nauczyciel angielskiego i stracony pisarz — Lorne Bay State School
27 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
I wish you could see the wicked truth
Caught up in a rush, it's killing you
Screaming at the sun you blow into
Myślałem, że będę kimś wielkim – ponad zadupie, w którym się wychowałem, ponad rówieśników, z którymi żyłem, ponad plany moich rodziców. Kimś, kogo nazwisko drukować będą na twardych okładkach nowowydanych powieści stojących w witrynach najdroższych księgarni, poustawianych jedna na drugiej niczym osobliwe domki z kart i stosy ciastek w okolicznych cukierniach. Myślałem, że będę jedną z postaci, o których czytałem w swoich ulubionych książkach - okryty wełną drogiego płaszcza i zapachem francuskiej kawiarni, chowający się przed stadem wielbicieli w kłębach dymu moich papierosów. Rozkładałem ręce, kręcąc się w kółko po moim pokoju, układając w głowie wersy kolejnych opowiadań, których tytuły przychodziły do mnie szybciej niż ciąg fabuły. Myślałem, że będę kimś innym - mniej zepsutym, mniej połamanym, bez zmarszczek wokół ust i pierwszych siwych włosów przed trzydziestką. Nocami stukam bezwiednie w litery na klawiaturze mojego laptopa - czasem q czasem d powtórzone setki razy, tysiące, przez kolejne strony kolejnych dokumentów. Z wielkości pozostało mi tylko nadkruszone ego i moja książka spadająca z listy bestsellerów.

Rodzę się na końcu świata - tutaj. Mądre języki mądrych poetów mawiają, że to co dla dżdżownicy jest końcem świata, dla artysty jest motylem, dla mnie jednak Lorne Bay pozostaje obrazem tego samego robala, nieważne jak wiele razy ktoś wyciąga przed siebie rękę, by pokazać mi piękno natury lub spokój ducha. Moje dzieciństwo jest nudne i statyczne, przypomina bardziej rozciągniętą na przestrzeni lat fotografię - rozkładówkę Daily Architecture uchwyconą w ścianach naszego domu w Pearl Lagune. Nie pamiętam ciepła, pamiętam natomiast twarde połacie polerowanych marmurów, ostre krawędzie blatów, przeszklone ściany z widokiem na ogrom oceanu zbyt niebezpiecznego, bym kiedykolwiek odważył się zamoczyć w nim stopy. Na co dzień duszę się w ostrym zapachu chloru krystalicznie turkusowego basenu i w zorganizowanym porządku - chłodnym i bezosobowym niczym hollywoodzkie plany filmowe. Matka ubiera mnie w lniane koszule i nie pozwala bawić się z dziećmi na publicznych placach zabaw. Jeszcze wszy złapiesz, kwiatuszku.

Żyjemy w stereotypie zbyt jaskrawym by był prawdziwy - a jednak, Sheltonowie istnieją uparcie i są w tam tak samo boleśnie sztywni co komicznie abstrakcyjni. Mój ojciec spędził ostatnie trzydzieści lat na wciskaniu ludziom wokół historii o tym jak to do wszystkiego doszedł sam, ignorując zupełnie pokoleniowe bogactwo jego dziadków. Praca i nauka - powtarza znad otwartej gazety, nie unosząc wzroku na mnie i moje rodzeństwo, a ja wiem, iż w rzeczywistości nie rozumie znaczenia żadnego z tych słów. Prowadzi kancelarię w mieście, stary rodzinny biznes i zarządza pieniędzmi z kolejnych inwestycji, których do dziś nie umiem pojąc. Chodzi zawsze prosty jak struna, rzadko się uśmiecha, ale matka bez przerwy przypomina nam, że nas kocha. Jego miłość jest dziwna - surowa i milcząca, wyrażana krótkimi uściskami dłoni i drogimi prezentami. Miłość matki jest być może jeszcze dziwniejsza, jeszcze mniej szczera. Jest formułką z jej książek - poradników dla Pań domu, które pragną osiągnąć sukces; jest toksycznie pozytywną motywacją kogoś, kto dla mętnej idei perfekcji wyciąłby sobie narządy. Matka nie przypomina prawdziwego człowieka, raczej robota o szerokim uśmiechu pełnym białych zębów - jest bezglutenową szarlotką, idealnie ułożonymi falami włosów, garsonką od Balmain i matą do jogi rozłożoną wśród gładkich kamieni naszego ogrodu. Strażniczka ideału z oczami lalki Barbie i złotym Live Laugh Love postawionym na biblioteczce.

W swoim pokoju marzę o przyszłości, która mogłaby mnie stąd zabrać - uczynić mnie w końcu wolnym. Naturalnie, wolności nie rozumiem, znam ją bowiem jedynie z filmów i powieści dla nastolatków. Jestem dzieciakiem chowanym pod pięknym kloszem pachnącym lawendą; jednym z tych, które na szesnaste urodziny dostają nowe samochody, a egzaminy zdają śpiewająco, bo rodzice dbają o korepetytorów i doradców. Ze swoimi świetnymi stopniami, ugrzecznionym uśmiechem, pieniędzmi i czarującą charyzmą jestem obrazem wszelkich cnót - wielką nadzieją i królem balu chwytającym za rękę najładniejszą dziewczynę w szkole. Trzymam się tej ilustracji zaciekle, powtarzając sobie formułki o tym, że jeszcze tylko kilka lat tych cierpień i będę tym, kim być mi jest pisane - z daleka od swojej rodziny, od Lorne Bay, z daleka od Australii i raf koralowych. Nigdy nie przestaję pisać i w końcu właśnie moje prace - nie tylko drużyny sportowe, samorządy i kółka zainteresowań - dają mi szansę na wyjazd za ocean, do Stanów. Gdy na blat stołu w rodzinnej jadalni pada list akceptacyjny z Columbii, moi rodzice urządzają huczne przyjęcie, a ja upijam się w naszej łazience. Siedzę pod otwartym prysznicem, przyglądając się złotym żyłkom wplecionym w białe płytki i płaczę - udało się. Lata nauki, nieprzespanych nocy i napadów paniki. Wyjeżdżam.

Rodzice są dumni, a ja nie oglądam się za siebie. Zostawiam w Lorne Bay rodzeństwo, dom, moją pierwszą miłość i wsiadam w samolot. Na proszonych herbatkach matka opowiada o tym, że jej syn dostał się do prestiżowej uczelni za oceanem, do ligi bluszczowej i wdzięcznie pomija fakt, że postanowił uczyć się literatury i kreatywnego pisania - to nie brzmi już tak dobrze, to mogłoby wywołać pytania o to co będzie robił później. Ojciec nie płacze długo na wieść, iż nie mam zamiaru studiować prawa, znalazł bowiem swojego następcę w moim starszym bracie, mi powtarzając jedynie słowa o tym, ze zawsze byłem bardziej wrażliwy od Waltera. W jego ustach nie jest to komplement, ale na innym kontynencie nie ma to już znaczenia. Studia mijają w rytm długich wykładów, kaw wypijanych duszkiem i papierosów wypalanych na dziedzińcach. W swoim nowym świecie i nowym życiu jestem młodym bogiem - tym kim być chciałem, postacią z narracji moich opowiadań. Do domu wracam tylko na święta i już po dwóch latach sprawiam wrażenie zupełnie oderwanego od ścian rodzinnej posiadłości.

Mam dwadzieścia pięć lat, niemal ułożone życie w Nowym Jorku i dyplom z wyróżnieniem. Wynajmuję kawalerkę na Manhattanie za pieniądze rodziców, bez przerwy powtarzając przez telefon, że jestem coraz bliżej, choć ani matka ani ojciec nie rozumieją do czego tak naprawdę dążę. Nigdy nie podjąłem się prawdziwej pracy, więc i teraz moim zajęciem jest rozbijanie się po klubach i kawiarniach, szukając inspiracji, by dokończyć książkę, nad którą pracuję od czterech lat. Wsparcie znajduję w jednym z narkotykowych koszmarów i tak właśnie - po kilku nużących rozmowach z wydawnictwami - powstaje Republika Ciem. Mój zbiór opowiadań na matową, czarną okładkę z minimalistycznym rysunkiem owada zaraz pod nowatorsko rozplanowanym ciągiem tytułu. Słowa dzieli zbyt duży dystans, ale graficy usprawiedliwiają to seriami kolejnych pseudointelektualnych bełkotów - reprezentacja przestrzeni między ludźmi a światłem. Na stronach z grubego papieru widnieją akapity pełne moich idei - tych, które w uczelnianych pracowniach nazywano zbyt brudnymi, oderwanymi od czytelnika, zagubionymi w swoich własnych, gotyckich fantazjach. Godzinami stoję przed witryną księgarni na mojej ulicy, patrząc jak czerwona naklejka z New York Times Bestseller odznacza się nieestetycznie na gumowanej czerni okładki. W końcu mam to czego chciałem.

Następne dwa lata przypominają pijacki sen. Jestem gwiazdą, która jaśnieje mocno i niedługo z hukiem ma upaść, ale wtedy - w tamtą piękną wiosnę mojej świetności - nie wiem tego jeszcze i pozwalam wyśnionemu życiu pożreć się w całości. Republika Ciem jest sukcesem większym niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a ja wciskam się niczym zaraza w tłumy nowojorskiej, współczesnej bohemy. Wciągam kokainę z lustrzanych tacek, odpowiadając pretensjonalnym bełkotem na pytania odnośnie mojej książki - wysokie sufity apartamentów w Soho zamykają się nade mną złowieszczo. Gubię się w tym nietrzeźwym blichtrze, pijany własnymi marzeniami o wielkości i recenzjami, które nazywają mnie głosem młodego pokolenia. Agenci podtykają mi kolejne pomysły na kolejne książki, udzielam kilku wywiadów, czasem przemawiam w zatłoczonych księgarniach. Boli mnie głowa, ale jestem szczęśliwy i do dziś, noc w noc, zastanawiam się jak daleko mógłbym zajść, gdybym wtedy nie spotkał jego.

Jest poetą, artystą, wszystkim co piękne - dzieckiem z domu bogatszego niż ten mój, nowojorskim akcentem, twarzą uchwyconą przez analogowe zdjęcia poważnych fotografów, z którymi sypia czasem, bo zwykł ludzi rzucać na kolana kilkoma słowami. Nazywa mnie nazwiskami martwych pisarzy i całuje w policzki, a ja grzęznę głęboko w tej kuriozalnej przyjaźni, przekonany nagle, że następną książkę napiszę o nim. Wszędzie jesteśmy razem, nierozłączni jak syjamskie bliźnięta, a nasza bliskość nikogo nie dziwi - wydaje się być oczywista i wyczekiwana, jakbyśmy od naszych pierwszych rozmów byli na siebie skazani. Dwa młode talenty, dwa ładne uśmiechy, przyjaźń wyjęta żywcem z powieści Oscara Wilde'a. W tamtym momencie myślę, że go kocham, dlaczego więc uciekam? Boję się. Nagła śmierć jednego ze znanych malarzy, właściciela jednej z większych galerii na Manhattanie, wyrzuca na brzeg prawdę o ich romansie - choć dowodów nie ma, mój przyjaciel i żona nieboszczyka są głównymi podejrzanymi. Fascynująca opowieść dla mediów przykrywa go skandalem, a mój agent każe mi się odsunąć. Wycofaj się, zerwij kontakt, napisz o tym książkę - zniknij. Nie chcesz żeby i ciebie w to zamieszano.

Wracam do Australii.
Wracam do domu.

W swoim powrocie przypominam syna marnotrawnego, choć przecież odniosłem obiecywany sukces. Mówię rodzinie, że zostanę jedynie na kilka miesięcy, może rok i wrócę - wyjadę. Planuję kupić mieszkanie w Londynie, może w Oslo albo Berlinie - opowiadam pośpiesznie ojcu. Muszę znów uciec za ocean, pisać, zapomnieć o głośnych skandalach i dusznych ścianach rodzinnego domu; muszę wrócić do swojej drogi na szczyt. Nie chcę zostawać w Australii, na pewno nie chcę zostawać w Lorne Bay, ale za każdym razem, gdy planuję kolejny wyjazd na drugi koniec globu, jakaś nagła fala lęku zamyka mojego laptopa ze stroną linii lotniczych na ekranie i każe wracać do łóżka. Spędzam miesiąc w moim starym pokoju, senny w swojej depresji i sparaliżowany w swoim strachu. Moja matka za punkt honoru obiera sobie wyprowadzenie mnie na prostą, traktując przy tym jak swój kolejny projekt - załatwia mi pracę w szkole, do której sam chodziłem, potem namawia ojca na odstąpienie mi mieszkania w centrum, które wynajmowali do tej pory zbyt zamożnym turystom. Nie wiem czemu się zgadzam - jestem jak marionetka niesiona rękoma mojej idealnej, perfekcjonistycznej matki, która usilnie stara się zrobić ze mnie skarb tutejszej społeczności i rodzinną dumę. Przykładnego obywatela. Uśmiecham się krzywo do jej koleżanek, do ich córek, które muszę koniecznie poznać. Jestem tu zaledwie od trzech miesięcy, ale mam wrażenie jakbym nigdy nie wyjechał - wszystko jest takie jak kiedyś, tylko ja jestem gorszy.
Darcy Noah Shelton
02.11.1993
Lorne Bay
Nauczyciel angielskiego, gwiazda jednej książki
Lorne Bay State School
Opal Moonlane
kawaler, biseksualny
Środek transportu
Jeździ sportowym autem z lat osiemdziesiątym - ślicznym, ale drogim w utrzymaniu, na dodatek niedostosowanym do poruszania się po dalszej okolicy. Jeżeli nie rozbija się po ulicach z otwartym dachem (najczęściej wywołując chaos i problemy, bo kierowcą jest naprawdę gwałtownym), niechętnie przemieszcza się na piechotę. Jego noga nie postanie w tutejszym transporcie publicznym, na rowerze jeździć nie potrafi, a motocykle uważa za potwornie niegustowne.

Związek ze społecznością Aborygenów
Zerowa, całkowicie neutralna.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Choć mówię to z bólem serca - przeważnie w tej przeklętej szkole. Poza godzinami pracy kręci się po parkach ze swoim węgierskim chartem Hamletem, zawsze z kawą w ręce, papierosem między zębami i ciemnymi okularami na nosie (zakrywają oznaki kaca oraz nieprzyjemne, oceniające spojrzenia rzucane innym właścicielom psów). Wiele go także w kawiarniach, restauracjach, barach i nocnych klubach, na kanapie własnego mieszkania i w piekle rodzinnego domu.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Ojca - Henry'ego Sheltona (albo agenta)

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak
Darcy Shelton
Oscar Kindelan
powitalny kokos
Zula
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany