, nic a nic. To była inna para kaloszy, taka normalność jakby nic się nie wydarzyło nigdy a po prostu dalej żyli swoim życiem, tylko na przykład Leo pracowała albo on. No ale nic, wykorzystywał czas na zabawę z córką, gonił ją i obserwował jak zjeżdża z tej zjeżdżalni raz po raz, bez utraty nawet na moment siły. Potem huśtawka i chwila odpoczynku, łyk wody i zbieranie jakiś liści czy czegoś. No ogólnie niby coś małego a cieszy oko i Turner mogła chętnie na to patrzyć - w tym właśnie na takiego Winstona, który nie wkurzał się i nie rzucał głupimi tekstami. Beztrosko to wyglądało i dokładnie tak jak dawniej przed tym wszystkim, więc dlaczego był i nadal wisiał w powietrzu jeden wielki problem? No cóż Mick zaczynał mieć jakieś chore wątpliwości ale póki co nie mówił nic głośno i jeszcze (jeszcze!) nic się też nie wydarzyło. Wszystko co dobre szybko się kończy a on nawet nie spojrzał na zegarek, że ich czas dobiega w sumie końca - jego i Tessie. Nie musiał widziec co akurat mała wypatrzyła, doskonale znał ten jej wybuch radości na widok jego czy matki, zawsze po dłuższej przerwie. Małe dzieci były w tym zabawne, bo dla nich chyba rozłąki z rodzicami trwały cała wieczność a nie kilka godzin. Ale mniejsza o to tak naprawdę, sam powoli podszedł do nich, starając się nie zrobić głupoty, wręcz przeciwnie nawet starał się uśmiechnąć.
- Hej, chyba tak. Mała się wybiega aż pewnie padnie potem jak suseł, ale może to i dobrze. Ładna pogoda, świeże powietrze.- starał się brzmieć normalnie i tak też się zachowywał bo przy córce między innymi musiał, ale też nie miał problemu do samej Turner aktualnie. Chyba pobudziło to spotkanie dawne ich wycieczki wspólne, na jedzenie, do parku. Czasami Michael myślał czy nie kupić do tego jakiegoś szczeniaka aby mieli jeszcze większą tą swoją rodzinkę, wszystko jednak spadło aktualnie w przepaść tego co on chciał - w tym marzenie o synu jako takie. Gdy usłyszał prośbę swojej córki, zmieszał się strasznie i w sumie nie miał pojęcia co powiedzieć, na pewno złapał jej dłoń i powoli jakiś taki spacer wspólny rozpoczęli w kierunku wyjścia z parku, które było po drugiej stronie.
- Hmm, no nie wiem. Może zjemy te małe Hot dogi od tego pana co stał z budką przy wyjściu z parku. Tylko wiesz, nie wiem czy mamą się zgodzi, na takie jedzenie. - rzucił ze śmiechem do malej, na którą też patrzył jak na obrazek, jak na najważniejsza osobę w życiu to logiczne. Nie myślał o kolacji i propozycji aby wpaść może do nich, stąd bezpieczniej wybrał otwarty teren, nawet jeśli mieli nie uczyć małej takiego śmieciowego żarcia. Ale hej - mała bułka czy garść frytek az takim złym pomysłem nie było, to też wiedział że Leo się zgodzi, musiała to zrobić. Dla dobra małej byli albo musieli być w stanie się tolerować nawzajem a przy tym też zachowywać tak aby nie zaszkodzic córce. Chociaż to i tak było nieuniknione gdy mieszkali osobno i dalej mieli ciche dni, które nie wiadomo kiedy miały się skończyć i czy w ogóle. Na tą chwilę jednak nie gadali o trudnych sprawach tylko mieli zamiar zjeść coś i spędzić ten czas wspólnie, na co Mick się w miarę zapatrywał, zmieniając nawet to swoje podejście - czyżby jakiś przełom?

leonie turner
sumienny żółwik
Mick Winston
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
-Cieszę się, że mieliście rewelacyjny dzień- podsumowała więc z uśmiechem, chowając wolną dłoń do kieszeni, a drugą mocniej zacisnęła na drobnej rączce. Leonie mówiła szczerze. Rzadko widziała w ostatnich dniach tak radosną Tessie. Może i Michael znalazł dom blisko tego rodzinnego Turner, ale to wciąż były inne mury. Do tego Winston rzucił się w wir pracy, mając naprawdę niewiele czasu na spotkania z córką. Leo nie chciała go za to winić, ale kiedy widziała zranione spojrzenie własnego dziecka nie umiała się gdzieś po cichu nie wściekać... Tak więc dziś... Dziś cieszyła się cholernie, że im się udało, a wszystkie lęki, które towarzyszyły jej przez cały dzień od samego poranka, a właściwie i nocy, były kompletnie nieuzasadnione.
-Nie chcę hot doga, chodźmy do lestauracji! Razem! - zażądała dość zdecydowanie mała dziewczynka, stając zdecydowanie w miejscu. Uniemożliwiła tym samym całej trójce dalszy spacer. A Turner nie podobało się to, że coraz częściej Tessie reagowała w ten sposób, kiedy nie miała czego chciała. Pierwszy raz zareagowała też przy ojcu. To coś nowego. I jednocześnie niepokojącego.
-Hej, Teresho Winston nie można tak... - zaczęła, schylając się w kierunku blondyneczki, ale nie dane jej było skończyć, bo jak widać wybuch córki też nie miał jeszcze finału. Mała wcięła się matce w słowo dość ostro, jak na niespełna pięciolatkę, wyrzucając swoje żale:
-To twoja wina, że tata nie chce iść! Ty go pokrzywdziłaś! - krzyknęła ze szklanymi oczami, zerwała uścisk, zarówno ten, który łączył ją z Leonie, jak i z Michalem i pobiegła z powrotem w stronę placu zabaw, bardzo szybko jak na takiego malucha.
-Ja... Nie... Nie robiła tak wcześniej, Mick... - mówiła oszołomiona, stojąc w miejscu, choć wiedziała, że nie ma teraz czasu na zastanawianie się i sterczenie w miejscu jak kołek. To jednak zabolało. Taka złość od własnego dziecka... Była w większym bagnie niż początkowo myślała i chciało jedynie się jej płakać, ale nie mogła teraz płakać. Musiała być silna. -Tessie! Wracaj! - krzyknęła więc i pobiegła za dziewczynką, a Michael pewnie tuż za nią, by odnaleźć tę małą buntowniczkę i nieco uspokoić. Co jak co, ale ojcem mimo wszystko był dobrym. A przynajmniej się starał, choć wcale nie musiał. Mógł się wypisać. Nie próbować nic. Tessie miała rację, to wszystko było winą Leonie. A mała jeszcze tak niewiele wiedziała z tego wszystkiego... Co będzie, kiedy dowie się wszystkiego? Nawet o tym Turner nie chciała myśleć. Teraz liczyło się to, żeby dogonić małą Winston zanim wpakuje się w jakieś większe tarapaty niż kara od matki za pyskowanie w tak młodym wieku. Biedni rodzice Tessie, kiedy nadejdą jej nastoletnie lata...

Mick Winston
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Deweloper — Wszędzie i nigdzie
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
39 i pół puka do mych dróg, prowadzących do niby szczęścia jak Cię żona tak wkręca, że wychowujesz od początku nie swojego bachora. Głowa na karku, w budowania fachu i dachu, przy sprzedawaniu strachu.
Tak jakoś wyszło, że ten dzień był znośny i to bardzo, mimo braku Turner obok - jakoś sobie poradził z małą i ogólnie chyba w miarę przetrawił to jak wyglądała ta sytuacja. Mała też zdawała się być spokojna i szaleć jak to dziecko, w życiu by nie pomyślał że narodzi się z tego jakiś problem czy konflikt. Przecież było tak dobrze i miło, a tu nagle miało się to zmienić. W sumie Leo sama tych problemów na plecach nie przyniosła, to też chyba wina leżała po stronie ich obojga. Nawet jeśli wierzyli, że wszystko gra i się starali to jednak mała Tessie zaraz spacyfikowala ich dobre wyobrażenie o obecnej sytuacji w ich rodzince. Reakcja małej tak gwałtowna i tak bardzo agresywna, sprawiła że Michael lekko zamarł czy raczej stanął w miejscu jakby osłupiały. Rozumiał, że może być zła i rozgoryczona tym co jej zaproponował a raczej tym jak finalnie się to skończy, że zostanie z mamą a tata sobie pójdzie. Po części rozumiał tą małą duszyczkę ale to jak wybuchła i co zrobiła zaraz po upomnieniu przez matkę, było czymś niewiarygodnym. Miał się odezwać coś powiedzieć ale zanim zdążył to zrobić, mała zrobiła niezłą aferę i odbiegła im z powrotem w stronę placu zabaw. - Cholera. - zaklął pod nosem i ruszył zaraz za Leo w stronę którą pobiegła mała. Nie miała zbyt wielu opcji bo dookoła jedynie dużo drzew no i ten plac. Budka ze zjeżdżalnia i tamta wolna przestrzeń pod nią, było chyba jedynym miejscem gdzie mogła się schronić. Winston przystanął na moment i dłonią zastopowowal swoją małżonkę, przez schylenie się i zajrzeniem do środka, bo logiczne że ich dziecko właśnie tam się skryło, było słychać drobne pociąganie nosem, może cichy płacz - o ile taki istnieje ale tak to sobie wytłumaczmy. - Załatwię to, mam nadzieję że dam radę. Poczekaj tu okej? - zarządal i sam schylił się a potem na czworakach, zajrzał do drobnej skrytki pod zjeżdżalnia, obitą plastikiem i innymi bajerami. Mała Tes, właśnie tam siedziała i na jego widok jeszcze bardziej obróciła się ciałkiem, obrażona jak mała księżniczka. Nie chciał robić hałasu póki co i siłą ją stamtąd wyciągać, toteż po paru głębszych wdechach i wydechach, odezwał się do niej.
- Tessie, nie wolno tak mówić do mamy. Nie wolno się tak zachowywać. Wiesz o tym? - powiedział stanowczym ale jednak na tyle delikatnym głosem, że mała mogła się odezwać albo po prostu się w jego stronę odwrócić czy choćby zerknąć przez ramię. - Mama jest zła! To przez nią nie chcesz z nami być i mieszkać. Jest glupiaa! - zarzuciła młoda, wyraźnie pociągając nosem a przy tym drobna rączką wycierając łzy, które nagromadziły się na małych słodkich policzkach. Az go serce bolało gdy widział jak młoda Turner cierpi i rozumie aż tyle w swoim wieku. Aż ciężko też miał to rozegrać w sposób korzystny dla całej trójki, toteż postanowił byc dyplomatyczny w tym wszystkim.
- Nie mów tak, maluchuuu. Mamy teraz z mamą małą kłótnie, więc zrobiliśmy sobie wakacje aby się nie złościć i nie krzyczeć. Nie lubisz jak krzyczymy, no nie? Więc bądź grzeczna a będzie dobrze, powoli i pomału. Musisz być grzeczna, bo nie będzie kolacji ani nie dostaniesz misia. Tego dużego co zawsze chciałaś. - mały szantaż emocjonalny na dziecku, czasami miał swoje korzyści a sam Mick po prostu szukał sposobu aby ją podejść. Może powinien dać szansę Leo na to? Może był w tym kiepski, ale hej - ostatecznie wyciągnął rękę do swojej córki, z nadzieją ze jednak posłucha go i wyjdzie spod tego czegoś.
- Chodź, bo mamie będzie smutno i wtedy ona będzie płakać. A jak obie będziecie płakać to pęknie mi serduszko, a tego nawet nie da się posklejać, wiesz? - zaczął smutnie i taka też zrobił minę, czy to poskutkowało, nie wiadomo. Na bank ostatecznie, musieli stamtąd wyjść razem, a przynajmniej on chciał teraz wziąć ja na ręce i przytulić do siebie aby poczuła to bezpieczeństwo, że jest i nie ucieknie - nawet jeśli to trudny czas i trochę rzadziej się widują. Może nawet ostatecznie już by się zgodził na tą wspólną kolacje, byle atmosfera stała się przyjemniejsza, dziecko było szczęśliwsze.

leonie turner
sumienny żółwik
Mick Winston
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nie miała wyjścia. Działała na własną córkę niczym płachta na byka. Jedynym sensownym rozwiązaniem było wycofanie się i w środku naprawdę odczuwała ogromną wdzięczność, że Mick chciał się tym zająć. Nie uciekał. Próbował. Nawet jeśli tylko ze względu na Teresę, to mimo wszystko... Pomimo tej bolesnej prawdy ona wciąż była dla niego ważna, a to... To dobrze. To jedyny powód, który dawał jej chwilę oddechu od wszystkich zmartwień, które sprowadziła na siebie swoją przeklętą lekkomyślnością.
Dała tej dwójce swoją małą prywatność. Usiadła na pobliskiej huśtawce. Z całych sił starała się nie rozpłakać oraz nie podsłuchiwać tej rozmowy ojca z córką. Trudno jednak było ignorować ten rozpłakany głos, a także ten spokojny niczym morze bez fal w bezpiecznej przystani. Rozpierała ją duma, może trochę mniej, kiedy próbował przekupstwa, ale ogólnie to tak, była bardzo dumna z Michaela. Nie dawał się wyprowadzić z równowagi, choć przecież mała Winston grała na nerwach obojgu doskonale. I co najgorsze nie odpuszczała schowana w swojej dziecięcej twierdzy. Nie mogli jej winić. A zwłaszcza Leonie nie umiała się na nią wściekać, choć tak cholernie zabolały ją te słowa. I tamta reakcja. Nigdy nie chciała stać się najgorszym wrogiem dla swojej jedynej córki... A doprowadziła do tego dość szybko. Schowała twarz w dłoniach i starała się uspokoić oddech. Było ciężko. Nikt nie uprzedził, że będzie aż tak ciężko. Tym bardziej, że to naprawdę było dobre popołudnie... Takiego pozory stwarzało...
-Nie chcę misia! chce mame i tate! - Tessie jak słychać nie była przekonana do tego szantażu z misiem lub jedzeniem. Miała zupełnie inne pragnienia, które nie tak łatwo było zastąpić pluszową zabawką. W ostatnim czasie dostawała ich sporo od taty, ale one nie zastępowały go w żaden sposób. I nie były tak zabawne jak on. I nie umiały wziąć na barana. To wcale się Teresie nie podobało. Ani trochę.
-To lubisz jeszcze mamę? - zapytała zaskoczona, opuszczając nieco swoją gardę, kiedy Winston wspomniał coś o pękającym sercu, kiedy obie kobiety jego życia miałyby się zalewać jednocześnie łzami. Najwyraźniej to zbiło dziewczynkę z tropu. Bardzo skutecznie zresztą, bo podeszła bliżej niego pod tą dziecięcą konstrukcją. -Jak lubisz nas obie, to choc z nami - powiedziała cichutko, patrząc w oczy mężczyzny swoimi błękitnymi, zapłakanymi i nieco spuchniętymi od łez. Cóż, chyba będzie z niej niezła manipulatorka... Kiedyś. Nie tylko rodzice z nią będą mieli kłopot, ale faceci najwyraźniej też. Może cały świat powinien uważać na mooment, w którym dorośnie i zda sobie sprawę z siły pewnych zachowań. Tak, zdecydowanie.

Mick Winston
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Deweloper — Wszędzie i nigdzie
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
39 i pół puka do mych dróg, prowadzących do niby szczęścia jak Cię żona tak wkręca, że wychowujesz od początku nie swojego bachora. Głowa na karku, w budowania fachu i dachu, przy sprzedawaniu strachu.
No cóż, nie mógł jej zostawić samej z problemem, bo przecież od tego są oboje rodzice, a nie tylko i przerzucanie się odpowiedzialnością. Nie chciał wyjść na totalnego kutasa, co się nagle przestanie interesować dzieckiem, bo wyszło że niego. Problem, że przez te cztery długie lata ją zaakceptował, od pierwszego momentu gdy zobaczył małą główkę i ciałko, to ją pokochał też. I w końcu obudził się w nim instynkt rodzicielski, to też juz całkiem zwariował i chyba też za bardzo młodą rozpieszczał. Potem właśnie takie sytuacje wychodziły, że chciała wszystko mieć co wymyśliła w tej głowie, a to tak też nie działało. Jako ten rodzic, musiał jej to jakoś wyjaśnić i nawet jeśli kiepsko mu szło a mala się stawiała, to nie dał jej wygrać i powtarzał stanowczo co i jak. Liczył że się uda, ale zawsze uważał że chyba Leo jest w tym lepsza, jakoś bardziej umiała w negocjacje - chyba. Tak czy inaczej walczył o to aby ugrać coś w tym starciu i nie dać się małej kobiecie, tak trochę jak nie dał się tak łatwo jej matce, ale to inna para kaloszy. Nie co go zbiło z tropu to jej wołanie, że nie chce misia. W sumie to dobrze, że rosła i już nie było tak prosto jej coś z głowy wybić za pomocą słodyczy czy zabawek. Zmarszczył więc brwi i zmienił trochę to podejście do sytuacji, nawet jeśli nie chciał czegoś mówić a było to i tak prawdą. Po prostu nie chciał aż takiej robić nadziei bo nie umiał przewidzieć czy w dalszej fazie życia się to nie spierdoli, ale okej.
- No przecież nas masz głuptasku... Hej! Nie zniknąłem, tylko masz mnie ciut mniej, ale to jest życie. Jak dorośniesz to dopiero nie będziesz chciała staruszka widzieć. - rzucił ni to w żarcie ni to na poważnie, smyrając jej policzek, aby się nieco trochę uspokoiła. Oczywiście jej pytania były ciężkie, cholernie ale musiał to udźwignąć na klatę, bo przecież to nie tak że wybił sobie z głowy Leo całkiem. Nadal ją kochał i nadal pewnie uparcie to wypierał z głowy - w sensie całe zajście z tym zamieszaniem wokół ojcostwa itd.
- No lubię, lubię.. - mruknął i pewni jak podeszła bliżej to ją złapał w swoje ramiona, szczelnie ją utuając i dając małego buziaka. Niby zwykły przytulas a jednak zmiękł na tyle aby no już odpuścić i się zgodzić bez robienie kolejnych scen, dla dobra dziecka i sytuacji która była.
- No już pójdę, ale nie wiem czy zasłużyłaś wiesz? Mama jest teraz przez Ciebie bardzo smutna i może się nie zgodzić na kolacje. Ładnie przeproś i ją ucałuj! - mruknął do jej małego uszka, które też ucałował i jakoś tak wyszło że zaczął się wycofywać z tamtej miejscówki, na kolanach bo jednak był sporym bykiem jak na takie małe dziecięce zakamarki. Za nim powoli też i mała się wyczłapała, którą ostatecznie puścił już z objęć, a jedynie trzymał jej rękę. No oczywiście, że liczył że się dziecko zreflektuje i przeprosi mamuśkę za to niegrzeczne zachowanie. I w sumie to aktualnie Leo miała w garści temat ze wspólną kolacją, bo Michael jak widać się udobruchał i coś obiecał więc aktualnie wszystko mu było jedno, byle mało zadowolić i dać jej to poczucie, że mimo przebojów, gór i dołów - są to rodziną wciąż.
- Leć przeproś. - zarządził gdy powoli się podniósł na nogi, gdy już wylazł z tej dziury i się otrzepał w miarę z brudu i innych takich niewidzialnych pyłków. Puścił rękę małej i zachęcającym gestem nakazał jej aby poleciała i przeprosiła jak należy matkę, bo jak nie to nici z kolacji wspólnych czy dalszej zabawy w dniu dzisiejszym.

leonie turner
sumienny żółwik
Mick Winston
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Tylko dla Tessie to tak nie wyglądało, że dalej miała ich oboje. Pomimo pozornego przyzwyczajenia do tego, że któregoś z rodziców nie ma w domu, np. przez tydzień, częściej Michaela mimo wszystko, bo Leonie ciężko było się rozstawać z małą i bardzo ograniczyła życie zawodowe, to mimo wszystko... Ta przeciągająca się nieobecność, to zdecydowanie nie było to samo. Trudno też było tak małej istotce jakoś to sobie racjonalizować. Tłumić tęsknotę. Zwyczajnie blondyneczka nie umie tego jeszcze robić, bo jest dopiero dziewczynką, która uczy się okazywać emocje. I wcale nie podoba się jej, że tak dużo złych odczuć w ostatnim czasie ma. Ani ten brak taty. Nie chciała tego. Ani nikogo zasmucać. Po prostu... Nie odnajdowała się w tej rzeczywistości, pozmienianej i kompletnie bez sensu...
Zawstydzona słowami ojca nieco niechętnie, ale wyszła z nim ze swojej kryjówki. Nie chciała być niedobrą dziewczynką, która nie zasługuje na wspólną kolację z rodzicami, bo robi sceny w parku... Tylko czy w ogóle cokolwiek co od nich dostawała powinno być jakkolwiek warunkowane? Mieć jakieś zasady? Wtedy tak, później nie? To przecież normalna rzecz... Nic wyszukanego, ani wydumanego. Jolene z grupy miała to wszystko codziennie. Czemu ona nie mogła? Tak po prostu?
Mimo swoich lęków, ociągając się niemiłosiernie, podeszła do blondynki siedzącej na huśtawce i złapała ją swoimi malutkimi rączkami. Leonie podniosła wzrok na córkę, uśmiechając się blado. W oczach Turner widać było ogromny ból, smutek oraz zawstydzenie wymieszane z obawą. Nie chciała zawieść córki, a zdawała sobie sprawę, że jeszcze nie raz tak będzie. Czy to zawsze będzie tak trudne?
-Mamo, przepraszam... - powiedziała cicho, ale szczerze. Turner w odpowiedzi po prostu przyciągnęła do siebie Tessie, zamykając w mocnym uścisku.
-Też cię przepraszam, kochanie - wyszeptała cicho, bo wiedziała, że to jej kłótnia z Michaelem to wszystko sprowokowała. Może za mało rozmawiała z Tessie. Może za mało jej tłumaczyła. Leonie miała do siebie pretensje. Całkiem możliwe, że potrzebowała takiego mocnego momentu, by nieco więcej uwagi poświęcić małej. Takiej prawdziwej, a nie powierzchownej. W końcu Leo zdawała sobie sprawę, że musi powoli zacząć przyzwyczajać Teresę do tego, że będą we dwie. Może trzy z babcią, jeśli faktycznie u niej zostaną, ale na razie jest im tam, przecież całkiem dobrze. Winston nie chciał wracać. A Turner wiedziała, że go do tego nie zmusi. Tak, chyba powoli Leo dochodziła do wniosku, że nie ma sensu być upierdliwym wrzodem... Najwidoczniej ich miłość nie była wystarczająca, by mógł wybaczyć jej zdradę sprzed lat. I musiała to zaakceptować.
-Chodź - mruknęła i podniosła się, razem za rękę podeszły do Winstona. Tessie niecierpliwie przebierała nóżkami, co przypomniało Leonie o co w ogóle była ta kłótnia. -Może zjemy w Beach Restaurant? - zaproponowała nieśmiało, spoglądając na Michaela. Kiedy mężczyzna kiwnął głową skierowali się powoli w stronę auta mężczyzny, żeby móc tam się udać. Zresztą auto Turner wciąż było nieczynne i w naprawie, musiała sobie radzić bez niego, ale nieważne. Gdzieś pomiędzy usadzaniem Tessie, a wsiadaniem do auta, musnęła mimo wszystko dłoń Winstona we wdzięcznym uścisku i cicho powiedziała dziękuję. Bo naprawdę wiele to dla niej znaczyło, że chciał wciąż być ojcem. Choć nie zawsze to było łatwe, a on miał pełne prawo wypisać się z tego obrazka na dobre.

Mick Winston
// ztx2 tu
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
opiekun motyli — abs
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Z zawodu opiekunka motyli, z powołania chodząca katastrofa od kilku lat zauroczona najlepszym przyjacielem, który w ogóle jej nie zauważa, ale niewykluczone, że przypadkiem zmajstrował jej dziecko, ups.

Ostatnio jej życie wywróciło się do góry nogami, a ona nie miała bladego pojęcia w jaki sposób temu zaradzić. Nie czuła się dobrze, co jednak nie miało wiele wspólnego z porannymi mdłościami, które jeszcze szczególnie jej nie doskwierały. Rzecz w tym, że wadziła jej własna głupota, na skutek której znalazła się w szalenie irracjonalnym położeniu. Bo nie, Verde wcale nie zamierzała zostać mamą, a już na pewno nie zaplanowała sobie tego, aby zajść w ciążę w czasie, w którym nie będzie nawet pewna tego, kto był ojcem jej dziecka. Nie planowała również uwodzić swojego przyjaciela, który do niedawna był mężem jednej z jej najlepszych koleżanek, która na domiar złego wcale go nie zdradziła. Szczerze? W ciągu ostatnich dni jej umysł przyswoił tak wiele szokujących informacji, iż nadal nie do końca za nimi nadążała i chyba wcale nie chciała nadążać, prędko dochodząc do wniosku, że potrzebowała od tego ucieczki. I tym razem nie zamierzała pakować się na nowo w relacje, albo raczej przygody, które znów mogłaby przypłacić czymś ważnym dla siebie. Potrzebowała rozproszenia, ale takiego, które naprawdę sprawiłoby jej przyjemność. I właśnie wtedy, kiedy o tym myślała, na ekranie telefonu pojawiło się imię Woodswortha, który okazał się jej wybawicielem.
Lubiła spędzać z nim czas, choć nie wiedziała tak właściwie dlaczego. W młodości przyjaźnili się, a później ich drogi się rozeszły, przez co Verde nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek się skrzyżują. Tak się jednak stało, a ona ze sporym entuzjazmem podchodziła do ich kolejnych wyjść, a przynajmniej tak sprawy miały się, dopóki nie założyła, że ją i Westona mogłoby połączyć coś więcej. Szybko została sprowadzona na ziemię, a jednak na moment wycofała się z tego, co działo się między nią a Thadeusem – cokolwiek to tak właściwie było. Bo nie, nie analizowała tego i nie zastanawiała się też szczególnie nad tym, jakim rodzajem sympatii go darzyła. Po prostu starała się razem z nim nadrabiać stracony czas i wyskakiwać w miejsca, które im obojgu wydawały się ciekawe. I właśnie tym sposobem dzisiejszy wieczór spędzili na testowaniu nowej knajpki z sushi, którą Hillbury była zachwycona. No, prawie, ponieważ jedna z potraw pozostawiała nieco do życzenia, ale i tak bawiła się dobrze. Chyba dlatego nie chciała zbyt szybko kończyć tego wieczora i kiedy ich nogi same skręciły w kierunku placu zabaw, na którym bawili się jako dzieci, bez wahania zatrzymała się tam na dłużej, siadając na jednej s huśtawek. - Pamiętasz jak w czwartej klasie z niej spadłeś i nabiłeś sobie tego gigantycznego guza? Moja mama wmówiła mi wtedy, że wyrośnie ci trzecie oko. Przez tydzień bałam się z tobą bawić - przyznała z rozbawieniem, choć wbrew uśmiechowi, który plątał się po jej twarzy, wcale nie kłamała. Jako dziecko bardzo skutecznie pozwalała na to, aby ktoś inny wmawiał jej głupoty, a później strasznie to przeżywała. I kiedy okazało się, że Thadeus wcale nie zostanie cyklopem, było jej przez to ultra głupio, dlatego później przez tydzień podrzucała mu do szafki ciasteczka.

Thadeus Woodsworth
ambitny krab
Magda
lorne bay — lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Szukając własnej drogi, nieoczekiwanie porzucił karierę ekonomisty, by gasić pożary w Lorne Bay.
Jego życie dla odmiany w krótkim czasie porzuciło zbędne komplikacje. Przez ostatnie miesiące z zaangażowaniem poświęcał się bowiem szaleńczej misji, która to na celu miała odnalezienie pani randki, jego sympatii poznanej podczas kilkuminutowych spotkań w ciemno organizowanych przez jedną z okolicznych kawiarni. Gdy jednak doczekał się happy endu i przyszło mu po raz kolejny wpaść na wspomnianą już niewiastę, to czar prysł. Widać kwadrans, który tak żywo nosił w pamięci, nijak się miał do rzeczywistości. Cóż, czasami romantyzm powinien zostać pozostawionym tylko i wyłącznie na cele realizowania filmowych scenariuszy. Codzienna proza życia nie zawsze jest tak przychylna nierealnym fantazjom szalonego strażaka.
Tak czy inaczej, z rozczarowaniem uporał się szybko, czemu bez dwóch zdań przyczyniła się Verde. Było to o tym zaskakujące, że z tak długim stażem znajomości tak naprawdę od niedawna zaczął dostrzegać brunetkę w nieco inny sposób. Jako dzieciaki byli ze sobą naprawdę blisko, lecz czas nie był szczególnie łaskawy i sprzyjający długoletniej przyjaźni toteż Thadeus nie krył zaskoczenia, tym razem tego z gatunku pozytywnych, gdy po latach wpadli na siebie w sklepowej kolejce. Kto by przypuszczał, że kompletowanie tygodniowych sprawunków może okazać się tak odkrywcze.
Mimo upływu lat zasadniczo wciąż dogadywali się tak, jak gdyby niewiele się zmieniło. Jest coś urzekającego w relacjach z czasów beztroskiego dzieciństwa, ta doza sentymentu i wspomnień, której nie da się podrobić. Każde kolejne spotkanie z brunetką sprawiało, że naprawdę stawał na nogi. Podczas ich rozmów momentalnie zapominał o doskwierających mu problemach, o codziennych bolączkach i frustracjach. Było po prostu miło, a ten stan zdarzało mu się przeżywać coraz rzadziej. Na ten moment nie zaprzątał sobie głowy szufladkowaniem ich znajomości żaden sposób. Raz, że nie było to w jego stylu a dwa, że na ten moment wszystko było tak świeże, że wolał pozwolić pewnym sprawom toczyć się we własnym rytmie.
-Pamiętam, było mi wtedy bardzo przykro. Przez tydzień musiałem nosić paskudny daszek ojca, bo tylko on jako tako maskował tego giganta.- skrzywił się, bo doskonale pamiętał, jak desperacko zacieśnił wtedy więzy, z każdą mrożonką, którą znalazł w domowym zamrażalniku. Groszek? Szpinak czy Kalafior? Bez znaczenia, ważne by choć na chwilę uśmierzyło ból w tej głupiutkie łepetynie. - To także pamiętam. Odrzuciłaś człowieka w potrzebie. Obiecałem sobie wtedy, że gdybyśmy grali w Titanicu, a ja miałbym dwie tratwy, ty płynęłabyś wpław.- skrzywił się mimowolnie, bo co tu dużo mówić zawistny był z niego młokos. Przez kilka dni najpewniej został przez Verde skazany na podwórkową banicję i musiał zadowolić się zabawą w towarzystwie dzieciaków, którym zazwyczaj oferowano rolę drzewa lub krzewu w szkolnych przedstawieniach. Tak, więc rychłe przeniesienie na margines społeczny dziecięcego półświatka musiał odreagować, złorzecząc przyjaciółce podczas oglądania wraz z matką jej nowego ulubionego romansidła z Kate Winslet w roli głównej.
Verde Hillbury
ambitny krab
e.
opiekun motyli — abs
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Z zawodu opiekunka motyli, z powołania chodząca katastrofa od kilku lat zauroczona najlepszym przyjacielem, który w ogóle jej nie zauważa, ale niewykluczone, że przypadkiem zmajstrował jej dziecko, ups.
Szkolne znajomości miały to do siebie, że z biegiem lat stawały się już wyłącznie wyblakłym wspomnieniem. Verde jak przez mgłę kojarzyła to, jak kilkanaście lat temu w szkolnych ławkach zawiązywała przyjaźnie na śmierć i życie, a także ślubowała swoim koleżankom, że ich znajomość przetrwa wieki. Miały być druhnami na swoich ślubach, odwiedzać się na studiach, a na stare lata żyć w sąsiadujących ze sobą domach tak, aby mogły w każdej chwili skorzystać z towarzystwa tej drugiej. W ciągu swojego niespełna trzydziestoletniego życia takich bliskich przyjaciółek miała już krocie, ale z żadną z nich ten kontakt nie przerwał. Urywał się on na różnych etapach jej życia, a dopiero te relacje, które nawiązała będąc już trochę starszą, przetrwały próbę czasu. O inne teraz już nawet nie próbowała walczyć ani zabiegać, ponieważ tak jak inni, miała swoje życie i to właśnie na nim starała się skupiać.
Nie oznaczało to jednak, że części wolnego czasu nie mogła poświęcić na odnowienie znajomości, która kiedyś była dla niej naprawdę istotna. Thadeus w przeszłości był dla niej tym rodzajem druha, który towarzyszył jej we wszelkiego rodzaju przygodach, włącznie z tymi, które rzekomo dla dam nie były stworzone. Rzecz w tym, że Verde jako dziecko bardzo daleko było do damy – ot, niesforna chłopczyca, która przez cały czas długie warkocze miała w nieładzie, a na kolejnej parze ogrodniczek wyrwała dziurę wspinając się na coraz to większe drzewa. Z biegiem czasu spoważniała, dorosła i nieco przychylniej spoglądać zaczęła na swoją kobiecą naturę. Teraz rzeczywiście dało się w niej dostrzec ten dziewczęcy urok, którego przed laty mogło jej brakować, a jednak dawne szaleństwo wcale jej nie opuściło. Gdyby było inaczej, obecnie nie znajdowałaby się w sytuacji aż tak beznadziejnej, w jakiej była. Co gorsze, musiała teraz poradzić sobie z nią na własną rękę.
Zaśmiała się mimowolnie, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Nie miała pojęcia dlaczego, ale w jego towarzystwie uśmiech nie schodził jej z twarzy, nawet teraz, w obliczu ogromu własnych problemów, przy nim umiała być wesoła. - To okropne! - pisnęła i szturchnęła go lekko w ramię, a jednak jej mina dość wyraźnie zdradzała, że i to niemożliwie ją bawiło. Musiała jednak przyznać, że jako dzieciak była naiwna – zdecydowanie nie powinna pozwalać swojej matce wrobić się w takie głupoty, bo przez to straciła tydzień, który mogli spędzić na budowaniu wspólnie nowych wspomnień. - Wtedy było jakoś fajniej, co? Nie trzeba było przejmować się pracą, szkołą, niczym. Tylko guz na głowie mógł okazać się kłopotliwy - przypomniała znowu, kątem oka zerkając na bruneta z rozbawieniem. Niczego nie była w stanie poradzić na to, że dokuczanie mu w ten niewinny sposób sprawiało jej jakąś przyjemność i, dopóki odpowiadało również jemu, nie zamierzała prędko z tego zrezygnować.

Thadeus Woodsworth
ambitny krab
Magda
ODPOWIEDZ