Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Odkąd Jermaine wyjechał było trudno jej przystosować się do nowego tryby dnia. Nie miała takiego wsparcia jak zazwyczaj i chyba dopiero doceniła wkład, jaki wkładał w wychowanie i zajmowanie się energiczną pięciolatką. A łączenie tego wszystkiego z nauką? Prawie nie możliwe! Dlatego gdy tylko zapadał wieczór a Lily zasypiała w swoim nowo wyremontowanym pokoju Mari nie miała na nic siły. Gdy tylko jej głowa dotykała poduszki zasypiała jak niemowlę i nic nie było w stanie wyrwać jej z łóżka.
Dzisiejszego wieczora było jednak nieco inaczej. Od godziny kręciła się z boku na bok nie mogąc nawet zmrużyć oka. Była zmęczona, wszystkie mięśnie ją bolały a głowa pękała od nadmiaru informacji, które próbowała przyswoić w tak krótkim czasie. Wiedziała, że porwała się z motyką na słońce i powrót do weterynarii jest dla niej tylko marzeniem, które jednak pozostanie w strefie tych nieosiągalnych.
Dźwięk telefonu tylko kolejny raz sprawił, że podniosła się z łóżka i sięgnęła po leżący na szafce nocnej telefon. W pierwszej chwili chciała zignorować wiadomość, ale dobrze, że tego nie zrobiła. Serce biło jej coraz szybciej z każdym czytanym słowem. Jerry. Szpital. Dzwonić o szóstej rano. Jak ona miała wytrzymać tyle godzin?! Aż trudno było złapać jej oddech gdy trzęsącą dłonią wybierała numer byłego partnera.
Odbierz, odbierz, odbierz – powtarzała w duchu, bo gdyby tego nie zrobił… Chyba łapałaby pierwszy samolot i na miejscu znalazła się szybciej niż doczekałaby spokojnie na możliwość kontaktu z przyjacielem. Nagle jednak usłyszała w słuchawce głos mężczyzny i dosłownie poderwała się z łóżka.
- JEMI! Co się dzieje? Wszystko z Tobą dobrze? Co robisz w szpitalu? – w jej głosie usłyszeć można było jednie jedno; panikę.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Godziny pracy teoretycznie były normowane jakąś tam umową. Ale czasem trudno było wyjść z terenu, kiedy siedziało się po uszy zagrzebanym w nowym odkryciu, które chciało się skończyć na już, bo było szalenie ciekawe. Godziny mijały nieubłaganie, a zanim się obejrzeli, noc przykryła wykopaliska swoją ciemnością oraz chłodem, ale nawet to nie powstrzymało kilkuosobowego zespołu do zaprzestania prac. W przeciwieństwie do niewielkiego skaleczenia dłoni, które wywołało nieproporcjonalnie wielkie poruszenie. Jerry walczył. Niestety, całym zespołem wpakowali go w busa i nie było wyjścia. Półtorej godziny później był już w szpitalu, a dwie godziny później siedział na sali obserwacyjnej w otoczeniu ludzi ożywionych najnowszymi odkryciami, nad którymi nieprzerwanie toczyła się dyskusja od kiedy tylko wsiedli w samochód. Właśnie w takim momencie rozdzwonił się telefon Jerry’ego. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w środku nocy dostrzegł twarz Marianne uśmiechającą się do niego z wyświetlacza. - Ciiiiiiii! - uciszył ludzi wokół siebie przystawiając obandażowaną rękę do ust. Nie pomogło, dalej z gwarem rozprawiali o ostatnim odkryciu. - No cicho, do cholery! - krzyknął głośniej, uderzył siedzącego obok Michaela w ramię i wcisnął zieloną słuchawkę. - Halo? - zanim zdążył coś więcej powiedzieć, Mari wykrzyczała mu do ucha swoje pytania z prędkością karabinu maszynowego. - Mari? A co miałoby się stać? Czemu nie śpisz o tej porze? Wszystko w porządku? - odwrócił kota ogonem celowo pomijając kwestie szpitala. Miał nadzieję, że jak usłyszy jego spokojny głos, to się uspokoi i nie będzie więcej drążyć tematu. Niestety, zespół dookoła niego zachowywał się głośno i zagłuszał jej odpowiedź. Zasłonił głośnik ręką. - Wypad! - wywalił ludzi z sali, ale widząc, że żadne z nich nawet nie drgnęło, wywrócił oczami i sam wyszedł na korytarz. W tym momencie już wiedział, że niczego przed nią nie ukryje, bo okoliczności zewnętrzne były mocno niesprzyjające, więc opierając się na ścianę westchnął ciężko i przeszedł do wyjaśnień, których i tak by nie uniknął. - Nic się nie stało, naprawdę, niewielkie skaleczenie. Na farmie miewałem większe, tych osłów nie dało się przekonać, że to nic wielkiego. - Zjechał plecami po śliskiej ścianie i usiadł na podłodze opierając łokcie o zgięte kolana. - Skąd ci w ogóle przyszło do głowy zadzwonić do mnie o tej porze? Szósty zmysł? Wyczuwasz, kiedy coś się ze mną dzieje? - zagaił rozleniwiono-prowokacyjnym tonem uśmiechając się pod nosem z niemałą satysfakcją. Niestety, był to bardziej efekt silnych leków przeciwbólowych, jakie dostał w żyłę niż jego świadome pytania, jakie zadałby w tych okolicznościach.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Głośne rozmowy po drugiej stronie słuchawki nieco ją uspokoiły. Bała się usłyszeć grobową ciszę, albo głos innej osoby, która odebrałaby telefon byłego partnera. Wtedy na pewno zaczęła się martwić, więc gdy w końcu zrobiło się ciszej a Jerry był w stanie wyjaśnić swoją wizytę w szpitalu poczuła jak ogromny kamień spada jej z serca. Wróciła do łóżka i cieplej okryła się kołdrą.
- Na pewno tylko tyle? To nie kłamstwo by mnie uspokoić? – nie nabrała się na to zmienianie tematu i troska o jej kłopoty ze snem. Nawet nie zamierzała roztrząsać tego, dlaczego o tej porze nie śpi, to było kompletnie nieistotne. Jego spokojny i kojący głos sprawił, że była skłonna uwierzyć, że to tylko głupie skaleczenie. W końcu nie byłyby to jego pierwsze szwy, więc tylko odetchnęła nieco głośniej niż planowała i jeszcze nieco nerwowym ruchem przeczesała ciemne włosy. – A wątpiłeś w kobiecą intuicję – próbowała zażartować, jednak wciąż była za bardzo zdenerwowana by wyszło to tak jak chciała. W normalnych okolicznościach przełączyłaby ich na wideo rozmowę, ale nie chciała by Jerry oglądał ją taką wystraszoną, z oczami pełnymi łez. Zbyt dużo się ostatnio działo by mogła dokładać mu swoich problemów. Ze wszystkim obiecała sobie poradzić i zamierzała dotrzymać danego słowa!
- Nie wykreśliłeś mnie z listy numerów kontaktowych, dostałam wiadomość i sam rozumiesz… - wzruszyła ramionami, chociaż Jermaine nie był w stanie dostrzec tego ruchu. To było dziwne rozmawiać po tylu dniach braku stałego kontaktu. Niegdyś wiedzieli wszystko o swoim dniu, dziś musieli zadowalać się krótkimi sprawozdaniami i tekstowymi wiadomościami. – Widziałam zdjęcia, naprawdę nie wiesz jak się cieszę, że tak dobrze się tam odnalazłeś. Nikt bardziej niż Ty nie zasługuje na to wszystko. A Lily codziennie skreśla kolejne dni w kalendarzu, który kazała sobie zawiesić nad łóżkiem i odlicza do wylotu – uśmiechnęła się sama do siebie, układając głowę na poduszce w wygodniejszej pozycji.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry nie miał tyle oporów jeśli chodzi o pokazanie jej swojego stanu po jakichś piętnastu godzinach pracy w ziemi, dwóch godzinach w szpitalu i otumanieniu przez środki przeciwbólowe, w końcu widziała go chyba w każdej odsłonie, toteż - żeby ją w pełni uspokoić - na chwilę przełączył tryb rozmowy na wideorozmowę. W pierwszej chwili obraz ukazał jego twarz skupioną na odnalezieniu pośród różnych przycisków tego do odwrócenia kamery i gdy wreszcie go namierzył, jej oczom ukazała się jego zabandażowana prawa dłoń na tle ubłoconych butów na płytkach szpitalnego korytarza. - Naprawdę, tylko skaleczenie - powiedział jeszcze zza kamery i przerzucił połączenie z nowu na podstawowy tryb, żeby pacjenci i pracownicy nie słyszeli wszystkiego tego, o czym Mari do niego mówiła. Przykładając telefon do ucha odruchowo przejechał palcami po włosach zranioną ręką, syknął prosto do mikrofonu z niezadowoleniem. - Zeszłoby się samo, a tu założyli kilka szwów no i muszę posiedzieć jeszcze na obserwacji, bo dali mi coś w żyłę i pośladek i powiedzieli, że wypis najwcześniej po trzeciej - mówiąc to patrzył na zabandażowaną dłoń i zacisnął ją w pięść prowokując ból. Tak, był masochistą bez dwóch zdań.
Wiadomość o informacji ze szpitala nieco go rozczarowała, ale w gruncie rzeczy cieszył się, że to Marianne dostała tę wiadomość, a nie ojciec czy babcia. Mari potrafiła zachować (względny) spokój, którego tamtym mogłoby zabraknąć. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wspomniała o Lily. - Ja też odliczam, zostało ich już mniej niż więcej! - wykręcił się z rozbawieniem, bo w zależności od perspektywy mógł się pomylić o jeden dzień, a nie chciał wyjść na niewdzięcznika, co nie pamięta takich ważnych rzeczy! - Już wydowiedziałem się, co warto zwiedzić w okolicy i plan będzie napięty do granic możliwości! - zapewnił drażniąc dalej zabandażowaną rękę i zastanawiając się, czy po odpuszczeniu leków przeciwbólowych zaboli bardziej. - O, właśnie, apropo planów, to zapomniałem ci powiedzieć! Nancy bierze ślub akurat w tę “naszą” sobotę, a ja dostałem zaproszenie. Chciałabyś pójść? Chociaż na godzinkę. Lily też będzie miała zajęcie. Zatrudnili animatorkę dla dzieci, bo będzie ich całkiem sporo, a chciałbym żebyś poznała zespół. Ci ludzie są naprawdę wspaniali. No, oprócz Roberta, Robert to wrzód na tyłku… - dodał głośno z rozbawieniem, bo wiedział, że mężczyzna za ścianą go słyszy, jednak po tonie głosu można było od razu wyłapać, że żartuje i przez te kilka dni nawiązała się między mężczyznami zażyła przyjacielska relacja.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Widząc na wyświetlaczu swojego telefonu jego zabandażowaną dłoń powinna się nieco bardziej uspokoić i nie nakręcać tego kołowrotka czarnych scenariuszy, które snuła przez ostatnie kilka minut zanim Jerry odebrał telefon. Tak wielką ulgę poczuła słysząc jego głos, że schodząca z niej adrenalina spowodowała, że kilka łez ponownie napłynęło do jej oczu. Dobrze, więc że nie kontynuowali rozmowy wideo i spokojnie mogła przyłożyć komórkę do ucha. Drugą dłonią przetarła zmęczone oczy, ciesząc się, że zmienili temat na nieco przyjemniejszy.
- Myślę, że Lil nie zależy na wycieczkach i zwiedzaniu okolicznych atrakcji. Najbardziej chciałaby zobaczyć Ciebiezresztą ja tak samo, więc lepiej pozostań w jednym kawałku; pomyślała uśmiechając się sama do siebie. – Chociaż nie, od kilku dni trajkocze tylko o tym, że musisz zabrać ją na wykopaliska, bo ona też będzie szukała skarbów, którymi potem pochwali się w przedszkolu. I kazała mi robić dużo zdjęć, jakby przez ten miesiąc miała tak bardzo wydorośleć – zaśmiała się cicho pod nosem, bo ich córka była niemożliwa. W końcu to tylko kilka tygodni, zdawać się mogło, że to nie dużo czasu, jednak dla pięciolatki była to cała wieczność i codziennie dopytywała swoją mamę ile dni już minęło i ile jeszcze zostało. Aż się serce krajało jak mocno nie mogła doczekać się zobaczenia swojego taty.
- Dobrze, że sobie o tym przypomniałeś zanim wyleciałyśmy. Muszę spakować nam jakieś sukienki – nie było żadnych przeciwwskazań by mieli się nie pojawiać na ślubie jego znajomej, skoro zostali zaproszeni i wypadało to akurat w dzień, w którym będą w okolicy. Mari zawsze lubiła takie wydarzenia, w końcu na farmie niewiele okazji było do takiego wystrojenia się w odświętną sukienkę. A Lily na pewno też będzie się świetnie bawić, gdy będzie mogła sobie poszaleć trochę na parkiecie z innymi dziećmi. – Bardzo chętnie poznam ludzi, z którymi pracujesz. Przynajmniej będę mogła osobiście ich poprosić by mieli na Ciebie oko. Jeszcze jedna taka wiadomość ze szpitala i zejdę przez Ciebie na zawał – próbowała obrócić to w żart, ale naprawdę się o niego martwiła. Przewracając się na drugi bok ponownie naciągnęła na siebie kołdrę, delektując się wręcz ciszą jaka zagościła między nimi. Bo nie było w tym nic niekomfortowego i krępującego. Dla nich taka cisza znaczyła więcej niż tysiąc słów. – Jesteś tam szczęśliwy prawda? Widzę to po tych wszystkich zdjęciach, które wysyłasz. Tylko boję się, że zakochasz się w tej pracy tak bardzo, że już tutaj nie wrócisz – szepnęła do telefonu i chociaż nie był to najlepszy moment na zwierzanie się ze swoich obaw, to między nimi nigdy nie będzie odpowiedniej chwili na podobne rozmowy.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry znał własną córkę i uśmiechnął się lekko z ukłuciem tęsknoty w sercu, kiedy Mari wspomniała o ekscytacji małej wykopaliskami oraz jej chęcią do utrwalenia każdej ważnej rzeczy w jej życiu, jaką chciała podzielić się z ojcem. W takich momentach nienawidził się, że wyjechał zostawiając rozwijające się dziecko, które go potrzebowało. - Dobra, dobra, przez trzy godziny się ode mnie nie odklei, a później będzie się nudziła i szukała zajęcia - zaśmiał się odrzucając poprzednie myśli w kąt, żeby nie zatruwać sobie humoru. Zresztą, ułożył plan w taki sposób, żeby spędzić ten czas razem bez względu na wybrane atrakcje. - Weź też coś cieplejszego, wieczory i noce są tu naprawdę zimne - dorzucił od siebie trzy grosze z czystej troski, żeby nie wróciły z tej wycieczki przeziębione.
Zaśmiał się cicho, gdy tym razem ona tak się o niego martwiła. To było takie kochane z jej strony, że Jerry totalnie się rozczulił. Nie powinna się tak przejmować, nawet jeśli byli dla siebie tak bliscy. - Mari, oni są bardziej nadopiekuńczy od ciebie. Mówię serio, na farmie większe skaleczenia sama oczyszczałaś, smarowałaś maścią, zakładałaś opatrunek i ładnie się goiło. Następnym razem po prostu nie dam się załadować do auta, żebyś się nie martwiła - powiedział wesoło, jakby nic sobie nie robił z potencjalnego (i naprawdę niewielkiego) niebezpieczeństwa, jakie niósł za sobą podobny uraz. A oczami wyobraźni niemal widział - i poczuł - jak Mari za ten drobny żarcik daje mu kuksańca w ramię. Co na moment odebrało mu oddech z tęsknoty. A minął dopiero tydzień! Nie powinno tak być. Odchrząknął, żeby pozbyć się zaciskającego gardła napięcia przed kolejną odpowiedzią.
- Szczęśliwy? Skaranie boskie mam z tymi ludźmi! Ciągle każą się uczyć, odpytują nawet przy lunchu albo w trakcie przerwy, każą robić po godzinach, osaczają na każdym kroku, a Rebecca, ta najmłodsza, studiuje w Brisbane i gdybym wrócił na studia, już zapowiedziała, że załatwi, żebyśmy byli w jednej grupie, bo zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna kogoś… - zaśmiał się cicho pocierając dłońmi zaspane oczy. Tak, zakochał się w tym miejscu i w tych ludziach. Ale czy na tyle, aby zostawić dotychczasowe życie dla tego?
Jeszcze nie wiem, co zrobię. To tylko staż, za krótko, aby podjąć konkretną decyzję. Chcę tu pracować przez ludzi, wykopaliska same w sobie mniej mnie interesują. Poza tym to tylko głupie marzenie. Wcale nie muszę wracać na studia. Właśnie to powinien jej powiedzieć. Ale smakując tego coraz bardziej, jego apetyt rósł. Gdyby ktoś go zapytał pół godziny wcześniej, bez wahania odpowiedziałby, że tak, wróci na studia. Tylko że po dwóch minutach rozmowy z Marianne oraz szepcie, od którego znaczenia serce Jerry'ego zabiło mocniej, nie był już niczego taki pewien. - Znam sposób, żeby mnie zatrzymać - odpowiedział równie cicho zdanie, którego bez środków przeciwbólowych, adrenaliny i późnej godziny nigdy by nie wypowiedział. Zdanie, którego nie powinien powiedzieć, nie po tym, co "ustalili" przed jego wyjazdem. A jednak głęboko pragnął, aby opuściło płuca i wybrzmiało między nimi. Dużo odważniej przez telefon, niż jakby miał wypowiedzieć je prosto w oczy.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Tam są nieco inne warunki, pełno piasku i kurzu, więc bardzo dobrze że zabrali Cię do szpitala! – odpowiedziała bez wahania, bo na farmie sama mogła określić czy rana nadaje się jedynie do szycia czy wystarczy ją jedynie oczyścić i zakleić zwykłym plastrem. Najlepiej by było gdyby Jerry na siebie bardziej uważał i w ogóle nie doprowadzał do takich sytuacji. Nie chciała się tak o niego martwić, w końcu nie jest małym dzieckiem i na pewno poradzi sobie w każdych warunkach, ale… Zawsze zostawało to „ale”. Gdyby był tutaj na miejscu byłoby łatwiej się pohamować, odległość sprawiała, że naprawdę się o niego martwiła.
Jego odpowiedź sprawiła, że mocniej zabiło jej serce. Nie spodziewała się tego, raczej liczyła, że Jerry zmieni szybko temat lub obróci wszystko w żart a zamiast tego z jego wypowiedzi zabiła taka szczerość. Znowu zapadła między nimi cisza, tym razem bardziej ciążąca niż poprzednio.
- Wiem Jemi – cichy szept wydobył się z jej ust, gdy poprawiała poduszkę pod głową. Znowu poczuła dziwne pieczenie pod powiekami i sama nie wiedziała już czy to brak snu i zmęczenie czy może trud tej rozmowy, którą sama rozpoczęła. – Tylko, że nie mogę Cię zatrzymać. Już raz to zrobiłam. Przeze mnie zostałeś na farmie zamiast wcześniej realizować swoje marzenia, więc nie mogę z egoistycznych powodów znowu podcinać Ci skrzydeł – bez niej rozwijał swoje pasje, bez niej szybował wysoko i nic nie ściągało go na ziemię. Bolało. Myśl, że tylko ona może go zatrzymać a zarazem myśl, że nigdy tego nie zrobi. Gdy byli razem ani razu nie powiedział o powrocie do archeologii. Nigdy nie narzekał na brak dalekich podróży, adrenaliny. Nie narzekał na życie na wsi, nie narzekał na codzienne obowiązki. Nie mogła mu tego zrobić ponownie, więc zacisnęła mocniej palce na telefonie i westchnęła ciężko.
- Damy sobie radę ze wszystkim. Teraz jest Twój czas, nie możesz się wciąż dla nas poświęcać – nie musiała powtarzać raz za razem jak bardzo jest z niego dumna. Było to słychać za każdym razem, więc zamierzała go wspierać we wszystkich decyzjach, jakie podejmie. Nawet jeśli zdecyduje się dłużej zostać poza Lorne Bay.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Czekał. Czekał z mocno bijącym sercem i wypiekami na twarzy, ale to "wiem, Jemi" było wypowiedziane tonem, który nie zwiastował happy endu. Znów ten dobrze znajomy ucisk w gardle, znów napięcie w klatce piersiowej i to rozrywające się serce zasklepiające się blizną i piętnem końca; porażki? odrzucenia...? - Nie możesz czy nie chcesz? - wyrwało mu się niekontrolowanie. Cicho, ledwo słyszalnie. A może tylko mu się wydawało, że powiedział to na głos?
Nie przez ciebie. D l a ciebie. Dla naszej córki. Nie żałuję ani jednego dnia, ani jednej godziny, minuty, sekundy. Tu jest fajnie, robię coś ciekawego. W tym zespole czuję się potrzebny, doceniony, inteligentny, ważny. Ale to bez porównania, Marianne… bez porównania…
Znów czekanie na odpowiedź, tym razem brutalnie przerwane sprowadzeniem na ziemię, bo oto nagle poczuł lekkie kopnięcie w udo. Zadarł głowę do góry i dostrzegł znajomą twarz.
- Naćpali cię prochami i dzwonisz do byłej? Oj, Lyons, beznadziejny pomysł, od tego zawsze wszystko się komplikuje - Robert wyciągnął rękę, żeby pomóc Jerry'emu wstać, ale ten odtrącił ją zniecierpliwionym gestem.
- Vete a la mierda, Casárez - rzucił nieprzyjemnym tonem po hiszpańsku do Roberta, nie wątpiąc, że zrozumie przekaz. Chciał być sam, chciał usłyszeć odpowiedź, chciał jej jeszcze coś powiedzieć, ale nie w towarzystwie. Niestety, mężczyzna nic sobie nie zrobił z jego opryskliwej odzywki ze względu na fakt, że mógł nie usłyszeć odpowiedzi..
- Dobra, dobra, Romeo, daj spać dziewczynie. Uśmiechnąłem się do lekarki i mam już twój wypis, musisz tylko podpisać w punkcie i zabieramy stąd twoje tłuste dupsko. - Jerry westchnął, pokiwał głową, odegnał kopnięciem w kostkę Roberta i znów został sam na sam z Mari, o ile można było nazwać tak rozmowę telefoniczną na środku szpitalnego korytarza.
- Wybacz, mówiłem, że to wrzód na tyłku - mruknął cicho odchrząkując. To jak - nie możesz czy nie chcesz? Tym razem padło tylko w jego głowie, bo ten pieprzony Robert miał rację. Gadał głupoty, więc powinien to skończyć. Raz dwa na usta przywołał zadziorny uśmiech, ot, dla dodania animuszu samemu sobie. - Mój czas, moim czasem, ale nie mogę zabierać tobie cennego snu - powiedział lekko, jakby bez szemrania zaakceptował jej słowa; jakby sam nie zadał trudnego pytania. O ile prościej było oszukiwać ją przez telefon, kiedy nie widział tych niebieskich oczu! - Ja też dam sobie radę, jestem już dużym chłopcem, nawet jeśli czasem niezdarnym i roztrzepanym - zaśmiał się dość niezręcznie nieudolnie próbując rozładować atmosferę. - Jest już mój wypis, jestem prawie zdrów jak ryba, zatem proszę się o mnie więcej nie martwić, wszystko pod kontrolą. Tak więc… Dobranoc, Minns…? - Niby zakończył rozmowę i powinien się rozłączyć, ale wyraźnie na coś czekał, choć sam nie był pewien na co. Jakby odpowiedź miała przyjść z drugiej strony. Zaklinał ją w duchu razem z wyprostowanymi plecami, zagryzionymi wargami i palcami zaciśniętymi na plastikowym aparacie, jakby to mogło w jakiś sposób wpłynąć na słowa Marianne, które chciałby usłyszeć.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy cisza, która pomiędzy nimi zapadła nie była jednoznaczna? Przecież Marianne chciała by Jerry wrócił do domu na stałe i by ich życie wróciło do normy. By mogła go codziennie spotykać przechadzającego się na farmie, by mogła zadzwonić do niego o każdej porze bez martwienia się, że dzieli ich czasowa strefa, albo że nad ranem znowu musi wstać na wykopaliska więc pewnie dawno śpi. To było trudne. Nie tylko dla Lily, która rozdzielenie z ojcem przeżywała coraz mocniej, jakby z dnia na dzień gorzej i gorzej i tylko te nagrywane wiadomości nie przyprawiały ją o kolejny płacz. Mari chciała jego. Tylko jego. Ale przecież nie mogła. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby znowu zatrzymała go w Lorne Bay, w którym nigdy nie planował zatrzymać się na dłużej. Dla niego była gotowa poświęcić swoje marzenia a jednocześnie nie chciała by to Jerry z czegoś rezygnował. Przez lata oferował im tyle, że nie mogła wymagać więcej.
Już nabierała powietrza by coś powiedzieć, gdy w końcu opanowała coraz bardziej zaszklone oczy i łamiący głos. Jednak niedane jej było dojść do słowa, bo przepychanka pomiędzy mężczyznami skutecznie zepsuła całą tę chwilę. Jednak czy Jerry naprawdę nie znał odpowiedzi na zadane pytanie?
- Dobrze, że o Ciebie dbają – wydusiła z siebie, cały czas czując na sercu ogromny ucisk – Cenny sen? Ostatnio trudno mi on przychodzi. Za dużo myśli kręci się po mojej głowie bym mogła spokojnie usnąć, więc dobrze było usłyszeć Twój głos. Nawet w takich okolicznościach – delikatnie uśmiechnęła się sama do siebie i wysłuchawszy pożegnania i zapewnienia, że nie ma się o co martwić czekała aż Jerry zakończy połączenie. Nic takiego nie nastąpiła a cisza w słuchawce była jednoznaczna. Każda sekunda była jak wieczność. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy tutaj bicie jego serca. A przecież jej biło dokładnie tak samo. Zaciskając wolną dłoń na kołdrze w końcu wydusiła z siebie coś, co było tak oczywiste a zarazem potrzebne by wypowiedzieć na głos: - Chciałabym, ale nie mogę. - cichy szept jeszcze chwilę wybrzmiewał w pomieszczeniu a cisza przerwana została ostatnim: - Dobranoc Jemi. - mogliby tak siedzieć wieczność wsłuchując się jedyne w swoje miarowe oddechy, więc jednym, ale wymagającym wiele determinacji, ruchem odsunęła telefon od ucha i zakończyła połączenie.

zt.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ