about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
FOUR.
Mam wrażenie, że świat przyśpieszył.
Ktoś kliknął przycisk przewijania, ale zapomniał o mnie.
Słyszę w głowie ten dźwięk przewijanej taśmy, cholernie drażniący, oczami wyobraźni widzę jak magnetofon wciąga taśmę. Utknąłem w analogowym świecie. Zostałbym tutaj, gdyby nie wrażenie, że wszystko tutaj jest zepsute. I jest w tym sporo mojej winy. To zabawne, bo płacą mi za naprawianie rzeczy. To właśnie robię, naprawiam rzeczy, które zepsuł ktoś inny. To o wiele łatwiejsze, niż naprawianie własnych błędów, wpierw trzeba umieć się do nich przyznać.
To nie był błąd.
To ostatni raz.
Nie zliczę ile razy powiedziałem to, przekonany, że mówię prawdę. Najwyraźniej potrafię już okłamać każdego, łącznie z samym sobą, tak bym się nie zorientował. Zupełnie jakbym odkrył w sobie nowe pokłady nadziei, czy raczej naiwności, których nie spodziewałem się znaleźć. Taśma kręci się w magnetofonie, ale jest pusta, a przynajmniej strona B.
Gdybym tylko był trzeźwy, rozbawiłyby mnie te metafory, naprawdę, a nawet jeśli nie, udałbym, że mnie bawią, bo są naprawdę smutne. I tyczą się mojej żałosnej osoby.
Ona też by się roześmiała, wiem to, już prawie słyszę jej śmiech, ale zamiast niego w mojej głowie rozlega się zupełnie inne słowo. Rozczarowujące. Nie pamiętałem o nich na trzeźwo, pewnie dlatego, że zanim padły z jej ust, opróżniłem kilka szklanek. Jestem pewny, że znowu zapomnę, poczucie winy mi to ułatwi. Wydaje mi się, że właśnie to czuję. Nie potrafię inaczej tego nazwać.
Jest trzecia w nocy, a mnie chce się śmiać, bo w mojej głowie wciąż jest głośno. Taśma kręci się w kółko, tym razem słyszę słowa piosenki, żałosnej piosenki, której dwa słowa to dokładnie te, których potrzebuję. Potrzebuję jej.
I nienawidzę tej piosenki, choć teraz największym problemem wydaje mi się zła godzina w tekście.
Siadam na mokrym chodniku i sięgam do kieszeni kurtki, modląc się, by natrafić na telefon. Ekran jest rozbity, ale nawet po pijaku potrafię wybrać z listy jej numer. Porównałem go z tym, który napisała na serwetce. Gdy sygnał jeden za drugim obija się echem po wnętrzu mojej głowy, dociera do mnie, że oddycham za głośno. Irracjonalna myśl.
Gail Lockwood
Mam wrażenie, że świat przyśpieszył.
Ktoś kliknął przycisk przewijania, ale zapomniał o mnie.
Słyszę w głowie ten dźwięk przewijanej taśmy, cholernie drażniący, oczami wyobraźni widzę jak magnetofon wciąga taśmę. Utknąłem w analogowym świecie. Zostałbym tutaj, gdyby nie wrażenie, że wszystko tutaj jest zepsute. I jest w tym sporo mojej winy. To zabawne, bo płacą mi za naprawianie rzeczy. To właśnie robię, naprawiam rzeczy, które zepsuł ktoś inny. To o wiele łatwiejsze, niż naprawianie własnych błędów, wpierw trzeba umieć się do nich przyznać.
To nie był błąd.
To ostatni raz.
Nie zliczę ile razy powiedziałem to, przekonany, że mówię prawdę. Najwyraźniej potrafię już okłamać każdego, łącznie z samym sobą, tak bym się nie zorientował. Zupełnie jakbym odkrył w sobie nowe pokłady nadziei, czy raczej naiwności, których nie spodziewałem się znaleźć. Taśma kręci się w magnetofonie, ale jest pusta, a przynajmniej strona B.
Gdybym tylko był trzeźwy, rozbawiłyby mnie te metafory, naprawdę, a nawet jeśli nie, udałbym, że mnie bawią, bo są naprawdę smutne. I tyczą się mojej żałosnej osoby.
Ona też by się roześmiała, wiem to, już prawie słyszę jej śmiech, ale zamiast niego w mojej głowie rozlega się zupełnie inne słowo. Rozczarowujące. Nie pamiętałem o nich na trzeźwo, pewnie dlatego, że zanim padły z jej ust, opróżniłem kilka szklanek. Jestem pewny, że znowu zapomnę, poczucie winy mi to ułatwi. Wydaje mi się, że właśnie to czuję. Nie potrafię inaczej tego nazwać.
Jest trzecia w nocy, a mnie chce się śmiać, bo w mojej głowie wciąż jest głośno. Taśma kręci się w kółko, tym razem słyszę słowa piosenki, żałosnej piosenki, której dwa słowa to dokładnie te, których potrzebuję. Potrzebuję jej.
I nienawidzę tej piosenki, choć teraz największym problemem wydaje mi się zła godzina w tekście.
Siadam na mokrym chodniku i sięgam do kieszeni kurtki, modląc się, by natrafić na telefon. Ekran jest rozbity, ale nawet po pijaku potrafię wybrać z listy jej numer. Porównałem go z tym, który napisała na serwetce. Gdy sygnał jeden za drugim obija się echem po wnętrzu mojej głowy, dociera do mnie, że oddycham za głośno. Irracjonalna myśl.
Gail Lockwood
about
Why is it that I can love you so unconditionally but I can’t love myself enough to realize that I deserve more than what you can give.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Tucker J. Hoskins
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
Serwetka, którą mi dała od kilku dni tkwiła w tylnej kieszeni moich spodni. Schowałem ją, niedługo po tym jak wyszła, po tym jak przyłapałem się na tym, że nie oderwałem od niej wzroku od kilku minut, nie odwróciłem się nawet w stronę drzwi, za którymi zniknęła. A może powinienem był to zrobić? Upewnić się, że naprawdę jeszcze przed chwilą tu była, a numer, który zapisała na serwetce to nie jedynie podły żart.
Im dłużej o tym myślałem, tym większą ochotę miałem, by cisnąć zmiętą serwetką pod nogi, a jednocześnie, szukałem choć jednego dobrego powodu, by zadzwonić.
Whisky skutecznie pozbawia wątpliwości, każde pytanie czy powinienem… ginie w natłoku myśli bez początku i końca, bo jest tylko chcę. Potrzebuję. Nagle nawet najbardziej egoistyczna myśl przestaje taka być. Przynajmniej dla tego, komu alkohol zdążył uśpić poczucie godności.
Gdy dociera do mnie jej głos, mam wrażenie, że jest setki mil stąd. Przez chwilę chcę tak myśleć, myślę o Melbourne i o tych wszystkich latach, które teraz nagle wydają się być miarą odległości. Próbuję ze wszystkich sił nie dopuścić do siebie myśli, że chcę, by była tutaj. Sam nie wiem kiedy wstrzymałem oddech, ani na jak długo, ale moja głowa, choć na wpół przytomna zaprotestowała, domagając się powietrza.
— Wiem — mówię cicho, na tyle, że sam nie wiem czy mnie słyszała. Mam nadzieję, że tak, bo nie potrafię wydusić siebie jakichkolwiek innych słów, a jestem pewny, że kazałem sobie je powtórzyć. To nie powinno sprawiać mi tyle kłopotu, to jedna sylaba.
Dźwięk własnego imienia przywołuje mnie do siebie.
— Jestem — mówię odruchowo, starają się przypomnieć, po co właściwie dzwonię, powinienem mieć lepszy powód niż chcę, potrzebuję… Usłyszeć jeszcze swoje własne imię. Milczę jeszcze chwilę, jakby z nadzieją, ale gdzieś z tyłu głowy dobiega mnie inny głos. Rozczarowujące.
— Nie, nie… Nic się nie stało — mówię jeszcze ciszej, zupełnie jakbym nie chciał, by usłyszała to co powiedziałem, jakbym miał uniknąć przyłapania na kłamstwie. — Tylko… naprawdę to wszystko spieprzyłem, prawda? — próbuję odchrząknąć i powstrzymać śmiech, bo to naprawdę zabawne. Potrafię sobie wyobrazić ją setki mil stąd, ale nie tutaj. Ze mną.
To zabawne.
Gail Lockwood
Im dłużej o tym myślałem, tym większą ochotę miałem, by cisnąć zmiętą serwetką pod nogi, a jednocześnie, szukałem choć jednego dobrego powodu, by zadzwonić.
Whisky skutecznie pozbawia wątpliwości, każde pytanie czy powinienem… ginie w natłoku myśli bez początku i końca, bo jest tylko chcę. Potrzebuję. Nagle nawet najbardziej egoistyczna myśl przestaje taka być. Przynajmniej dla tego, komu alkohol zdążył uśpić poczucie godności.
Gdy dociera do mnie jej głos, mam wrażenie, że jest setki mil stąd. Przez chwilę chcę tak myśleć, myślę o Melbourne i o tych wszystkich latach, które teraz nagle wydają się być miarą odległości. Próbuję ze wszystkich sił nie dopuścić do siebie myśli, że chcę, by była tutaj. Sam nie wiem kiedy wstrzymałem oddech, ani na jak długo, ale moja głowa, choć na wpół przytomna zaprotestowała, domagając się powietrza.
— Wiem — mówię cicho, na tyle, że sam nie wiem czy mnie słyszała. Mam nadzieję, że tak, bo nie potrafię wydusić siebie jakichkolwiek innych słów, a jestem pewny, że kazałem sobie je powtórzyć. To nie powinno sprawiać mi tyle kłopotu, to jedna sylaba.
Dźwięk własnego imienia przywołuje mnie do siebie.
— Jestem — mówię odruchowo, starają się przypomnieć, po co właściwie dzwonię, powinienem mieć lepszy powód niż chcę, potrzebuję… Usłyszeć jeszcze swoje własne imię. Milczę jeszcze chwilę, jakby z nadzieją, ale gdzieś z tyłu głowy dobiega mnie inny głos. Rozczarowujące.
— Nie, nie… Nic się nie stało — mówię jeszcze ciszej, zupełnie jakbym nie chciał, by usłyszała to co powiedziałem, jakbym miał uniknąć przyłapania na kłamstwie. — Tylko… naprawdę to wszystko spieprzyłem, prawda? — próbuję odchrząknąć i powstrzymać śmiech, bo to naprawdę zabawne. Potrafię sobie wyobrazić ją setki mil stąd, ale nie tutaj. Ze mną.
To zabawne.
Gail Lockwood
about
Why is it that I can love you so unconditionally but I can’t love myself enough to realize that I deserve more than what you can give.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Tucker J. Hoskins