stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Feminizm, ekologizm, aktywizm. Inne -izmy również wchodziły w grę, jeśli dzięki temu Jermaine mógł na trochę wyrwać się z farmy od jęczenia dziadków i poznać innych ludzi w swoim wieku. A szczególnie wtedy, gdy mógł przy okazji spędzić trochę czasu z pewną uroczą i śliczną ciemnowłosą dziewczyną o tak intensywnie niebieskich oczach, że nawet najczystsze wybrzeże mogło się schować przed głębią tych tęczówek!
A właśnie o wybrzeże dzisiaj rozchodziło! Grupa tutejszych “zielonych przyjaciół”, jak sami siebie nazywali, organizowała wielkie sprzątanie miasteczka i okolic. Jerry miał gadane. Chociaż organizatorzy rozdawali przydziały losowo, w zależności od zapotrzebowania, Lyons zakręcił się tak, aby znaleźć się w jednej grupie z panną Harding na sprzątaniu plaży. Na początku - dla niepoznaki, wiadomo, żeby nie było, że przyszedł tam specjalnie dla niej, nawet jeśli tak prezentowała się rzeczywistość - kręcił się ze znajomą mu dziewczyną, która kupowała od dziadków wełnę i owcze mleko. Ale wraz z postępem sprzątania plaży zbliżał się coraz bardziej ku Marianne, aż wreszcie zagaił o jakąś pierdołę, z której od słowa do słowa zaczęli rozmawiać o sobie i opowiadać różne przygody ze swojego życia. Niestety, Harding to zdecydowanie nie była jego liga, nie robił sobie wielkich nadziei, ale mógł przynajmniej pogadać, prawda? Zwłaszcza, że dziewczyna oprócz ładnego wyglądu oferowała także niezwykle wyjątkowy charakter oraz niepospolity umysł, którego wnioski w trakcie różnych rozmów nie raz i nie dwa zadziwiały Jerry’ego swoją prostotą oraz trafnością. Nawet nie zauważył, kiedy ich worki się zapełniły, bo jeden temat płynnie przechodził w drugi, a po całym wydarzeniu jeszcze przez jakiś czas spacerowali po wysprzątanej już plaży. Weszli nawet na pomost dla żaglówek, żeby na chwilę usiąść i pomoczyć nogi w wodzie, kiedy nagle…
- Wow, patrz! - złapał ją podekscytowany za przedramię i wskazał na zbliżające się w ich kierunku dwa delfiny, które podpłynęły wystarczająco blisko, że po wejściu do wody można było je pogłaskać. - I to jeden z powodów, dla których kocham australijskie plaże dużo bardziej niż te europejskie czy amerykańskie - powiedział ściągając przez głowę koszulkę i jednym chlupnięciem zeskoczył z pomostu prosto do wody, pod którą zniknął na chwilę, żeby wynurzyć się z pluskiem. Odgarnął mokre włosy z twarzy, a woda sięgała mu do połowy klatki piersiowej, ale stabilnie stał na dnie. - Chodź, śmiało, są oswojone i bardzo towarzyskie! - powiedział ze śmiechem, kiedy delfin trącił go swoim nosem - dziobem/pyszczkiem/cokolwiek mają delfiny - w łydkę.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jermaine Lyons.
Mężczyzna intrygujący, mężczyzna tajemniczy, mężczyzna zagadkowy. Nic dziwnego, że od pierwszego, co prawda dość dziwnego, spotkania nie mogła wyrzucić go z głowy. Myślała o jego oczach, które tak świdrowały ją za każdym razem, jakby chciał dotrzeć do jej duszy. Ale podczas żadnego spotkania nie zrobił niczego, co jednoznacznie pokazałoby jej, że jest zainteresowany. Nie próbował się do niej zbliżyć, nie próbował zaprosić ją na randkę, nie próbował jej pocałować. Tylko ze sobą rozmawiali, dokładnie tak jak dzisiaj, i chociaż było to niezwykle ciekawie i sama nie wiedziała kiedy uciekał jej czas, ale wciąż czuła… tremę? Zdecydowanie była to trema, bo kompletnie nie wiedziała, co ten chłopak sobie o niej myśli.
Uśmiechała się uroczo, gdy siedzieli na pomoście i z zachwytem obserwowała horyzont. Ona dokładnie za to samo kochała to miejsce; cisza, która część ludzi dobijała i nudziła, ją inspirowała i pomagała doładować akumulatory. Uwielbiała ocean, ale zupełnie inaczej niż reszta. Marianne nie pływała. Zawsze czuła ogromną pokorę wobec tego żywiołu i jedynie mocząc stopy na bezpiecznym brzegu obserwowała rozbijające się fale.
- Właśnie dlatego przychodzę tutaj wieczorami, biorę matę i ćwiczę jogę nad brzegiem. Szum fal, znikające za horyzontem słońce a potem gwieździste, czyste niebo. Chyba nigdzie nie widać tak dobrze gwiazd – uśmiechnęła się zanim Jerry podniósł się ze swojego miejsca. Gdy to zrobił, obserwowała go ze zdziwieniem, zwłaszcza jak ściągał swoją koszulkę i zaraz wskakiwał do wody. Do głębokiej, nieznanej wody.
- Tutaj jest mi dobrze – niepewność w jej głosie musiała być zastanawiająca. Nie chciała wprost się przyznać, że boi się wody i nie potrafi pływać. W końcu podczas tych wszystkich wielogodzinnych rozmów opowiadała o swojej rodzinie; tacie który na swoim koncie miał wiele surferskich tytułów, rodzeństwie, które również zdobywało fale. W dodatku mieszkała tutaj całe życie a on wychował się w mieście i pływał znacznie lepiej niż ona. Chlapnęła go nawet wodą i zaśmiała się, ale gdy podpłynął bliżej i próbował złapać ją za stopy przez ułamek sekundy była naprawdę przerażona. – Proszę, nie! – odsunęła nogi od tafli wody by Jermaine nie mógł ich złapać. W tej wodzie wyglądał cholernie pociągająco, zwłaszcza gdy z mokrych włosów po jego twarzy spływały słone krople. – Ja nie pływam, nie potrafię... – dodała niepewnie, nie chcąc wyjść przy nim na słabą i nieporadną.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Stawiałaś się, gdy celowałem w ciebie szpadlem, skakałaś po drzewach bez strachu w oczach. Byłem pewien, że jesteś nieustraszoną Amazonką z mitów, ale przez tę słabość moja słabość do ciebie tylko się pogłębiła, piekielna dziewczyno!, pomyślał uśmiechając się kątem ust. Nie, nie wyśmiewał się z niej. Wręcz doceniał ją jeszcze bardziej dostrzegając kruchość i delikatność, o jaką jej nie podejrzewał. Ta drobna “skaza” na jej charakterze sprawiała, że wydawała się bardziej ludzka, bliższa jego niedoskonałościom. Choć dalej nieosiągalna.
- Nie musisz umieć pływać - powiedział spokojnie uśmiechając się z wyrozumiałością. - Popatrz, ja stoję stabilnie na dnie - wyskoczył nawet do góry ochlapując ją przy tym niechcący wodą i z powrotem opadł na stopy zanurzając się na tę samą głębokość, co wcześniej - do połowy klatki piersiowej. - Tutaj wszędzie jest taka sama głębokość - odszedł kilka metrów dalej w ocean, żeby zobrazować jej, że robiąc krok dalej dno nie urwie jej się nagle pod stopami. Im dalej odchodził w wodę, tym delfiny chętniej kołowały wokoło niego, zaczepiając go raz za razem. Jerry odwrócił się w stronę Marianne siedzącej z podkulonymi nogami na pomoście i pomachał jej z uśmiechem. - Widzisz? - krzyknął, chociaż głos doskonale niósł się ponad wodą i mógł nawet szeptać, gdyby tylko mu się zamarzyło. A marzyło mu się, oj, marzyło… Widział jednak jej niepewność i zagryzł wargi zastanawiając się, jak zachęcić ją do wejścia do wody, żeby nie umknęła jej ta chwila zabawy w niecodziennym towarzystwie; i nie, nie miał na myśli siebie, a wodne ssaki, o których Marianne zapewne wiedziała dużo więcej od niego. Domyślał się, że rodzina proponowała jej naukę pływania, ale Jerry nie zamierzał dzisiaj dziewczyny do niczego zmuszać, a na pewno nie uczyć pływać! Wiedział, że takim zachowaniem nie osiągnie żadnego efektu, a jeszcze bardziej utwierdzi ją w uporze i za nic na świecie nie wejdzie do wody. Zamiast tego obrał inną taktykę - przedstawienia wyboru i drogi do jego zrealizowania krok po kroku. - Jesteś trochę niższa, więc tutaj pewnie woda sięgałaby ci po szyję, ale tam - wskazał na czerwoną boję bujającą się lekko kilka metrów od niego - myślę, że weszłabyś nie głębiej niż do pasa, a jeszcze tam pływają delfiny… - dalej przekonywał cierpliwie i bez natarczywości czy presji, ot, sprzedawał miękko proste informacje, które mogła przetrawić i podjąć decyzję sama, czy to dla niej wystarczająco bezpieczna opcja. - Idąc przy pomoście możesz trzymać się liny. Ocean dziś jest spokojny, nigdzie cię nie porwie. Zobacz - rozciągnął dłonią ponad równiusieńką taflą wody, niewzburzoną nawet najmniejszą falą. - Nieczęsto zdarza się taki spokój, żeby delfiny podpłynęły tak blisko, szkoda zmarnować taką okazję. - Z głową uniesioną nad wodą podpłynął bliżej i oparł się ramionami o pomost niedaleko niej, ale na odpowiedniej odległości, aby nie mogło to zostać odebrane jako niestosowne. - Podsadzę cię na pomost, natychmiast kiedy stwierdzisz, że chcesz wyjść z wody. - Zarysował jej wszystko to, co czekało ją po wejściu do oceanu głębiej niż po kostki. - A jeśli… jeśli chcesz, mogę trzymać cię za rękę, o ile to sprawi, że poczujesz się pewniej… - to była tylko niewinna propozycja, dlaczego więc gdy ją wypowiadał, oblał się rumieńcem jak nastoletni podrostek, a serce dużo mocniej zabiło mu w klatce piersiowej?
Głupi, głupi, głupi!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jej skupione spojrzenie świadczyły tylko o jednym; Marianne skrupulatnie spisywała w głowie wszystkie za i przeciw wejścia do wody. Ba! Nawet nie chodziło o samo wejście do niej, bo to nie stanowiło problemu o ile fale nie sięgały jej wyżej niż do bioder. Niepewnie podniosła się ze swojego miejsca, gdy Jerry rękoma oparł się o deski pomostu, ponownie analizując wszystkie czynniki sprzyjające takiemu ryzyku. To nic, że nie miała na sobie kostiumu kąpielowego, to nic, że nie zabrali ze sobą nawet ręczników. Najbardziej przerażał ją ocean i dno, którego poza dotykiem stóp o piasek nie mogła kontrolować w żaden sposób.
Pod wpływem chwili zsunęła ze swoich ramion cienkie ramiączka sukienki, która zaraz opadła na drewniany pomost. Rozpuściła też swoje włosy, wkładając kolorową chustkę do torebki, którą zostawiła przy ich ubraniach. Nie była jednak na tyle odważna by wskoczyć do wody w tym miejscu. Cofnęła się o dobre kilka metrów, gdzie woda faktycznie mogła sięgać nie wyżej niż do kolan. Siadając na brzegu pomostu, zsunęła się niepewnie do wody oddychając z ulgą, że nie pomyliła się w swojej ocenie. Woda zakrywała jedynie jej kolana a fale faktycznie nie były takie duże jak wydawało się z góry. Tylko, że odległość, którą miała do pokonania nie była taka mała. Krok za krokiem ruszała do przodu, dokładnie badając dno przed sobą. I chociaż wiedziała, że w miejscu gdzie stał Jerry wciąż było na tyle płytko by się nie utopić, to wolała być ostrożna. Za każdym razem, gdy nadchodziła większa fala, odwracała się do niej bokiem i unosiła się na palcach najwyżej jak potrafiła. Najpierw fale obmywały jej pośladki, parę kroków dalej sięgały prawie do pasa a jeszcze trzy kroki dalej udało jej się złapać wyciągniętą w jej stronę dłoń, którą ścisnęła mocniej niż planowała.
- Obiecaj, że mnie nie puścisz – wbiła w mężczyznę te swoje niebieskie spojrzenie, potrzebując jeszcze raz zapewnienia, że w chwili paniki będzie w stanie ją złapać i podsadzić z powrotem na pomost. Trzymając jego dłoń czuła się pewniej, nawet gdy wspólnie zrobili kolejne kilka kroków do przodu a woda, znacznie spokojniejsza niż przy brzegu, sięgała jej prawie do ramion. – Możemy już dalej nie wchodzić? – drugą ręką złapała się jego ramienia, polegając tylko na nim. Podczas większości ich spotkań Mari wydawała się być twardą babką, która niczego się nie boi. Ani nie wystraszył jej wtedy w sadzie, ani nie bała się wspinaczki po drzewach ani nie zawahała się gdy pierwszy raz sama przyjmowała poród źrebaka. Teraz jednak wydawać się mogła taka krucha, taka delikatna i pełna zaufania wobec jego osoby. W końcu nie łatwo przychodziło jej przełamanie się i oddalenie się tak daleko od brzegu. Gdy delfiny zaczęły się zbliżać w ich stronę, znowu zacisnęła palce mocniej na jego skórze. Kilka sekund zajęło jej przyzwyczajenie się do tej sytuacji i gdy jej ciało zaczęło się nieco rozluźniać, także ta twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Ciekawe czy poznałeś wiele osób prawie urodzonych nad oceanem a tak bardzo się go bojących – zerknęła na niego z zaciekawieniem i uśmiechnęła się jednym z tych swoich uroczych uśmiechów, którymi obdarowywała go całe popołudnie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Opuścił głowę patrząc w na swoje skrzyżowane na pomoście ramiona, kiedy zsunęła z ramion sukienkę. Oblizał spierzchnięte od przyspieszonego oddechu wargi, bo chociaż kusiło niemiłosiernie, powstrzymywał się przed krępującym spojrzeniem. Ba! Odmówił sobie także tego widoku odbitego w tafli oceanu, to dopiero nazywało się czyste frajerstwo! Och, owszem, za pierwszym razem bezczelnie patrzył na jej nogi, ale tamta sytuacja była zupełnie inna. Dziś nie zamierzał wykorzystywać jej niepewności do tego, aby bawić się w podglądacza. Musiała czuć się wystarczająco skrępowana rozbierając się przed nim do bielizny, mógł oszczędzić jej dodatkowej niezręczności. Gdy Marianne weszła do wody, rzucał jej co jakiś szybkie spojrzenie, czy nie potrzebuje dodatkowej asekuracji, ale pierwsze kilka metrów pokonała bez problemu. Dopiero kiedy pomost się kończył, wyciągnął rękę w jej kierunku, którą nerwowo pochwyciła ściskając mocno jego palce.
- Nie puszczę - zapewnił najspokojniejszym na świecie tonem, jakby panował nad całą sytuacją i na zawołanie potrafił uspokoić ocean, w razie gdyby ten próbował się wzburzyć. Uśmiechnął się ciepło, aby dodać jej otuchy. Normalnie pewnie by się zgrywał i wykorzystywał maksimum z tej sytuacji na swoją korzyść, ale patrząc w te jej oczy nie potrafił tego zrobić. Było w nich coś takiego, że zamiast bezczelnie zerkać przez krystalicznie przezroczystą wodę na jej ciało, nie umiał przerwać kontaktu wzrokowego. Cały czas trzymając ją za rękę zrobił kilka kroków przed dziewczyną, aby upewnić ją, że głębiej wcale nie jest niebezpiecznie, ale skoro nie chciała iść dalej, zatrzymał się posłusznie stojąc pewnie na dnie i zastanowił się nad jej pytaniem.
- Niewiele, chyba nawet nie znam żadnej. Oprócz ciebie. Jesteś wyjątkowa - powiedział bez skrępowania i dopiero po chwili dotarło do niego, jak to zabrzmiało. Znów spąsowiał od czubka głowy aż po samą szyję, ale nie tłumaczył się, bo to przyniosłoby odwrotny efekt. - I dzielna! Bardzo dzielna! - uzupełnił szybko, żeby odwrócić uwagę od tamtego nieporozumienia, nawet jeśli było ono prawdą - Marianne w jego oczach była wyjątkowa, nie miał co do tego wątpliwości. - Jak na osobę bojącą się oceanu poradziłaś sobie bardzo odważnie! - Jerry poruszył się nieco gwałtowniej z ekscytacją, że - mimo mocno zaciśniętych palców na jego przedramieniu - odważyła się wejść głębiej w wodę. Odwrócił się, co wywołało nieco większą falę spotęgowaną przez krążące niedaleko nich delfiny, które podpływały bliżej i bliżej, żeby zaczepić dziewczynę. Widział panikę odmalowującą się na jej twarzy, gdy woda ochlapała ją po szyi i twarzy i zrozumiał swój błąd. - Przepraszam. Przepraszam! - stali za daleko od pomostu, żeby mógł ją na niego szybko podrzucić, więc zrobił pierwsze, co przyszło mu do głowy - objął jej sylwetkę ramionami przytulając ją do siebie, żeby poczuła w nim nieco stabilności, dopóki poziom wody nie uspokoi się na tyle, aby mogła poczuć się pewniej. Ostatnie czego chciał, to straumatyzować ją jeszcze bardziej!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Słowa jesteś wyjątkowa jeszcze przez chwilę dźwięczały jej w głowie. I nie słuchała tego co było dalej, zatrzymała się na tym jednym stwierdzeniu i nie mogła przestać się uśmiechać. Domyślała się, że Jerry nie zna wielu takich dziewczyn jak ona, w końcu dosyć niedawno tutaj przyjechał a nie sądziła, że w mieście, w którym się wychował jest wiele osób, które bez strachu przyjmują poród źrebaka lub skaczą po drzewach jakby robiły to całe życie. Życie na wsi było zupełnie inne niż to w mieście. Chociaż Marianne wolała by ta wyjątkowość polegała na czymś innym, ale w tak stresującym momencie nie zamierzała ciągnąć go za język.
Nawet chciała zażartować, ale gwałtowny ruch mężczyzny sprawił, że poziom wody nagle się podniósł a ona automatycznie uniosła się na palcach do góry i mocniej zacisnęła palce na jego barku. Nie chciała wpadać w panikę, nie tak daleko od brzegu, w głębokiej wodzie gdzie jeden fałszywy krok mógł sprawić, że się przewróci i utopi… Jak nic się tutaj zaraz utopi! To co nastąpiło jednak kilka sekund później wyraźnie ją zaskoczyło. Intuicyjnie oplotła nogi wokół jego talii, chcąc mieć pewność że zaraz nie upuści jej do wody. Wiedziała, że skusiła się na prawdziwe szaleństwo i weszła za głęboko. Wszystko przez te jego przekonywujące spojrzenie! Tym oczom nie można było odmówić.
- Nie puszczaj mnie Jemi – sama nie wiedziała skąd wzięło jej się to zdrobnienie, nigdy wcześniej go nie używała, jednak teraz, gdy tak patrzyła w jego oczy cieszyła się, że mocno ją trzyma. W innym przypadku na pewno zmiękły by jej nogi a kolana się pod nią ugięły. Od pierwszego spotkania wiedziała, że nieco brakuje mu pewności siebie. Ale Mari patrzyła na niego znacznie inaczej. To oczy były zwierciadłem duszy i nawet, gdy groził jej szpadlem widziała w nich tylko dobroć i szarość. Nie musiał być modelem z okładki kolorowego czasopisma by jej się podobać. Zresztą w takim wydaniu podobał jej się nawet bardziej. Uśmiechając się delikatnie odgarnęła z policzków mokre pasma włosów, które przykleiły się do jej skóry i znów poczuła jak jej ciało się rozluźnia. To było dziwne uczucie, ale przy nim czuła się naprawdę bezpiecznie. – Ty też jesteś wyjątkowy. Skrywasz w sobie wiele ciekawych rzeczy Panie Lyons a ja bardzo lubię rozwiązywać zagadki – kolejny uroczy uśmiech pojawił się na jej twarzy i chociaż woda wokół nich się uspokoiła a delfiny co jakiś czas wesoło ich opływały, nie puściła się i nie wróciła do samodzielnego stania w wodzie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Serce waliło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. Z każdą sekundą szybciej. Musiała to czuć, przecież znajdowała się tak blisko! Ciało przy ciele. W miejscach, w których jej nogi oplotły jego biodra, przechodziło Jerry’ego przyjemne mrowienie. Jak miał się uspokoić, kiedy ta kobieta znajdowała się tak blisko? Za blisko.
Głębokie wdechy i wydechy, zaciśnięte mocno zęby, przełknięcie śliny… nic z tego! Może gdyby się tak nie uśmiechała… gdyby te oczy - na wysokości jego oczu, gdy woda uniosła ją ku górze wraz z owinięciem nóg wokół jego pasa - nie wwiercały się tak intensywnie w jego duszę… Może gdyby nie to Jemi
Zadrżał. Jego własne ciało znów go zdradziło! To też na pewno poczuła! I co sobie o nim pomyśli?! Na pewno nic dobrego! Próbował sobie wmawiać, że to normalna reakcja. Przecież nawet ślepiec by się w niej zadurzył po krótkiej rozmowie! Musiała być świadoma, że swoją bliskością działa bardzo intensywnie na mężczyzn, a ta sytuacja nie należała przecież do takich zwykłych. Tak, na pewno jest przyzwyczajona. Nie miej złudzeń, stary!
Ale to Jemi… Na wspomnienie tego jednego słowa świat zwalniał, aby odtwarzać je w kółko i w kółko wraz z obmywającą jego klatkę piersiową falą ciepła pod wpływem miękkiego głosu Marianne.
Nie puszczę - powtórzył jedynie ruchem warg. Powinien w tym momencie podejść bliżej pomostu i ją na niego podrzucić, żeby mogła poczuć się bezpieczniej. Ale w jej oczach nie było już przerażenia. Dlatego zamiast wprowadzić swój zamysł w życie, stał w miejscu bojąc się poruszyć, żeby nie zburzyć tej chwili nieodpowiednim gestem bądź słowem, chociaż i tak zanim pomyślał, zapytał prosto z serca: - I co takiego widzisz...?
Gdyby był bohaterem jakiegoś romansu, jego głos brzmiałby nisko, głęboko, ociekałby arogancją, pewnością siebie, zmysłowością, a w dodatku rzuciłby jej teraz zalotne i powłóczyste spojrzenie, od którego miękłyby kolana. No, jej by nie zmiękły, bo ciągle nogami owijała go w pasie. Zresztą, i tak by nie zmiękły, bo to był Jerry. Nic z tych rzeczy nie pojawiło się w jego postawie. Emanowała bardziej niewdzięcznym speszeniem, niedokładnie skrywaną ciekawością tego, jak go postrzega, jakimś okruchem głupiej nadziei, który - chociaż zasypany nerwowo piaskiem zdroworozsądkowego myślenia - dawał o sobie znać rozpalonymi policzkami i błyszczącymi oczami, które uciekły od tych jej tylko na kilka sekund, aby zdradziecko spojrzeć na lekko rozchylone malinowe wargi.
I wtedy zupełnie nieświadomie przeniósł jedną z dłoni obejmujących ją w pasie nieco wyżej, między jej łopatki, jakby chciał tym samym przygarnąć ją jeszcze bliżej siebie…
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Gdyby tylko Mari potrafiła czytać w jego myślach… Gdyby tylko potrafiła nie byłaby w stanie opanować śmiechu przez dobrych kilka minut. Patrząc w lustro nie widziała tego samego. Nie była jakąś cholerną łapaczką serc, która czyha na kolejne zdobycze, które będzie w stanie wpisać na swoją listę. Może i chłopcy się za nią uganiali, jednak ona sama nigdy nie była nimi szczególnie zainteresowana. Najważniejsza dla niej była weterynaria i dążenie do tego celu. A przecież skończenie studiów z dobrym wynikiem gwarantowało sukces! Dlatego zanim ułoży sobie życie prywatne chce skończyć edukację i zacząć stać w najlepszej klinice w okolicy. A może wyjedzie gdzieś poza Lorne? Nie, nie byłaby w stanie żyć z sala od tego miejsca.
Tylko, że od jakiegoś czasu Jerry skutecznie odciągał jej myśli od nauki. Coraz częściej chciała wracać do domu, chociażby na kilka dni, z nadzieją że ją znajdzie i spędzą ze sobą trochę czasu. Sama inicjowała nawet takie przypadkowe spotkania i chociaż znacznie łatwiej byłoby udać się na farmę jego dziadków, to wolała by to on wyszedł z inicjatywą. I chyba właśnie to zrobił, bo jego słowa jeszcze chwilę wisiały w powietrzu a dłoń tak sprawnie przeniosła się na jej plecy. Nawet nie zorientowali się, że delfiny dawno straciły nimi zainteresowanie i odpłynęły w nieznane. Teraz jednak Mari chciała pozostać w jego ramionach nie tylko przez wzgląd na strach przed głęboką wodą, ale także z tego powodu, że czuła się przy nim bardzo swobodnie.
- Widzę dobrego i pracowitego człowieka, który ma tak ogromne serce, że gdyby mógł podzieliłby się nim ze wszystkimi dookoła – mówiąc to, przesunęła dłoń na jego klatkę piersiową. Tuż nad sercem. Nie znali się dobrze, jednak Mari była dobrym obserwatorem. Może i dużo mówiła, czasami postępowała irracjonalnie, ale nigdy nie myliła się w stosunku do innych ludzi. – I mogłabym utonąć w Twoich oczach – dodała już nieco ciszej, bo zrobiło się pomiędzy nimi jakoś tak bardziej poważnie. Jerry wzbudzał w niej nowe uczucia. Do tej pory wydawało jej się, że była kilkukrotnie zakochana, ale wydawało się to takie szczeniackie i z biegiem lat kompletnie nieistotne. A ten niepozorny i niewierzący w siebie chłopak sprawił, że Marianne traciła dla niego głowę. Dlatego świadomie końcówką języka zwilżyła swoje wargi i ani przez sekundę nie oderwała od niego swoich oczu. Czy go kusiła? Czy próbowała skłonić go do pokonania kolejnych barier? Czy wciąż czekała na jego wyraźny znak? Oczywiście, że tak! A wszystko za sprawą tego, że sama nie czuła się przy nim tak pewnie jak zazwyczaj. Nie miała wiele do zaoferowania. Studentka ze wsi, z wielkimi marzeniami o weterynarii. Jermaine, wychowany w wielkim mieście pewnie obcował z jej totalnymi przeciwnościami i jak miała z tym walczyć?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Fragment skóry na klatce piersiowej, na którym Marianne położyła swoją drobną dłoń, palił Jerry'ego żywym ogniem. Teraz już nie mógł wyprzeć się tego, jak bardzo jego ciało reagowało na każdy jej dotyk. Czuł, jak jego własne serce uderza w opuszki jej palców; ten szum w uszach to nie były fale, a wzburzona i gorąca krew krążąca w jego żyłach. Gdyby Mari chciała, mogłaby roztopić jego skórę, przebić się przez duszę i ot tak dostać się do tego serca. Głupie założenie. Nie musiała tego chcieć. Już to zrobiła, czy faktycznie chciała, czy też nie.
- Nie ze wszystkimi… - z tobą…
Nie miał odwagi. Ale czy musiał mówić to na głos...?
Gdy wspomniała o tonięciu w jego oczach, niemal momentalnie schował je pod powiekami. Na krótką chwilę - aby po podniesieniu ich dostrzec ruch języka Marianne po jej dolnej wardze. Sam odruchowo rozchylił usta, a jego klatkę piersiowa falowała szybko, niespokojnie, towarzysząc płytkiemu urywanemu oddechowi. Drgnął mrużąc oczy i nim się spostrzegł, dystans między ich twarzami powoli się zmniejszał i nagle poczuł na skórze jej oddech...
Jak już zostało ustalone, Jerry nie wpasowywał się w archetyp romantycznego bohatera. Od razu zrozumiał swój błąd - to wszystko przecież nierealne, nie może dziać się naprawdę. To oblizywanie warg albo mu się przywidziało, albo tak bardzo tego chciał, że stało się wytworem jego wyobraźni. Cholernie dokładnym, ostrym, bogatym w szczególny. Gdy tylko ją pocałuje albo zostanie wyśmiany, albo dostanie po twarzy - jak nic. A wolałby sobie tego oszczędzić. Jej również, bo wtedy na pewno by ją puścił - nie celowo, a w związku z urażoną dumą i swoją żałosną sytuacją, której lepiej było uniknąć. Zamrugał szybko powiekami odganiając wszystkie te wizje. Zamknął usta, zagryzł wargi i odchrząknął nawiązując poprzedni dystans.
- Bezpieczniej tonąć w oczach niż w wodzie - uśmiechnął się lekko i zrobił krok w stronę podestu. Jeden, drugi, trzeci, aż w końcu stał na tyle blisko, żeby podrzucić ją na stabilny i bezpieczny grunt. Choć i tak trzymał ręce na jej talii o sekundę dłużej, niż powinien. Sam oparł się dłońmi o podest, wynurzył się z wody prostując ramiona i usiadł niedaleko niej, ale w bezpiecznej odległości, żeby ich ciała się nie stykały.
- Fajna przygoda… pływanie z delfinami. Nigdy wcześniej takiej nie przeżyłem… - rzucił cokolwiek, choć na dobrą sprawę nie chodziło o delfiny. Ciągle czuł dokładnie miejsca, w których jej nogi oplatały jego biodra, dłoń dotykała klatkę piersiową i było mu od tego bardzo gorąco, choć po wypłynięciu z wody ogarnął ich chłód wiatru nad oceanem. Założył koszulkę na mokre ciało, która zaraz przykleiła się do jego skóry. Mocząc dalej stopy w wodzie położył się na plecach na pomoście, odwrócił głowę w drugą stronę i zasłonił zgięciem łokcia oczy niby osłaniając się przed zachodzącymi słońcem i dając znać, że nie podgląda, a tak naprawdę chciał ukryć swoje zażenowanie, coraz bardziej palące policzki rumieńce i totalną głupotę.
Głupi, głupi, głupi, głupi, głupi. Kretyn, debil, idiota, skończony wariat. Coś ty sobie myślał?! Wszystko zepsułeś!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne głupio wierzyła, że to ten moment, gdy Jerry dostrzeże w końcu wszystkie wysyłane przez nią sygnały i w końcu ją pocałuje. Tak nie wiele dzieliło ich usta, a zarazem droga, którą mieli pokonać była tak odległa. Niespodziewanie Jerry się wycofał, sprawiając, że całe ciało brunetki spięło się a jej spojrzenie nieco przygasło. Zrobiła coś nie tak? Nie planował się do niej zbliżyć, bo jednak miał kogoś w mieście? Kogoś, kto na niego czekał? Do kogo chciał wrócić? Wiele scenariuszy pojawiło się w jej głowie, gdy mężczyzna przeniósł ją w stronę pomostu by chwilę później posadzić ją na drewnianych belkach. Przez pierwsze kilka sekund przyglądała mu się dokładnie, ale on nawet na nią nie spojrzał. Poczuła się nie tyle co odrzucona, ale najnormalniej w świecie upokorzona. Wysyłała mu przez ostatnie kilka minut wyraźne znaki, dla niego próbowała pokonać swoją niepewność, którą zawsze wywoływał w niej ocean a on po prostu się odsuwał i wszystko niszczył? Odklejając z ramion mokre kosmyki włosów, splotła je w solidny warkocz, który związała wcześniej zostawioną na pomoście gumką i tylko wywróciła oczami. Nie miała żadnych kompleksów związanych ze swoim wyglądem, nie wstydziła się siedzenia tutaj w samej bieliźnie, która swoją drogą zakrywała tyle co kostium kąpielowy. A fakt, że Jerry nawet na nią nie spojrzał świadczył tylko o tym, że trudziła się na marne.
- Fajna przygoda... – powtórzyła po nim, bardziej sarkastycznie niż miała zamiar. – Moi rodzice mają niedaleko swoją wypożyczalnie, więc pójdę się przebrać w coś suchego. Zresztą nie wiem kiedy ten czas uciekł, dawno powinnam być w domu – nawet nie spojrzała na zegarek by zorientować się, która jest godzina. Chciała jak najszybciej sobie stąd pójść by nie tkwić w tej krępującej sytuacji. W pierwszej chwili chciała w tym stroju wrócić brzegiem do wypożyczalni desek należącej do rodziców, ale na plaży było jeszcze wiele grup zbierających śmieci. Zarzuciła na swoje ramiona sukienkę, która momentalnie przywarła do jej ciała i po prostu wstała ze swojego miejsca. – Uważaj na słońce, nawet o tej porze potrafi być zdradzieckie – kiwnęła głową w jego stronę i oddaliła się pomostem w stronę brzegu.

zt.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ